Niezmiernie mi miło, że otrzymałam nominację od fajnej Babki i bardzo Jej za to dziękuję:)
Oto moje nominacje:
Ksena - za to, że mnie odnalazła i uczy mnie tak wiele swoim życiem codziennie - kocham:)
Natthimlen - za pasję życia i parcie do przodu bez względu na przeciwności:)
Malawiart - za bycie wielkim pasjonatą, świetnym mężczyzną, ojcem, gentlemenem i wirtualnym przyjacielem:)
Viki - za bycie inspirującym, bezinteresownym człowiekiem w 100% i za chęc niesienia pomocy innym:)
Karioka - za pasję tworzenia, życia, wszechstronnośc i inspirację:)
Zasady zabawy:
Nominować blogi, które według mnie zasługują na wyróżnienie. Poinformować blogerów, o tym, że są nominowani. Podziękować blogerowi, który mnie nominował. Dołączyć nagrodę na swoim blogu.
Wiem, że zastanawiacie się co się ze mną ostatnio dzieje, czas na spowiedź, oczyszczenie wstępne.
Ukochane osoby lubią nam pobłażać.
Może nie lubią, bo to złe słowo, po prostu nas kochają i to robią. Chronią nas
przed krytyką, chowają w sobie brutalne prawdy. Wszystko ma swoje limity, ja
przekroczyłam limit na każdej już karcie. Karcie zaufania, szacunku, miłości.
„Hipokrytka, oszustka, tchórz,
egoistka” – usłyszałam. I choć bardzo chciałabym powiedzieć, że ktoś spojrzał w
krzywe zwierciadło i błędnie mnie ocenił, ale niestety nie mogę tego zrobić, bo
to cała prawda. Stałam się najgorszą wersją siebie i zostałam sama. Zawsze
byłam osobą, z którą raczej rozsądnie było być. Nie brzydka, nie głupia,
stąpająca twardo po ziemi, z konkretną pracą i płacą, którą kocha, wiedząca co
chce od życia i innych. Dziś stałam się osobą od której z rozsądku się odchodzi
i nic nie bolało tak bardzo jak właśnie to.
Zabrzmię może jak wariatka, ale
najlepszym prezentem na Święta mogłaby być właśnie dla mnie ta brutalna szczerość.
Bo choć nikt we mnie teraz jeszcze nie wierzy, to ja uwierzyłam ze zdwojona
siłą i powiem Wam, że nigdy nie poczułam się bardziej wolna. Nigdy nie czułam
takiej motywacji i pewności do bycia najlepszą wersją siebie i obrócić swoje
życie o 180 stopni. By ktoś uwierzył we mnie i moją zmianę, najpierw muszę ją rozpocząć
ja sama i w nią uwierzyć. Już zaczęłam i nigdy nie czułam się ze sobą tak dobrze.
Jest to możliwe. Dobro we mnie zasnęło i obudziło się, rozkwitło jak dawno
zdeptany i zapomniany kwiat. Bo szczerze zapomniałam jakie to budujące i piękne
uczucie być dobrym dla innych. Nie dać się pochłaniać zawiści, złości, wredności
i bezsilności. Bezsilności, marudzeniu i współczuciu samej sobie mówię głośne
NIE! I Wy też mi nie współczujcie, że zostałam sama i głęboki żal za moje czyny
nie zwrócił mi ukochanej osoby, bo nie zasługuje na to. Jeszcze nie, ale
wierzę, że przyjdzie dzień kiedy zasłużę i mi pogratulujecie. Cierpliwość nie
była nigdy moją dobrą stroną, ją też teraz będę ćwiczyć. Cierpliwie i powoli odbudować
korzenie siebie i Naszej więzi byś znów mi zaufała. Nie narzucając się, nie
robiąc z siebie ofiary, nie robiąc nic na siłę i na pokaz, bo to byłoby
żałosne.
Brałam ostatnio udział w konferencji
podsumowującej projekt z okazji Janusza Korczaka, gdzie odczytywano nagrodzone
prace w konkursie literackim, w którym brałam udział oraz wysłuchałam wykładu „Gdy
śmieje się nauczyciel, śmieje się każde dziecko”. Moja panika konkursem była
niesłuszna, ponieważ nie zdobyłam żadnego miejscaJ
Za duża konkurencja, po tej konferencji upewniłam się, że nie bez powodu mówi
się, że wielu nauczycieli ma inne ukryte talenty, bo to ci ludzie napisali było
niesamowite. Nie miałam się tam z kim równać. Wygrała kobieta pisząca genialnym
językiem o tym, co przeżywa na co dzień – pracuje w liceum z terminalnie
chorymi nastolatkami. Konferencja zakończyła się wykładem kolejnej genialnej
kobiety, po czym wyszłam stamtąd jeszcze bardziej zainspirowana. Nie tylko do
pracy, do życia. Prowadząca zasugerowała, że nie da się przyjść do szkoły czy
do jakiejkolwiek pracy i zostawić życia prywatnego za drzwiami. Nie jesteśmy
robotami, ale za to można łapać się swoich kotwic. Kotwicą może być coś czym
rozpoczniemy dzień pracy, a przyniesie nam uśmiech na twarzy, co za tym idzie,
uśmiech na ustach uczniów. Może to być przeciąganie się, ziewanie, skakanie,
posłuchanie piosenki, jakakolwiek wyznaczona wspólna rutyna, która sprawi, że
kotwica zamiast ciągnąc nas w dół, pociągnie nas w górę naszych możliwości.
Prowadząca poleciła nauczyć się wyłączyć swoje „wewnętrzne przeglądarki”.
Bardzo spodobało mi się to określenie, bo mi bardzo trudno znaleźć wyłącznik
swojej przeglądarki. Ciągle przed snem przeglądamy wewnętrznie swoje życie w
negatywny sposób, nie potrafimy wyłączyć tego swojego małego telewizorka w
sobie i ciągle oglądamy się za siebie. Nie dajemy sobie czasu na siadanie z
książką, kubkiem kakao czy kawy przed snem by się odprężyć. Powiem Wam jedno –
spaliłam wszystkie mosty za sobą i nigdy nie poczułam się bardziej wolna.
Rozdziera mnie od środka, że
utraciłam Ukochaną kobietę przez swój zatracony charakter i masę wad, moja
przeglądarka w pierwszej chwili kazała mi położyć się na podłodze i wyć
nieprzerwanie wniebogłosy, ale potem brutalna rzeczywistość walnęła mnie w
twarz i kazała przestać płakać. Kazała się podnieść i wziąć się w garść. Stara
Junkie pewnie uniosłaby się dumą, żalem, użalaniem się nad sobą, poczuciem
przegranej i przekreśliła siebie jako człowieka i potencjalną dziewczynę
kogokolwiek. Ale to nie ja, już nie ja…
„Nie przekreśliłam…” powiedziałaś. I ja zrobię
wszystko byś nie musiała tego robić i żebyś nigdy nie musiała już ode mnie odchodzić,
bo podpowiada Ci tak rozsądek. Zawalczę właśnie nie tylko o Twoje serce, ale
właśnie o ten rozsądek byś zaufała nie tylko mi, ale i sobie, że dobrze może
pewnego dnia zrobisz i znów będziemy dzielic swoje sny i marzenia.
Trzymajcie za mnie kciuki,
Trzymajcie za NAS kciuki,
I pamiętajcie – nie współczujcie,
bo to by znaczyło, że też we mnie nie wierzycie!:)
Jako prezent Mikołajkowy mam nadzieję, że zainspiruję Was filmowo:)
Wyrażam się wiele razy i otwieram
przed Wami nie tylko słowami, ale i muzyką. Chciałabym na siebie móc też powiedzieć
‘kinomaniak’, ale wiem, że do takiego prawdziwego to mi ciągle daleko, bo za
mało czasu i pieniędzy człowiek ma. Jeden film tak jak jedna piosenka potrafi
mnie wzbogacić, zalać gamą przeróżnych uczuć i siedzieć we mnie przez długi
czas. Ostatnio czas pozwala tylko na szybkie pożeranie seriali, że prawie
zapomniałam jak uwielbiam przeszukiwać trailery w poszukiwaniu
kinematograficznych perełek, które mogą przeszyć ciało i duszę. Zbliża się
sezon Oscarowy, a kto mnie zna wie, że go kocham i tradycją uczyniłam obejrzenie
każdego nominowanego filmu przed galą. Choć co roku, przyznaję, nagrody te
spadają coraz niżej i są przewidywalne, to lubię jednak stawiać na swoich i typować
trafnie. Zatem wybrałam listę 10 filmów, które wytwórnie wysłały do członków
Akademii jako potencjalnych nominowanych w nadchodzącym roku i możecie być pewni,
że obejrzę je z zainteresowaniem i zapartym tchem.
Akademia zawsze stawia na film
oparty na portrecie wielkiej postaci historycznej tak jak była to Meryl Streep
jako Margaret Thatcher, Colin Firth jako król Jerzy VI czy Hellen Mirren jako królowa
Elżbieta. I ja wcale tutaj nie wybrzydzam, bo są to zazwyczaj postacie wybitne
i takie samo jest aktorstwo. W tym roku będzie to „Hyde Park on Hudson”, czyli
historia romansu Franklina Delano Roosevelta (grany przez Bill’a Murray i czuję
nominację w powietrzu) i jego dalekiej kuzynki Margaret Suckley (Laura Linney,
która kocham!)kiedy to w 1939 roku miała
miejsce pierwsza w historii wizyta brytyjskiego monarchy w Stanach
Zjednoczonych. Premiera w Polsce 1 lutego 2013.
„On The Road”, polskie „W drodze”
miało premierę już 14 września z wielkim wyczekiwaniem. Film na podstawie
autobiograficznej książki Jacka Kerouaca o tym samym tytule bazuje na spontanicznych podróżach Kerouaca
oraz jego przyjaciół przez całe Stany. Uważana jest za manifest ruchu Beat
Generation, który pojawił się w latach 50. XX wieku. Kolejny typ filmu zawsze
typowany przez Akademię to taki poruszający historię jakiegoś artysty, czy to
starego muzyka country, czy alkoholika, czy jak tutaj pisarza. Występujący tu
aktor Sam Riley dał już popisowy numer grając wokalistę Joy Division w 2007 w
filmie „Control” (gorąco polecam), więc i tutaj plejada zapowiada się
wyśmienita. Gra również Kristen Stewart, której nie dam sobie popsuć rolą w „Zmierzchu”,
bo na szczęście znałam ją na długo przed z o wiele ambitniejszych ról i
takaw mojej głowie pozostanie.
