środa, 28 grudnia 2011

uszorgazm.


Nie wiem czy już wspominałam, ale mam bardzo czułe uszy. Gdyby o tym pomyśleć, to właściwie każdy zmysł jestczuły, ale moje są arcy aktywne i wyczulone na obrazy i dźwięki. Siedząc w fotelu i wisząc dziś cały dzień nad klawiaturą i czekając na genialne zdania, które przyjdą do głowy i stworzą kolejny rozdział pracy magisterskiej, którą mam wrażenie piszę już ze 3 lata, musiałam wybrać muzykę nie przeszkadzającą w skupieniu, ale bardzo stymulującą do myślenia. Mało gwałtowne nuty, delikatne instrumenty, miękkie głosy, które nie rozproszą, ale wygenerują powoli literki na pustej kartce w Wordzie, na którą później spojrzę i przeczytam z dumą. Póki co skleiłam ledwo jedną stronę elektronicznie podartych kart, a jedyne co mnie uspokaja i zarazem rozprasza to ta muzyka. Wszędzie zaczynają się pojawiać rankingi najlepszych i najgorszych filmów minionego roku. Ja mam ochotę podzielić się swoimi muzycznymi odkryciami z półki, którą mogę nazwać „kojąco-depresyjna”. Przymiotniki te rażącą sobie przeczą, a to dlatego, że czasami faktycznie koją zmysły, a czasami zwalają je z hukiem i bólem na podłogę. Poza tym myślę po prostu, że niektórzy z Was uznają je jedne z powyższych:)
Czy jest coś lepszego niż muzyka działająca na nas tak skrajnie? Muzyka, która czasem nie potrzebuje słów by poruszyc duszę. Dźwięki, które sprawiają, że wszystko dookoła porusza się dla mnie w zwolnionym tempie. Sprawia, że przerywam cokolwiek co robię by w wolnym tempie opaśc na łóżko i obserwowac każdy centymetr własnego pokoju i skóry. Muzyka sprawiająca, że patrzymy na wszystko świeżym, bardziej przyjemnym i pogodzonym wzrokiem. Obserwowac poruszające się w powietrzu palce i nadgarstek i nasysac się finezją tego ruchu. Muzyka wywołująca w moim wnętrzu ochotę kochania się z otaczającą mnie rzeczywistością. Dostarczającą nieziemskiej przyjemności z przepływania dłonią przez własne włosy, które nigdy wcześniej nie wydawały się tak miękkie. Dotykanie kartki papieru, która dostarcza delikatnego muśnięcia dłoni, a nie na odwrót. Muzyka wywołująca dreszcze.
Dziś takich uczuc dostarczyli mi na początek Arms and Sleepers i ich następujące utwory.
Sleeping At Last, którzy jak dla mnie śpiewają poezją pytając w piosence:
"If love's elastic, then were we born to test it's reach?
 Is it buried treasure or just a single puzzle piece?
Cry heart, cry yourself to sleep, cry a storm of tears if it helps you breathe"
Coś bardziej optymistycznego to polski Klimt udowadniający jako kolejny, że muzyka nie potrzebuję słów by czasami nas unieśc bądź przewrócic.
Kolejny muzyczny geniusz odkryty tego roku to Big Scary.
Trudno mi było wybrac najlepszą propozycję zespołu The Jezabels, który brzmi raz diabolicznie, a raz delikatnie, dlatego przedstawiam dwa utwory.
I na koniec męska wersja Joni Mitchell jak dla mnie. James Blake.

Można by zamieszczac i zamieszczac, ale dziś głośniki obezwładnione są przez powyższe dźwięki i nie polecam ich słuchac jeśli nie jest się w odpowiednim nastroju:)
Otwórzcie swoje uszy i dusze, doznajcie uszorgazmu.

piątek, 23 grudnia 2011

świąteczny rozgardiasz.


Wybaczcie, że zacznę dziś znów od ciut negatywnej nuty, ale nie pamiętam Świąt wyłącznie radosnych, przygotowań jedynie roześmianych, Wigilii ciepłej bez kłótni. Jak wszyscy zauważyli o nastrój świąteczny w tym roku wyjątkowo trudno. Pogoda płata nam niezłe figle i daje nadzieje na białe Święta i po chwili je odbiera z powrotem wprowadzając w ponury nastrój. Last Christmas w radio i centrach handlowych pojawiło się dosyć późno. Drzewa sąsiadów nie poubierane w lampki jak co roku. Ludzie opóźniali się zatem z kupnem prezentów przez co biedni kurierzy i sprzedawcy mieli pełne ręce roboty przez ostatni tydzień. Jedynie Polsat nas zaskoczył w tym roku emitując Kevina już w Mikołajki. Nie martwmy się, Kevin zawita do nas w Wigilię z Nowego Yorku! Święta uratowane! Niestety nie moje.
Od paru dni pytam się po co to wszystko? Nie mamy w tym roku z czego się cieszyc czy dziękować za błogosławieństwa minionego roku. W zeszłym roku pisałam o „Świętach z Nikim”dziś powinnam o Świętach z niczym. Jak już wspominałam o nastrój świąteczny tego roku bardzo trudno, dlatego postanowiłam coś z tym zrobić by we mnie zawitał. Przygotowałam dla każdej klasy inną lekcję o świętach. Poszło na to chyba kilka drzew, bo tyle kserówek narobiłam. Idąc zadowolona w środę na lekcję o temacie „ mój najlepszy prezent świąteczny” wzięłam własne nagrania video z dzieciństwa, gdy dostawałam przeróżne prezenty. Dotarłam na lekcję, a tu płyty nie odtwarza i po lekcji. Mówię OK., przeżyję. Nastrój przyjdzie w inny sposób.Niespodziewane prezenty świąteczne od uczniów. Nastrój narasta. Czwartek to czas Wigilii klasowej. Kolejki uczniów z opłatkiem chcących złożyć życzenia świątecznepotem przyjemna Wigilia pracownicza. Mogę już powiedzieć, że serce w połowie wypełnione jest Świętami. Prezenty dzień wcześniej już prawie spakowane. Z radości pojechałam dokupić jeszcze Whiskey dla taty, bo wiem jak lubi wieczór pierwszego Święta spędzić przed TV sącząc whiskey łamaną lodem. Wracam do domu,a tu choinka leży złamana na pół na korytarzu. Matka ją wyrzuciła mówiąc, że Świąt nie będzie. „I tak nie ma pieniędzy na mięso, owoce, napoje.” Ojca bezrobocie skutecznie uszczupla moje oszczędności i zarobki. Czuję się jak bankomat. Podaj kod PIN. Kwota pobrana. NIEdziękujemy za transakcję. Po prostu bierzemy, co się nam należy. Pesymizm mamy jeszcze skuteczniej dobija mnie psychicznie. Ale mówię sobie NIE. Te Święta się odbędą. Jadę do rzeźnika.Oddelegowuję siostrę do kupna owoców i napoi. Brata do zrobienia czegoś z choinką. Cały piątek spędzam na sprzątaniu i szorowaniu. Po wszystkim jadę jeszcze pomóc bratu sprzątać jego nowo nabyty dom. Widzę uśmiech mamy na ustach. Ale chwila, gdzie jest mój uśmiech? Oddalił się gdzieś razem z kilkaset złotymi wydanymi w jedno przedpołudnie. Odpłynął razem z rodzicami i ich pesymizmem. Jutro zaś przygotowania będą stresujące. Przy dzieleniu opłatkiem serce będzie bić mi mocniej w nadziei, że tego roku rodzice nie zażyczą sobie  znowu zięcia. Swoją drogą uwielbiam życzenia składane sobie. Z tego wszystkiego, to chyba jednak Święta ratuje mi Kevin. 

Jednak, aby nie Kończyc tak posępnie. Zajrzałam właśnie na Google, a tam kolejny podnoszący na duchu Google Doodle świąteczny:) A więc Szczerze z serca życzę Wam atmosfery ciepłych i pogodnych Świąt w Waszych domach bez względu na to, czy jest śnieg czy nie, czy dostaniecie wymarzony prezent czy nie, czy po drodze pokłócicie się z kimś w nerwówce przygotowań. Rodzinnie spędzonych w gronie najbliższych Kochani. Wesołych Świąt:) 

czwartek, 15 grudnia 2011

bitwa o jajka.

