niedziela, 16 grudnia 2012

Nagroda:)

Niezmiernie mi miło, że otrzymałam nominację od fajnej Babki i bardzo Jej za to dziękuję:)

Oto moje nominacje:

Ksena - za to, że mnie odnalazła i uczy mnie tak wiele swoim życiem codziennie - kocham:)

Natthimlen - za pasję życia i parcie do przodu bez względu na przeciwności:)

Malawiart - za bycie wielkim pasjonatą, świetnym mężczyzną, ojcem, gentlemenem i wirtualnym przyjacielem:)

Viki - za bycie inspirującym, bezinteresownym człowiekiem w 100% i za chęc niesienia pomocy innym:)

Karioka - za pasję tworzenia, życia, wszechstronnośc i inspirację:)


Zasady zabawy:

Nominować blogi, które według mnie zasługują na wyróżnienie.
Poinformować blogerów, o tym, że są nominowani.
Podziękować blogerowi, który mnie nominował.
Dołączyć nagrodę na swoim blogu.

sobota, 15 grudnia 2012

Mocne postanowienie poprawy.


Wiem, że zastanawiacie się co się ze mną ostatnio dzieje, czas na spowiedź, oczyszczenie wstępne.

Ukochane osoby lubią nam pobłażać. Może nie lubią, bo to złe słowo, po prostu nas kochają i to robią. Chronią nas przed krytyką, chowają w sobie brutalne prawdy. Wszystko ma swoje limity, ja przekroczyłam limit na każdej już karcie. Karcie zaufania, szacunku, miłości.

„Hipokrytka, oszustka, tchórz, egoistka” – usłyszałam. I choć bardzo chciałabym powiedzieć, że ktoś spojrzał w krzywe zwierciadło i błędnie mnie ocenił, ale niestety nie mogę tego zrobić, bo to cała prawda. Stałam się najgorszą wersją siebie i zostałam sama. Zawsze byłam osobą, z którą raczej rozsądnie było być. Nie brzydka, nie głupia, stąpająca twardo po ziemi, z konkretną pracą i płacą, którą kocha, wiedząca co chce od życia i innych. Dziś stałam się osobą od której z rozsądku się odchodzi i nic nie bolało tak bardzo jak właśnie to.

Zabrzmię może jak wariatka, ale najlepszym prezentem na Święta mogłaby być właśnie dla mnie ta brutalna szczerość. Bo choć nikt we mnie teraz jeszcze nie wierzy, to ja uwierzyłam ze zdwojona siłą i powiem Wam, że nigdy nie poczułam się bardziej wolna. Nigdy nie czułam takiej motywacji i pewności do bycia najlepszą wersją siebie i obrócić swoje życie o 180 stopni. By ktoś uwierzył we mnie i moją zmianę, najpierw muszę ją rozpocząć ja sama i w nią uwierzyć. Już zaczęłam i nigdy nie czułam się ze sobą tak dobrze. Jest to możliwe. Dobro we mnie zasnęło i obudziło się, rozkwitło jak dawno zdeptany i zapomniany kwiat. Bo szczerze zapomniałam jakie to budujące i piękne uczucie być dobrym dla innych. Nie dać się pochłaniać zawiści, złości, wredności i bezsilności. Bezsilności, marudzeniu i współczuciu samej sobie mówię głośne NIE! I Wy też mi nie współczujcie, że zostałam sama i głęboki żal za moje czyny nie zwrócił mi ukochanej osoby, bo nie zasługuje na to. Jeszcze nie, ale wierzę, że przyjdzie dzień kiedy zasłużę i mi pogratulujecie. Cierpliwość nie była nigdy moją dobrą stroną, ją też teraz będę ćwiczyć. Cierpliwie i powoli odbudować korzenie siebie i Naszej więzi byś znów mi zaufała. Nie narzucając się, nie robiąc z siebie ofiary, nie robiąc nic na siłę i na pokaz, bo to byłoby żałosne.

 Brałam ostatnio udział w konferencji podsumowującej projekt z okazji Janusza Korczaka, gdzie odczytywano nagrodzone prace w konkursie literackim, w którym brałam udział oraz wysłuchałam wykładu „Gdy śmieje się nauczyciel, śmieje się każde dziecko”. Moja panika konkursem była niesłuszna, ponieważ nie zdobyłam żadnego miejscaJ Za duża konkurencja, po tej konferencji upewniłam się, że nie bez powodu mówi się, że wielu nauczycieli ma inne ukryte talenty, bo to ci ludzie napisali było niesamowite. Nie miałam się tam z kim równać. Wygrała kobieta pisząca genialnym językiem o tym, co przeżywa na co dzień – pracuje w liceum z terminalnie chorymi nastolatkami. Konferencja zakończyła się wykładem kolejnej genialnej kobiety, po czym wyszłam stamtąd jeszcze bardziej zainspirowana. Nie tylko do pracy, do życia. Prowadząca zasugerowała, że nie da się przyjść do szkoły czy do jakiejkolwiek pracy i zostawić życia prywatnego za drzwiami. Nie jesteśmy robotami, ale za to można łapać się swoich kotwic. Kotwicą może być coś czym rozpoczniemy dzień pracy, a przyniesie nam uśmiech na twarzy, co za tym idzie, uśmiech na ustach uczniów. Może to być przeciąganie się, ziewanie, skakanie, posłuchanie piosenki, jakakolwiek wyznaczona wspólna rutyna, która sprawi, że kotwica zamiast ciągnąc nas w dół, pociągnie nas w górę naszych możliwości. Prowadząca poleciła nauczyć się wyłączyć swoje „wewnętrzne przeglądarki”. Bardzo spodobało mi się to określenie, bo mi bardzo trudno znaleźć wyłącznik swojej przeglądarki. Ciągle przed snem przeglądamy wewnętrznie swoje życie w negatywny sposób, nie potrafimy wyłączyć tego swojego małego telewizorka w sobie i ciągle oglądamy się za siebie. Nie dajemy sobie czasu na siadanie z książką, kubkiem kakao czy kawy przed snem by się odprężyć. Powiem Wam jedno – spaliłam wszystkie mosty za sobą i nigdy nie poczułam się bardziej wolna.

Rozdziera mnie od środka, że utraciłam Ukochaną kobietę przez swój zatracony charakter i masę wad, moja przeglądarka w pierwszej chwili kazała mi położyć się na podłodze i wyć nieprzerwanie wniebogłosy, ale potem brutalna rzeczywistość walnęła mnie w twarz i kazała przestać płakać. Kazała się podnieść i wziąć się w garść. Stara Junkie pewnie uniosłaby się dumą, żalem, użalaniem się nad sobą, poczuciem przegranej i przekreśliła siebie jako człowieka i potencjalną dziewczynę kogokolwiek. Ale to nie ja, już nie ja…
 „Nie przekreśliłam…” powiedziałaś. I ja zrobię wszystko byś nie musiała tego robić i żebyś nigdy nie musiała już ode mnie odchodzić, bo podpowiada Ci tak rozsądek. Zawalczę właśnie nie tylko o Twoje serce, ale właśnie o ten rozsądek byś zaufała nie tylko mi, ale i sobie, że dobrze może pewnego dnia zrobisz i znów będziemy dzielic swoje sny i marzenia.

Trzymajcie za mnie kciuki,

Trzymajcie za NAS kciuki,

I pamiętajcie – nie współczujcie, bo to by znaczyło, że też we mnie nie wierzycie!:)

czwartek, 6 grudnia 2012

Sezon Oscarowy cząs zacząc!


Jako prezent Mikołajkowy mam nadzieję, że zainspiruję Was filmowo:)

Wyrażam się wiele razy i otwieram przed Wami nie tylko słowami, ale i muzyką. Chciałabym na siebie móc też powiedzieć ‘kinomaniak’, ale wiem, że do takiego prawdziwego to mi ciągle daleko, bo za mało czasu i pieniędzy człowiek ma. Jeden film tak jak jedna piosenka potrafi mnie wzbogacić, zalać gamą przeróżnych uczuć i siedzieć we mnie przez długi czas. Ostatnio czas pozwala tylko na szybkie pożeranie seriali, że prawie zapomniałam jak uwielbiam przeszukiwać trailery w poszukiwaniu kinematograficznych perełek, które mogą przeszyć ciało i duszę. Zbliża się sezon Oscarowy, a kto mnie zna wie, że go kocham i tradycją uczyniłam obejrzenie każdego nominowanego filmu przed galą. Choć co roku, przyznaję, nagrody te spadają coraz niżej i są przewidywalne, to lubię jednak stawiać na swoich i typować trafnie. Zatem wybrałam listę 10 filmów, które wytwórnie wysłały do członków Akademii jako potencjalnych nominowanych w nadchodzącym roku i możecie być pewni, że obejrzę je z zainteresowaniem i zapartym tchem.


Akademia zawsze stawia na film oparty na portrecie wielkiej postaci historycznej tak jak była to Meryl Streep jako Margaret Thatcher, Colin Firth jako król Jerzy VI czy Hellen Mirren jako królowa Elżbieta. I ja wcale tutaj nie wybrzydzam, bo są to zazwyczaj postacie wybitne i takie samo jest aktorstwo. W tym roku będzie to „Hyde Park on Hudson”, czyli historia romansu Franklina Delano Roosevelta (grany przez Bill’a Murray i czuję nominację w powietrzu) i jego dalekiej kuzynki Margaret Suckley (Laura Linney, która kocham!)kiedy to w  1939 roku miała miejsce pierwsza w historii wizyta brytyjskiego monarchy w Stanach Zjednoczonych. Premiera w Polsce 1 lutego 2013.


„On The Road”, polskie „W drodze” miało premierę już 14 września z wielkim wyczekiwaniem. Film na podstawie autobiograficznej książki Jacka Kerouaca o tym samym tytule  bazuje na spontanicznych podróżach Kerouaca oraz jego przyjaciół przez całe Stany. Uważana jest za manifest ruchu Beat Generation, który pojawił się w latach 50. XX wieku. Kolejny typ filmu zawsze typowany przez Akademię to taki poruszający historię jakiegoś artysty, czy to starego muzyka country, czy alkoholika, czy jak tutaj pisarza. Występujący tu aktor Sam Riley dał już popisowy numer grając wokalistę Joy Division w 2007 w filmie „Control” (gorąco polecam), więc i tutaj plejada zapowiada się wyśmienita. Gra również Kristen Stewart, której nie dam sobie popsuć rolą w „Zmierzchu”, bo na szczęście znałam ją na długo przed z o wiele ambitniejszych ról i taka  w mojej głowie pozostanie.
Do obejrzenia i przeczytania zachęca cytat „Przez całe życie snuję się za fascynującymi mnie ludźmi, bo dla mnie prawdziwymi ludźmi są szaleńcy ogarnięci szałem życia, szałem rozmowy, szałem pożądania, pragnący wszystkiego naraz, ci co nigdy nie ziewają, nie plotą głupstw, ale płoną, płoną, płoną jak sztuczne ognie eksplodujące na tle gwiazd.”
Książka powstała ponoć w niespełna 3 miesiące, taką wenę miał Jack po podróżowaniu z nimi, ale opublikować jej bał się każdy przez kolejne 5 lat.