Do obejrzenia i przeczytania
zachęca cytat „Przez całe życie snuję się za fascynującymi mnie ludźmi, bo dla
mnie prawdziwymi ludźmi są szaleńcy ogarnięci szałem życia, szałem rozmowy,
szałem pożądania, pragnący wszystkiego naraz, ci co nigdy nie ziewają, nie
plotą głupstw, ale płoną, płoną, płoną jak sztuczne ognie eksplodujące na tle
gwiazd.”
Książka powstała ponoć w
niespełna 3 miesiące, taką wenę miał Jack po podróżowaniu z nimi, ale opublikować
jej bał się każdy przez kolejne 5 lat.
„A late quartet” (ciekawa jestem
tłumaczenia na polski tego filmuJ)
to będzie popis kunsztu muzycznego jak i aktorskiego. Patrząc na Philipa
Seymoura Hoffmana, Christophera Walkena (czuję kolejną nominację), Catherine
Keener oraz Imogen Poots liczę na popisowe występy całej czwórki. Lubię filmy,
na których ma się wrażenie, że siedzi się na najlepszej sztuce teatralnej ze
względu na wyśmienitą grę aktorów. To będzie film trudny, ciężki, zadający
brutalne pytania, a ja takie ubóstwiam. Opowiada o członkach kwartetu
smyczkowego znanego na całym świecie, którzy muszą wspólnie zmierzyć się ze
śmiercią, walczącymi ze sobą ego oraz niepohamowaną żądzą.
“The Eye of the storm” to film
podobny do powyższego ze względu na silne osobowości tam występujące jak i legendy
kina. Główna bohaterka Elizabeth Hunter kontroluje w swoim życiu wszystko –
społeczeństwo, swój personel oraz dzieci. Jednak teraz jej niegdysiejsze piękno zadecyduje o tym kiedy zechce umrzeć. Geoffrey Rush, Charlotte Rampling oraz Judy
Davis w rolach głównych zapewniają genialną rozrywkę jak i napięcie. Film miał
premierę w USA 7 września 2012r.
Operacja Argo to kolejny film w
reżyserii Ben’a Afflecka opowiadający o prawdziwych wydarzeniach podczas tajnej
operacji ratowania sześciu amerykańskich zakładników porwanych w Teheranie w
1979 roku. Premiera w Polsce miała miejsce 30 listopada 2012. Akademia zawsze
również wybiera przynajmniej jeden film akcji poruszający ciężkie tematy
polityczne bądź wojenne. Odkąd obejrzałam „Gdzie jesteś Amando?” Ben’a Affleck’a
i filmem się zachwyciłam zawsze oglądam każdy jego twór.
„The perks of being a wallflower”
to historia 15-letniego Charliego (Logan Lerman), naiwnego outsidera, przeżywającego
pierwszą miłość (Emma Watson), samobójstwo swego najlepszego przyjaciela oraz
własną chorobę psychiczną. Usilnie stara się znaleźć grupę społeczną, do której
by pasował. Pod swoje "skrzydła" biorą go dwaj starsi koledzy, którzy
wprowadzą go do "normalnego" świata. Po „Juno” Akademia zaczęła coraz
częściej brać pod swoje skrzydła również filmy prezentujące problemy młodych.
Myślę, że ze względu na temat i aktorów ktoś dobrze wybrał wysyłając ten film
jako kandydata do nominacji.
Szczególnie jednak liczę tutaj na
kreację Ezry Miller’a po jego głośnej i rewelacyjnej roli w „Musimy porozmawiać
o Kevinie”, ponieważ ten film i jego rola prześladują mnie do dziś. Dosłownie
prześladują, bo zagrać tak mrocznie to mało kto potrafi. Wracając jednak do
filmu, gra on tutaj postać totalnie przeciwną, wariata biorącego życie pełnymi
garściami, a ja lubię oglądać paradoksy.
„Smashed” to reprezentant kina
niezależnego wysłany do Akademii już po nagrodzie specjalnej Jury na festiwalu
w Sundance (który również uwielbiam) I Toronto. Opowiada historię małżeństwa,
którego więź opiera się na wspólnej i chorej
miłości do alkoholu. Ich małżeństwo będzie musiało przejść poważny test w
momencie, gdy żona zdecyduje się w końcu wytrzeźwieć. Dlaczego ten film obejrzę? Bo sądzę, że
będzie to ciekawe, choć zapewne psychicznie meczące, studium toksycznego związku i jego
otoczenia z silnym morałem, i na ten będę czekać.
The Impossible, polskie “Niemożliwe”,
które będzie miało premierę w Polsce 25 stycznia 2013 to niezwykle poruszająca
i nakręcona z ogromnym rozmachem historia rodziny, która przeżyła tsunami 2004
roku – jeden z największych kataklizmów naszych czasów. Film oparty na faktach,
inspirowany jest historią hiszpańskiej rodziny choć tutaj gra ją rodzina
pochodząca z Wielkiej Brytanii. Film tuż po premierze okazał się w Hiszpanii
wielkim hitem zdobywając pierwsze miejsce w rankingach pierwszych pokazów.
Ten film pokazuje Wam jako
ostatni nie bez powodu. Na samym jego trailerze zużyłam chusteczkę na łzy.
Kocham historie oparte na faktach. Niektórzy mogą powiedzieć, że zrobili z tego
typową opowiastkę hollywoodzką z inspirującym zakończenie, bo tak jest i było, więc po co zmieniac fakty? Jednak
człowiek czasami takich historii w swoich życiu potrzebuje. Potrzebuje wiedzieć,
że niemożliwe może stać się możliwe. Taki film, taka historia mogą nam w tym pomóc,
mogą nam przypomnieć. Dlatego na ten film na pewno pójdę do kina.
Na co Wy się wybierzecie? Ze mną
wirtualnie bądź sami?:)
Sztuka podrywania zeszła na psy.
Chciałabym odnosić się do podrywania jako sztuki, ponieważ każdy z nas chciałby
wierzyć, że szanuje i ceni siebie na tyle, że podchody osoby zainteresowanej
naszą aparycją czy osobowością nie zadziałają od razu i będą wymagały starań.
Niestety w ostatnią sobotnią imprezę moje oczy ujrzały obraz rozpaczy, gdzie to
podrywanie spadło z piedestału i stało się szczeniackim ocieraniem się o tyłek.
Może cywilizacja faktycznie chyli się ku upadkowi i wkrótce nastąpi jej
definitywny koniec w osławioną datę 21.12.12r?
Może ja już zdziczałam albo
imprezy mnie już nie bawią, bo rzadko się na nie wybieram, ale rozbawiło mnie
wielce sobotnie towarzystwo. Człowiek czerpie inspirację, bierze udział w
lekcjach życia, bacznie obserwuje i wyciąga wnioski w przeróżnych miejscach, na
tle wachlarza ludzkich osobowości umieszczonych przykładowo w takiej scenerii jak ta sobotnia impreza.
Czułam się jakbym stała za lustrem weneckim i obserwowała ten komiczny obraz z
innego wymiaru. Nie będę się rozwodzić na tematu ubioru ludzi choć ten akurat
mi się podobał, bo spokojnie można by przyrównać to miejsce z wybiegiem. Widać,
że ludzie dzielą się na takich, którzy skupili się na tym by wyróżniać się z
tłumu i założyli dziwaczne dodatki, swetry w jelonki czy rozlazłe, długie i
podarte T-shirty. Istniała kategoria „elegancja”, która do otoczenia nie
pasowała wcale i ich ubiór miał jasno krzyczeć „nie jestem homo”. Każdy
wychodząc na połów, nieważne czy wolny czy zajęty, pragnie wyglądać
najatrakcyjniej. Zakłada ubranie co dopiero kupione bądź takie, które podkreśla
jego kształty czy charakter. Niektórzy lubią podkreślać swoje krągłości a inni
cechy charakteru. Można zobaczyć kto jest powabny, a jednocześnie drapieżny,
nieśmiały, miękki, uległy czy dominujący, cwaniak czy pozer. Powinnam używać tu
końcówek męskich jak i żeńskich, bo kordon mody obu płci był zadziwiający. W
takim miejscu ludzki ubiór to Twoja wizytówka, o reszcie decyduje nasze zachowanie
i spodziewałby się człowiek, że powinno być na przyzwoitym poziomie bez względu
na wiek i ilość spożytego alkoholu tym bardziej, że było widać jaka duża ilość
osób przyszła tam w poszukiwaniu ewentualnej drugiej połowy, ale człowiek
zadziwiany jest całe życie.
Z mojej perspektywy i po
zastanowieniu to nie ja chyba jednak zdziczałam, ale my, nasza pewność siebie,
seksapil, zdolności uwodzenia. Obwinię tu w dużej mierze nie nasze charaktery i
nieśmiałość, ale po raz kolejny technologię. W środowisku homoseksualnym tym
bardziej wydaje się, że ludzie upośledzili się w dziedzinie podrywu. W tych
czasach wyręcza nas wszystkich technologia, zwłaszcza Internet i portale
randkowe czy społecznościowe. Tam możemy już przeprowadzić wstępną selekcję
poprzez sprawdzenie jaki kto ma gust muzyczny, filmowy, co kocha, czego
nienawidzi, co go pasjonuje, kogo podziwia. Spotkanie w cztery oczy jest o
wiele większym wyzwaniem. Wymaga wnikliwszej obserwacji, tremy, zawstydzenia,
możliwej gafy lub odrzucenia zalotów. Na żywo nie da się ułożyć przemyślanej,
dłuższej wypowiedzi, dzięki której zaimponujemy komuś swoją elokwencją. To nie
sms czy wiadomość prywatna na Facebooku, tylko prawdziwa ludzka wymiana zdań,
ale też języka ciała. I zadziwiające jest to jak wielu ludzi się w tym momencie
poddaje. Poprzestaje na obserwacjach z kąta sali tanecznej. Skończy się to, jak
dobrze pójdzie, dłuższą wymianą spojrzeń, zakończoną zadziornym uśmiechem, ale
i o to trudno.