Wszyscy wiemy co to bank spermy.Ile to filmów nakręcono z facetami spuszczającymi się do kubeczka, jakby spermanie była dla nich niczym innym jak oddanie moczu, dlatego gdy kobieta szukaplemników nie jest o to trudno. W kraju, gdzie temat in vitro należy dodelikatnych i dzielących Polaków na kolejne dwie walczące ze sobą grupy niedziwię się, że o bankach jajeczek nie mówi się praktycznie wcale, dlatego zaintrygowałmnie niedawno przeczytany artykuł na ten temat. Błogosławieństwa Internetu nieznają granic. Teraz może on nas nawet pobłogosławić dzieckiem po wejściu wwyszukiwarkę i kliknięcie na zakładkę „rozmnażanie”. Sądząc po umieszczanychtam ogłoszeniach, człowiek mógłby się pomylić i pomyśleć, że znajduje się naportalu randkowym. „pani poszukuje”, „chcę zapłodnić”, „chcę być zapłodniona”to niektóre z grup. Oczywiście nie ma nic za darmo. Ludzie szukają z różnychpowodów, jak i również kobiety oferują swoje jajeczka z różnych pobudek. Jednesą bezinteresowne i chcą po prostu pomóc, inne są studentkami, które międzywierszami nawet nie potrafią ukryć, że czekają na rzuconą od niechceniapropozycję wynagrodzenia. Jako osoba, której o dziecko w życiu jest i będzietrudno nie wiem co mam o tym myślec. Kobiety jako te bardziej emocjonalne inabuzowane hormonami i podobno z wrodzonym, niekoniecznie przebudzonym,instynktem macierzyńskim, czujemy się na pewno bardziej zżyte z naszymijajeczkami niż mężczyźni ze swoja spermą. To nie oni noszą w sobie przez 9miesięcy ludzkie życie codziennie obawiając się o jego/jej zdrowy poród idalszą egzystencję. Może dlatego, gdy jedna z kobiet zdecydowała się nie ukrywaćz faktem, że ma zamiar zaoferować swoje jajeczko innej kobiecie, rozpętało toniemałą wojnę w jej życiu. Naciskanie na sumienie i mówienie jak będzie mogła żyćwiedząc, że gdzieś porusza się po ziemi dziecko, które ma jej oczy, włosy, osobowość,a nie jest jej. Że będzie kochało grę na gitarze, piłkę nożną, będzie nieznośnai wrażliwa zarazem i nie będzie rozumiała skąd się to w niej wzięło skoro jej „matka”jest jej totalnym przeciwieństwem. Szykanuje się ją oskarżając o brak szacunkudo własnego ciała i  życia. Dla jednychmoże ona czynić coś pięknego, dla innych coś niedopuszczalnego mówiąc, że ottak oddaje swoje dziecko w świat. Jajko to jeszcze nie dziecko, po drugiemężczyzna może poimprezowac w weekend i porozsiewac swoje „dzieci” po parulokalach, a kobieta nie puszczająca się w lokalach, chcąca zwyczajnie komuśpomóc nazywana jest szaloną? Mam znajomą, która boryka się z problemami genetycznymize strony swojej bądź męża i nie może urodzić zdrowego dziecka, rozwijają się ztakimi defektami, że umierają jeszcze przed urodzeniem. Rozumiem jej głębokiból i potrzebę posiadania dziecka. Nie wiem jednak czy oddałabym swojejajeczko, nie wiem czy potrafiłabym przyjąć cudze. Wiem jedno, nie mamy prawanikogo w tej sprawie osądzać, a jeśli już to robimy to róbmy to biorąc poduwagę wszystkie za i przeciw i strony żeńskie jak i męską.  

niedziela, 4 grudnia 2011

polski żywot lesby i pedała.


Jakiś czas temu jednym z głównych tematów Onetu był: Gdy mój mąż jest gejem. Dla mnie przywiodło to od razu myśl co się dzieje, gdy mężczyzna dowiaduje się, że żona, dziewczyna, koleżanka jest lesbijką. Otóż reakcje bywają różne, tak jak różni bywają ludzie. To co można powiedzieć na pewno, żaden facet nie lubi dowiadywać się ani w trakcie ani po fakcie, że jego kobieta woli sypiać z innymi kobietami. Pod ostatnią notką napisano mi, że mam poważne kompleksy, które muszą leczyć. Bardzo mnie rozbawiło, ponieważ chciałabym, żeby ta osoba pokazała mi kogoś, kto kompleksów nie ma żadnych. Nie ma ideałów, dzięki czemu mamy bezustannie płynący pokarm dla kompleksów. Chyba nic mężczyzn tak nie rani jak celny strzał w ich męskie ego. A większość i wielkość ich ego mieści się w spodniach. Więc jak ma się poczuć mężczyzna, a raczej jego przyrodzenie, gdy daje mu się do zrozumienia, że nie wystarcza? Czy jest za małe, za ostre, za delikatne, zbyt wulgarne, niezadbane? Gdy człowieka się zdradza, to szuka on braków w sferze fizycznej, zamiast może czasami psychicznej. Pierwszym etapem usłyszenia słowa „lesbijka” jest wyparcie. Jak zresztą reakcja większości ludzi. Ogromne niedowierzanie: „Ty? Jaja sobie robisz.” Potem szukanie usprawiedliwień: to tylko faza, Twój bunt, znudziłaś się, to nie na poważnie, nie wiesz czego chcesz, eksperyment, który się nie powiedzie na dłuższą metę. Gdy mąż zaczyna wyczuwać, że może to jednak nie bunt, a nie daj Bóg to miłość, to zaczyna porównywać. Przypominać, wypominać jak będzie trudno z kobietą. Jak nigdy nie złapię jej za rękę, jak nie zasiądą razem przy stole wigilijnym, na zaproszeniach na weselach wiecznie będzie napisane „z osobą towarzyszącą”. Mąż będzie próbował złamać psychikę i wzbudzić wyrzuty sumienia swojej żony-lesbijki.  Są tacy, którzy zareagują żartem: „no to w końcu będzie trójkącik” albo „no to super, będziemy mogli razem napalać się teraz na laski i porównywać, która lepsza!” (tak autentycznie zareagował mój kolega). Po czasie przychodzi etap gróźb i zastraszeń: Powiem całej Twojej rodzinie, zrujnuje Ci życie, nie znajdziesz pracy. Albo będzie mąż, który odejdzie w ciszy, bo zeżre go wstyd, że żona wolała inną, a nie innego.
Tyle ile ludzi, tyle przypadków. Ja mogę jedynie odnieść się do swoich. Ja osobiście rzadko wyznaję mężczyznom jakiej jestem orientacji. Po pierwsze, po co im to wiedzieć? Po drugie, fakt, boję się ich reakcji. Mówię jedynie, gdy wiem, że muszę. Zazwyczaj, gdy mężczyzna zaczyna się powoli we mnie zakochiwać, ponieważ tak dobrze się ze mną dogaduje. Trzeba wtedy wybawić go z ułudy i wyznać, że dzieje się tak tylko, dlatego, bo mnie w ogóle nie pociąga i mogę sobie z nim swobodnie gadać o wszystkim i o niczym. Większość początkowo jest w wielkim szoku, ale potem się nie dziwi. Najczęściej jednak utrzymuje dystans, by mężczyźni się mnie nie czepiali, ale mieli mnie za silną niezależną osobowość, która nie wierzy w małżeństwo. W większości skutkuje;). Mam już na pewno nauczkę by nie informować o tym mężczyzn podchmielonych i napalonych, bo usłyszysz słowa typu: zerżnę Cię od tyłu i od razu odechce Ci się być lesbą. Facet wyjmie działa na wierzch, a Ty będziesz musiała uciekać ile sił w nogach do domu. Uczę się na błędach i z tej nauczki również wyciągnęłam dosadny morał. Bo niestety taki żywot lesby i pedała, by najlepiej ciągle żyć zamkniętym w szafie.
Jak ostatnie statystyki donoszą „Co druga osoba homo lub biseksualna doświadczyła przemocy psychicznej z powodu orientacji. Co siódma - fizycznej, co dziesiąta - seksualnej. W zeszłym tygodniu samobójstwo popełnił uczeń gimnazjum szykanowany za to, że wyznał miłość koledze z klasy. Jedna z respondentek zgłosiła, że jest regularnie gwałcona przez ojca i brata, bo chcą ją "wyleczyć" z homoseksualizmu.” Tak więc, póki nie mam 100% pewności bądź potrzeby by przed kimś się otworzyć, to wolę siedzieć sobie zamknięta w swoich czterech ścianach dopuszczając jedynie ludzi bliskich memu sercu, a nie temu, co robię w łóżku i z kim, co aby mój żywot był względnie spokojny, nie szykanowany.

czwartek, 24 listopada 2011

serce złamane, szacunek utracony.


Mam żałobę. Powinnam zacząć nosić czerń, omijać imprezy i alkohol, bo on zmarł. Zmarł...
Zmarł szacunek do moich rodziców. Urodził się razem ze mną, towarzyszył mi całe życie, z nim się wychowałam, według niego żyłam, postępowałam i podejmowałam różnorodne decyzje w swoim życie. I nagle parę dni temu... zmarł. Chorował już od jakiegoś roku, ale niedawno odszedł ostatecznie. Ostatnio w moim życiu, nieważne z jak bardzo pozytywnym zamiarem się za coś zabieram, to kończy się to porażką. Kończy się kompletnie błędną interpretacją moich dobrych zamierzeń. Jestem w wieku i miejscu swojego życia, kiedy moja kariera zawodowa jest zadowalająca jak na dzisiejsze warunki pracy. Całą swoją energię, czas, radość z życia i pieniądze mogłabym, powinnam przeznaczać na siebie, ale życie to przewrotny żart, który śmieję się nam w twarz i rujnuje plany. Nie zasługuję na takie traktowanie. Całe życie patrzyłam na rodziców z niejakim podziwem, szacunkiem. Że pomimo kiepskiej ekonomii, takiej ilości dzieci potrafili zawsze nam zapewnić wystarczającą liczbę dóbr. Nie brakowało nigdy jedzenia, dobrych ubrań, zabawek. Przy dzisiejszej ekonomii powyższe równanie się totalnie odwróciło, tak samo cele i zadania mieszkańców tego domu. Dziś mi każe się być dorosłą utrzymującą dom, w którym nie mieszkam tylko ja, a mój ojciec ucieka od dorosłych decyzji jakie musi podjąc.  
Całe życie ten szacunek pozwalał mi nie załamać się nerwowo. Powtarzał mi ile rodzice dla nas zrobili, to teraz ja mam okazję się odwdzięczyć. Jednak nie można mylić pomocy z wyzyskiem, brakiem wdzięczności i ciągłym obrażaniem i życiem pod presją. Moi rodzice stali się rozwydrzonymi bachorami, a ja osobą, która musi trząsnąć pięścią w stół by się uspokoili. I tak też ostatnio zrobiłam. Pewna sytuacja zmusiła mnie do bycia matką dla mojego brata i powiedzieć na głos to, co każdy myślał. Rodzice nie powinni wybierać stron pomiędzy dziećmi, nie powinni bronic jednego bardziej od drugiego. Moja matka wybrała. Źle wybrała. I złamała mi serce. Nie wstawiła się za mną, nie obroniła, gdy wyzywano mnie od suki totalnie niezasłużenie. Za to zapłakała za niewdzięcznym synem. Wygrał. Wszyscy wygrali. Ja się wyprowadzam. Wczoraj oglądałam genialny film poruszający temat rasizmu, jednak ja najbardziej wzruszyłam się na słowa, gdy matka wyznaje wiecznie niedocenianiej córce "Nigdy wcześniej nie byłam z ciebie tak dumna jak teraz". 
Całe życie jestem niewystarczająca. Matura była nie wystarczająca dobrze zdana. Studia ukończone z wynikiem 4+ miały odzew: a czemu nie 5? Wybór zawodu nie był zadowalający, ciągła usłużność nie spełnia wymagań, pieniędzy ciągle za mało, prezenty ciągle odkładane do kąta, lodówka nieustannie za mało pełna. Dziś rodzice nie rozmawiają ze mną, bo wychowali mnie na człowieka, który musi za nich mówić i bronic ich dóbr i rozpadającego się domu. Traktują mnie jak powietrze, bo postąpiłam słusznie.
Oscar Wilde kiedyś napisał: "Dzieci zaczynają od kochania rodziców, gdy dorastają zaczynają ich osądzac. Czasami im wybaczają".