„A late quartet” (ciekawa jestem tłumaczenia na polski tego filmuJ) to będzie popis kunsztu muzycznego jak i aktorskiego. Patrząc na Philipa Seymoura Hoffmana, Christophera Walkena (czuję kolejną nominację), Catherine Keener oraz Imogen Poots liczę na popisowe występy całej czwórki. Lubię filmy, na których ma się wrażenie, że siedzi się na najlepszej sztuce teatralnej ze względu na wyśmienitą grę aktorów. To będzie film trudny, ciężki, zadający brutalne pytania, a ja takie ubóstwiam. Opowiada o członkach kwartetu smyczkowego znanego na całym świecie, którzy muszą wspólnie zmierzyć się ze śmiercią, walczącymi ze sobą ego oraz niepohamowaną żądzą.


“The Eye of the storm” to film podobny do powyższego ze względu na silne osobowości tam występujące jak i legendy kina. Główna bohaterka Elizabeth Hunter kontroluje w swoim życiu wszystko – społeczeństwo, swój personel oraz dzieci. Jednak teraz jej niegdysiejsze piękno zadecyduje o tym kiedy zechce umrzeć.  Geoffrey Rush, Charlotte Rampling oraz Judy Davis w rolach głównych zapewniają genialną rozrywkę jak i napięcie. Film miał premierę w USA 7 września 2012r.


Operacja Argo to kolejny film w reżyserii Ben’a Afflecka opowiadający o prawdziwych wydarzeniach podczas tajnej operacji ratowania sześciu amerykańskich zakładników porwanych w Teheranie w 1979 roku. Premiera w Polsce miała miejsce 30 listopada 2012. Akademia zawsze również wybiera przynajmniej jeden film akcji poruszający ciężkie tematy polityczne bądź wojenne. Odkąd obejrzałam „Gdzie jesteś Amando?” Ben’a Affleck’a i filmem się zachwyciłam zawsze oglądam każdy jego twór.


„The perks of being a wallflower” to historia 15-letniego Charliego (Logan Lerman), naiwnego outsidera, przeżywającego pierwszą miłość (Emma Watson), samobójstwo swego najlepszego przyjaciela oraz własną chorobę psychiczną. Usilnie stara się znaleźć grupę społeczną, do której by pasował. Pod swoje "skrzydła" biorą go dwaj starsi koledzy, którzy wprowadzą go do "normalnego" świata. Po „Juno” Akademia zaczęła coraz częściej brać pod swoje skrzydła również filmy prezentujące problemy młodych. Myślę, że ze względu na temat i aktorów ktoś dobrze wybrał wysyłając ten film jako kandydata do nominacji.
Szczególnie jednak liczę tutaj na kreację Ezry Miller’a po jego głośnej i rewelacyjnej roli w „Musimy porozmawiać o Kevinie”, ponieważ ten film i jego rola prześladują mnie do dziś. Dosłownie prześladują, bo zagrać tak mrocznie to mało kto potrafi. Wracając jednak do filmu, gra on tutaj postać totalnie przeciwną, wariata biorącego życie pełnymi garściami, a ja lubię oglądać paradoksy.


„Smashed” to reprezentant kina niezależnego wysłany do Akademii już po nagrodzie specjalnej Jury na festiwalu w Sundance (który również uwielbiam) I Toronto. Opowiada historię małżeństwa, którego więź opiera się na wspólnej  i chorej miłości do alkoholu. Ich małżeństwo będzie musiało przejść poważny test w momencie, gdy żona zdecyduje się w końcu wytrzeźwieć. Dlaczego ten film obejrzę? Bo sądzę, że będzie to ciekawe, choć zapewne psychicznie  meczące, studium toksycznego związku i jego otoczenia z silnym morałem, i na ten będę czekać. 

The Impossible, polskie “Niemożliwe”, które będzie miało premierę w Polsce 25 stycznia 2013 to niezwykle poruszająca i nakręcona z ogromnym rozmachem historia rodziny, która przeżyła tsunami 2004 roku – jeden z największych kataklizmów naszych czasów. Film oparty na faktach, inspirowany jest historią hiszpańskiej rodziny choć tutaj gra ją rodzina pochodząca z Wielkiej Brytanii. Film tuż po premierze okazał się w Hiszpanii wielkim hitem zdobywając pierwsze miejsce w rankingach pierwszych pokazów.
Ten film pokazuje Wam jako ostatni nie bez powodu. Na samym jego trailerze zużyłam chusteczkę na łzy. Kocham historie oparte na faktach. Niektórzy mogą powiedzieć, że zrobili z tego typową opowiastkę hollywoodzką z inspirującym zakończenie, bo tak jest i było, więc po co zmieniac fakty? Jednak człowiek czasami takich historii w swoich życiu potrzebuje. Potrzebuje wiedzieć, że niemożliwe może stać się możliwe. Taki film, taka historia mogą nam w tym pomóc, mogą nam przypomnieć. Dlatego na ten film na pewno pójdę do kina.

Na co Wy się wybierzecie? Ze mną wirtualnie bądź sami?:)


poniedziałek, 3 grudnia 2012

Sztuka podrywania zeszła na psy.


Sztuka podrywania zeszła na psy. Chciałabym odnosić się do podrywania jako sztuki, ponieważ każdy z nas chciałby wierzyć, że szanuje i ceni siebie na tyle, że podchody osoby zainteresowanej naszą aparycją czy osobowością nie zadziałają od razu i będą wymagały starań. Niestety w ostatnią sobotnią imprezę moje oczy ujrzały obraz rozpaczy, gdzie to podrywanie spadło z piedestału i stało się szczeniackim ocieraniem się o tyłek. Może cywilizacja faktycznie chyli się ku upadkowi i wkrótce nastąpi jej definitywny koniec w osławioną datę 21.12.12r?

Może ja już zdziczałam albo imprezy mnie już nie bawią, bo rzadko się na nie wybieram, ale rozbawiło mnie wielce sobotnie towarzystwo. Człowiek czerpie inspirację, bierze udział w lekcjach życia, bacznie obserwuje i wyciąga wnioski w przeróżnych miejscach, na tle wachlarza ludzkich osobowości umieszczonych przykładowo w  takiej scenerii jak ta sobotnia impreza. Czułam się jakbym stała za lustrem weneckim i obserwowała ten komiczny obraz z innego wymiaru. Nie będę się rozwodzić na tematu ubioru ludzi choć ten akurat mi się podobał, bo spokojnie można by przyrównać to miejsce z wybiegiem. Widać, że ludzie dzielą się na takich, którzy skupili się na tym by wyróżniać się z tłumu i założyli dziwaczne dodatki, swetry w jelonki czy rozlazłe, długie i podarte T-shirty. Istniała kategoria „elegancja”, która do otoczenia nie pasowała wcale i ich ubiór miał jasno krzyczeć „nie jestem homo”. Każdy wychodząc na połów, nieważne czy wolny czy zajęty, pragnie wyglądać najatrakcyjniej. Zakłada ubranie co dopiero kupione bądź takie, które podkreśla jego kształty czy charakter. Niektórzy lubią podkreślać swoje krągłości a inni cechy charakteru. Można zobaczyć kto jest powabny, a jednocześnie drapieżny, nieśmiały, miękki, uległy czy dominujący, cwaniak czy pozer. Powinnam używać tu końcówek męskich jak i żeńskich, bo kordon mody obu płci był zadziwiający. W takim miejscu ludzki ubiór to Twoja wizytówka, o reszcie decyduje nasze zachowanie i spodziewałby się człowiek, że powinno być na przyzwoitym poziomie bez względu na wiek i ilość spożytego alkoholu tym bardziej, że było widać jaka duża ilość osób przyszła tam w poszukiwaniu ewentualnej drugiej połowy, ale człowiek zadziwiany jest całe życie.   

Z mojej perspektywy i po zastanowieniu to nie ja chyba jednak zdziczałam, ale my, nasza pewność siebie, seksapil, zdolności uwodzenia. Obwinię tu w dużej mierze nie nasze charaktery i nieśmiałość, ale po raz kolejny technologię. W środowisku homoseksualnym tym bardziej wydaje się, że ludzie upośledzili się w dziedzinie podrywu. W tych czasach wyręcza nas wszystkich technologia, zwłaszcza Internet i portale randkowe czy społecznościowe. Tam możemy już przeprowadzić wstępną selekcję poprzez sprawdzenie jaki kto ma gust muzyczny, filmowy, co kocha, czego nienawidzi, co go pasjonuje, kogo podziwia. Spotkanie w cztery oczy jest o wiele większym wyzwaniem. Wymaga wnikliwszej obserwacji, tremy, zawstydzenia, możliwej gafy lub odrzucenia zalotów. Na żywo nie da się ułożyć przemyślanej, dłuższej wypowiedzi, dzięki której zaimponujemy komuś swoją elokwencją. To nie sms czy wiadomość prywatna na Facebooku, tylko prawdziwa ludzka wymiana zdań, ale też języka ciała. I zadziwiające jest to jak wielu ludzi się w tym momencie poddaje. Poprzestaje na obserwacjach z kąta sali tanecznej. Skończy się to, jak dobrze pójdzie, dłuższą wymianą spojrzeń, zakończoną zadziornym uśmiechem, ale i o to trudno.