Chciałabym móc powiedzieć, że poderwać mnie to sztuka, ale wcale
tak nie jest. Człowiek żaden tak naprawdę nie wymaga wiele. Większość z nas
oczekuje miłego słowa, komplementu, a nie rozbudowanej wypowiedzi. Od czegoś
trzeba zacząć. Obecnie wymagałabym odwagi. Odwagi spojrzeń, gestów, a przede
wszystkim podejścia i powiedzenia czegokolwiek. Nie tekstów typu „Bolało Cię
jak Ci z nieba spadłam?” czy „Twój ojciec był złodziejem? – Dlaczego? – Bo
skradł taką gwiazdę z nieba”. O zgrozo niektórzy naprawdę wykorzystują takie
teksty w praktyce. Wielu z nas zachowuje się jednak jak zdziczałe drapieżniki.
A zacząć od spojrzenia, odwzajemnionego uśmiechu, podejścia i zaproszenia na
drinka bądź do tańca przecież nie jest trudno, a byłby to kulturalny i miły
początek. Zamiast to czaimy się w ciemności, unikamy bezpośrednich spojrzeń choć
kątem oka ciągle widzimy, że ten KTOŚ nas obserwuje i rozmawia o tym z
koleżankami czy kolegami, które jej/mu towarzyszą. Taką dziewczynę ustawiłam
sobie za cel obserwacyjny. Ogólnie wspólnie z moją dziewczyną stwierdziłyśmy,
że jeśli my wyglądamy choć w połowie tak komicznie i żałośnie jak Ci pijani
tańczący ludzie, to wolimy chyba nie ryzykować takiego odbioru nas, że lepiej
postoimy i nie potańczymy nie ryzykując, że ktoś nas zadepcze czy rozleje na
nas piwo. Ja jednak nie mam nic do swoich ruchów tanecznych, dlatego czasami
musiałam wyjść na parkiet, bo gdy słyszę dobrą piosenkę, to nie lubię podpierać
ścian. I wtedy zobaczyłam, że tańczę koło grupki dziewczyn, które nie odstępują
mnie na krok. Po chwili zobaczyłam, że ta brunetka o ciemnej karnacji, pięknych
włosach, w obcisłych jeansach i koszuli ciągle mi się przygląda. Człowiek
patrząc na nią pomyślałby, że ubrała się tak by pokazać, że akurat ma odważną i
drapieżną osobowość i jest pewna swojego seksapilu. Nic bardziej mylnego jak
się okazało. Okazała się zwykłą nastolatką nie wiedzącą jak zagadać do
dziewczyny, która jej się podoba. Swoim zachowaniem pośród koleżanek próbowała pokazać,
że jest powszechnie lubiana, że lubi i umie się dobrze bawić i tańczyć i pewnie
miała rację, ale spaliła swój wygląd w popiół po tym w jaki sposób próbowała mnie
poderwać. Tańczyła obok mnie, a ja ze znajomymi przy niej, nagle czuję, że ktoś
na mnie perfidnie napiera swą tylnią częścią ciała, próbuje się ocierać, ale wręcz
mnie perfidnie pcha. Obracam się wkurzona, że to ktoś pijany przygotowana poprosić
by uważał na swoją i moją osobistą przestrzeń, po czym zdziwiona patrzę, że to
ta dziewczyna próbująca w ten sposób zwrócić moją uwagę. Rozumiem, gdyby
potraktowała to jako żart, to bym się zaśmiała wspólnie z nią, ale gdy tylko
spotkała się ze mną wzrokiem spaliła się, uśmiechnęła jak dzikus i odeszła z
powrotem do swoich. Rozbawiło mnie to niezmiernie, ponieważ wydaje się, że taka
już kobieta, bo nie nastolatka wiedziałaby, że wystarczy podejść i zapytać czy
zatańczę, a nie odgrywać taniec samca ocierając się o mnie tyłkiem licząc, że
tak zaliczy samicę. Tymczasem wymijała mnie ciągle, uśmiechała się, ale panicznie
bała się podejść. Nie dała mi nawet szansy na powiedzenie : „Schlebiasz mi, ale
przepraszam, tak długo zwlekałaś z podejściem, że ja już od prawie 4 lat dawno i szczęśliwie jestem zajęta”.Jestem ciekawa czy zrozumiałaby co miałam na
myśli między wierszami;)
Macie jakieś zabawne bądź też
traumatyczne historie o Waszych podrywach? Chętnie się pośmieję lub przestraszęJ
Czytelniczka wyraziła ostatnio
tęsknotę za ‘duchowymi” notkami. Zapytałam ją co znaczy duchowe, bo
zaintrygowało mnie to, ponieważ wydawało mi się, że każdą właściwą notką staram się
dotrzeć do czyjejś duszy. Choć fakt, jeśli człowiek spojrzy dokładniej to
bardziej ostatnio starałam się trafiać do czyjegoś rozumu. Życie bywa pokrętne
i zawsze chcąc nie chcąc wybieramy coś ponad coś. Zatem dziś spójrzcie dziś
razem ze mną znów w lustro i zastanówmy się nad sobą.
Dziś Światowy Dzień Pocałunku.
Trudno nie wiedzieć, bo informują nas o tym różne strony internetowe jak i
znajomi na Facebooku. Właściwie każdy dzień jest światowym dniem czegoś tam.
Niekoniecznie sensownego i pomocnego dla kogokolwiek, ale dzielimy się tym na
portalach społecznościowych jakby one były najlepszym źródłem informacji.
Wiecie co ja pomyślałam o Dniu Pocałunku? Otworzyłam wyobraźnię, ponieważ
zainspirowały mnie do tego słowa David’a Lynch’a (oczywiście napotkane na
Facebooku:) „Wydaje nam się, że rozumiemy zasady, gdy stajemy się dorosłymi, a
tak naprawdę to nasza wyobraźnia zaczyna się kurczyć”. Internet nie zawsze musi
być nagromadzeniem niepotrzebnych informacji, ja bardzo lubię napotykać
inspirujące cytaty, odnosić je do mojego życia, co dziwniejsze, czasami je w te
życie wcielam! Nigdy nie posiadałam ograniczonej wyobraźni, mam problem wręcz
przeciwny, ponieważ używam jej w nadmiarze ciągle w głowie pisząc własne
scenariusze i kręcąc przeróżne filmy, szczególnie przed snem. Od wczoraj te
wyobraźnię staram się otwierać na inne sposoby. „Znajdź w życiu to, co kochasz”,
„Bój się i rób to”, „Mów to, co ważne”, „Bądź artystą w tym co robisz”. Może by
warto ponaklejać jakieś sentencje dookoła siebie, bo my często uciszamy
wyobraźnię i duszę kosztem rozumu i racjonalności.
Ze znajomych względów lubię szukać
inspiracji również w sentencjach tyczących się nauczycieli. Spodobały mi się
ostatnio szczególnie dwa: „Najlepsi nauczyciele to ci, którzy pokazują Ci gdzie
patrzeć, ale nie mówią Ci co widzieć” oraz „Nauczanie to najpierw posiadanie
serc uczniów, a następnie ich umysłów”. Drugie wykonuje zawsze, na pierwsze nie
zawsze mam czas. Przy okazji hospitacji z dyrekcją w ramach rozpoczęcia
kolejnego etapu awansu zawodowego postanowiłam przypomnieć przede wszystkim
sobie, uczniom, szefostwu, że potrafię wskazać drogę do odkrycia wiedzy, a nie podać
ją banalnie na tacy. Moja wyobraźnia buzowała od zeszłego tygodnia pełna
pomysłów na przeprowadzenie idealnej lekcji. Bo ja lubię, chcę i jestem
artystką w tym, co robię. Zaśpiewanie piosenki, powtarzanie słownictwa,
wprowadzanie nowej zasady gramatycznej potrafię przekształcić w najpiękniejszą
nutę zagraną na fortepianie czy finezyjne machnięcie pędzlem na płótnie.. Radość
na twarzach uczniów i ciągle ukrywany uśmiech dyrekcji zakończony gratulacjami
po zajęciach potwierdził, że mi się to udało. Otworzyłam wyobraźnię i duszę, a
skutkiem była ogromna satysfakcja z samej siebie.
Wracając do Dnia Pocałunku.
Dlaczego od razu całować tylko ustami i tylko partnerów czy partnerki? Dlaczego
by nie pocałować kogoś słowem, pocieszającą rozmową, wysłuchaniem, przytuleniem
troski? Moja mama ostatnimi dniami, dziś szczególnie potrzebowała. Potrzebowała
czegoś, kogoś, czegokolwiek by odciągnąć ją od własnych myśli. Otworzyłam wyobraźnię by zobaczyć
jak się śmieje. Zajęłam, opowiedziałam zabawną historię, udało mi się. W końcu
popłynęły łzy śmiechu.
Wkraczając w dorosłość zamiast poszerzać,
często horyzonty zacieśniamy. Poznając szerszą gamę uczuć, rozumiejąc motywy
ludzkich działań, zamiast się otworzyć, zamykamy się jeszcze bardziej bojąc się
konsekwencji, rozczarowania czy cierpienia. Ilu z nas rezygnuje z marzeń? Z ilu
marzeń w życiu zrezygnowała moja mama? Obawiam się, że życie nawet nigdy nie
nauczyło Ją marzyc. Mnóstwo z nas rezygnuje z tej trudnej sztuki spełniania
marzeń. Ale kto powiedział, że będzie łatwo? Nigdy nie nastawiajmy się na łatwość.
Przecież cokolwiek przychodzi nam łatwo traci na wartości zdobycia. Nic nie
ogranicza naszego osobistego szczęścia jak nasz własny umysł. To nie za niska
płaca, kiepscy znajomi, niekochający mąż czy żona, praca, za którą nie przepadamy czy totalny
brak czasu na siebie. To tylko i wyłącznie kąt naszego spojrzenia. Kąty mogą być
ruchome, można je naginać. Zawsze jest sposób, zawsze jest czas, tylko musimy nauczyć
się delegować, ustawiać priorytety tak by na pierwszym miejscu było, to co
wywołuje nasz uśmiech po ciężkim dniu, a nie to co pogłębi nasz marazm. Dla
kogoś może to być smaczny posiłek, dla kogoś kieliszek dobrego wina z książką w
dłoni, a dla kogoś innego poprawnie wykonanie zadanie w pracy. Nie zapominajmy o
małych szczęściach, otaczajmy się inspiracją. Otwórzmy wrota wyobraźni. Kto
wie? Może całując dziś wyobraźnią inaczej niż zwykle dzień zakończymy śmiechem do
rozpuku?