P.S. Notka jest pisana dla mnie by osiągnąc wewnętrzny jakiś względny spokój, a nie po to by wylewac konkretne brudy mojej rodziny na głównej stronie Onetu, to już nie ja wybieram polecane notki i to czy przypadną one do gustu nie zależy ode mnie, więc skargi proszę nie do mnie przesyłac, ale do redakcji;). Kto nie umie czytac między wierszami, nie musi czytac dalej i tyle. 

hate.


jakkolwiek żałośnie to zabrzmi
dziś będzie krótko, zwięźle i na jeden konkretny temat,
mianowicie:
I hate my life...
so much.

piątek, 11 listopada 2011

Czy usłyszę kiedyś słowo: mamo ?


Są chwile kiedy obezwładnia mnie wszechogarniający, paniczny strach, że nigdy nie będę matką. W takich momentach oczy samoistnie wypełniają się po brzegi łzami, spływają po policzkach i lądują na pustych kolanach, na których nigdy nie przytulę, nie ukołyszę do snu swojego dziecka. To momenty,  gdy na przykład oglądam jakiś film poruszający temat relacji córka-matka. Kiedy obserwuję trudy wychowania dookoła. W swojej pracy, gdy widzę wdzięczność dzieci wobec rodziców z okazji dnia matki czy ojca. Ich ciągłe opowieści, obserwowanie jak rosną, rozwijają się, zmienia się ich postrzeganie świata, dojrzałość i poglądy. Widzę jak kształtują się ich charaktery i będąc nauczycielem mogę mieć jedynie namiastkę roli rodziciela-wychowawcy. Nie chcę by za parę lat patrzono na mnie jak na tą zdziwaczałą nauczycielkę-starą pannę bezdzietną, która mieszka z kotami i zabija czas piekąc placki. Widzę jak z podekscytowaniem dzieci witają rodziców po lekcjach i opowiadają im wydarzenia z dnia. Jednak ja nie jestem osobą, która chce dziecka póki jest małe, słodkie  i niewinne, bo potem dorasta i przestaje Cię doceniać i postrzegać jako autorytet. Ostatnio na spotkaniu kadry i rodziców z panią psycholog przypomniała mi ona prostą prawidłowość. Otóż jako rodzic trzeba nieustannie uważać na to, co się do dziecka mówi, w jaki sposób odnosimy się do jego ciała, jego osiągnięć. Musimy uważać na to jak sami odnosimy się do swoich partnerów, mężów, żon, ponieważ dziecko jest najbystrzejszym i najbardziej uważnym obserwatorem i największą wiedzę czerpię z tego co widzi w domu. Więc to w jaki sposób odnoszono się do nas i do innych w dzieciństwie kształtuje nasze postrzeganie mężczyzn, kobiet, wzajemnych relacji jak i nas samych.  W końcu nie bez powodu, każdy, kto korzysta z pomocy psychologa, spotkania zaczyna od wracania do dzieciństwa. Więc ja słyszałam też ostatnio, że żyjemy w świecie, w którym matki niewystarczająco kochają swoje dzieci. Niedbałe, złe matki. Ale matka też jest dzieckiem. Ja nie chciałabym doprowadzić do tego, by moje dziecko musiałoby czekać całe życie na to, bym stała się dla niego/niej matką, która zawsze chciał/a żebym była. Tak jak ja… Chciałabym ukształtować zdrowe postrzeganie ludzi i świata u mojego dziecka. Nie doprowadziłabym do tego, że patrzyłoby w lustro i siebie nienawidziło za każdym razem, gdy zawiedzie czyjeś oczekiwania, a przede wszystkim zawiedzie siebie. Nie uchroniłabym go/jej przed pierwszym złamanym sercem, rozczarowaniami, ale byłabym przy nim/niej, gdyby świat im się zawalił. Nie jako kumpel, bo gdy rodzic staje się dla dziecka kumplem, to dziecko staję się półsierotą. Byłabym ostoją, silną belką, której może się schwytać, gdy spada w przepaść smutku, samotności i rozczarowań. Moje dziecko wiedziałoby, że mogłoby ze mną porozmawiać kiedy czułoby taką potrzebę, i mogłoby ze mną posiedzieć w milczeniu, gdyby i tego wymagała jego/jej sytuacja czy humor. Wiem, że matki mi powiedzą, że mogę sobie tak obiecywać, postanawiać jaka będę bądź nie będę jako matka, bo nic mnie nie jest w stanie na to przygotować. Jednak jestem skora podjąć to wyzwanie bycia matką.
W niektóre dni czuję się jakby cały świat sprzymierzył się przeciwko mnie, a wszyscy dookoła wydają się być tacy złośliwi i nieuprzejmi. Czasami aż goreję z nienawiści. W takie dni też bywam złośliwa. Nie chcę nienawidzić, chcę być dobra i zarażać tą dobrocią innych. Usłyszałam ostatnio, że jeśli skupimy się, uspokoimy i rozglądając się dookoła na ludzi zaczniemy na nich patrzeć jakby kiedyś byli naszymi matkami, to serce nam zmięknie. Ta pomarszczona w autobusie kobieta, której twarz rysuje ciężkie życie, była moją matką, która tuliła mnie, gdy byłam smutna. Ta kobieta z bluetooth’em w uchu wyglądająca na wiecznie zajętą była matką, która tak wiele dla mnie poświęciła. I tu jest i tam jest, otacza mnie z każdej strony. Ostatnio martwię się o swoją matkę, widzę jak życie z niej uchodzi, ochota do życia, zdrowie. Codziennie narzeka na zdrowie, przelewa na mnie swoje zmartwienia, ale potem powtarzam sobie, że ona też jest dzieckiem. Więc koniec z oczekiwaniem na to byś była idealną matką. Będę cierpliwa. Będę troskliwa. Będę matką, którą zawsze chciałam, żebyś była.
Wydaje się nam, że prawdziwa miłość to jedyna rzecz, która może zmiażdżyć Ci serce, że jest rzeczą, która pochłonie całe Twoje życie i nada mu blask albo je zniszczy…i nagle…zostajesz matką. Matką prawdziwą, matką dla ucznia, dla przyjaciela. Matką dla własnej matki.

środa, 2 listopada 2011

upadek tradycji - Halloween vs. Grobbing.