Chciałabym móc powiedzieć, że poderwać mnie to sztuka, ale wcale tak nie jest. Człowiek żaden tak naprawdę nie wymaga wiele. Większość z nas oczekuje miłego słowa, komplementu, a nie rozbudowanej wypowiedzi. Od czegoś trzeba zacząć. Obecnie wymagałabym odwagi. Odwagi spojrzeń, gestów, a przede wszystkim podejścia i powiedzenia czegokolwiek. Nie tekstów typu „Bolało Cię jak Ci z nieba spadłam?” czy „Twój ojciec był złodziejem? – Dlaczego? – Bo skradł taką gwiazdę z nieba”. O zgrozo niektórzy naprawdę wykorzystują takie teksty w praktyce. Wielu z nas zachowuje się jednak jak zdziczałe drapieżniki. A zacząć od spojrzenia, odwzajemnionego uśmiechu, podejścia i zaproszenia na drinka bądź do tańca przecież nie jest trudno, a byłby to kulturalny i miły początek. Zamiast to czaimy się w ciemności, unikamy bezpośrednich spojrzeń choć kątem oka ciągle widzimy, że ten KTOŚ nas obserwuje i rozmawia o tym z koleżankami czy kolegami, które jej/mu towarzyszą. Taką dziewczynę ustawiłam sobie za cel obserwacyjny. Ogólnie wspólnie z moją dziewczyną stwierdziłyśmy, że jeśli my wyglądamy choć w połowie tak komicznie i żałośnie jak Ci pijani tańczący ludzie, to wolimy chyba nie ryzykować takiego odbioru nas, że lepiej postoimy i nie potańczymy nie ryzykując, że ktoś nas zadepcze czy rozleje na nas piwo. Ja jednak nie mam nic do swoich ruchów tanecznych, dlatego czasami musiałam wyjść na parkiet, bo gdy słyszę dobrą piosenkę, to nie lubię podpierać ścian. I wtedy zobaczyłam, że tańczę koło grupki dziewczyn, które nie odstępują mnie na krok. Po chwili zobaczyłam, że ta brunetka o ciemnej karnacji, pięknych włosach, w obcisłych jeansach i koszuli ciągle mi się przygląda. Człowiek patrząc na nią pomyślałby, że ubrała się tak by pokazać, że akurat ma odważną i drapieżną osobowość i jest pewna swojego seksapilu. Nic bardziej mylnego jak się okazało. Okazała się zwykłą nastolatką nie wiedzącą jak zagadać do dziewczyny, która jej się podoba. Swoim zachowaniem pośród koleżanek próbowała pokazać, że jest powszechnie lubiana, że lubi i umie się dobrze bawić i tańczyć i pewnie miała rację, ale spaliła swój wygląd w popiół po tym w jaki sposób próbowała mnie poderwać. Tańczyła obok mnie, a ja ze znajomymi przy niej, nagle czuję, że ktoś na mnie perfidnie napiera swą tylnią częścią ciała, próbuje się ocierać, ale wręcz mnie perfidnie pcha. Obracam się wkurzona, że to ktoś pijany przygotowana poprosić by uważał na swoją i moją osobistą przestrzeń, po czym zdziwiona patrzę, że to ta dziewczyna próbująca w ten sposób zwrócić moją uwagę. Rozumiem, gdyby potraktowała to jako żart, to bym się zaśmiała wspólnie z nią, ale gdy tylko spotkała się ze mną wzrokiem spaliła się, uśmiechnęła jak dzikus i odeszła z powrotem do swoich. Rozbawiło mnie to niezmiernie, ponieważ wydaje się, że taka już kobieta, bo nie nastolatka wiedziałaby, że wystarczy podejść i zapytać czy zatańczę, a nie odgrywać taniec samca ocierając się o mnie tyłkiem licząc, że tak zaliczy samicę. Tymczasem wymijała mnie ciągle, uśmiechała się, ale panicznie bała się podejść. Nie dała mi nawet szansy na powiedzenie : „Schlebiasz mi, ale przepraszam, tak długo zwlekałaś z podejściem, że ja już od prawie 4 lat dawno  i szczęśliwie jestem zajęta”.  Jestem ciekawa czy zrozumiałaby co miałam na myśli między wierszami;)

Macie jakieś zabawne bądź też traumatyczne historie o Waszych podrywach? Chętnie się pośmieję lub przestraszęJ

środa, 28 listopada 2012

Free your mind.


Czytelniczka wyraziła ostatnio tęsknotę za ‘duchowymi” notkami. Zapytałam ją co znaczy duchowe, bo zaintrygowało mnie to, ponieważ wydawało mi się, że każdą właściwą notką staram się dotrzeć do czyjejś duszy. Choć fakt, jeśli człowiek spojrzy dokładniej to bardziej ostatnio starałam się trafiać do czyjegoś rozumu. Życie bywa pokrętne i zawsze chcąc nie chcąc wybieramy coś ponad coś. Zatem dziś spójrzcie dziś razem ze mną znów w lustro i zastanówmy się nad sobą. 

Dziś Światowy Dzień Pocałunku. Trudno nie wiedzieć, bo informują nas o tym różne strony internetowe jak i znajomi na Facebooku. Właściwie każdy dzień jest światowym dniem czegoś tam. Niekoniecznie sensownego i pomocnego dla kogokolwiek, ale dzielimy się tym na portalach społecznościowych jakby one były najlepszym źródłem informacji. Wiecie co ja pomyślałam o Dniu Pocałunku? Otworzyłam wyobraźnię, ponieważ zainspirowały mnie do tego słowa David’a Lynch’a (oczywiście napotkane na Facebooku:) „Wydaje nam się, że rozumiemy zasady, gdy stajemy się dorosłymi, a tak naprawdę to nasza wyobraźnia zaczyna się kurczyć”. Internet nie zawsze musi być nagromadzeniem niepotrzebnych informacji, ja bardzo lubię napotykać inspirujące cytaty, odnosić je do mojego życia, co dziwniejsze, czasami je w te życie wcielam! Nigdy nie posiadałam ograniczonej wyobraźni, mam problem wręcz przeciwny, ponieważ używam jej w nadmiarze ciągle w głowie pisząc własne scenariusze i kręcąc przeróżne filmy, szczególnie przed snem. Od wczoraj te wyobraźnię staram się otwierać na inne sposoby. „Znajdź w życiu to, co kochasz”, „Bój się i rób to”, „Mów to, co ważne”, „Bądź artystą w tym co robisz”. Może by warto ponaklejać jakieś sentencje dookoła siebie, bo my często uciszamy wyobraźnię i duszę kosztem rozumu i racjonalności. 

Ze znajomych względów lubię szukać inspiracji również w sentencjach tyczących się nauczycieli. Spodobały mi się ostatnio szczególnie dwa: „Najlepsi nauczyciele to ci, którzy pokazują Ci gdzie patrzeć, ale nie mówią Ci co widzieć” oraz „Nauczanie to najpierw posiadanie serc uczniów, a następnie ich umysłów”. Drugie wykonuje zawsze, na pierwsze nie zawsze mam czas. Przy okazji hospitacji z dyrekcją w ramach rozpoczęcia kolejnego etapu awansu zawodowego postanowiłam przypomnieć przede wszystkim sobie, uczniom, szefostwu, że potrafię wskazać drogę do odkrycia wiedzy, a nie podać ją banalnie na tacy. Moja wyobraźnia buzowała od zeszłego tygodnia pełna pomysłów na przeprowadzenie idealnej lekcji. Bo ja lubię, chcę i jestem artystką w tym, co robię. Zaśpiewanie piosenki, powtarzanie słownictwa, wprowadzanie nowej zasady gramatycznej potrafię przekształcić w najpiękniejszą nutę zagraną na fortepianie czy finezyjne machnięcie pędzlem na płótnie.. Radość na twarzach uczniów i ciągle ukrywany uśmiech dyrekcji zakończony gratulacjami po zajęciach potwierdził, że mi się to udało. Otworzyłam wyobraźnię i duszę, a skutkiem była ogromna satysfakcja z samej siebie.

Wracając do Dnia Pocałunku. Dlaczego od razu całować tylko ustami i tylko partnerów czy partnerki? Dlaczego by nie pocałować kogoś słowem, pocieszającą rozmową, wysłuchaniem, przytuleniem troski? Moja mama ostatnimi dniami, dziś szczególnie potrzebowała. Potrzebowała czegoś, kogoś, czegokolwiek by odciągnąć ją od własnych myśli. Otworzyłam wyobraźnię by zobaczyć jak się śmieje. Zajęłam, opowiedziałam zabawną historię, udało mi się. W końcu popłynęły łzy śmiechu.

Wkraczając w dorosłość zamiast poszerzać, często horyzonty zacieśniamy. Poznając szerszą gamę uczuć, rozumiejąc motywy ludzkich działań, zamiast się otworzyć, zamykamy się jeszcze bardziej bojąc się konsekwencji, rozczarowania czy cierpienia. Ilu z nas rezygnuje z marzeń? Z ilu marzeń w życiu zrezygnowała moja mama? Obawiam się, że życie nawet nigdy nie nauczyło Ją marzyc. Mnóstwo z nas rezygnuje z tej trudnej sztuki spełniania marzeń. Ale kto powiedział, że będzie łatwo? Nigdy nie nastawiajmy się na łatwość. Przecież cokolwiek przychodzi nam łatwo traci na wartości zdobycia. Nic nie ogranicza naszego osobistego szczęścia jak nasz własny umysł. To nie za niska płaca, kiepscy znajomi, niekochający mąż czy żona, praca, za którą nie przepadamy czy totalny brak czasu na siebie. To tylko i wyłącznie kąt naszego spojrzenia. Kąty mogą być ruchome, można je naginać. Zawsze jest sposób, zawsze jest czas, tylko musimy nauczyć się delegować, ustawiać priorytety tak by na pierwszym miejscu było, to co wywołuje nasz uśmiech po ciężkim dniu, a nie to co pogłębi nasz marazm. Dla kogoś może to być smaczny posiłek, dla kogoś kieliszek dobrego wina z książką w dłoni, a dla kogoś innego poprawnie wykonanie zadanie w pracy. Nie zapominajmy o małych szczęściach, otaczajmy się inspiracją. Otwórzmy wrota wyobraźni. Kto wie? Może całując dziś wyobraźnią inaczej niż zwykle dzień zakończymy śmiechem do rozpuku?



sobota, 17 listopada 2012

Patriotka Polską przerażona.


Podczas, gdy w USA do Senatu wybrano pierwszą lesbijkę Tammy Baldwin i geja Azjatę do Kongresu u nas w Polsce tysiące ludzi wyruszyło na ulice by wołać o nowoczesny patriotyzm wolny od lewaków i pedałów. Chyba nowoczesność nabrała nowej definicji… Pan Zawisza nazywający siebie rycerzem niepodległości, a innych zaledwie cele brytami, dziecinnie odpierający słuszne argumenty drugich stron czy to Moniki Olejnik, Tomasza Lisa, Nałęcza czy pani Szczuki. Co się dzieję?