Podczas, gdy w USA do Senatu
wybrano pierwszą lesbijkę Tammy Baldwin i geja Azjatę do Kongresu u nas w
Polsce tysiące ludzi wyruszyło na ulice by wołać o nowoczesny patriotyzm wolny
od lewaków i pedałów. Chyba nowoczesność nabrała nowej definicji… Pan Zawisza
nazywający siebie rycerzem niepodległości, a innych zaledwie cele brytami,
dziecinnie odpierający słuszne argumenty drugich stron czy to Moniki Olejnik,
Tomasza Lisa, Nałęcza czy pani Szczuki. Co się dzieję?
W wielu miejscach ostatnio krąży
nasz temat - homoseksualizmu. Komentarze pod moją ostatnią poleconą notką oraz
Marsz Niepodległości wywołują we mnie jedno uczucie. Autentyczne, cielesne,
psychiczne i bolesne PRZERAŻENIE. Bez przesady, dodawania czegokolwiek.
Przeraziłam się, boję się o swoją przyszłość. Ba, nawet nie tylko o swoje
jutro, ale o swoje teraz. Przeraziła mnie ilość ludzkiej nienawiści w Polsce.
Nieważna wiara, poglądy, opinie, orientacje i sympatie polityczne. Wszędzie
zalewa nas nienawiść, zawiść, pogarda i totalny brak szacunku dla drugiego
człowieka. Kiedy wydaje mi się, że piszę tak od serca, z takim przekonaniem i
miłością, że tylko te uczucia wywołam w czytelniku, rozczarowuje się na nowo.
Wiem, że wielu z Was kochani przekonuje mnie, że to trolle, które tym się
żywią, ale uczestnicy takich marszów jak ten niepodległościowy, ilość obecnej
tam młodzieży mnie – znowu – przeraziła. Może to nie trolle – może to Polska
właśnie? Czy ma mnie dopaść Straż Niepodległości, która ma się uformować pod
przewodnictwem organizatorów Marszu Niepodległości? Uważam się za patriotkę i
nie potrzebuje wychodzenia na ulice by o tym krzyczeć tak samo jak nie chodzę
na Marsze Równości by krzyczeć ubrana na tęczowo kogo kocham. Może czas to
jednak zmienić?
Ale się nie poddam, nie schowam
się, nie przestanę pisać o tym co kocham, co mnie boli, za czym tęsknię, o czym
marzę. Pewien czytelnik pod ostatnią notką słusznie powiedział, że nie piszę
bloga o tym co zjadłam na śniadanie tylko o tym, co prowokuje ludzi do
wypowiedzenia się na dany temat, więc powinnam być przygotowana na krytykę. I
przecież jestem, bo po dwóch latach blogowania na Onet.pl powinnam stać się już
niezniszczalna. Ale tak do końca nigdy nie będzie, bo każdy ma serce, a ja na
dodatek pisząc blog eksponuje je trochę bardziej niż wszyscy. Zamilknąć się nie
da zwłaszcza, gdy patrzy się na kraj i osoby, które bez problemu w telewizji
mogą wygłaszać swoje poglądy i mi też wpychać je bez uprzedzenia i zgody. Ja
przynajmniej jedno prawo mam takie same jak Wy, mogę wyrażać swoje opinie bez
wpychania ich Wam. Nikogo przecież nie zmuszam do zaglądania tu i dzielenia
moich odczuć i poglądów, każdy z nas je jedynie przedstawia. Pan Zawisza
ostatnio również zasłynął stwierdzeniem, że „lesbijstwo Marii Konopnickiej to
feministyczna propaganda” porównywalna z kłamstwem oświęcimskim. Porównanie
niesamowicie przesadzone i bez taktu śmiałabym rzec, bo niczego nie powinno się
porównywać do Holocaustu moim skromnym zdaniem. Zatem niech i będzie, że mój
4-letni związek i każdej kobiety z kobietą są propagandą feministyczną. Każdy
ma w końcu prawo do wysnuwania własnych tez skrycie czy publicznie. Dlaczego
jednak to te absurdalne częściej widzą światła reflektorów ostatnio?
Dziś jadę na koncert zmysłowo
ubóstwianej Jessie Ware i tak się składa, że zbiega się to jednocześnie z
Dniami Równości i Tolerancji, którego kulminacyjnym punktem jest dzisiejszy
Marsz Równości. Chciałabym od razu zaznaczyć tutaj różnicę między paradą
równości a marszem, bo kolorowe pióropusze i cycki na wierzchu latać tu nie
będą nie tylko ze względu na chłodną aurę za oknem, ale przede wszystkim na cel
tego spotkania;) Jak wiecie nigdy nie uczestniczę w tego typu wydarzeniach, bo
nie są mi do szczęścia potrzebne i jak wiadomo zrażamy tym publikę nam
nieprzychylną jeszcze bardziej, ale może dziś przestanę tylko pisać, ale
przejdę się spacerem wśród ludzi pragnących tego samego od Polski i Polaków co
ja? Tolerancji i równości dla każdej pokrzywdzonej osoby, której ta równość
należy się bez dwóch zdań, by żaden lekko opóźniony nie był nazywany
niedorozwojem, osoba chodząca o kulach nie była nazywana kuternogą, gej
pedałem, lesbijka lesbą i babochłopem, a niepełnosprawny kaleką. Bo na takie
chamstwo i brak kultury nie powinien pozwalać sobie nikt bez względu na orientację,
stan zdrowia, sympatie politycznie, poglądy czy wyznanie drodzy Patrioci i
Polacy.
Środa zwana dalej Środingiem to
dzień w mym życiu świety i nietykany. Jest to krótki weekend ustanowiony przez
samą siebie w środku tygodnia po dwóch dniach pracowania od rana do wieczora i
przed kolejnymi dniami na pełnych obrotach.
W ten dzień nie ustawiam sobie
żadnych korepetycji. Dzień ten zazwyczaj spędzam ze swoją drugą połówką i obie
ładujemy sobie nawzajem baterie by podnieść się po 3 dniach pracy i zebrać siły
na dwa kolejne.
Dziś jednak Ona musi się uczyć,
więc umówiłam się na randkę ze samą sobą. Byłam podekscytowana perspektywą
popołudnia dla siebie, bo uwierzcie rzadko się przytrafia. Postanowiłam, że
zapłacę rachunki na poczcie, zrobię zakupy na ten otóż obiad i pójdę na solarium
by poczuć się ze sobą lepiej fizycznie.
Dzieciaki od razu wyczuły lepszy
nastrój ciesząc się niezmiernie razem ze mną na lekcjach.
To nic, że obiad kosztował o
wiele więcej niż zamierzałam, że choć to wolne popołudnie to dopiero teraz
usiadłam. Nieważne, że zrobię jeszcze pranie ręczne, ułożę sprawdzian i
przygotuję się na jutrzejsze korepetycje. Nieważne, że ojciec przyniósł kolejny
rachunek do opłacenia. Pomyślę nad hospitacją z dyrekcją. Ba, napiszę kolejną
notkę, której nie mam czasu napisać od paru dni, może nawet na sen wypiję piwo
i obejrzę jakiś film!
Nieważne, że to wszystko utrudnia
mi teraz dziura w palcu, ponieważ puszka z pomidorami targnęła się na życie
mojego kciuka! Co widać na załączonym obrazku;)
To nic, że tęsknię troszkę za Nią
i chcę by wsiadła w auto i przytuliła w ciężkie ostatnio dni, ale
rozumiem,ze czasem obowiązki musimy stawiać
pierwsze. Tęsknota dziś nie boli jak ten palec.
To nic, naprawdę dziś nie będę
się złościć na swoje życie, siebie czy kogokolwiek.
Bo dziś mam randkę ze samą sobą. Będę
seksowna delikatnie pachnąc czosnkiem i cynamonem pozostałym na palcach po
gotowaniu.
Dajecie sobie takie dni w
prezencie? Jak ładujecie baterie? :)
Nie wiem czy się ze mną zgodzicie, ale uważam, że nikt nie rodzi się z pustą kartą. Żadna tabula rasa. Mamy określone geny, może zdefiniowane z góry przez nasz organizm predyspozycje czy talenty do czegoś. Rodzimy się też z jakimś charakterem, bo nie wierzę, ze wszystko we mnie ukształtowali rodzice, rodzeństwo, rówieśnicy czy otoczenie.
Na przykład, odkąd pamiętam miałam w sobie poczucie misji, ratowania świata i ludzi od zguby i zakłamania. Nikt mi tego nie wpoił, nikt też nie powiedział, że nigdy całego świata nie zbawię ani że nie każdy na ratunek zasługuje. Swój pierwszy dzień w szkole pamiętam dokładnie. Nie znałam nikogo, ale dosiadłam się do dziewczynki, która bezustannie płakała za mamą, żeby ją pocieszyć. Nikt mi w wieku 3 lat nie wyperswadował noszenia sukienek, nie znosiłam ich sama z siebie. Nikt nie nauczył mnie bycia wredną, wyszczekaną i lubiącą się bronić. Urodziłam się z bujną wyobraźnią i głową skorą do marzeń. Tego nikt mnie nie nauczył. Sądzę, że urodziłam się z tym razem z kolorem włosów, oczu czy skóry.
Mam nadzieję, że wiecie też, że orientacji seksualnej się nie wybiera. Przecież nie obudziłam się jako kilkuletnie dziecko i świadomie wybrałam kobiety jako obiekt westchnień. Naturalnie mnie do nich ciągnęło, a nie do chłopców. Nikt mi nic nie zrobił, nie skrzywdził, nie wyperswadował jednej płci i wcisnął drugą. Nie wybrałam dla siebie kariery czy przekleństwa bycia lesbijką jakby to był wybór ścieżki zawodowej. Wierzę, że się taka urodziłam.
W głowie mi się nie mieści, że istnieją ludzie, którzy myślą inaczej, ale muszę się z tym pogodzić, tak jak i homofobicznie nastawione do świata osoby muszą żyć z faktem, że istnieją takie osoby jak ja. Szkoda, że nie może to być przyjazna koegzystencja, ale wszystkiego w życiu mieć nie można.
Zatem przypominam, nie można człowieka winić za coś, czego nie wybrał. Nie można go nienawidzić, go nie znając, nie można nim i jego uczuciami gardzić tylko dlatego, że nam się nie podobają.