Całkiem niedawno trąbiono o zaskakujących wynikach wyborów parlamentarnych. Zanim ogłoszono wyniki kampania opierała się na nienawiści, obłudzie i wytykaniu sobie błędów. Gdy na przekór połowie Polaków, jak nie większości, do pierwszej trójki wszedł pan Palikot, wywołało to salwy śmiechu, pogardy, jak i miłego zaskoczenia i satysfakcji. I polski cyrk, potocznie zwany polską polityką, zaczął się na nowo. Zrobiło się głośno o palikotowych przewrotnych planach politycznych. Zwłaszcza po programie Tomasza Lisa, w którym przedstawiciele partii Palikota sprzeczali się z PO i PiS o krzyż wiszący w sejmie. Każdy, zaczynając od szanownej pani prof. Środzy i panu Biedronie, kończąc na przedstawicielach kościoła, europośle Cymanśkim i Jeziorańskim, wszyscy dolali oliwy do i tak już rażącego ognia nienawiści. Nie wspominając o kompletnej błazenadzie i 50 minutach rozrywki i śmiechu jaki ten program mi dostarczył. Tematem bya ponownie walka o krzyż. Walka o tradycje. Walka chrześcijaństwa ze świeckością państwa. Walka, walka, walka. Czy 10 kwietnia już dawno nie minął?
Media zalewają nas kłótniami, walkami, starciami, katastrofami. Trudno więc wstać rano i uśmiechnąć się przy kawie i pierwszej stronie jakiejkolwiek czytanej gazety. Ludzie nie nastrajają się nawzajem pozytywnie, a media nam w tym nie pomagają. Gdy ucichną jedne spory pojawiają się następne. Dzień jak co dzień. Poniedziałek 31 października, a tu w każdej stacji dyskusje między etnografami, antropologami, a ludźmi wierzącymi na temat Halloween, zwyczaju, który poniekąd godzi w polską tradycję Wszystkich Świętych. Gdy dziś uczniowie opowiadali mi jak niektóre osoby, do których drzwi pukały je traktowały uznałam to za zdecydowaną przesadę. Polewanie dzieci wiadrem wody? Krzyki, że nie wierzą i wyznają szatana? Przecież one nawet tego nie rozumieją. Nie ma boga, który nazywa się Halloween, żeby dzieci w ten dzień miały wyznawać jakiegoś innego boga. Dla nich to frajda i fajna zabawa. Nikogo się w ten dzień nie obraża. Na drugi dzień idą one tradycyjnie z rodzicami na groby bliskich i zapalają symboliczny, tradycyjny znicz, nie robiąc krzywdy nikomu. Rozumiem ewentualną niechęć do tego dnia, ze względu na np. amerykanizację społeczeństwa. Są osoby, które nie cierpią walentynek, można też nie cierpieć Halloween, ale żeby od razu zarzucać niewinnym dzieciakom brak wiary i łamanie tradycji?
Ja wam powiem, co jest łamaniem tradycji. Bo my się sami już chrześcijaństwa nie trzymamy. Obłuda nadawana przy śniadaniu w wiadomościach, a potem spotkana na mszy na cmentarzu, sprawia, że ów śniadanie podchodzi mi do gardła i pragnie się z niego wyrwać wraz z dwulicowością ludzką. Z roku na rok widzę jak coraz mniej ludzi przychodzi na groby. Jest to parada nowych kolorów włosów, fryzur, kozaczków, płaszczy i mocnego makijażu. Dzień wyciągania najlepszych ubrań z szafy. Idąc alejką na grób dziadków, ciotek, wujów, czułam się zestresowana jak na jakimś wybiegu. Tap Madl jak nic. Ludzie przeszywają cię wzrokiem, bo nie mają co robić. Nie słuchają wcale kapłana i jego kazania, nie oddają się zadumie, nie tęsknią do bliskich, bo nie pamiętają już w większości jak wyglądali, a może nawet ich za życia nieszczególnie lubili. Wieczorem nie wybieramy się podnownie na spacer po cmentarzu dla modlitwy, ale dlatego, że znicze uroczo wyglądają w ciemności, a i pary mogą siebie za dłoń złapać i przeparadować chwaląc się swoją nowo nabytą bądź ciągle stałą drugą połówką. Więc ja się pytam, czemu czepiamy się tego Halloween, krzyża, czegokolwiek godzącego w nasz pozorny chrześcijanin? A gdzie przestrzeganie przykazań na co dzień? Nie pożądaj żony bliźniego  swego, nie kłam. Nadstawianie drugiego policzka, gdy nas się atakuje? Teraz odpieramy ataki, atakujemy czynem, słowem, gestem, spojrzeniem. Jakieś obraźliwe ponownie uwagi? Ten, kto jest bez grzechu, niech rzuci kamień pierwszy. Chrześcijanizm i tradycje, ot co! Niedługo 11 listopada, ciekawe kto ten dzień spędzi zgodnie z tradycją i należytym patriotyzmem w sercu. 

czwartek, 20 października 2011

Trzy najbardziej przerażające literki świata - PMS.


„Istnieją znaczne różnice między męskim a żeńskim mózgiem. Kobiece mózgi mają większy hipokamp, co sprawia, że mają lepszą pamięć i możliwość koncentracji. Męskie mózgi mają za to większy płat ciemieniowy, co pomaga skuteczniej bronic się przed atakiem. Męskie mózgi radzą sobie inaczej z wyzwaniami i problemami niż mózgi kobiece. Kobiety są przywiązane do komunikowania się przez słowa, przywiązane do szczegółów, do empatii… Mężczyźni? Niekoniecznie. To nie oznacza, że są oni mniej zdolni do odczuwania emocji. Potrafią rozmawiać o swoich uczuciach, chodzi po prostu o to, że w większości przypadków wolą tego nie robić.”
Czy możemy uciec od tego, czym uczyniła nas natura i fizjonomia? Czy ludzie mają jakąkolwiek zdolność przemiany, zmiany? Bo jeśli nie to po co się w ogóle starać, prawda? Strasznym byłoby do pomyślenia, że nie mamy zupełnie wpływu na to kim jesteśmy i jacy jesteśmy. To znaczy, że świat ciągle będzie taki, jaki jest? 
Na przykład ja, wierzę, że inna struktura naszych mózgów jak i hormonów wpływa ogromnie na nasze zachowania i charaktery. PMS. Trzy literki, na których widok i dźwięk drży miliony mężczyzn i samych kobiet. Czasami nie potrzeba kalendarzyka, by wyliczać cykl miesiączkowy. Wystarczy zauważyć różnicę kiedy wszystko  i wszyscy zaczynają Cię nieziemsko drażnić. Do granic absurdu. Gdy masz ochotę rozszarpać gardło ojcu, który obleśnie mlaska przy obiedzie. Masz ochotę rzucić czymś o ścianę, bo choć dom pełen ludzi, to nikomu nie chce się ruszyć tyłka otworzyć drzwi, gdy dzwoni dzwonek do drzwi. Gdy masz ochotę rozwalić głośniki w restauracji, w której leci durna muzyka, w ogóle nie pasująca do romantycznego nastroju posiłku we dwoje. Gdy Twoja lepsza połówka zapomni o czymś, o czym mówiłaś 100 razy i masz ochotę wtedy nią potrzasnąć i wykrzyczeć okropne rzeczy. Wkurza cię, że wracasz do domu i obiad na ciebie nie czeka. Że naczynia w zlewie stoją ciągle brudne, a tłuszcz na nich dawno zaschnął i trzeba będzie go ostro szorować. Gdy krzyk dzieci podczas lekcji i na przerwach sprawia, że pociąga on za struny Twoich zakończeń nerwowych, doprowadzając na skraj wyczerpania psychicznego i fizycznego. Gdy zimno jesiennych dni sprawia, że kierownica samochodu jest lodowata i nie masz ochoty jej dotykać, a rękawiczki zostały w domu i nie masz już czasu się po nie wrócić, bo spóźnisz się do pracy, więc modlisz się by ogrzewanie zaczęło szybko działać.
To brzmi jak wyznania okropnie niezrównoważonej kobiety na skraju załamania nerwowego. Ale nic na to nie poradzę, że raz  w miesiącu burza hormonów czyni ze mnie, no za przeproszeniem dla samej siebie, psycholkę. Nic nie poradzę, że są dni kiedy mój słuch i węch stają się wybitnie wyczulone. PMS stał się piętnem i zarazem stereotypem określającym płeć żeńską. Wiem, że niektóre nie przechodzą go tak drastycznie, a właściwie wcale, więc tłumaczenie przez mężczyzn „czepialskiego” się humoru kobiet wiecznie PMSem nie jest sprawiedliwe. Jednak w moim przypadku termin PMS rzeczywiście istnieje. Na ten jeden tydzień, bądź kilka dni lub więcej staję się najgorszą wersją siebie, za którą potem się wstydzę. I w te dni naprawdę proszę o wyrozumiałość, bo wiem, że to nie prawdziwa ja. Każdy ma swoje wady i zalety. Naszym zadaniem jest ukrywanie tych wad by żyło się nam, jak i innym lepiej. PMS dla mnie niestety jest okresem kiedy na wierzch wychodzą ze mnie najbardziej diaboliczne cechy. Moje słowa potrafią wtedy ciąć i ranić jak ostry nóż. Moje zachowania potrafią być zimne jak Antarktyda. I nie mogę tego zwalczyć, jestem świadoma tego, że to burza hormonów i nie potrafię jej do końca powstrzymać. Potrafię ugryźć się w język, gdy gromadzi się w nim jad. Ale jad myśli nadal pozostaje w mojej podświadomości czyhając na okazję do krzyku. 
Po tym sztormie przychodzą dni spokojnej tafli wody, jak dziś. Na nowo zachwycam się pięknem otaczającej mnie rzeczywistości. Poruszają mnie różne dźwięki, ludzkie zachowania. Mam ochotę dalej zmieniać siebie i świat pomimo tych paru dni uprzedniego załamania. Potrafię nastawić złamane myśli i ducha niczym pogruchotane kości. Być wykonawczynią i wcieleniem zmian, które sama chcę wprowadzać. Dziś zapoznałam się z nowym serialem HBO „Enlightened” o kobiecie, która po nieudanym romansie z kolegą z pracy zostaje upokorzona i zdegradowana i przechodzi załamanie nerwowe. Wyjeżdża na Hawaje do ośrodka terapeutycznego i wraca olśniona. Zmienia totalnie swoje nastawienie do życia, do ludzi i za cel obiera sobie wprowadzanie ciągłych zmian na lepsze. Wraca natchniona i twardo postanawia zmienić firmę, w której pracuje na przekór chciwości i dwulicowości korporacyjnych Stanów Zjednoczonych. Walczy ze swoim wewnętrznym gniewem i chce zwalczać korupcje. Momentami jest przedstawiana jak jedna z wielu nawiedzonych osób, hippisek, fanek yogi, opierająca swoje życie na serii kilku poradników. Jednak ma w sobie coś głębokiego i inspirującego co sprawiło dziś, że piszę tę notkę o tym jak trudno zmienić siebie i swoje wewnętrzne instynkty, naturę, budowę ciała czy hormony. Ale pomimo wszystko mogą przyjść dni kiedy spojrzymy w górę i nagle niebo, sufit w naszym biurze, widok zza okna doda otuchy i chęci działania, bo o to co piękne, zawsze warto walczyć.  
                                                     
Polecam osobom szukającym odrobiny inspiracji:)

poniedziałek, 10 października 2011

anonimowe przestępstwa Internetu.