W wielu miejscach ostatnio krąży nasz temat - homoseksualizmu. Komentarze pod moją ostatnią poleconą notką oraz Marsz Niepodległości wywołują we mnie jedno uczucie. Autentyczne, cielesne, psychiczne i bolesne PRZERAŻENIE. Bez przesady, dodawania czegokolwiek. Przeraziłam się, boję się o swoją przyszłość. Ba, nawet nie tylko o swoje jutro, ale o swoje teraz. Przeraziła mnie ilość ludzkiej nienawiści w Polsce. Nieważna wiara, poglądy, opinie, orientacje i sympatie polityczne. Wszędzie zalewa nas nienawiść, zawiść, pogarda i totalny brak szacunku dla drugiego człowieka. Kiedy wydaje mi się, że piszę tak od serca, z takim przekonaniem i miłością, że tylko te uczucia wywołam w czytelniku, rozczarowuje się na nowo. Wiem, że wielu z Was kochani przekonuje mnie, że to trolle, które tym się żywią, ale uczestnicy takich marszów jak ten niepodległościowy, ilość obecnej tam młodzieży mnie – znowu – przeraziła. Może to nie trolle – może to Polska właśnie? Czy ma mnie dopaść Straż Niepodległości, która ma się uformować pod przewodnictwem organizatorów Marszu Niepodległości? Uważam się za patriotkę i nie potrzebuje wychodzenia na ulice by o tym krzyczeć tak samo jak nie chodzę na Marsze Równości by krzyczeć ubrana na tęczowo kogo kocham. Może czas to jednak zmienić?

Ale się nie poddam, nie schowam się, nie przestanę pisać o tym co kocham, co mnie boli, za czym tęsknię, o czym marzę. Pewien czytelnik pod ostatnią notką słusznie powiedział, że nie piszę bloga o tym co zjadłam na śniadanie tylko o tym, co prowokuje ludzi do wypowiedzenia się na dany temat, więc powinnam być przygotowana na krytykę. I przecież jestem, bo po dwóch latach blogowania na Onet.pl powinnam stać się już niezniszczalna. Ale tak do końca nigdy nie będzie, bo każdy ma serce, a ja na dodatek pisząc blog eksponuje je trochę bardziej niż wszyscy. Zamilknąć się nie da zwłaszcza, gdy patrzy się na kraj i osoby, które bez problemu w telewizji mogą wygłaszać swoje poglądy i mi też wpychać je bez uprzedzenia i zgody. Ja przynajmniej jedno prawo mam takie same jak Wy, mogę wyrażać swoje opinie bez wpychania ich Wam. Nikogo przecież nie zmuszam do zaglądania tu i dzielenia moich odczuć i poglądów, każdy z nas je jedynie przedstawia. Pan Zawisza ostatnio również zasłynął stwierdzeniem, że „lesbijstwo Marii Konopnickiej to feministyczna propaganda” porównywalna z kłamstwem oświęcimskim. Porównanie niesamowicie przesadzone i bez taktu śmiałabym rzec, bo niczego nie powinno się porównywać do Holocaustu moim skromnym zdaniem. Zatem niech i będzie, że mój 4-letni związek i każdej kobiety z kobietą są propagandą feministyczną. Każdy ma w końcu prawo do wysnuwania własnych tez skrycie czy publicznie. Dlaczego jednak to te absurdalne częściej widzą światła reflektorów ostatnio?

Dziś jadę na koncert zmysłowo ubóstwianej Jessie Ware i tak się składa, że zbiega się to jednocześnie z Dniami Równości i Tolerancji, którego kulminacyjnym punktem jest dzisiejszy Marsz Równości. Chciałabym od razu zaznaczyć tutaj różnicę między paradą równości a marszem, bo kolorowe pióropusze i cycki na wierzchu latać tu nie będą nie tylko ze względu na chłodną aurę za oknem, ale przede wszystkim na cel tego spotkania;) Jak wiecie nigdy nie uczestniczę w tego typu wydarzeniach, bo nie są mi do szczęścia potrzebne i jak wiadomo zrażamy tym publikę nam nieprzychylną jeszcze bardziej, ale może dziś przestanę tylko pisać, ale przejdę się spacerem wśród ludzi pragnących tego samego od Polski i Polaków co ja? Tolerancji i równości dla każdej pokrzywdzonej osoby, której ta równość należy się bez dwóch zdań, by żaden lekko opóźniony nie był nazywany niedorozwojem, osoba chodząca o kulach nie była nazywana kuternogą, gej pedałem, lesbijka lesbą i babochłopem, a niepełnosprawny kaleką. Bo na takie chamstwo i brak kultury nie powinien pozwalać sobie nikt bez względu na orientację, stan zdrowia, sympatie politycznie, poglądy czy wyznanie drodzy Patrioci i Polacy.

środa, 14 listopada 2012

Środingowe ładowanie baterii.



Spaghetti Bolognese dla lubiących gamę przypraw według przepisu Zosi :

http://www.makelifeeasier.pl/gotowanie/moje-spaghetti-bolognese

Środa zwana dalej Środingiem to dzień w mym życiu świety i nietykany. Jest to krótki weekend ustanowiony przez samą siebie w środku tygodnia po dwóch dniach pracowania od rana do wieczora i przed kolejnymi dniami na pełnych obrotach.

W ten dzień nie ustawiam sobie żadnych korepetycji. Dzień ten zazwyczaj spędzam ze swoją drugą połówką i obie ładujemy sobie nawzajem baterie by podnieść się po 3 dniach pracy i zebrać siły na dwa kolejne.
Dziś jednak Ona musi się uczyć, więc umówiłam się na randkę ze samą sobą. Byłam podekscytowana perspektywą popołudnia dla siebie, bo uwierzcie rzadko się przytrafia. Postanowiłam, że zapłacę rachunki na poczcie, zrobię zakupy na ten otóż obiad i pójdę na solarium by poczuć się ze sobą lepiej fizycznie.
Dzieciaki od razu wyczuły lepszy nastrój ciesząc się niezmiernie razem ze mną na lekcjach.
To nic, że obiad kosztował o wiele więcej niż zamierzałam, że choć to wolne popołudnie to dopiero teraz usiadłam. Nieważne, że zrobię jeszcze pranie ręczne, ułożę sprawdzian i przygotuję się na jutrzejsze korepetycje. Nieważne, że ojciec przyniósł kolejny rachunek do opłacenia. Pomyślę nad hospitacją z dyrekcją. Ba, napiszę kolejną notkę, której nie mam czasu napisać od paru dni, może nawet na sen wypiję piwo i obejrzę jakiś film!

Nieważne, że to wszystko utrudnia mi teraz dziura w palcu, ponieważ puszka z pomidorami targnęła się na życie mojego kciuka! Co widać na załączonym obrazku;)

To nic, że tęsknię troszkę za Nią i chcę by wsiadła w auto i przytuliła w ciężkie ostatnio dni, ale rozumiem,  ze czasem obowiązki musimy stawiać pierwsze. Tęsknota dziś nie boli jak ten palec.
To nic, naprawdę dziś nie będę się złościć na swoje życie, siebie czy kogokolwiek.

Bo dziś mam randkę ze samą sobą. Będę seksowna delikatnie pachnąc czosnkiem i cynamonem pozostałym na palcach po gotowaniu.

Dajecie sobie takie dni w prezencie? Jak ładujecie baterie? :)

poniedziałek, 5 listopada 2012

I biorę Ciebie za Żonę...


Nie wiem czy się ze mną zgodzicie, ale uważam, że nikt nie rodzi się z pustą kartą. Żadna tabula rasa. Mamy określone geny, może zdefiniowane z góry przez nasz organizm predyspozycje czy talenty do czegoś. Rodzimy się też z jakimś charakterem, bo nie wierzę, ze wszystko we mnie ukształtowali rodzice, rodzeństwo, rówieśnicy czy otoczenie.

Na przykład, odkąd pamiętam miałam w sobie poczucie misji, ratowania świata i ludzi od zguby i zakłamania. Nikt mi tego nie wpoił, nikt też nie powiedział, że nigdy całego świata nie zbawię ani że nie każdy na ratunek zasługuje. Swój pierwszy dzień w szkole pamiętam dokładnie. Nie znałam nikogo, ale dosiadłam się do dziewczynki, która bezustannie płakała za mamą, żeby ją pocieszyć. Nikt mi w wieku 3 lat nie wyperswadował noszenia sukienek, nie znosiłam ich sama z siebie. Nikt nie nauczył mnie bycia wredną, wyszczekaną i lubiącą się bronić. Urodziłam się z bujną wyobraźnią i głową skorą do marzeń. Tego nikt mnie nie nauczył. Sądzę, że urodziłam się z tym razem z kolorem włosów, oczu czy skóry.

Mam nadzieję, że wiecie też, że orientacji seksualnej się nie wybiera. Przecież nie obudziłam się jako kilkuletnie dziecko i świadomie wybrałam kobiety jako obiekt westchnień. Naturalnie mnie do nich ciągnęło, a nie do chłopców. Nikt mi nic nie zrobił, nie skrzywdził, nie wyperswadował jednej płci i wcisnął drugą. Nie wybrałam dla siebie kariery czy przekleństwa bycia lesbijką jakby to był wybór ścieżki zawodowej. Wierzę, że się taka urodziłam.

W głowie mi się nie mieści, że istnieją ludzie, którzy myślą inaczej, ale muszę się z tym pogodzić, tak jak i homofobicznie nastawione do świata osoby muszą żyć z faktem, że istnieją takie osoby jak ja. Szkoda, że nie może to być przyjazna koegzystencja, ale wszystkiego w życiu mieć nie można.

Zatem przypominam, nie można człowieka winić za coś, czego nie wybrał. Nie można go nienawidzić, go nie znając, nie można nim i jego uczuciami gardzić tylko dlatego, że nam się nie podobają.