Dlatego też nigdy nie zrozumiem, dlaczego o losach ludzi decyduje garstka osób albo nie znająca się na temacie, albo jemu obojętna, albo nienawistna bądź totalnie niedoświadczona. Dlaczego w Polsce o ciele kobiety, jej prawie do adopcji czy sztucznego zapłodnienia decyduje kościół i garstka radykałów zasiadających w Sejmie? Kto uczynił ludzkość tak niechętną indywidualności, odmienności? Czemu boimy się czegoś, czego nie znamy? Podróże w nieznane inspirują, są intrygujące i zachęcające i my zamiast się kształcić, nadrobić zaległości, okiełznać nieznane to my to karcimy, odrzucamy i boimy się tego. Dlaczego zatem o mojej możliwości chociażby złapania ukochanej osoby za dłoń decyduje nienawiść innych? Dlaczego społeczeństwo w nas samych wykształciło taki strach, że moja dziewczyna boi się złapać mnie za rękę, chroni nas tylko ciemność kina na horrorze, ale po chwili i tak się rozglądamy czy ktoś czasami nienawistnie patrzy.
Od dziecka widziałam siebie w sukni ślubnej, na ganku, na bujanym fotelu z córką lub synem na kolanach i ukochaną kobietą, która podchodzi, schyla się i składa pocałunek pełen miłości na moich ustach, który definiuje całe poczucie bezpieczeństwa, która daje mi ona w zaściankowym państwie. Żyjemy w kraju homofobicznego Ku Kux Klanu, gdzie boimy się marzyć, sięgać po coś większego, niż skryty pocałunek w ciemnym kinie.
Żyję w kraju, gdzie tylko mogę podziwiać obrączki ślubne marząc, że wsunę go na palec ukochanej osoby wypowiadając słowa przysięgi złożonej z marzeń tej małej dziewczynki z niewielkiego miasta. I nie, nie wyjadę gdzie indziej by spełnić co mi, jako istocie ludzkiej, zwykle się należy.
Obama TV Ad Targeting Gay Lesbian Community
Zbliżające się wybory prezydenckie w USA i spoty wyborcze Barack’a Obam’y i Mitt’a Romney’a przypominają smutną prawdę, że może nigdy nie dojdziemy do punktu, ja nie dożyję chwili, gdy będę mogła odwiedzić chorą partnerkę w szpitalu, dzielić z nią równych praw. Jestem w stanie z tym żyć, ale czasami ogarnia mnie wszechobecny smutek, że nigdy nie nazwę jej prawnie ŻONĄ.
Fragment programu typu reality show „The Real L Word” i ślubu jednej z par tam występujących poniżej.
Idealnie pasująca piosenka dobrana na początek, w gronie wyłącznie przyjaciół, nie musi być kościoła ani księdza, ale ktoś, kto ten związek popiera. Na otwartym powietrzu, z otwartym sercem. Oto słowa jednej z ich przysięgi:
„Przed Tobą i przed wszystkimi ludźmi, którzy są dla nas najcenniejsi,
Obiecuję Ci to:
Obiecuję Ci rozpoczynać każdy dzień spojrzeniem pełnym wdzięczności i docenienia, które mam w sobie teraz,
Obiecuję uczynić nasze małżeństwo mieszanką ewolucji i przygody tak byśmy obie mogły się rozwijać i poznawać świat w całym jego potencjale,
Obiecuję tulić Cię w stresujących jak i radosnych chwilach nawet jeśli nasze obie ogniste osobowości będą nam kazać inaczej,
Na koniec, obiecuję sprawić nam najlepsze bujane fotele znane ludzkości tak byśmy mogły razem oglądać zachody słońca, gdy będziemy miały po 80 lat i patrzeć wstecz na ten dzień i wspominać go z uśmiechem”
Kocham Cię otwarcie, nie gdy gaśnie światło i nikt nie widzi.
Jeśli spytacie o wymarzone wesele, zobaczycie je tutaj:
„i ochrzcili mnie chociaż ponoć głośno protestowałem teraz gdy głośno protestować chcę chcą okładać mnie pałami i zabraniają ust całować płci tej samej a sami dają mi karabin każą strzelać do ludzi innej wiary
i nic nie zmieniać tak jak jest jest dobrze tak jak jest
budują wieże do nieba ja chcę wierzyć że pełni dobrych chęci a z nieba uśmiechnięci czapkami machają kosmiczni turyści ojcowie na obcych ziemiach ślą miłość z prędkością światła a w domach dzieci i matka w palcach obracają ziarenka różańca
siadaj koło mnie to dla ciebie jest ławka posłuchaj jak pięknie o miłości gada ten który miłości nigdy nie zaznał siadaj koło mnie to dla ciebie jest ławka posłuchaj jak pięknie o miłości gada ten który miłości nigdy nie zazna”
Happysad bezustannie gdzieś się w moim życiu przewija. Pojawia się nowa płyta, gdy jej potrzebuje. Muzyka ma czasem niesłychaną moc leczenia i odzwierciedlania uczuc.
Cenię ich nie tylko za muzykę czy wokale. Przede wszystkim za kąśliwośc tekstów, bezpośredniośc, wyśpiewanie prawd w intrygujący i inspirujący językowo sposób.
Dziś ponuro, gburo, a może i chwilami makabrycznie.
A bo ta Śmierc to niezła dziwka jest. Szmata. Zdzira. Oddaję jej wielką literę na początku, bo wolę dmuchac na zimne i oddac jej mimo wszystko należyty szacunek, bo jak mi trzaśnie w drzwi i okrutnie zabierze to nie chce by była brutalniejsza niż to potrzebne za to, że użyłam niezbyt pochlebnych słów odnosząc się do Niej.
Zabawne, że wszystkiemu co złe przypada często rodzaj żeński. Był huragan Katrina, teraz mamy Sandy. Sandy to była ta słodka blondyneczka z kręconymi włosami śpiewająca „You’re the one that I want” w musicalu Grease, a nie huragan siejący zniszczenie. Zabili niewinne kojarzenie Sandy!
Wkurzyła mnie, wczoraj, jak zwykle wczoraj. Nie chodzę na cmentarz raz w roku z początkiem listopada, ponieważ wyrzuty sumienia mnie tam pchają. Wyrzuty, że za mało odwiedzam tych, co odeszli albo za mało za nimi tęsknię. Nie idę wcześniej do fryzjera, nie kupiłam nowych kozaczków, lśniącego zajebistością płaszcza by przeparadowac wśród współmieszkańców. W tym roku nie pchałam się na deszcz na mszę w tłum by ściskac się jak na warszawskim bródnowskim cmentarzu wykrzykując wszystkie przekleństwa świata w niebiosa. To powinna byc chwila przestrzeni dla własnych uczuc, tęsknot i relfeksji, a nie dla rozglądania się z nudów, kto się w co ubrał.
Pójście na cmentarz po całym tym bałaganie, w ciemnościach, czujemy się bezpieczniej. Przychodzimy tam wtedy dla bliskich, nie rozpraszają nas tłumy osób, które trzeba ominąc zanim dotrze się do nagrobka. Nic nie zakłóciło moich myśli. Dlatego wróciła znów ta złośc. Myślałam, że dawno minęła.
Ale nie, dalej mnie Śmierc wkurzasz, wiesz?! Wpieniasz, wnerwiasz, wkur****. Mi piszemy swoje życie, zapisujemy kartki naszej księgi najbardziej imponująco jak się da z uporem maniaka, a Ty potem bierzesz te kartki, zgniatasz, przecinasz na pół machnięciem ostrej kosy i brutalnie wyrywasz długopis z dłoni. Ucinasz palce, krew się sączy na biurko, a z nas ucieka życie.
Przeróżne choroby cywilizacyjne, pośpiech, pijani kierowcy, zmęczenie za kierownicą, poddanie się, bezczelny rak trzymają nas w ryzach. Mają tę kosę w pogotowiu. Stojąc nad każdym grobem pomyślałam, że nie ma nic pięknego w umieraniu. Do dziś widzę przeraźliwie chudą nogę wystającą spod kołdry dziadka umierającego na raka kości i Bóg wie jeszcze czego. Babci cham schował się w jelicie grubym, drugiej już wszędzie by zabrac ją w miesiąc. Jeden wypadł z okna w stanie z lekka mówiąc nietrzeźwym, nie wstał już nigdy. Nikt nie powinien znajdowac swojego dziecka powieszonego na klamce, a i taka wiadomośc kiedyś mnie przywitała z rana. Ciocia nie powinna przeżywac trójki swoich dzieci, dwóch przy porodzie, a kolejnego w brutalnym wypadku samochodowym. Mojej ukochanej, inspirującej do dziś nauczycielki nie powinien potrącic pijany kierowca, który nie poszedł za to siedziec. Nie zabiera się dziecku drugiej matki.
Nie na krześle, nie we śnie, nie w spokoju i nie w złości. Ale w bólu, 90% nas umrze w bólu, może nagle, może w agonii, ale nie będzie raczej pięknie. I jestem za to na Ciebie kolejny dzień piekielnie wściekła, nieważne czy masz na imię Sandy czy Katrina czy Śmierc! Nigdy nie zrozumiem, dlaczego Ten tam na górze, czy może na dole zabiera najlepszych ludzi tak brutalnie.
Nie chcę obudzic się z ręką w nocniku, pójdę się zbadac.
Linie komunikacji ludzkiej są nieskończenie długie i
jesteśmy świadkami ich ciągłej ewolucji. To z komunikowaniem uczuć od zarania dziejów
mamy trudności. Gdyby spojrzeć daleko wstecz uczucia nie miały prawa wchodzić
na salony. Rezerwa była głównym gościem przy stole, w sklepie, w szkole czy w
łóżku. Wszelkiego rodzaju ruchy rewolucyjne zawsze miały na celu postęp.
Niewolnicy pragnęli się wyzwolić z rąk ich właścicieli, kobiety pragnęły
wyzwolenia od ich dominujących i władczych mężczyzn. Gdy kiedyś zakazywano
ekspresji, wyrażania swoich pragnień, potrzeb i uczuć pragnęliśmy znaleźć ich
ujście. Dziś tak wiele rzeczy nam to ułatwia. Mamy telefony, pocztę, Skype,
Internet. Żadna wcześniejsza generacja nie miała tak szerokiego pola do popisu
jeśli chodzi o sposoby komunikowania się.