Technologia pozwoliła nam być okrutnym bez ponoszenia konsekwencji. Początkowo błogosławieństwami Internetu, które miały go uczynić wyzwalającym, miały być równość i anonimowość. Ludzie mieli tu zostawiać za sobą wszystkie pułapki przeciętnego życia. Praca, rodzina, wszystko co nas dręczy, zostawało na zewnątrz. Wizją Marka Zuckerberg’a przy tworzeniu Facebooka było sprawienie by ludzie czuli się tak jak rodzina, jakby byli w akademiku studenckim z najlepszymi znajomi, a miejsce pracy było miejscem, gdzie współpracownicy są również naszymi przyjaciółmi. Niektórzy mieli dobre intencje, nie zawsze niestety takimi pozostały. Oprócz tego, Internet stał się również oazą dla pornografii, pełnych nienawiści ludzi, uwodzicieli, hakerów i twórców wirusów. Istnieje długa lista przestępstw popełnianych za pomocą Internetu i takich jakie powstały wraz z jego rozwojem. Zaczynając od internetowego nękania czyli tzw. harassment. Może przybrać wiele form. Poczynając od nękających, obraźliwych maili, poprzez wysyłanie znienawidzonej osobie mnóstwa spamu, kończąc na wysyłaniu wirusów na różne sposoby do ofiary. Harassment nie musi być bezpośredni. Możemy wcielać się w rolę ofiary i wysyłać szkodzące jej wiadomości w jej imieniu. Przerabiać jej zdjęcia i umieszczać bez pozwolenia na Internecie. Mamy również cyberstalking, którego celem jest nękanie, śledzenie i przez to wzbudzanie strachu poprzez Internet, e-maile bądź jakikolwiek rodzaj technologii. Jednak jedną z najbardziej absurdalnych form przemocy, którą umożliwia anonimowość dostarczana przez Internet to happy-slapping. Ten obłęd polega na policzkowaniu obcych ludzi, upamiętnianiu tego za pomocą filmu video na telefonie i umieszczanie tego później na Internecie. Nie trudno się domyślić jak łatwo ta „moda” się rozpowszechniła. Spójrzmy na jakiekolwiek fora internetowe. Kipią nienawiścią.
Kiedyś za obrażanie innych w cztery oczy  dostawało się w gębę. Żyjemy w kulturze obelg. Wciąż bombarduje się nas obrazami ludzi bogatszych, seksowniejszych i szczęśliwszych od nas, i przez to czujemy się źle. Gnoimy ich, mieszamy  z błotem, obrażamy, bo chcemy się poczuć lepiej. Czepiamy się wszystkiego, gdy tylko się nam coś nie podoba. Jak nie treści, wyglądu, poglądów, wykształcenia, zaplecza kulturowego, to obrażamy cokolwiek, jakąkolwiek cechę, bądź rodzinę, byleby ktoś nie miał racji. Nie poprzestajemy na sławach, ale robimy to z każdym.
Anonimowość nie pociąga konsekwencji. Ale to co najgorsze: przestaje nam przeszkadzać nieczułość. Czy w ogóle zdajemy sobie sprawę, że te anonimowe obelgi mogą faktycznie w kogoś trafić, dobić kogoś, obrazić, rozszarpać? Pomyślcie, jak lepszy byłby świat, gdyby zamienić te obelgi w pochwały. Spróbujmy podzielić się swoim zdaniem w sposób inteligentny, logiczny i pokojowy, by móc stać się częścią konstruktywnej dyskusji, a nie krzyczeć bez celu? Spróbujmy może dla odmiany się kimś, czymś zachwycić?

czwartek, 6 października 2011

zapoznaj się z ulotką, zanim zaczniesz życ.


Czasami mam wrażenie, że żyjemy w czasach kiedy człowiek zapomniał o swoim człowieczeństwie. Zapomnieliśmy co znaczy być godnym człowiekiem. Czasami wstydzę się za swój własny gatunek, bo już zwierzęta ze względu na swój instynkt bardziej mogą sobie ufać i nawzajem ochraniać i pomagać. A z drugiej strony jesteśmy jak zwierzyna łowna, czyhają na nas zza rogu niebezpieczeństwa, kły drapieżników, gotowe wbić się w nas, w postaci zimnego ostrza noża wbitego w plecy, gdy zdradza nas przyjaciel, współpracownik czy współmałżonek; rana w postaci rozczarowania, braku wdzięczności, okrucieństwa ludzkich słów. Nigdy nie czułam się tak samotnie, jak ostatnimi czasy. Czuję, że nie mam na kogo liczyć, kogo poprosić o pomoc, wyżalić się. Wszyscy gdzieś zajęci swoimi sprawami. Tylu „znajomych”, tyle milczenia. 
Zatracamy podstawowe ludzkie wartości, jak wdzięczność, dobroć, bezinteresowność i szacunek. Zapominamy o wysiłku i cierpieniu przeszłych pokoleń, dzięki którym jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. Wychowano mnie w poszanowaniu dla tradycji, osób starszych i ojczyzny. Dziś uczniowie podczas apelu ku czci ofiar wojen oglądają paznokcie, sufity, ściany, smsy. Choć żadna partia nie zasługuje na mój głos, bo żaden polityk nie interesuje się tak naprawdę Polską i Polakiem, to pójdę na wybory, bo nie można stać bezczynnie, a potem marudzić na polski rząd.
Ostatnie wydarzenia w pracy, problemy rodzinne, ludzkie zachowania, brak ludzkiej wdzięczności i słowa tej piosenki sprawiają, że codziennie moje serce rozdziera się o kolejny centymetry, wlewając do serca gorycz, żal i smutek. Do tego słowa tej piosenki :
„Tylko Bóg wie, co kryje się w tych słabych, pijanych sercach, tylko on wie, co kryją te słabe, tonące oczy. Ognisty tłok zmutowanych aniołów, biorących miłość, nie dających nic w zamian. Tylko Bóg wie, co kryje się w tym świecie małych konsekwencji, za łzami, w środku kłamstw tysiące powoli umierających zachodów słońca. Gdybym tylko miała rozum, byłabym zimna jak głaz i bogata jak głupiec, który odtrąca wszystkie te dobre serca”
Gdybym miała rozum nie przejmowałabym się tyle, zamieniłabym serce w oziębły głaz, który przestałby wykonywać pracę za innych, który nie traciłby swoich oszczędności dla osób, które nie są za to wdzięczne, nie wylewała łez przez podupadającą ludzkość. Przez przyjaciela, który nie potrafi znieść gorzkiej prawdy wypowiedzianej głośno, a nie umieszczanej między wierszami. Czy przyjaciel, który nie potrafi wybaczyć i znieść odrobiny krytyki, był tak właściwie naszym przyjacielem? Jak takiemu przyjacielowi powiedzieć, że się za nim tęskni, gdy sam nie szuka kontaktu? Całe moje życie ostatnio wydaje się być ciągłą walką z wiatrakami. Więc nie dziwię się małżeństwu, które zdecydowało żyć bez Internetu, komputera, telefonów komórkowych i Latte i powrócić do czasów PRLu.
Ten postęp ludzkości, technologii, marketing, reality show nakazujące się zmieniać, wabiące reklamy bombardujące nas z każdej strony przypominające nam o tym czego nie możemy mieć lub co powinniśmy natychmiast zakupić. Coraz to nowocześniejsze telefony, laptopy, bez których nie będziemy na czasie. Zabawki, bez których nasze dzieci będą głupsze czy mniej szczęśliwe. Farby, bez których nasze włosy nie będą błyszczeć. Kremy, bez których nasze skóry nie będą wiecznie młode. Diety, bez których nie będziemy atrakcyjni. Samochody, bez których nie będziemy wyglądać bogato. Tabletki, bez których nie będziemy zdrowsi. Kochani, zapoznajmy się najpierw z ulotką zaczniemy konsumować ten świat z ludzką godnością.
People help the people
 And if you're homesick, give me your hand and I'll hold it
People help the people
And nothing will drag you down
Oh and if I had a brain, Oh and if I had a brain
 I'd be cold as a stone and rich as the fool
That turned, all those good hearts away

God knows what is hiding, in that world of little consequence
Behind the tears, inside the lies
A thousand slowly dying sunsets
God knows what is hiding in those weak and drunken hearts
I guess the loneliness came knocking
No on needs to be alone, oh save me

poniedziałek, 3 października 2011

Zmieniła status na "w związku małżeńskim z..."