Dlatego też nigdy nie zrozumiem, dlaczego o losach ludzi decyduje garstka osób albo nie znająca się na temacie, albo jemu obojętna, albo nienawistna bądź totalnie niedoświadczona. Dlaczego w Polsce o ciele kobiety, jej prawie do adopcji czy sztucznego zapłodnienia decyduje kościół i garstka radykałów zasiadających w Sejmie? Kto uczynił ludzkość tak niechętną indywidualności, odmienności? Czemu boimy się czegoś, czego nie znamy? Podróże w nieznane inspirują, są intrygujące i zachęcające i my zamiast się kształcić, nadrobić zaległości, okiełznać nieznane to my to karcimy, odrzucamy i boimy się tego. Dlaczego zatem o mojej możliwości chociażby złapania ukochanej osoby za dłoń decyduje nienawiść innych? Dlaczego społeczeństwo w nas samych wykształciło taki strach, że moja dziewczyna boi się złapać mnie za rękę, chroni nas tylko ciemność kina na horrorze, ale po chwili i tak się rozglądamy czy ktoś czasami nienawistnie patrzy.

Od dziecka widziałam siebie w sukni ślubnej, na ganku, na bujanym fotelu z córką lub synem na kolanach i ukochaną kobietą, która podchodzi, schyla się i składa pocałunek pełen miłości na moich ustach, który definiuje całe poczucie bezpieczeństwa, która daje mi ona w zaściankowym państwie. Żyjemy w kraju homofobicznego Ku Kux Klanu, gdzie boimy się marzyć, sięgać po coś większego, niż skryty pocałunek w ciemnym kinie.

Żyję w kraju, gdzie tylko mogę podziwiać obrączki ślubne marząc, że wsunę go na palec ukochanej osoby wypowiadając słowa przysięgi złożonej z marzeń tej małej dziewczynki z niewielkiego miasta. I nie, nie wyjadę gdzie indziej by spełnić co mi, jako istocie ludzkiej, zwykle się należy.

Obama TV Ad Targeting Gay Lesbian Community

Zbliżające się wybory prezydenckie w USA i spoty wyborcze Barack’a Obam’y i Mitt’a Romney’a przypominają smutną prawdę, że może nigdy nie dojdziemy do punktu, ja nie dożyję chwili, gdy będę mogła odwiedzić chorą partnerkę w szpitalu, dzielić z nią równych praw. Jestem w stanie z tym żyć, ale czasami ogarnia mnie wszechobecny smutek, że nigdy nie nazwę jej prawnie ŻONĄ.

Fragment programu typu reality show „The Real L Word” i ślubu jednej z par tam występujących poniżej.

Idealnie pasująca piosenka dobrana na początek, w gronie wyłącznie przyjaciół, nie musi być kościoła ani księdza, ale ktoś, kto ten związek popiera. Na otwartym powietrzu, z otwartym sercem. Oto słowa jednej z ich przysięgi:

„Przed Tobą i przed wszystkimi ludźmi, którzy są dla nas najcenniejsi,

Obiecuję Ci to:

Obiecuję Ci rozpoczynać każdy dzień spojrzeniem pełnym wdzięczności i docenienia, które mam w sobie teraz,

Obiecuję uczynić nasze małżeństwo mieszanką ewolucji i przygody tak byśmy obie mogły się rozwijać i poznawać świat w całym jego potencjale,

Obiecuję tulić Cię w stresujących jak i radosnych chwilach nawet jeśli nasze obie ogniste osobowości będą nam kazać inaczej,

Na koniec, obiecuję sprawić nam najlepsze bujane fotele znane ludzkości tak byśmy mogły razem oglądać zachody słońca, gdy będziemy miały po 80 lat i patrzeć wstecz na ten dzień i wspominać go z uśmiechem”

Kocham Cię otwarcie, nie gdy gaśnie światło i nikt nie widzi.

Jeśli spytacie o wymarzone wesele, zobaczycie je tutaj:


Spot wyborczy Obam'y


sobota, 3 listopada 2012

Blogowy hymn mój?

Ostatnia piosenka z nowej płyty Happysad pt. „Nic nie zmieniac” mogłaby się spokojnie nadac na hymn mojego bloga.

Zgodzicie się?:)

Z racji tego, że z dodawaniem linków coś ostatnio nie tak, musicie sobie link skopiowac sami do Youtube, ale warto!

http://www.youtube.com/watch?v=-GSVynTf7XM&feature=related

„i ochrzcili mnie chociaż ponoć głośno protestowałem
teraz gdy głośno protestować chcę chcą okładać mnie pałami
i zabraniają ust całować płci tej samej
a sami dają mi karabin
każą strzelać do ludzi innej wiary

i nic nie zmieniać
tak jak jest jest dobrze
tak jak jest

budują wieże do nieba
ja chcę wierzyć że pełni dobrych chęci
a z nieba uśmiechnięci
czapkami machają kosmiczni turyści
ojcowie na obcych ziemiach
ślą miłość z prędkością światła
a w domach dzieci i matka
w palcach obracają ziarenka różańca

siadaj koło mnie
to dla ciebie jest ławka
posłuchaj jak pięknie o miłości gada
ten który miłości nigdy nie zaznał
siadaj koło mnie
to dla ciebie jest ławka
posłuchaj jak pięknie o miłości gada
ten który miłości nigdy nie zazna”

Happysad bezustannie gdzieś się w moim życiu przewija. Pojawia się nowa płyta, gdy jej potrzebuje. Muzyka ma czasem niesłychaną moc leczenia i odzwierciedlania uczuc.

Cenię ich nie tylko za muzykę czy wokale. Przede wszystkim za kąśliwośc tekstów, bezpośredniośc, wyśpiewanie prawd w intrygujący i inspirujący językowo sposób.

Polecam nową płytę "Ciepło/zimno"

piątek, 2 listopada 2012

Ty tam Śmierc czy jak Ci tam – wkurzasz mnie!

Dziś ponuro, gburo, a może i chwilami makabrycznie.

A bo ta Śmierc to niezła dziwka jest. Szmata. Zdzira. Oddaję jej wielką literę na początku, bo wolę dmuchac na zimne i oddac jej mimo wszystko należyty szacunek, bo jak mi trzaśnie w drzwi i okrutnie zabierze to nie chce by była brutalniejsza niż to potrzebne za to, że użyłam niezbyt pochlebnych słów odnosząc się do Niej.

Zabawne, że wszystkiemu co złe przypada często rodzaj żeński. Był huragan Katrina, teraz mamy Sandy. Sandy to była ta słodka blondyneczka z kręconymi włosami śpiewająca „You’re the one that I want” w musicalu Grease, a nie huragan siejący zniszczenie. Zabili niewinne kojarzenie Sandy!

Wkurzyła mnie, wczoraj, jak zwykle wczoraj. Nie chodzę na cmentarz raz w roku z początkiem listopada, ponieważ wyrzuty sumienia mnie tam pchają. Wyrzuty, że za mało odwiedzam tych, co odeszli albo za mało za nimi tęsknię. Nie idę wcześniej do fryzjera, nie kupiłam nowych kozaczków, lśniącego zajebistością płaszcza by przeparadowac wśród współmieszkańców. W tym roku nie pchałam się na deszcz na mszę w tłum by ściskac się jak na warszawskim bródnowskim cmentarzu wykrzykując wszystkie przekleństwa świata w niebiosa. To powinna byc chwila przestrzeni dla własnych uczuc, tęsknot i relfeksji, a nie dla rozglądania się z nudów, kto się w co ubrał.

Pójście na cmentarz po całym tym bałaganie, w ciemnościach, czujemy się bezpieczniej. Przychodzimy tam wtedy dla bliskich, nie rozpraszają nas tłumy osób, które trzeba ominąc zanim dotrze się do nagrobka. Nic nie zakłóciło moich myśli. Dlatego wróciła znów ta złośc. Myślałam, że dawno minęła.

Ale nie, dalej mnie Śmierc wkurzasz, wiesz?! Wpieniasz, wnerwiasz, wkur****. Mi piszemy swoje życie, zapisujemy kartki naszej księgi najbardziej imponująco jak się da z uporem maniaka, a Ty potem bierzesz te kartki, zgniatasz, przecinasz na pół machnięciem ostrej kosy i brutalnie wyrywasz długopis z dłoni. Ucinasz palce, krew się sączy na biurko, a z nas ucieka życie.

Przeróżne choroby cywilizacyjne, pośpiech, pijani kierowcy, zmęczenie za kierownicą, poddanie się, bezczelny rak trzymają nas w ryzach. Mają tę kosę w pogotowiu. Stojąc nad każdym grobem pomyślałam, że nie ma nic pięknego w umieraniu. Do dziś widzę przeraźliwie chudą nogę wystającą spod kołdry dziadka umierającego na raka kości i Bóg wie jeszcze czego. Babci cham schował się w jelicie grubym, drugiej już wszędzie by zabrac ją w miesiąc. Jeden wypadł z okna w stanie z lekka mówiąc nietrzeźwym, nie wstał już nigdy. Nikt nie powinien znajdowac swojego dziecka powieszonego na klamce, a i taka wiadomośc kiedyś mnie przywitała z rana. Ciocia nie powinna przeżywac trójki swoich dzieci, dwóch przy porodzie, a kolejnego w brutalnym wypadku samochodowym. Mojej ukochanej, inspirującej do dziś nauczycielki nie powinien potrącic pijany kierowca, który nie poszedł za to siedziec. Nie zabiera się dziecku drugiej matki.

Nie na krześle, nie we śnie, nie w spokoju i nie w złości. Ale w bólu, 90% nas umrze w bólu, może nagle, może w agonii, ale nie będzie raczej pięknie. I jestem za to na Ciebie kolejny dzień piekielnie wściekła, nieważne czy masz na imię Sandy czy Katrina czy Śmierc! Nigdy nie zrozumiem, dlaczego Ten tam na górze, czy może na dole zabiera najlepszych ludzi tak brutalnie.

Nie chcę obudzic się z ręką w nocniku, pójdę się zbadac.

A Wy?

wtorek, 23 października 2012

Kolejny potwór w szafie!


Linie komunikacji ludzkiej są nieskończenie długie i jesteśmy świadkami ich ciągłej ewolucji. To z komunikowaniem uczuć od zarania dziejów mamy trudności. Gdyby spojrzeć daleko wstecz uczucia nie miały prawa wchodzić na salony. Rezerwa była głównym gościem przy stole, w sklepie, w szkole czy w łóżku. Wszelkiego rodzaju ruchy rewolucyjne zawsze miały na celu postęp. Niewolnicy pragnęli się wyzwolić z rąk ich właścicieli, kobiety pragnęły wyzwolenia od ich dominujących i władczych mężczyzn. Gdy kiedyś zakazywano ekspresji, wyrażania swoich pragnień, potrzeb i uczuć pragnęliśmy znaleźć ich ujście. Dziś tak wiele rzeczy nam to ułatwia. Mamy telefony, pocztę, Skype, Internet. Żadna wcześniejsza generacja nie miała tak szerokiego pola do popisu jeśli chodzi o sposoby komunikowania się.