Mimo wszystko każdy w swoim życiu ma chwile, gdy nie może zakomunikować
tego, czego by chciał. Czasami nie dlatego, że mu się tego zakazuje albo tak
nie wypada, ale dlatego, że sami nie jesteśmy świadomi, że mamy coś do
przekazania. Coś czasami się czai w kącie pokoju, kryje się za zasłoną,
wychodzi dopiero, gdy gasimy nocną lampkę zalewając nasze myśli czarnowidztwem
wkrada się do głowy i nie daje spać, co gorsza, wkrada się do naszych snów. Te
potrafią czasami mnie zmęczyć bardziej niż cały dzień pracy. Cudownie czasami
byłoby nie śnic, bo ja śnię jedynie o tym co mnie martwi, o czymś czego się
panicznie boję, coś czego jeszcze nie wiem, ale moja podświadomość podsuwa mi
to jak nie chciane danie bądź śnię o tym czego pragnę, a nigdy mieć nie będę.
Mój sen czasami komunikuje mi coś szybciej niż zdrowy umysł.
Czasami mój wygląd, wyraz twarzy, zachowanie, sposób
poruszania się komunikują coś złego zanim sama się przed sobą do tego przyznam.
Czasami łapię się na tym, że chwytam za telefon i chcę napisać o czymś, o TYM,
ale do końca nie wiem jak to opisać, żeby nie brzmiało jak marudzenie,
zawracanie tyłka. Co gorsza, boję się, że to nie przyniosłoby rozwiązania albo
pozostałoby bez odpowiedzi, wsparcia. Otwieram czasem okno czatu, które wiem,
że mogę otworzyć i spodziewać się, że po skończonej rozmowie poczuję prawie
wiosenny powiew świeżości i spokoju, ale potem zamykam to okno, bo boję się, że
zawieje za mocno chłodem, wzdrygnę się, a gęsia skórka przypomni mi o ludzkiej
obojętności i egocentryzmie.
Czasami jednak ludzie Cię zaskoczą. W miejscu, w którym się
nie spodziewasz. W miejscu, w którym Ci się wydaje, że dobrze się kryjesz.
Wydaje Ci się, że zostawiłaś potwora w szafie. „Przecież byłam pewna, że
zamknęłam szafę na cztery spusty!”. Unikałam jej wzroku, rozmów na przerwach
cały tydzień, bo wiedziałam, że widzi. Wiedziałam, że widzi na mojej twarzy, w
sposobie jak się agresywnie poruszam, w kąśliwym humorze, widzi, że moje ciało
mnie wydało. Koleżanka z pracy zauważyła, że coś mnie zjada od środka. Nie
pisnęłam o nim ani słowa, ale ona go zobaczyła. Zaskoczyła mnie, już chowałam
się do klasy, miała lekcje obok mnie, krzyknęła „Poczekaj!”, podeszła zmartwionym
krokiem zadała najbardziej dla mnie przerażające pytanie świata „Co się z Tobą
ostatnio dzieje?”. Wtedy potwór bezczelnie dotarł do mojego gardła, ścisnął je
z całej siły, nie pozwolił wykrztusić ani słowa oprócz „nie wiem, chyba
wszystko jest nie tak”, gdy tylko moje gardło pokonało stwora i pozwoliło to ze
mnie wyrzucić, podążyły za gardłem oczy i bez pozwolenia i ostrzeżenia dopuściły
do tego, że w miejscu pracy! przed koleżanką z pracy pociekły mi łzy po
policzkach. Musiałam się oprzeć o ścianę i zaczęłam hiperwentylować. Miewam
tak, gdy życie mnie przerasta, wydaje mi się, że nikt tego nie widzi i nagle
ktoś podchodzi i mnie zaskakuje pytając co mi jest. Łatwo jest napisać smsa, wiadomość
na FB z zapytaniem jak się czuje, ale mało kto w realnym świecie ma jaja do nas
podejść, przestać udawać, że nie widzi problemu i zapytać prosto z mostu. Tak
mało ludzi i tak rzadko zadajemy sobie to pytanie tak szczerze jak ona. Ja nie
słyszę tego często, a potem reaguje właśnie w ten sposób. Co więcej nie
poprzestała na samym pytaniu, zadzwoniła po pracy mówiąc, że „nie chce się
wpierdalac ani być nachalna, ale gdy będę potrzebować to ruszy dupe do mnie i
weźmie na kawę”, bo to zawsze ja jestem tą, która przyjeżdża do niej. Może i
wypuściła potwora z szafy, ale ludzie swoją troską często sprawiają, że nie
musimy spać przy zapalonym świetle w obawie przed innymi potworami życia
atakującymi nas w nocy, gdy jesteśmy najbardziej bezbronni.
Może czasami warto choć językiem ciała pokazać, że nam źle,
może ktoś zareaguje tak jak moja znajoma, a my choć chwilę poczujemy się mniej
samotni na tym świecie.
Jak dla mnie - śpiewana poezja. Dla Was na dziś:
The smartest thing I've ever learned Is that I don't have all the answers, Just a little light to call my own. Though it pales in comparison To the overarching shadows, A speck of light can reignite the sun And swallow darkness whole. Death is a cold, blindfolded kiss. It is the finger pressed upon our lips. It puts an unwanted emphasis On how we should have lived. Life is a gorgeous, broken gift. Six billion+ pieces waiting to be fixed.
Trochę zamilkłam. Trochę się dzieje. Przeplata się dobrze ze złym i trudno powiedziec jak jest, gdy moja natura często daje wygrywac czarnym myślom i zmartwieniom.
Ostatnie moje poranki nie uświetniają ciepłe promienia słońca mimo, że pchają się oknem po przebudzeniu. Ostatnio do moich śniadań, obiadów, ewentualnych kolacji dodawany jest specjalny składnik. Nie znajdziecie go na półkach sklepowych ani żadna Nigella, Jamie, Gordon czy Gesslerka wam go nie zaserwują i nie polecą do żadnej potrawy.
Tajemniczym składnikiem są łzy mojej matki wymieszane z poczuciem winy, pretensjami, piekielnie złym humorem, cierpieniem na starzejącej się w zastraszającym tempie twarzy dolane do zupy własnych udręczeń.
Bo zawsze schorowaną kobietą była, ale teraz przechodzi samą siebie. Muszę też wspomniec, że bardzo upartą. Już kiedyś pisałam o tym jak ważne jest by się badac, by pchac innych do tego, gdy się tego panicznie boją. Moja matka odmawia sobie pomocy, została zmuszona do pójścia do chirurga i leczenie jest bolesne i nie przynosi żądanych rezultatów. Nie dziwię się, gdy nie chciała lekarzowi zdradzic 3/4 swoich syptomów, o których prosiłam wiele razy by je zdradziła, tak jak mi i je opisała.
Nie mogę byc jednocześnie córką, mężem, lekarzem i chamem, który ją musi do czegoś zmuszac. Pani Psycholog, z którą jakiś czas korespondowałam powiedziała mi kiedyś, że strasznie się staram wychowywac swoich rodziców. Że zrzucają na mnie obowiązki rodzica, obowiązki własne i ja je przyjmuje zamiast się od nich wyrwac.
Jak przekonac kogoś tak agresywnego i źle nastawionego do polskiej służby zdrowia, kogoś, kto panicznie się boi wyroku i bólu by pojechał ze mną do szpitala?
Czasami mam ochotę ją uderzyc patelnią i na siłe wsadzic do auta.
Jednej z ostatnich nocy dopadło mnie to. Złapała mnie bezsennośc spowodowana obawą o to, że moja matka się może już nie obudzic. Był to tak namacalny strach, który jakby przerodził się w dusiciela, który trzyma mnie uparcie za szyję i dusi, dusi, dusi...
Braknie mi sił by dźwigac Jej ciężar. Nie jest lekki, Ona nie jest lekka.
Nie można dziecku mówic, nieważne ile ma lat, że "nie mam dla kogo życ".
Jak nie dla swoich dzieci, męża, wnuków, to żyj dla siebie.
Czy moja matka tak nienawidzi swojego życia, że naprawdę go nie pragnie?
Nie można przy obiedzie mówic "nie wiem za co muszę tak cierpiec" i dolewac mi do zupy łez.
Czuję się wtedy jakby wlewała we mnie arszenik i świadomie mnie truła, a ja wtedy mam ochotę wstac, odepchnąc krzesło i krzyknąc by wyszła w końcu z mojej psychiki i dała jej odpocząc!
Wszystko ma swoje priorytety, niestety...
Dla mnie, tak mi się przynajmniej wydaje, są nimi miłośc i zdrowie.
Mój wzrok słabnie, migreny odbierają sen i jasnośc myśli i złe wyniki też pchają mnie w ramiona specjalistów, ale ja to opóźniam, gdy widzę, że dla mojej matki nie jest priorytetem Jej życie, bo jak porównam swój ból z Jej?
W miłości trochę było walki, ale wyszłyśmy sobie na przeciw, i w niespodziewany wieczór czekało na mnie kino, a na siedzeniu auta samodzielnie zerwana róża, które kwitnie do dziś.
Dlaczego moja matka woli wiednąc i ciągnąc mnie za sobą. Dlaczego wybrała mnie na powiernika Jej brzemienia?
Żadna matka nie powinna dziecka czynic odpowiedzialnym za swoje życie. Mogę poprawic samopoczucie, mogą ją zabrac na zakupy, obiecac, że kupię to i tamto i naprawię to i tamto, ale nie wyleczę Jej z niechęci do życia i gamy innych dolegliwości, które zabierają mi moją Matkę...
Człowiek z natury jest istotą wstydliwą. Seksuolodzy i
psychoanalitycy dawno temu zidentyfikowali zakorzeniony w nas kompleks winy i
wstydu. W końcu od zarania dziejów prymitywni ludzi czuli potrzeby zakrywania
swoich genitaliów przeróżnymi roślinami. Nie dziwię się, że ze wstydu nie wyrośliśmy,
bo każdy go szczyptę potrzebuje, ale po co tyle w nas winy? Zwłaszcza winy
odczuwanej potrzebą odczuwania przyjemności jakichkolwiek, nie tylko
cielesnych. Boimy się poprosić o spontaniczne gesty, częstsze spotkania, bo
wstyd nam, że tęsknimy bardziej niż druga strona. Wstydzimy się potrzebować, chcieć.