Niektóre kobiety są stworzone do małżeństwa. Ich myśli od dzieciństwa zaprzątają marzenia o białym domku, wielkim ogrodzie, dzieciach bawiących się w piaskownicy i mężu, który będzie inteligentnym, przystojnym mężczyzną dbającym o swoją rodzinę. 
Zalogowałam się dziś do Facebook'a i momentalnie zbombardowały mnie zdjęcia trzech koleżanek z ich ślubu wraz z natychmiastową zmianą ich nazwiska oraz statusu związku na "w związku małżeńskim z użytkownikiem...". W jednym albumie pojawia się zdjęcie moich 3 koleżanek ze studiów - jedna z nich to panna młoda, a dwójka jest już ze 3 lata po ślubie. I myślę, że te to mają szczęście, bądź nieszczęście, bo punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Wszyscy na tych zdjęciach błyszczą tak intensywnie, że ich wybielane uśmiechy i ich szczęście aż rażą w oczy w taki sposób, że dziwna siła ściska mi serce. Jedna z nich wyszła za mąż za Turka, więc doczekała się nawet dwóch ślubów, według tureckiego i polskiego zwyczaju. Patrzę na te zdjęcia, na nie i myślę, że widać, że czekały na ten dzień całe życie i faktycznie się doczekały. Teraz mogą zabierać swoich mężów na wesela innych, trzymać się siebie dumnie i ubierać ich w krawaty pasujące pod kolor swoich sukienek. Mogą brać wspólnie kredyt na dom, płodzić małe istostki i uczyć je, że wypada się uczyć, pracować ciężko i żenić się, by wydawać na świat kolejne pokolenia. Takie dla których małżeństwo i macierzyństwo są spełnieniem mają szczęście, gdy znajdą tego "jedynego" i zdaje się, że osiągnęły pełnię.
Druga grupa to ta bardziej szykanowana, choć jest owocem rozwijających się poglądów, zmieniających się obyczajów i świadomości praw kobiet. Określa się je mianem silnych i niezależnych. Mają po 25, 30 bądź 35 lat i nie widzą siebie wsadzonych w ramkę w role żon i matek. Ich nie określa powiedzenie "matka Polka", wzdrygają się na samą myśl porównania. I nie ma się im co dziwić, bo nie każdemu wypisano w losie „żyli długo i szczęśliwie”. Takie kobiety mają przynoszące korzyści finansowe i duchowe posady, które dostarczają im satysfakcji życiowej. Ich wyznacznikiem szczęścia nie jest partner i udane małżeństwo, ale to co same osiągną i na co sobie zapracują. Piętnuje się je i nazywa starymi pannami, nieszczęśliwymi, biurwami, kurwami, a czasami nawet lesbami, bo po prostu są po 30stce i są singielkami. Niektóre dumnymi, a niektóre cicho pragnące miłości. Bo to ludzka potrzeba być kochanym i potrzebnym i to żaden wstyd. Żaden też wstyd tego nie potrzebować i mieć rozwijającą się karierę zawodową. Są kobiety, które nie wyobrażają sobie biegającego i krzyczącego dziecka po domu, które krzyknie „mamo”. Nie chodzi o to, że nienawidzą dzieci, lubię cudze dzieci, czasem nawet stwierdzą, że są urocze, ale nie wyobrażają sobie wydać na świat własne i to nic złego. 
Żadna z tych grup nie jest gorsza od drugiej. Nie ma kur domowych, ani singielek. Jesteśmy my, kobiety z różnymi potrzebami, poglądami, uczuciami.
Potem jest trzecia grupa, która na to patrzy, czyli ja. Zmuszona udawać silną, niezależną singielkę, która nie uważa siebie za starą pannę, tylko musi wiecznie tłumaczyć zdziwionej rodzinie i znajomym, że „facet jej do szczęścia nie potrzebny”. Ja zmuszona, a ja prawdziwa to dwie różne osoby. Ta prawdziwa zawsze chciała wybrać swoją wymarzoną suknię ślubną, mieć dom z wielkim ogrodem, gdzie czytam z partnerką poranną prasę przy kawie, gdzie ucinamy sobie drzemki i czytamy książki, a wieczorami urządzamy grill dla znajomych i rodziny. Ja nigdy nie pragnęłam księcia z bajki ani księżniczki, pięknej czy bestii, śpiącej królewny czy Barbie. Chciałabym żyć w społeczeństwie, gdzie też mogłabym wstawić swoje zdjęcia ze ślubu w ramki i nie musieć się ich wstydzić. Móc zmienić status związku na chociażby związku”, od 3 lat.  

sobota, 10 września 2011

Świat po World Trade Center.

Czym był dla mnie 11 września 2001 roku? Dniem kiedy wróciłam ze szkoły, a oczom ukazał się przerażający widok ludzi wyskakujących z okien. Dzień, w którym nie zajrzałam do książek i zadań domowych, bo przez całe popołudnie i wieczór, nie chcąc iść spać, śledziłam wydarzenia, które wstrząsnęły chyba każdym. Dniem kiedy Nowy York przestał być znany dla mnie tylko ze względu na Times Square, Broadway, Empire State Building czy Statuę Wolności. To był dzień od którego World Trade Center stało się najsłynniejszym miejscem wycieczek milionów turystów z aparatami. Tylko co oni fotografują? Strefę Zero – ogromną dziurą przypominającą o ogromnych stratach i dowodzie, że każda największa budowla może runąć jak domek z piasku? 11 września był dniem kiedy zjednoczyli się nie tylko wszyscy Amerykanie, ale i chyba cały świat, chociażby przed telewizorami. Sondaże pokazują, że u Amerykanów tuż po atakach zauważono znaczny wzrost optymizmu. Ludzie czuli się pełni nadziei. Z roku na rok ten optymizm malał i ustępował miejsca strachowi. Dekada po World Trade Center nazywa się przez wielu obserwatorów dekadą strachu. Mnie osobiście niesamowicie szokowało, wręcz odrzucało, skręcało w żołądku, gdy widziałam obrazy  ludzi wyskakujących z okien, czy to pojedynczo, w parach, kurczowo trzymających się swoich toreb. Czy to dla taniej sensacji czy z osobistego szoku i chęci udokumentowania każdej chwili tej tragedii, nie rozumiem jak można było bombardować świat tragicznymi końcami, ostatnimi chwilami życia tych biednych ludzi uciekających przed ogniem. Ludzi, którzy musieli wybrać między śmiercią w płomieniach a niewyobrażalnie bolesnym upadkiem. Myślę, że to był moment kiedy to świadomie czy też nie, media już napędzały aparat strachu, który miał opanować Stany Zjednoczone na następne 10 lat. Początkowe poczucie zjednoczenia dawno zniknęło, pozostało chyba tylko już u niewielkiego procentu zwolenników Busha i głębokich patriotów. Zgniłym owocem tamtych dni jest do dziś odczuwalna niechęć wobec muzułmanów, nie tylko w USA, ale i na całym świecie. Bo czy my sami, gdy dostrzegamy człowieka z arabską urodą nie naśmiewamy się, że pewnie w plecaku chowa bombę? Choć poziom lęku spada, to jest przecież jeszcze mnóstwo obywateli amerykańskich twierdzących, że ciągle wisi nad nimi widmo ataku terrorystycznego. Choć nigdy nie byłam wielką fanką polityki Bush’a, to trzeba przyznać, że świetnie wykorzystał moment nienawiści i chęci zemsty Amerykanów i przemienił to w ogólnokrajową chęc odwetu i przekonał miliony, pod sloganem „wojny z terrorem”, do wojny z krajami arabskimi. Co śmieszniejsze, przekonał do tego wiele innych państw w imię solidarności z ofiarami. Wojna, która miała być błyskawiczną stała się 10-letnią pijawką wysysającą biliony dolarów z budżetu Stanów Zjednoczonych doprowadzając dziś potęgę na skraj bankructwa. Choć Osama Bin Laden resztę swoich dni musiał spędzić w 4 betonowych ścianach, nieustannie w ukryciu, to pośrednio udało mu się osiągnąć cel i sprawić, że Amerykanów opanowuję kryzys nie do pojęcia.  Ja dziś siadam i z niedowierzaniem patrzę, że ten cyrk trwa już 10 lat. Że ta tzw. wojna z terrorem nie ma zwycięzców tylko przegranych. Przegrane miliardy, przegrani weterani, za których terapie rząd USA musi teraz również płacić miliony; przegrane próby wprowadzenia demokracji, komórek, Internetu i asfaltu do krajów arabskich, ćwierć miliona ofiar tej wojny, ataków samobójczych. Rozpowszechnianie strachu w USA, nie jest niczym nowym. Oni są w tym ekspertami, chyba żadne media nie potrafią tak dobrze napędzać ludzkich uczuć jak amerykańskie. Przypomnijmy sobie paranoiczny strach i nagonkę na podejrzane, outsiderskie dzieci po ataku na Columbine w 1999 roku, kiedy to dwoje nastolatków weszło z bronią automatyczną (zakupioną w świeci typu Kaufland) do swojej szkoły oddając 900! Strzałów, zabijając 12 uczniów i 1 nauczyciela, raniąc mnóstwo innych. Chłopacy popełnili samobójstwo, więc do dziś nie wiadomo co nimi kierowało. Media, grupy religijne, politycy, psychologowie, socjologowie próbowali obwiniać wszystko i wszystkich, poczynając od Marilyna Mansona a kończąc na Internecie, brutalnych filmach, grach. Mało kto wypowiedział by głośno, że to wina ogólnodostępnej broni i wszechobecnemu strachowi w amerykańskich mediach. Po tym wprowadzono metalowe bramki w szkołach, dziecko posiadające chociażby pilniczek w plecaku zostało wydalane ze szkoły. Dziecko noszące szerokie spodnie było podejrzane, bo przecież takowe potrafią pomieścić mnóstwo broni. Zawieszono kiedyś dziecko, które wymachiwało w szkolnej stołówce kością od przed chwilą zjedzonego kurczaka, ponieważ objawiał niezdrowe zachowanie. Panika napędzana przez media podczas Halloween by nie bawić się w łapanie jabłek zębami, ponieważ w jednym z miasteczek ukryto w nim żyletki. Nie było cukierków ani psikusów dla dzieci tego roku. To nie bzdury, ale fakty. Więc dla mnie to, co zapowiadało się dekadą zjednoczenia i pokoju, stało się najbardziej bezsensowną dekadą od wieków w historii  Stanów Zjednoczonych. Jakby chcieli sobie odbić niewielki udział w wojnach światowych, rozpoczynając swoją własną trzecią wojnę światową, pochłaniając biliony dolarów i własny kraj. Szerząc więcej nienawiści i ksenofobii niż tolerancji. Przecież sama Statua Wolności nie jest nieskazitelna, początkowo była miejscem selekcji imigrantów przypływających do wybrzeży Nowego Yorku. Tak jak i bliskim zmarłych w katastrofie Tupolewa, tak i szczerze współczuję tylko i wyłącznie ocalałym i bliskim ofiar World Trade Center, których tragedię wykorzystuje się już pełną dekadę do szerzenia własnych poglądów i budowania wokół tego biznesu. Ale jak to powiedział policjant będący tamtego dnia pod wieżami, oburzony faktem robienia zdjęć temu gigantycznemu grobowcowi: „Ale co mogę zrobić? Taka jest ludzka natura. Zawsze i wszędzie można trafić na dupka”. 

czwartek, 25 sierpnia 2011

podróż sentymelna wspomnieniami Polskich Kolei Państwowych:)