Mimo wszystko każdy w swoim życiu ma chwile, gdy nie może zakomunikować tego, czego by chciał. Czasami nie dlatego, że mu się tego zakazuje albo tak nie wypada, ale dlatego, że sami nie jesteśmy świadomi, że mamy coś do przekazania. Coś czasami się czai w kącie pokoju, kryje się za zasłoną, wychodzi dopiero, gdy gasimy nocną lampkę zalewając nasze myśli czarnowidztwem wkrada się do głowy i nie daje spać, co gorsza, wkrada się do naszych snów. Te potrafią czasami mnie zmęczyć bardziej niż cały dzień pracy. Cudownie czasami byłoby nie śnic, bo ja śnię jedynie o tym co mnie martwi, o czymś czego się panicznie boję, coś czego jeszcze nie wiem, ale moja podświadomość podsuwa mi to jak nie chciane danie bądź śnię o tym czego pragnę, a nigdy mieć nie będę. Mój sen czasami komunikuje mi coś szybciej niż zdrowy umysł. 

Czasami mój wygląd, wyraz twarzy, zachowanie, sposób poruszania się komunikują coś złego zanim sama się przed sobą do tego przyznam. Czasami łapię się na tym, że chwytam za telefon i chcę napisać o czymś, o TYM, ale do końca nie wiem jak to opisać, żeby nie brzmiało jak marudzenie, zawracanie tyłka. Co gorsza, boję się, że to nie przyniosłoby rozwiązania albo pozostałoby bez odpowiedzi, wsparcia. Otwieram czasem okno czatu, które wiem, że mogę otworzyć i spodziewać się, że po skończonej rozmowie poczuję prawie wiosenny powiew świeżości i spokoju, ale potem zamykam to okno, bo boję się, że zawieje za mocno chłodem, wzdrygnę się, a gęsia skórka przypomni mi o ludzkiej obojętności i egocentryzmie.

Czasami jednak ludzie Cię zaskoczą. W miejscu, w którym się nie spodziewasz. W miejscu, w którym Ci się wydaje, że dobrze się kryjesz. Wydaje Ci się, że zostawiłaś potwora w szafie. „Przecież byłam pewna, że zamknęłam szafę na cztery spusty!”. Unikałam jej wzroku, rozmów na przerwach cały tydzień, bo wiedziałam, że widzi. Wiedziałam, że widzi na mojej twarzy, w sposobie jak się agresywnie poruszam, w kąśliwym humorze, widzi, że moje ciało mnie wydało. Koleżanka z pracy zauważyła, że coś mnie zjada od środka. Nie pisnęłam o nim ani słowa, ale ona go zobaczyła. Zaskoczyła mnie, już chowałam się do klasy, miała lekcje obok mnie, krzyknęła „Poczekaj!”, podeszła zmartwionym krokiem zadała najbardziej dla mnie przerażające pytanie świata „Co się z Tobą ostatnio dzieje?”. Wtedy potwór bezczelnie dotarł do mojego gardła, ścisnął je z całej siły, nie pozwolił wykrztusić ani słowa oprócz „nie wiem, chyba wszystko jest nie tak”, gdy tylko moje gardło pokonało stwora i pozwoliło to ze mnie wyrzucić, podążyły za gardłem oczy i bez pozwolenia i ostrzeżenia dopuściły do tego, że w miejscu pracy! przed koleżanką z pracy pociekły mi łzy po policzkach. Musiałam się oprzeć o ścianę i zaczęłam hiperwentylować. Miewam tak, gdy życie mnie przerasta, wydaje mi się, że nikt tego nie widzi i nagle ktoś podchodzi i mnie zaskakuje pytając co mi jest. Łatwo jest napisać smsa, wiadomość na FB z zapytaniem jak się czuje, ale mało kto w realnym świecie ma jaja do nas podejść, przestać udawać, że nie widzi problemu i zapytać prosto z mostu. Tak mało ludzi i tak rzadko zadajemy sobie to pytanie tak szczerze jak ona. Ja nie słyszę tego często, a potem reaguje właśnie w ten sposób. Co więcej nie poprzestała na samym pytaniu, zadzwoniła po pracy mówiąc, że „nie chce się wpierdalac ani być nachalna, ale gdy będę potrzebować to ruszy dupe do mnie i weźmie na kawę”, bo to zawsze ja jestem tą, która przyjeżdża do niej. Może i wypuściła potwora z szafy, ale ludzie swoją troską często sprawiają, że nie musimy spać przy zapalonym świetle w obawie przed innymi potworami życia atakującymi nas w nocy, gdy jesteśmy najbardziej bezbronni.

Może czasami warto choć językiem ciała pokazać, że nam źle, może ktoś zareaguje tak jak moja znajoma, a my choć chwilę poczujemy się mniej samotni na tym świecie. 


Jak dla mnie - śpiewana poezja. Dla Was na dziś:

The smartest thing I've ever learned
Is that I don't have all the answers,
Just a little light to call my own.

Though it pales in comparison
To the overarching shadows,
A speck of light can reignite the sun
And swallow darkness whole.

Death is a cold, blindfolded kiss.
It is the finger pressed upon our lips.
It puts an unwanted emphasis
On how we should have lived.

Life is a gorgeous, broken gift.
Six billion+ pieces waiting to be fixed.


poniedziałek, 1 października 2012

wszystko ma swoje priorytety, niestety...


Trochę zamilkłam. Trochę się dzieje. Przeplata się dobrze ze złym i trudno powiedziec jak jest, gdy moja natura często daje wygrywac czarnym myślom i zmartwieniom.

Ostatnie moje poranki nie uświetniają ciepłe promienia słońca mimo, że pchają się oknem po przebudzeniu. Ostatnio do moich śniadań, obiadów, ewentualnych kolacji dodawany jest specjalny składnik. Nie znajdziecie go na półkach sklepowych ani żadna Nigella, Jamie, Gordon czy Gesslerka wam go nie zaserwują i nie polecą do żadnej potrawy.
Tajemniczym składnikiem są łzy mojej matki wymieszane z poczuciem winy, pretensjami, piekielnie złym humorem, cierpieniem na starzejącej się w zastraszającym tempie twarzy dolane do zupy własnych udręczeń.
Bo zawsze schorowaną kobietą była, ale teraz przechodzi samą siebie. Muszę też wspomniec, że bardzo upartą. Już kiedyś pisałam o tym jak ważne jest by się badac, by pchac innych do tego, gdy się tego panicznie boją. Moja matka odmawia sobie pomocy, została zmuszona do pójścia do chirurga i leczenie jest bolesne i nie przynosi żądanych rezultatów. Nie dziwię się, gdy nie chciała lekarzowi zdradzic 3/4 swoich syptomów, o których prosiłam wiele razy by je zdradziła, tak jak mi i je opisała.
Nie mogę byc jednocześnie córką, mężem, lekarzem i chamem, który ją musi do czegoś zmuszac. Pani Psycholog, z którą jakiś czas korespondowałam powiedziała mi kiedyś, że strasznie się staram wychowywac swoich rodziców. Że zrzucają na mnie obowiązki rodzica, obowiązki własne i ja je przyjmuje zamiast się od nich wyrwac.
Jak przekonac kogoś tak agresywnego i źle nastawionego do polskiej służby zdrowia, kogoś, kto panicznie się boi wyroku i bólu by pojechał ze mną do szpitala?
Czasami mam ochotę ją uderzyc patelnią i na siłe wsadzic do auta.
Jednej z ostatnich nocy dopadło mnie to. Złapała mnie bezsennośc spowodowana obawą o to, że moja matka się może już nie obudzic. Był to tak namacalny strach, który jakby przerodził się w dusiciela, który trzyma mnie uparcie za szyję i dusi, dusi, dusi...
Braknie mi sił by dźwigac Jej ciężar. Nie jest lekki, Ona nie jest lekka.
Nie można dziecku mówic, nieważne ile ma lat, że "nie mam dla kogo życ".
Jak nie dla swoich dzieci, męża, wnuków, to żyj dla siebie.
Czy moja matka tak nienawidzi swojego życia, że naprawdę go nie pragnie?
Nie można przy obiedzie mówic "nie wiem za co muszę tak cierpiec" i dolewac mi do zupy łez.
Czuję się wtedy jakby wlewała we mnie arszenik i świadomie mnie truła, a ja wtedy mam ochotę wstac, odepchnąc krzesło i krzyknąc by wyszła w końcu z mojej psychiki i dała jej odpocząc!
Wszystko ma swoje priorytety, niestety...
Dla mnie, tak mi się przynajmniej wydaje, są nimi miłośc i zdrowie.
Mój wzrok słabnie, migreny odbierają sen i jasnośc myśli i złe wyniki też pchają mnie w ramiona specjalistów, ale ja to opóźniam, gdy widzę, że dla mojej matki nie jest priorytetem Jej życie, bo jak porównam swój ból z Jej?
W miłości trochę było walki, ale wyszłyśmy sobie na przeciw, i w niespodziewany wieczór czekało na mnie kino, a na siedzeniu auta samodzielnie zerwana róża, które kwitnie do dziś.
Dlaczego moja matka woli wiednąc i ciągnąc mnie za sobą. Dlaczego wybrała mnie na powiernika Jej brzemienia?
Żadna matka nie powinna dziecka czynic odpowiedzialnym za swoje życie. Mogę poprawic samopoczucie, mogą ją zabrac na zakupy, obiecac, że kupię to i tamto i naprawię to i tamto, ale nie wyleczę Jej z niechęci do życia i gamy innych dolegliwości, które zabierają mi moją Matkę...




czwartek, 20 września 2012

Muzyka zwana pożądaniem...