Bezwstydne pragnienie to dla wielu z nas zapomniane pojęcie, a właściwie nigdy
nie wcielony w życie frazes, fantazja schowana na pustym regale świadomości ,
nigdy nie mająca szansy ujścia. Jak wielu z nas czuję skrępowanie przed
okazaniem, że mamy przysłowiową „ochotę”.
Powiedzieć „mam ochotę na seks” wydaje się zbyt mechaniczne,
proste, szczere, dlatego każdy z nas „uzbroił” się w listę znaków
sygnalizujących ochotę na seks. Nasze „okrzyki godowe” mogą się zacząć już przy
przemiłym przywitaniu w drzwiach, obiedzie czy kolacji przygotowanymi ze
szczególną uwagą zwróconą na detale, to może być typowo „niedzielno-odświętne”
danie w środku tygodnia, podane do stołu jadalnego, a nie przed telewizor,
dołożenie gdzieś świeczek, przygotowanie kąpieli – po prostu wszystko co składa
się na tzw. „przymilanie się”. Niektórzy nie potrzebują znaków bądź się na nie
wysilają i przechodzą od razu do rzeczy. Bo trzeba przyznać, że jednak gra
wstępna rozpoczynająca się już przy progu domu potrafi już wzbudzić dreszczyk emocji
i podniecenia. Z czasem się rozleniwiamy i zapominamy nawet dać coś z siebie
wcześniej, żeby później móc coś dostać w zamian. Nie oszukujmy się, że bywają
sytuacje typu „ogoliła nogi, będzie chciała seksu” :).
Umówmy się też, że nie każdy
ma swój zestaw „okrzyków godowych”, bo jest wstydliwy i nie wie jak sobie wziąć to,
czego pragnie, ale jest to po prostu miłą formą budowania „napięcia”. Przecież
nie każdy romantyczny wieczór ma obowiązek skończyć się w łóżku, jednak nie oszukujmy
się, że miło jest, gdy takie preludium rytmicznie przechodzi w sferę łóżkową
kończąc się jękiem.
Ja w tej sferze nie czynię z siebie enigmy. Mój alfabet
erotyczny łatwo rozkodować. Nie robię romantycznych, smacznych kolacji
przypinając im warunek „ale później idziemy do łóżka”. Wystarczy spojrzeć mi w
oczy, odczytać język ciała. Jednak nie ukrywam, że najbardziej lubię się nastrajać
muzyką. Istnieje muzyka, która sprawia, że mam wrażenie, że dźwięki wypływające
z głośnika skraplają się w powietrzu spływając później między moje uda. Bo czym
jest seks jak nie częstym tańcem ciał, wymaga dopasowania, rytmicznych,
zgodnych ruchów, wsłuchiwania się w dźwięki partnera by wiedzieć czy trzeba przyśpieszyć
lub zwolnic tempo. Gdy podczas seksu zamykamy oczy, naszym głównym
przewodnikiem stają się uszy i ja te ubóstwiam drażnić dodatkowymi odgłosami z
głośnika.
Dla każdego definicja zmysłowej muzyki jest inna. Dla mnie
lista jest nieskończona, bezustannie płynna i otwarta. Nie ukrywam, że muzyka R’N’B
ze względu na samo posiadanie słowa „rytm” w swojej nazwie wprawia biodra w
ruch.
Możemy zacząc powoli, sprawic by czas się wlókł bądź nawet
stanął w miejscu. Niech usta wyraźnie zaznaczają swoją obecnośc za uchem, na
obojczyku, między piersiami.
Gdy dojdziemy do 58 sekundy złapmy stanowczo za biodra i
dodajmy język.
Biodra się uniosą, więc tempo się zmienia, lekko
przyspieszamy, biodra przyciągamy do swoich, zatapiamy dłonie we włosach, w
rytm skrzypiec wędrujemy dłonią po całym ciele.
Każdy stosunek w pewnym momencie odrywa się od nieśmiałych,
delikatnych, powolnych początków, bo pojawia się zniecierpliwienie wynikające z
narastającego pożądania.
Przychodzi moment kiedy wijemy się coraz bardziej, ocieramy
się intensywniej, przygryzamy wargi, zwilżamy usta, całujemy łapczywiej,
ściskamy mocniej...
Paznokcie samoistnie wbijają się w pożądaną skórę, tempo
przyspiesza znacznie, pragniemy odważniejszych, głębszych posunięć w łóżku,
drobnego pociągnięcia do siebie, za włosy…
Czujecie to? Jesteście ze mną? Znacie muzykę zwaną
pożądaniem?
Dla mnie jej królową ostatnio zostaje ona
Zmysłowość w najlepszym wydaniu. Gęsia skórka, ciarki,
skroplone pożądanie gwarantowane.
Dziś nie będę Wam życzyć spokojnej nocy…jeśli miałabym
wybrac słowo na „s” wybrałabym Soczystej…
Dlaczego człowiek bloguje? Powodów pewnie mnóstwo. Ja
zaczęłam, ponieważ za dużo dzieje się we mnie i w świecie zarówno realnym jak i
internetowym bym mogła przejść obok tego obojętnie. Za dużo spraw, osób,
wydarzeń prowokuje do myślenia, a czasem za mało czasu i osób dookoła, które
chciałaby albo, najzwyczajniej w świecie, miały czas to słuchać. Zatem człowiek
musiał zacząć to gdzieś spisywać. Jestem osobą, która lubi szperać w sieci
poszukując wrażeń, wzruszeń, pełnej gamy emocji i inspiracji. Czasem będzie to
krótki filmik, trailer, reklama, film, piosenka, cytat, fotografia. Mogą one poprawić
humor, zezłościć, wzruszyć, doprowadzić do łez. Prostolinijność nie jest dla
mnie. Dlatego dziś kolejne zdjęcia wprawiły szare komórki w ruch.
Napis „Ludzie nie powinni kiedykolwiek musieć się „ujawniać”,
ale jeślito wydarzy to będą oni potrzebować
od was jednego. Przyjaciela”. Samo nazwanie ujawniania orientacji
homoseksualnej „wychodzeniem z szafy” sugeruje, że niektórzy będą chcieli byśmy
stamtąd nigdy nie wychodzili i zostali na zawsze. Sugeruje zamknięcie,
izolację, samotność, ciemność, przerażenie. Bo przecież w szafie chowają się przed
nami wszelkiego rodzaju najstraszniejsze potwory. Osoby homofobiczne często
zarzucają nam obnoszenie się ze swoimi uczuciami i wpychanie innym swoich
postaw, uczuć, pragnień. Jesteśmy perwersyjni i desperacko pragniemy wyjść z
tej szafy i zacząć straszyć niczym jakieś monstrum. Jednak smutną prawdą jest fakt, że większość
nigdy z tej szafy nie wyjdzie przed najważniejszymi osobami w życiu. Większość
z nas całe życie będzie siedzieć skulona w kącie ciemnej szafy czując się
ciągle niepewną, nieśmiałą dziewczynką, chłopakiem panicznie bojącym się braku
akceptacji osób najbliższych. Bo nam nie zależy na opinii publicznej, my
pragniemy być kochani przez osoby, które sami kochamy. Większości z nas śnią
się koszmary bądź snujemy marzenia na temat rozmowy z matką czy ojcem, siostrą czy bratem, przyjacielem,
przyjaciółką w cztery oczy, w której oświadczamy, że ta moja „koleżanka”, którą
tak lubisz jest miłością mojego życia. Mnie osobiście często śni się scena, gdy
ze łzami w oczach dopiero na łożu śmierci moich rodziców mówię im, że kochałam
nie tak jak tego pragnęli. Oni wtedy spokojnie mówią „córeńko, przecież
wiedziałam i kochałam Cię mimo to” bądź alternatywna wersja tego snu „wiedziałam
i się za Ciebie wstydziłam. Często jest to sen na jawie, często nie
wypowiedziane głośno życzenie. Zatem wiadomość dla tych, co myślą, że
uwielbiamy mówić o sobie, kogo kochamy i z kim sypiamy – nie ma nic bardziej
wzbudzającego w nas strach i panikę niż moment, gdy decydujemy się powiedzieć
komuś o tym jakiej jesteśmy orientacji. Ja sama prowadząc blog otwarcie o tym
pisząc i jednocześnie informując o moim zawodzie, obawiam się nie raz, że ktoś
użyje tego przeciwko mnie. Boję się, że pewnego dnia pożałuję, że wylazłam z
szafy w sieci. Ale potem myślę, że może i to uczyni mnie silniejszą.
„Ujawnienie się to dla mnie czasami proces trwający
miesiącami bądź latami. Co gorsze, czasami jest to nigdy nie rozpoczęty proces
i zawsze zostanie w zarodku. Są osoby, które poznaję i wiem od razu, że zostaną
w moim życiu na dłużej i od razu panicznie się boję momentu kiedy będę chciała
im wyjawić kogo kocham. Jest to proces zaczynający się od obserwacji natury tej
osoby. Czy jest otwarta, lewicowa czy prawicowa, staroświecka czy postępowa, tolerancyjna
czy nie. Sprawdzić to trzeba i na trzeźwo i po pijaku. Sprawdzić ludzką zdolność
tej osoby do bycia lojalnym i godnym zaufania. Czy osoba potrafi zatrzymać
tajemnicę drugiej osoby dla siebie, czy jest zdolna do empatii i współczucia.
Osoba, która z mojego wyznania nie uczyni plotki, bo tak ją ta informacja
zaciekawi i zaszokuje, że zapragnie zrobić z tego gorącą informację w
pudelkowie każdego miasta. Ja czasami potrzebuję starannie wybrać moment, choć
ostatnio uczę się nie planować i robić to spontanicznie. Prawie zawsze na
odwagę potrzebuję alkoholu. I powiem Wam jedno, mimo upływu tylu lat, ja ciągle
dostaje palpitacji serca, robię się czerwona i panicznie boję się, że zamiast
radości na czyjejś twarzy, zobaczę rozczarowanie i zmieszanie. Bo przecież nie
oszukujmy się, człowiek czasami dostaję takim spojrzeniem w twarz. Chciałabym
nie musieć już nigdy doświadczać tego, gdy widzę, że wyraz twarzy rozmówcy krzyczy
negatywne „o mój Boże, nie wierzę…”, a po chwili ten ktoś usilnie stara się sprawić
by słowa „no co Ty?!super, możesz mi zaufać…” brzmiały prawdziwie i szczerze. Potem
człowiek żałuję, że go podkusiło wyjść z tej szafy. Bo tak, czasami się mylę
wierząc w jakąś osobę. Obecnie czaję się od 4 latach by przyznać się koleżance,
z którą zależy mi mieć w 100% szczerą relację. Ukrywając kogo kocham to jak ukrywać
jedną z najpiękniejszych części siebie. Wychowano mnie w domu pełnym szaf.