Media przez ostatnie tygodnie pokazują nam lub też ostrzegają przed strajkami kolejarzy, by zastanowić się nad ewentualną alternatywną formą podróży, ponieważ pociągi staną w miejscu. Cóż za ironia, skoro nie wiele się to różni od powszechnego dnia na naszych polskich dworcach:) Kolejarze walczą o wyższe płace to i my pasażerowie powinnyśmy zastrajkować i wykrzyczeć swoje postulaty:) Każdy z nas marzy o punktualnym odjeździe i przyjeździe, o wagonie ocieplanym zimą, a chłodzonym latem, o wygodnych miejscach w pociągu, a właściwie w ogóle o miejscu siedzącym. Pragniemy czystej toalety, poszczędzimy już tego papieru toaletowego, można zaopatrzyć się w chusteczki higieniczne, ale chociaż niech już tak niemiłosiernie nie śmierdzi! Niech konduktor sprawdzający bilety przywita i poprosi nas z uśmiechem o bilet i legitymację, a niech nie patrzy jak na przestępcę, który potencjalnie może nie ma tego biletu bądź legitymacji. 
Cały ten zgiełk wokół strajków jak i facebookowy OnetBlog:) sprawił, że odżyło mnóstwo wspomnień z niezliczonych podróży naszym zacnym PKP:) 3 lata studiów dojeżdżałam codziennie na 50km trasie na studia i ciągle w miarę regularnie korzystam z usług polskich kolei, więc podróż sentymentalna do wspomnień związanych z polskimi pociągami nie powinna być trudna:)
Podczas 3letniego dojeżdzania na studia wyrobiłam się w krótkodystansowych sprintach z przystanku tramwajowego na dworzec by móc zdążyć dotrzeć do domu o ludzkiej porze. Uwielbiałam więc dni, kiedy biegłam ile sił w nogach by dobiec na pociąg o 18:59, a dolatując na dworzec dziwię się skąd tu takie tłumy i pociąg zapchany. Wpadając niczym gazela do pociągu bojąc się, że zaraz zamknie drzwi ledwo dysząc. Nie wystarczyły 2 sekundy bym dowiedziała się, że "pani nie miała co biec, nie odjechały jeszcze 2 poprzednie pociągi" :) Moim więc najdłuższym czekaniem były 4 godziny na jakikolwiek pociąg w moją stronę do domu. Oczywiste było, że nagle z wielkiego poznańskiego dworca zniknęli jacykolwiek konduktorzy czy pracownicy PKP w obawie przed zabiciem słownym przez rozwścieczonych pasażerów:) Ile razy człowiek musiał wskakiwac też bądź wyskakiwac z ruszającego już pociągu, to pomińmy:)
Podzielmy może te wspomnienia na różne kategorie. Przenieśmy się więc teraz do usterek pociągowych. Jedna z najczęstszych i moich ulubionych to było wyłączenie prądu i zgaszenie świateł w wieczornych pociągach. Z natury jestem osobą raczej otwartą i lubiącą rozładowywać napięcie dobrym żartem, dlatego stojąc w tłumie ściśniętych ludzi w ciemnościach, gdzie każdy ociera się o siebie zawsze z koleżanką krzyczałyśmy : kto złapał mnie za tyłek?!...niech zrobi to jeszcze raz!”
Ostatnią zimą wracałam pociągiem z plastikowymi siedzeniami. Weterani wiedzą, że te są najgorsze, bo najbardziej niewygodne i gdy grzeją w pociągu to plastik nagrzewa się również jak piec. Więc był to jeden z tych piekielnie zimnych dni, kiedy pociąg piekielnie przegrzano i tradycyjnie pociąg stanął w miejscu i szczerym polu na jakieś 20 min. Wszyscy zaczęli się pocić, zacne cztery litery znacznie przegrzewać. W chwilach, gdy w pociągu dzieje się coś tak denerwującego, że aż groteskowego to ludzie zaczynają na siebie spoglądać, jakby szukając sprzymierzeńców i towarzyszów własnej niedoli. Lubię widzieć, gdy ludzie wtedy się do siebie uśmiechają, bo już przecież nic innego nam nie pozostało i każdy wspólnie myśli, ok. niedługo ruszymy, a nie tylko mi się tu tyłeczek i nogi na ruszcie palą. I w tym momencie, gdy widziałam, że zbliża się konduktor powiedziałam: jak zaraz nie ruszymy to nie tylko się tu wszyscy ugotujemy, ale mi tyłeczek się spali, więc zaraz będę zmuszona wyskoczyć z pociągu i zamoczyć tyłek w tej górze śniegu za oknem”. Cały wagon w śmiech i o dziwo konduktor też się zaśmiał nie marudząc.
Jak już pisałam blogowej koleżance następna zabawna usterka to były zamarznięte drzwi przez które nie dało się wysiąść. Dlatego jeden z silniejszych przedstawicieli płci męskiej postanowił je kopnąć, by otworzyć. Ku naszemu zdziwieniu, a potem ogólnemu rozbawieniu, drzwi odpadły niczym lekkie piórko i rozsypały się jak ten lód. Widok bezcenny. Kolejna zabawna sytuacja to podróż do Warszawy na darmowy koncert Stinga w 2004 roku, pamiętam jak dziś. Pociąg tradycyjnie tak zatłoczony, że całą drogę z koleżanką stałyśmy w wąskim korytarzu Tanich Linii Kolejowych (tak nawiasem mówiąc, uwielbiam tę nazwę biorąc pod uwagę ich standard i cenę:)), gdy nagle przy 100km/h drzwi się otworzyły tworząc takie tornado, które podniosło każdej kobiecie bluzkę po samą szyję odsłaniając atrybuty piersi ku uciesze każdego mężczyzny. Śmiejąc się, krzyczałyśmy, że czujemy się jak w teledysku Jennifer LopezJ:) By drzwi zamknąć trzeba było wezwać konduktora by poprosił maszynistę o zwolnienie pociągu, ponieważ ciśnienie było zbyt duże, a ryzyko wypadnięcia jakiegoś śmiałka próbującego drzwi zamknąć,
jeszcze większe. Wracając do temperatur w pociągach, zatwardziali podróżnicy wiedzą, że PKP myli pory roku:) Zimą zazwyczaj marzniemy do szpiku kości, pamiętam te wieczory, gdy jesteś tak grubo ubrana, a i tak marzniesz, trzęsiesz się i przybierasz przedziwne pozy by czuc zimno jak najmniej dotkliwie. Zdarza się również, ze zimą pociągi są przegrzewane, do tego stopnia, że ludzie słabną. Jechałam wtedy jednym z wielu pociągów po 6 rano na zajęcia, udało mi się tradycyjnie wywalczyć miejsce na górze (ponieważ zawsze jeździłam dwupiętrówkami, w których najlepiej siadać u góry, bo okno da się w miarę otworzyć i wpuścić trochę powietrzaJ). Człowiek przyzwyczaja się do tego stopnia, że wiedziałam przy którym słupie na peronie trzeba stać, by pociąg zatrzymał się z drzwiami otwartymi tuż przed Tobą. I tego sennego dnia, w ścisku niemiłosiernym, upale w środku zimy, sen przerwał nam ciężki upadek. Mianowicie tuż nade mną zemdlała stojąca dziewczyna, która głową upadła tuż obok moich nóg, reszta umarłaby na zawał, huk był tak głośny. Współczułam jej bardzo, bo nie raz czułam się bliska omdlenia w tym ścisku, ale gdzie tu prosić o godne warunki podróży, nieszkodliwe dla zdrowia. Usterek pociągowych można by wymieniać i wymieniać, dlatego pójdźmy dalej, tudzież pojedźmy:)
Kolejna kategoria jaką można stworzyć jeżdżąc codziennie kolejami to ludzie, z którymi dzielisz podróż. Ci to dopiero potrafią być różnorodni i ciekawi, a także niesamowicie irytujący. Ludzie nie wiedzą, bądź udają, że nie wiedzą, że gdy słuchają głośno muzyki w słuchawkach, to o 6 rano rozbrzmiewa ona głośnym echem na cały wagon. Dlatego dziewczyna słuchająca kiedyś Rihanny „Please don’t stop the music” na cały regulator nie dająca spać innym pasażerom doprowadziła do tego, że w końcu powiedziałam „Please STOP the music”!:)
Jednak historie alkoholowe w pociągach bywają śmieszniejsze. Kiedyś wracając z Warszawy, mniej więcej w Kutnie zwolnił się prawie cały mój przedział, wsiadło do niego bodajże 5 mężczyzn w podeszłym wieku, zasłonili zasłonę, by nikt ich nie widział. Opanował mnie drobny strach i zastanowienie co zamierzają zrobić, ale spojrzeli na mnie i powiedzieli: proszę się nie martwic, nic Pani nie zrobimy. Na co wyciągnęli spirytus, w gazecie kabanosy, paluszki, plastikowe kubki iii słoik z ogórkami, albowiem ich popitą była, dosłownie, woda po ogórach:). Mój strach szybko przemienił się w wyciszony śmiech, zwłaszcza na ich niewinną propozycję dołączenia się i prób poczęstowania mnie paluszkami. Mniam, zważając na to jak ich dłonie były "czyste" po pracy:)
Wracając w nocy zdarzało mi się raz spotkać zboczeńca przed którym obronili mnie inni, zdarzyło się trafić na mężczyznę uzależnionego od hazardu, który podczas podróży opowiedział mi całe swoje życie i jak go żona zaczęła nienawidzić i wyrzuciła z domu. Chcąc skorzystać z toalety nie marzymy o czystości, papieru nie widziałam tam nigdy, ostatnio za to na podłodze toalety spał sobie pewien osobnik nie bacząc na zapachy dookoła, możliwe, że do spania uraczyło go kołysanie, bo każdy kto próbował wie, że w toalecie pociągowej rzuca i trzęsie najbardziej:)
Zdarzyło Wam się spotkać onanistę bądź kogoś zbliżonego? Mi dwa razy, niestety raz tuż przy mnie. Wracając jak zwykle zmęczona, rozłożyłam się wygodnie i oparłam głowę o szybę do spania. Miły pan zapytał uprzejmie i niegroźnie, czy może usiąść koło mnie, więc bez problemu pozwoliłam. Będąc już w półśnie poczułam, że budzi mnie rytmiczne szturchanie jego łokciem. Gdy postanowiłam otworzyć w końcu oczy z poirytowania dlaczego ten „miły” pan nie daje mi spać, zrozumiałam dlaczego:) Pan się jak gdyby nigdy nic, onanizował. Znając procedurę spotkania takiej osoby w pociągu, że nie ma co krzyczeć i się oburzać, wstałam i grzecznie się przesiadłam, to samo zrobiły 4 inne dziewczyny dookoła, po czym pan jak gdyby nigdy nic wstał i odszedł. Najbardziej jednak ciekawiło mnie, czemu nie zauważyła jego nagiego członka dziewczyna siedząca naprzeciwko niego i nad „nim” pisząca smsy. Może pstrykała zdjęcia na mmsy:) Wówczas mnie to bawiło, ale co jeśli dookoła siedziało by jakieś dziecko? Obowiązkiem jest to zgłosić i wyrzucić faceta z pociągu, ale z drugiej strony to kolejne opóźnienia;)
Rzeczywistość jest taka, że nasze PKP jest w opłakanym stanie, i technicznym, cenowym, obsługowym i w kwestii standardu, ale wspomnień i wrażeń dostarcza nieustannych. Można się z tym nauczyć żyć i nawet przyzwyczaić i reagować już tylko śmiechem, ale smutne jest to, że zaczynamy to z czasem traktować jako normę, bo przecież zasługujemy na godny transport osób, bo już paczki kurierskie mają chyba bardziej ludzkie warunki przewozu. Istnieją jednak sztuczki pozwalające oszukać system. Co tu zrobić, gdy spóźnisz się na osobowy, a następny jedzie pospieszny, a szkoda Ci na bilet? Najprościej w świecie udawaj, że go masz i że był już sprawdzany. Pewność siebie to klucz sukcesu. Gdy zdarzały mi się takie sytuacje to po prostu zaraz po wejściu do pociągu zajmowałam miejsce siedzące, ściągałam buty, rozkładałam się do spania i wyciągałam stary bilet kładąc go na półeczkę udając, że śpię, ponieważ konduktor zaglądający do przedziału i widzący ten bilet z góry zakłada, że był on już sprawdzany. Uwierzcie, wiele razy tak zaoszczędziłam na Tanich Liniach Kolejowych:)
Jakie są Wasze "bezcenne widoki"? Czy da się pokochać nasze PKP jednocześnie je nienawidząc, spojrzeć na nie z sentymentem i tym ironicznym uśmieszkiem i tak jak ja udać się w podróż sentymentalną raz jeszcze w polskie nasze wagony?:)