Człowiek z natury jest istotą wstydliwą. Seksuolodzy i psychoanalitycy dawno temu zidentyfikowali zakorzeniony w nas kompleks winy i wstydu. W końcu od zarania dziejów prymitywni ludzi czuli potrzeby zakrywania swoich genitaliów przeróżnymi roślinami. Nie dziwię się, że ze wstydu nie wyrośliśmy, bo każdy go szczyptę potrzebuje, ale po co tyle w nas winy? Zwłaszcza winy odczuwanej potrzebą odczuwania przyjemności jakichkolwiek, nie tylko cielesnych. Boimy się poprosić o spontaniczne gesty, częstsze spotkania, bo wstyd nam, że tęsknimy bardziej niż druga strona. Wstydzimy się potrzebować, chcieć. Bezwstydne pragnienie to dla wielu z nas zapomniane pojęcie, a właściwie nigdy nie wcielony w życie frazes, fantazja schowana na pustym regale świadomości , nigdy nie mająca szansy ujścia. Jak wielu z nas czuję skrępowanie przed okazaniem, że mamy przysłowiową „ochotę”.
Powiedzieć „mam ochotę na seks” wydaje się zbyt mechaniczne, proste, szczere, dlatego każdy z nas „uzbroił” się w listę znaków sygnalizujących ochotę na seks. Nasze „okrzyki godowe” mogą się zacząć już przy przemiłym przywitaniu w drzwiach, obiedzie czy kolacji przygotowanymi ze szczególną uwagą zwróconą na detale, to może być typowo „niedzielno-odświętne” danie w środku tygodnia, podane do stołu jadalnego, a nie przed telewizor, dołożenie gdzieś świeczek, przygotowanie kąpieli – po prostu wszystko co składa się na tzw. „przymilanie się”. Niektórzy nie potrzebują znaków bądź się na nie wysilają i przechodzą od razu do rzeczy. Bo trzeba przyznać, że jednak gra wstępna rozpoczynająca się już przy progu domu potrafi już wzbudzić dreszczyk emocji i podniecenia. Z czasem się rozleniwiamy i zapominamy nawet dać coś z siebie wcześniej, żeby później móc coś dostać w zamian. Nie oszukujmy się, że bywają sytuacje typu „ogoliła nogi, będzie chciała seksu” :).
Umówmy się też, że nie każdy ma swój zestaw „okrzyków godowych”, bo jest wstydliwy i nie wie jak sobie wziąć to, czego pragnie, ale jest to po prostu miłą formą budowania „napięcia”. Przecież nie każdy romantyczny wieczór ma obowiązek skończyć się w łóżku, jednak nie oszukujmy się, że miło jest, gdy takie preludium rytmicznie przechodzi w sferę łóżkową kończąc się jękiem. 
Ja w tej sferze nie czynię z siebie enigmy. Mój alfabet erotyczny łatwo rozkodować. Nie robię romantycznych, smacznych kolacji przypinając im warunek „ale później idziemy do łóżka”. Wystarczy spojrzeć mi w oczy, odczytać język ciała. Jednak nie ukrywam, że najbardziej lubię się nastrajać muzyką. Istnieje muzyka, która sprawia, że mam wrażenie, że dźwięki wypływające z głośnika skraplają się w powietrzu spływając później między moje uda. Bo czym jest seks jak nie częstym tańcem ciał, wymaga dopasowania, rytmicznych, zgodnych ruchów, wsłuchiwania się w dźwięki partnera by wiedzieć czy trzeba przyśpieszyć lub zwolnic tempo. Gdy podczas seksu zamykamy oczy, naszym głównym przewodnikiem stają się uszy i ja te ubóstwiam drażnić dodatkowymi odgłosami z głośnika.
Dla każdego definicja zmysłowej muzyki jest inna. Dla mnie lista jest nieskończona, bezustannie płynna i otwarta. Nie ukrywam, że muzyka R’N’B ze względu na samo posiadanie słowa „rytm” w swojej nazwie wprawia biodra w ruch.


Możemy zacząc powoli, sprawic by czas się wlókł bądź nawet stanął w miejscu. Niech usta wyraźnie zaznaczają swoją obecnośc za uchem, na obojczyku, między piersiami.



Gdy dojdziemy do 58 sekundy złapmy stanowczo za biodra i dodajmy język.


Biodra się uniosą, więc tempo się zmienia, lekko przyspieszamy, biodra przyciągamy do swoich, zatapiamy dłonie we włosach, w rytm skrzypiec wędrujemy dłonią po całym ciele.


Każdy stosunek w pewnym momencie odrywa się od nieśmiałych, delikatnych, powolnych początków, bo pojawia się zniecierpliwienie wynikające z narastającego pożądania.

Przychodzi moment kiedy wijemy się coraz bardziej, ocieramy się intensywniej, przygryzamy wargi, zwilżamy usta, całujemy łapczywiej, ściskamy mocniej...

Paznokcie samoistnie wbijają się w pożądaną skórę, tempo przyspiesza znacznie, pragniemy odważniejszych, głębszych posunięć w łóżku, drobnego pociągnięcia do siebie, za włosy…
Czujecie to? Jesteście ze mną? Znacie muzykę zwaną pożądaniem?
Dla mnie jej królową ostatnio zostaje ona
Zmysłowość w najlepszym wydaniu. Gęsia skórka, ciarki, skroplone pożądanie gwarantowane.


Dziś nie będę Wam życzyć spokojnej nocy…jeśli miałabym wybrac słowo na „s” wybrałabym Soczystej…



piątek, 7 września 2012

Wypuśc potwora z szafy!?


"Step one: you say " we need to talk..."

Dlaczego człowiek bloguje? Powodów pewnie mnóstwo. Ja zaczęłam, ponieważ za dużo dzieje się we mnie i w świecie zarówno realnym jak i internetowym bym mogła przejść obok tego obojętnie. Za dużo spraw, osób, wydarzeń prowokuje do myślenia, a czasem za mało czasu i osób dookoła, które chciałaby albo, najzwyczajniej w świecie, miały czas to słuchać. Zatem człowiek musiał zacząć to gdzieś spisywać. Jestem osobą, która lubi szperać w sieci poszukując wrażeń, wzruszeń, pełnej gamy emocji i inspiracji. Czasem będzie to krótki filmik, trailer, reklama, film, piosenka, cytat, fotografia. Mogą one poprawić humor, zezłościć, wzruszyć, doprowadzić do łez. Prostolinijność nie jest dla mnie. Dlatego dziś kolejne zdjęcia wprawiły szare komórki w ruch.
Napis „Ludzie nie powinni kiedykolwiek musieć się „ujawniać”, ale jeśli  to wydarzy to będą oni potrzebować od was jednego. Przyjaciela”. Samo nazwanie ujawniania orientacji homoseksualnej „wychodzeniem z szafy” sugeruje, że niektórzy będą chcieli byśmy stamtąd nigdy nie wychodzili i zostali na zawsze. Sugeruje zamknięcie, izolację, samotność, ciemność, przerażenie. Bo przecież w szafie chowają się przed nami wszelkiego rodzaju najstraszniejsze potwory. Osoby homofobiczne często zarzucają nam obnoszenie się ze swoimi uczuciami i wpychanie innym swoich postaw, uczuć, pragnień. Jesteśmy perwersyjni i desperacko pragniemy wyjść z tej szafy i zacząć straszyć niczym jakieś monstrum.  Jednak smutną prawdą jest fakt, że większość nigdy z tej szafy nie wyjdzie przed najważniejszymi osobami w życiu. Większość z nas całe życie będzie siedzieć skulona w kącie ciemnej szafy czując się ciągle niepewną, nieśmiałą dziewczynką, chłopakiem panicznie bojącym się braku akceptacji osób najbliższych. Bo nam nie zależy na opinii publicznej, my pragniemy być kochani przez osoby, które sami kochamy. Większości z nas śnią się koszmary bądź snujemy marzenia na temat rozmowy z matką  czy ojcem, siostrą czy bratem, przyjacielem, przyjaciółką w cztery oczy, w której oświadczamy, że ta moja „koleżanka”, którą tak lubisz jest miłością mojego życia. Mnie osobiście często śni się scena, gdy ze łzami w oczach dopiero na łożu śmierci moich rodziców mówię im, że kochałam nie tak jak tego pragnęli. Oni wtedy spokojnie mówią „córeńko, przecież wiedziałam i kochałam Cię mimo to” bądź alternatywna wersja tego snu „wiedziałam i się za Ciebie wstydziłam. Często jest to sen na jawie, często nie wypowiedziane głośno życzenie. Zatem wiadomość dla tych, co myślą, że uwielbiamy mówić o sobie, kogo kochamy i z kim sypiamy – nie ma nic bardziej wzbudzającego w nas strach i panikę niż moment, gdy decydujemy się powiedzieć komuś o tym jakiej jesteśmy orientacji. Ja sama prowadząc blog otwarcie o tym pisząc i jednocześnie informując o moim zawodzie, obawiam się nie raz, że ktoś użyje tego przeciwko mnie. Boję się, że pewnego dnia pożałuję, że wylazłam z szafy w sieci. Ale potem myślę, że może i to uczyni mnie silniejszą.
„Ujawnienie się to dla mnie czasami proces trwający miesiącami bądź latami. Co gorsze, czasami jest to nigdy nie rozpoczęty proces i zawsze zostanie w zarodku. Są osoby, które poznaję i wiem od razu, że zostaną w moim życiu na dłużej i od razu panicznie się boję momentu kiedy będę chciała im wyjawić kogo kocham. Jest to proces zaczynający się od obserwacji natury tej osoby. Czy jest otwarta, lewicowa czy prawicowa, staroświecka czy postępowa, tolerancyjna czy nie. Sprawdzić to trzeba i na trzeźwo i po pijaku. Sprawdzić ludzką zdolność tej osoby do bycia lojalnym i godnym zaufania. Czy osoba potrafi zatrzymać tajemnicę drugiej osoby dla siebie, czy jest zdolna do empatii i współczucia. Osoba, która z mojego wyznania nie uczyni plotki, bo tak ją ta informacja zaciekawi i zaszokuje, że zapragnie zrobić z tego gorącą informację w pudelkowie każdego miasta. Ja czasami potrzebuję starannie wybrać moment, choć ostatnio uczę się nie planować i robić to spontanicznie. Prawie zawsze na odwagę potrzebuję alkoholu. I powiem Wam jedno, mimo upływu tylu lat, ja ciągle dostaje palpitacji serca, robię się czerwona i panicznie boję się, że zamiast radości na czyjejś twarzy, zobaczę rozczarowanie i zmieszanie. Bo przecież nie oszukujmy się, człowiek czasami dostaję takim spojrzeniem w twarz. Chciałabym nie musieć już nigdy doświadczać tego, gdy widzę, że wyraz twarzy rozmówcy krzyczy negatywne „o mój Boże, nie wierzę…”, a po chwili ten ktoś usilnie stara się sprawić by słowa „no co Ty?!super, możesz mi zaufać…” brzmiały prawdziwie i szczerze. Potem człowiek żałuję, że go podkusiło wyjść z tej szafy. Bo tak, czasami się mylę wierząc w jakąś osobę. Obecnie czaję się od 4 latach by przyznać się koleżance, z którą zależy mi mieć w 100% szczerą relację. Ukrywając kogo kocham to jak ukrywać jedną z najpiękniejszych części siebie. Wychowano mnie w domu pełnym szaf. Każda jest na chowanie innej części siebie. Nie tylko tej homoseksualnej. Gdyby moja siostra zakochałaby się w chłopaku o odmiennym wyznaniu, kolorze skórze czy narodowości, wiem, że doświadczałaby takich samych palpitacji serca przy wyjściu ze swojej „szafy” jak ja.
Gdy decyduję się zerknąć zza drzwi szafy, postanawiam Ciebie poznać, wystawiam jedną nogę nieśmiało, drugą stawiam pewniej, staję przed Tobą wysoko i mówię te słowa „jestem lesbijką”, to uważaj. To znaczy, że najprawdopodobniej Cię kocham i chcę Cię mieć w swoim życiu jako oparcie, przyjaciela. Nie spieprz tego. Nie spieprzajcie tego nikomu, gdy ktoś powierza Wam siebie, bo może się okazać, że straciliście wartościową osobę w swoim życiu.
Bo jestem lesbijką,
Nie jestem chorobą, abominacją, problemem. Nie potrzebuję leczenia, nie potrzebuję pomocy. Nie jestem zmieszana, zdezorientowana, nie jestem grzechem. Jestem Twoją córką, siostrą, przyjaciółką, sąsiadką, pracownikiem, obcym wymijającym Cię na ulicy. Jestem lesbijką i potrzebuję Twojej miłości i byś kochała mnie w ten sam sposób zanim się o tym dowiedziałaś.