Każda jest na chowanie innej części siebie. Nie tylko tej homoseksualnej. Gdyby
moja siostra zakochałaby się w chłopaku o odmiennym wyznaniu, kolorze skórze
czy narodowości, wiem, że doświadczałaby takich samych palpitacji serca przy
wyjściu ze swojej „szafy” jak ja.
Gdy decyduję się zerknąć zza drzwi szafy, postanawiam Ciebie
poznać, wystawiam jedną nogę nieśmiało, drugą stawiam pewniej, staję przed Tobą
wysoko i mówię te słowa „jestem lesbijką”, to uważaj. To znaczy, że najprawdopodobniej
Cię kocham i chcę Cię mieć w swoim życiu jako oparcie, przyjaciela. Nie spieprz
tego. Nie spieprzajcie tego nikomu, gdy ktoś powierza Wam siebie, bo może się okazać,
że straciliście wartościową osobę w swoim życiu.
Bo jestem lesbijką,
Nie jestem chorobą, abominacją, problemem. Nie potrzebuję
leczenia, nie potrzebuję pomocy. Nie jestem zmieszana, zdezorientowana, nie
jestem grzechem. Jestem Twoją córką, siostrą, przyjaciółką, sąsiadką,
pracownikiem, obcym wymijającym Cię na ulicy. Jestem lesbijką i potrzebuję
Twojej miłości i byś kochała mnie w ten sam sposób zanim się o tym
dowiedziałaś.
Czasami ktoś mnie zapyta jak tam autko? jak się prowadzi? Ale jak im tak naprawdę powiedziec co to dla mnie znaczy?
Musicie wiedziec, że lubię auta, lubię się za na nimi oglądac jak za piekną postacią płci pięknej:P porównywac, oceniac, a najlepiej to każdego miec i móc choc raz w życiu poprowadzic.
Jak to jest posiadac w końcu własne? Jak mam byc szczera to czuję się jak dziecko, które kupiło swoją wymarzoną zabawkę. Najbardziej oczywiście lubię jeździc sama bez krępowania. Mogę się rozpędzic do 150km/h i nikt nie zadrży. Auto na tyle nowe, że nie czuję w końcu, że się przy większych prędkościach rozpadnie.
Zaciśnięcie rąk na kierownicy, okulary słoneczne na nosie, idealnie dobrana muzyka w tle dodają tyle energii, świeżości, władzy i radości. Złapałam się na tym, że w któryś momencie wymknęło mi się głośne "NIUUUUUU" przy wyprzedzaniu :)))
Nie, nie jestem piratem drogowym, jestem rozsądnym kierowcą, bojaźliwym również mimo wszystko:P
Jednak, gdy mogę, lubię poczuc się jak w Batmobilu i włączyc turboprędkośc:))
Dlaczego jednak dziś o tym? Bo chcę się z Wami podzielic jednym z moich ulubionych widoków na świecie.
Mianowicie o zachodzącym, pomarańczowym słońcu w tylnym lusterku. Gdy okulary musimy założyc mimo później pory nie dlatego, że razi nas słońce z przodu, ale dlatego, że niesamowicie się odbija w tylnym i bocznych lusterkach. Autostrada mieni się na niesamowitą liczbę kolorów, ścięte pola wyglądają jakby się paliły, każdy dom ma swój urok, a na moich ustach gości nie dający się zmyc uśmiech... No i głośny śpiew:)
Chciałam się z Wami tym dzisiejszych wyzwalającym uczuciem podzielic:)
Bo w głośnikach grał Wolf Gang,
A ja patrzyłam w tylne lusterka myśląc, że ten jeden raz mogę sobie pozwolic na spojrzenie wstecz i że widok w tylnym lusterku nie musi oznaczac tęsknoty za czymś, ucieczki przed czymś, nostalgii i smutku. Można obejrzec się za siebie i uśmiechnąc do głębi Naszego serca:)
A potem tylko się drzec jak Alanis Morissette w teledysku "Ironic":)
Na świecie istnieje wiele form nienawiści. A właściwie
obiektów nienawiści. Nienawiść wobec odmiennej rasy, religii, orientacji
seksualnej, pochodzenia, ilości pieniędzy na koncie, tuszy, stylu ubierania,
subkultury, poglądów politycznych. W dzisiejszych czasach ogólnie rzecz biorąc nienawidzić
można za wszystko, to co jeszcze się pogorszyło to formy wyrażania nienawiści. Antysemici,
rasiści, naziści, radykałowie, teraz każdy może odnaleźć swoje miejsce w
szeregu i wstąpić do tzw. hate group w Internecie. Internet stał się platformą
do anonimowej nienawiści, agresji słownej, poniżania, obrażania, oczerniania,
degradowania. Odkąd na każdym portalu informacyjnym czy rozrywkowym stworzono
opcję dodawania komentarzy każdy ma niby swoje niezbywalne prawo do wolności
słowa i wyrażania własnych poglądów i opinii. Ale czy tak naprawdę to robimy,
tworzymy własne opinie czy ulegamy powszechnej wolności i napływowi tsunami
nienawiści słownej w Internecie, czujemy się bezkarni i bawi nas wystukiwanie
obelg wobec innych.
Od pewnego czasu po Internecie krąży film demaskujący
niejaką Panią Grażynę Żarko. Kto nie widział, polecam obejrzenie. Pani Grażyna
pojawiła się około trzech miesięcy temu na kanale Youtube mianując się
katolickim głosem Internetu reprezentując swoje kontrowersyjne, przestarzałe
poglądy. Jej kilkanaście filmików doczekało się fali nienawistnych komentarzy i
innych filmów w odpowiedzi. Wszystkie są prawdziwe prócz samej Pani Grażyny.
Panią Grażynę stworzono by ujawnić jak łatwo rodzi się agresja i nienawiść w
Internecie. Mnie osobiście w tym „eksperymencie” przeraża kilka rzeczy. To jak
łatwo ludzi da się oszukać i jak potem falowo zaczęli usuwać swoje komentarze,
bo zostali nabrani podoba mi się najbardziej. Przeraża jednak młody wiek
komentujących i słownictwo. Totalny brak logicznych argumentów, ilość
wulgaryzmów przekracza ludzkie pojęcie.
Wydaje nam się, że
ekran komputera działa w dwie strony. Pisząc coś, chroni nas on przed ujawnieniem
naszej tożsamości. Po drugie, gdy ktoś obrazi nas, to ten ekran uchroni nas
przed tym by nas to dotknęło. Spójrzmy na 14 minutę filmu, który zamieściłam i
zobaczmy jak kobieta, która właściwie nie podziela głoszonych "przez siebie" poglądów rozpada się na kawałki. Grozi się jej śmiercią i nie jest w stanie tego pojąc. Ludzie
zapominają, że każdy, ale to KAŻDY ma uczucia, ma serce, ma sumienie, ma skryte
łzy. Ja, gdy zaczęłam pisać nie sądziłam, że spotka mnie tyle obelg, ataków
agresji czy nienawiści bez konkretnych zarzutów. Byłam taką Panią Grażyną i w
pewnym momencie pękłam aż w końcu się uodporniłam.Zatrważające jest to, że ziarno nienawiści
każdy z nas ma zasiane gdzieś głęboko w sobie. Nienawidzimy brata, siostry,
nauczyciela, szefa, ojca, pani sklepikarki, wrednej obsługi w urzędzie
skarbowym, kontroli radarowej. Mnóstwa rzeczy. Będąc na wakacjach w górach
obserwując tłumy ludzi więcej widziałam nienawiści i niechęci niż urlopowej
radości. Siedząc i czekając na posiłek w różnych karczmach o uśmiechnięte beztroskie
twarze rodziców wraz z dziećmi było trudno. W oczach mieli zazdrość, nienawiść do
życia, które mają wrażenia już ich ominęło. Że nigdy więcej nie poczują
beztroski, w bo ich życie wkroczyły nowe obowiązki jak wychowanie dziecka. Ich
twarze mówiły, że chcieliby te dzieci zostawić w domu. Kątem oka często
patrzyli na nas, bezdzietnych, młodych, popijających grzańca. Ja patrzyłam
wtedy na ta dzieci i uśmiechałam się ciepło uzyskując jeszcze gorętszy i
beztroski uśmiech w zamian. Czasami mam wrażenie, że największą nienawiść i
pogardę można dostrzec w oczach osób, które kochamy najbardziej. Mówię tu też o
sobie. Czasem tak trudno odnaleźć punkt zaczepienia albo odczepienia od
własnego życia, spojrzenia na niego z dystansem i uśmiechem dla bliskich.
Istnieją filmy, osoby, wydarzenia, które prowokują do
myślenia, do wstydu, do działania.
Ja chciałabym by ten coś zdziałał, choć pewnie wiele nie
zrobił.
Wczoraj napotkałam następny nagrany z okazji Światowego Dnia
Humanitarnego. Piosenkę znałam już wcześniej i nie raz roniłam nad nią łzy,
wczoraj nabrały kolejnego sensu i wydźwięku i chciałabym by dotknął Was tak jak
mnie. Chciałabym, żeby po jego obejrzeniu każdy zrobił coś miłego dla
kogokolwiek, bo gdyby ludzie widzieli ile każdy człowiek traci każdego dnia, to
może na świecie byłoby trochę mniej nienawiści…
Beyonce śpiewa, że chce zostawić swoje ślady na piaskach
czasu. ChcĘ wiedzieć, że coś po mnie pozostanie, gdy opuszczę ten świat, nie
zostawię za sobą żali. Zostawię coś do zapamiętania by nie zapomnieli.
Byłam tutaj,
Żyłam, kochałam,
Zrobiłam wszystko czego
pragnęłam i było to więcej niż sobie wyobrażałam
Zostawię po sobie ślad
by wszyscy wiedzieli…
Byłam tutaj.
Chcę by wiedzieli,
Że dałam z siebie
wszystko i robiłam wszystko najlepiej jak mogłam