sobota, 1 września 2012

Patrząc za siebie w tylnym lusterku.


Proszę głośno dziś:) i niepoważnie:)

Czasami ktoś mnie zapyta jak tam autko? jak się prowadzi?
Ale jak im tak naprawdę powiedziec co to dla mnie znaczy?

Musicie wiedziec, że lubię auta, lubię się za na nimi oglądac jak za piekną postacią płci pięknej:P porównywac, oceniac, a najlepiej to każdego miec i móc choc raz w życiu poprowadzic.

Jak to jest posiadac w końcu własne? Jak mam byc szczera to czuję się jak dziecko, które kupiło swoją wymarzoną zabawkę. Najbardziej oczywiście lubię jeździc sama bez krępowania. Mogę się rozpędzic do 150km/h i nikt nie zadrży. Auto na tyle nowe, że nie czuję w końcu, że się przy większych prędkościach rozpadnie.

Zaciśnięcie rąk na kierownicy, okulary słoneczne na nosie, idealnie dobrana muzyka w tle dodają tyle energii, świeżości, władzy i radości. Złapałam się na tym, że w któryś momencie wymknęło mi się głośne "NIUUUUUU" przy wyprzedzaniu :)))

Nie, nie jestem piratem drogowym, jestem rozsądnym kierowcą, bojaźliwym również mimo wszystko:P

Jednak, gdy mogę, lubię poczuc się jak w Batmobilu i włączyc turboprędkośc:))

Dlaczego jednak dziś o tym? Bo chcę się z Wami podzielic jednym z moich ulubionych widoków na świecie.

Mianowicie o zachodzącym, pomarańczowym słońcu w tylnym lusterku. Gdy okulary musimy założyc mimo później pory nie dlatego, że razi nas słońce z przodu, ale dlatego, że niesamowicie się odbija w tylnym i bocznych lusterkach. Autostrada mieni się na niesamowitą liczbę kolorów, ścięte pola wyglądają jakby się paliły, każdy dom ma swój urok, a na moich ustach gości nie dający się zmyc uśmiech... No i głośny śpiew:)

Chciałam się z Wami tym dzisiejszych wyzwalającym uczuciem podzielic:)

 Bo w głośnikach grał Wolf Gang,

A ja patrzyłam w tylne lusterka myśląc, że ten jeden raz mogę sobie pozwolic na spojrzenie wstecz i że widok w tylnym lusterku nie musi oznaczac tęsknoty za czymś, ucieczki przed czymś, nostalgii i smutku. Można obejrzec się za siebie i uśmiechnąc do głębi Naszego serca:)

A potem tylko się drzec jak Alanis Morissette w teledysku "Ironic":)

wtorek, 21 sierpnia 2012

Dobro ze zła.



Na świecie istnieje wiele form nienawiści. A właściwie obiektów nienawiści. Nienawiść wobec odmiennej rasy, religii, orientacji seksualnej, pochodzenia, ilości pieniędzy na koncie, tuszy, stylu ubierania, subkultury, poglądów politycznych. W dzisiejszych czasach ogólnie rzecz biorąc nienawidzić można za wszystko, to co jeszcze się pogorszyło to formy wyrażania nienawiści. Antysemici, rasiści, naziści, radykałowie, teraz każdy może odnaleźć swoje miejsce w szeregu i wstąpić do tzw. hate group w Internecie. Internet stał się platformą do anonimowej nienawiści, agresji słownej, poniżania, obrażania, oczerniania, degradowania. Odkąd na każdym portalu informacyjnym czy rozrywkowym stworzono opcję dodawania komentarzy każdy ma niby swoje niezbywalne prawo do wolności słowa i wyrażania własnych poglądów i opinii. Ale czy tak naprawdę to robimy, tworzymy własne opinie czy ulegamy powszechnej wolności i napływowi tsunami nienawiści słownej w Internecie, czujemy się bezkarni i bawi nas wystukiwanie obelg wobec innych.
Od pewnego czasu po Internecie krąży film demaskujący niejaką Panią Grażynę Żarko. Kto nie widział, polecam obejrzenie. Pani Grażyna pojawiła się około trzech miesięcy temu na kanale Youtube mianując się katolickim głosem Internetu reprezentując swoje kontrowersyjne, przestarzałe poglądy. Jej kilkanaście filmików doczekało się fali nienawistnych komentarzy i innych filmów w odpowiedzi. Wszystkie są prawdziwe prócz samej Pani Grażyny. Panią Grażynę stworzono by ujawnić jak łatwo rodzi się agresja i nienawiść w Internecie. Mnie osobiście w tym „eksperymencie” przeraża kilka rzeczy. To jak łatwo ludzi da się oszukać i jak potem falowo zaczęli usuwać swoje komentarze, bo zostali nabrani podoba mi się najbardziej. Przeraża jednak młody wiek komentujących i słownictwo. Totalny brak logicznych argumentów, ilość wulgaryzmów przekracza ludzkie pojęcie.

 Wydaje nam się, że ekran komputera działa w dwie strony. Pisząc coś, chroni nas on przed ujawnieniem naszej tożsamości. Po drugie, gdy ktoś obrazi nas, to ten ekran uchroni nas przed tym by nas to dotknęło. Spójrzmy na 14 minutę filmu, który zamieściłam i zobaczmy jak kobieta, która właściwie nie podziela głoszonych "przez siebie" poglądów rozpada się na kawałki. Grozi się jej śmiercią i nie jest w stanie tego pojąc. Ludzie zapominają, że każdy, ale to KAŻDY ma uczucia, ma serce, ma sumienie, ma skryte łzy. Ja, gdy zaczęłam pisać nie sądziłam, że spotka mnie tyle obelg, ataków agresji czy nienawiści bez konkretnych zarzutów. Byłam taką Panią Grażyną i w pewnym momencie pękłam aż w końcu się uodporniłam.  Zatrważające jest to, że ziarno nienawiści każdy z nas ma zasiane gdzieś głęboko w sobie. Nienawidzimy brata, siostry, nauczyciela, szefa, ojca, pani sklepikarki, wrednej obsługi w urzędzie skarbowym, kontroli radarowej. Mnóstwa rzeczy. Będąc na wakacjach w górach obserwując tłumy ludzi więcej widziałam nienawiści i niechęci niż urlopowej radości. Siedząc i czekając na posiłek w różnych karczmach o uśmiechnięte beztroskie twarze rodziców wraz z dziećmi było trudno. W oczach mieli zazdrość, nienawiść do życia, które mają wrażenia już ich ominęło. Że nigdy więcej nie poczują beztroski, w bo ich życie wkroczyły nowe obowiązki jak wychowanie dziecka. Ich twarze mówiły, że chcieliby te dzieci zostawić w domu. Kątem oka często patrzyli na nas, bezdzietnych, młodych, popijających grzańca. Ja patrzyłam wtedy na ta dzieci i uśmiechałam się ciepło uzyskując jeszcze gorętszy i beztroski uśmiech w zamian. Czasami mam wrażenie, że największą nienawiść i pogardę można dostrzec w oczach osób, które kochamy najbardziej. Mówię tu też o sobie. Czasem tak trudno odnaleźć punkt zaczepienia albo odczepienia od własnego życia, spojrzenia na niego z dystansem i uśmiechem dla bliskich.

Istnieją filmy, osoby, wydarzenia, które prowokują do myślenia, do wstydu, do działania.

Ja chciałabym by ten coś zdziałał, choć pewnie wiele nie zrobił.

Wczoraj napotkałam następny nagrany z okazji Światowego Dnia Humanitarnego. Piosenkę znałam już wcześniej i nie raz roniłam nad nią łzy, wczoraj nabrały kolejnego sensu i wydźwięku i chciałabym by dotknął Was tak jak mnie. Chciałabym, żeby po jego obejrzeniu każdy zrobił coś miłego dla kogokolwiek, bo gdyby ludzie widzieli ile każdy człowiek traci każdego dnia, to może na świecie byłoby trochę mniej nienawiści…

Beyonce śpiewa, że chce zostawić swoje ślady na piaskach czasu. ChcĘ wiedzieć, że coś po mnie pozostanie, gdy opuszczę ten świat, nie zostawię za sobą żali. Zostawię coś do zapamiętania by nie zapomnieli.

Byłam tutaj,
Żyłam, kochałam,
Zrobiłam wszystko czego pragnęłam i było to więcej niż sobie wyobrażałam
Zostawię po sobie ślad by wszyscy wiedzieli…
Byłam tutaj.
Chcę by wiedzieli,
Że dałam z siebie wszystko i robiłam wszystko najlepiej jak mogłam
Przysporzyłam komuś szczęścia
Pozostawiłam ten świat ciut lepszym
Tylko dlatego, że…
Byłam tutaj…