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

górskie przemyślenia marudy o krótkowieczności szczęścia.


Jest wiele spraw, rzeczy, pytań na świecie, których nie lubię. Nie bez przyczyny mówi się na mnie wybredna, choć ja wolę patrzeć na siebie jako osobę z konkretnym gustem. Nie lubię obojętnie jakiego soku pomarańczowego. Mięso nie może być kiepsko przygotowane czy przyprawione. Nie żałuję pieniędzy na dobre jedzenie. Ubranie nie może nie być praktyczne i rozwalić się po krótkim czasie i nie moja wina, że akurat cena dyktuje często jakość to też nie kupuje ubrań tanich. Alkohol nie może być byle jaki jeśli ma smakować do pewnych potraw. Wolę Coca-Colę od Pepsi. Chipsy tylko Lays. Nie jestem wybredna. Po prostu wiem, co lubię.
A to czego zawsze nie lubiłam to pytanie czy jestem szczęśliwa. Stwierdzenie, że jest się szczęśliwym wywołuje u innych zazdrość i niedowierzanie tak naprawdę. Gdy słyszę kogoś obwieszczającego dookoła pełnię szczęście patrzę z ukrytym w myślach grymasem i zastanawianiem, w którym momencie to szczęście przestanie być takie wszechobecne. Nie ma samych dni słońca. Czasem przychodzi deszcz, czasem chmura, czasem burza z piorunami. Jakże banalne porównanie, ale jak najbardziej trafne jeśli odniesiemy je do naszego życia i humorów. Nie wierzę w permanentne szczęście, nawet nie chcę w nie wierzyć, bo to by znaczyło koniec drogi i starań, skończylibyśmy się jako ludzie i wkroczyli chyba w erę bez uczuć, w jakiś bezstan i wieczne bezczucie. Można mi zarzucić, że ciągle mi czegoś brakuje, nie można mnie zadowolić, ciągle czegoś szukam i sama nie wiem czego. Ja osobiście lubię tę niepewność, niepokój, ciągłe zastanawianie się, okazjonalne łzy smutku i pustki, bo to sprawia, że ciągle się staram i szukam ciągle to nowszych rozwiązań i dążeń do tego wymaganego szczęścia. Czasami mam wrażenie, że dzisiejszy świat narzuca nam, wmusza wręcz, szczęście by pozostać normalnym. Bombarduje się nas różnymi produktami, które mają dać chwilowe szczęście. Spójrzmy na reklamy, według nich jesteśmy bezustannie za brzydcy, za grubi, za brudni, za biedni, za głupsi i kupno danego produktu ma polepszyc nasz byt. Nie możesz ich nie miec, nie możesz pokazac, że może jesteś nieudacznikiem. Tak samo, gdy spotykasz się z „niby” przyjaciółmi to przecież nie chcą tak naprawdę widzieć Twojego złego humoru, masz obowiązek założyć szczęśliwa maskę z wymuszonym uśmiechem, inaczej jesteś gburem i marudą. Nie jestem osobą, która lubi udawać, że wszystko jest w porządku, gdy nie jest. Więc nie przepadam za stwierdzeniami, że nie jestem szczęśliwa. Bo nie wierzę w ideały i wieczne szczęście, bo szczęście nie tkwi w wieczności, tylko w momentach. Właśnie wróciłam z wyjazdu w góry. Z ucieczki do natury, przepięknych wschodów słońca, zapierających dech w piersiach widoków, majestatycznych gór, które sprawiają, że czujesz się bliżej szczęścia i perfekcyjnego stanu bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. A tu co się dzieję? Zamiast dzielic wspólnie to szczęście z towarzyszami wyprawy większość chwyta się za telefony i wstawia fotę na facebooka, żeby podzielić się chwilowym uniesieniem ze znajomymi przed komputerami zamiast z tymi, którzy są z nimi na wyciągnięcie ręki. Co to świadczy o naszym społeczeństwie? Pragniemy wiecznego szczęścia, a szukamy go w prostokątnym ekranie telefonów i komputerów zamiast w dłoni czy ramieniu kogoś bliskiego. Uśmiech wywołuje liczba powiadomień, „Lubień” i komentarzy na portalu społecznościowym niż dzielony uśmiech osób dookoła, gdy patrzysz na szczyty górskie w blasku słońca. I czemu mi się mówi, że przesadzam, gdy proszę by zejść z facebooka chociaż zanim zejdziemy z góry? Nie chcę urazic kogokolwiek, kto tak robi, ale nie trzeba tego robic na każdym przystanku, po powrocie do domu, jakby świat miał się skończyc, bo znajomi nie zobaczą gdzie jesteśmy i co robimy. Dlaczego nie czerpiemy tej radości z wnętrz siebie i bliskich osób dookoła? 
Ja jestem dumna, że mimo wszechobecnego Internetu i, nie ukrywam, własnego uzależnienia od niego, potrafię zostawić świat wirtualny za sobą i wkroczyć w ten rzeczywisty. Całe życie żyję snami w świecie rzeczywistym, który czasami czyni nas niewidzialnymi, a Internet mu w tym pomaga. Tam na górze czułam się widoczna, wysoka, rześka i szczęśliwa. Zawsze chciałam zmieniać świat, uwrażliwiać ludzi na zapomniane piękno dookoła, w naturze, małych szczegółach. Dziś znalazłam film mówiący o 28-letnim zdziwaczałym pracowniku biurowym, który wieczorem przebiera się za bohatera, który wierzy, że ma super moce i na przykład ratuje kobiety przed rabusiami. Film pokazuje gorzko-słodki smak bycia osobą wierzącą w niemożliwe – mianowicie poczucie misji w imię czynienia bezinteresownego dobra i niesienia pomocy bezbronnym ludziom, nie oczekując nic w zamian. Świat rzeczywisty uczynił go niewidzialnym, dlatego postanawia w masce stawać się anonimowym bohaterem. Zabija się jego ideały i karze dorosnąć. Zainspirował mnie do dalszych rozważań o wierze w ideały.
 I to wieczne szczęście. Interpretując słowa, które widziałam na jednym z wrocławskich pomników „Do nieba patrzysz w górę, a nie spojrzysz w siebie: Nie znajdzie Boga ten, kto go szuka tylko w Niebie”  - w górach, tak blisko nieba, człowiek czuję się najbliżej boskości, wręcz nieważkości. I ja w tamtych momentach czułam szczęście w sobie. Spojrzałam w siebie, potem dookoła, za siebie, przed siebie i wszystko krzyczało szczęściem pochodzącym od natury. Warto czasami odejść od tego pudła komputerowego, by potem móc wrócić i mieć o czym napisać ze względnym sensem :)

środa, 10 sierpnia 2011

rewolucja generacji NIC.


Znajomy pracujący w hotelu w dzielnicy Croydon w Londynie stoi na dachu i nie wierzy własnym oczom. Dzieciaki niespełne może 12-letnie najpierw plądrują sklep ze sprzętem AGD, nawet nie kradną telewizorów, po prostu niszczą wszystko doszczętnie. Po chwili dobierają się do sklepu rowerowego, kradną rowery, przywiązują telewizory do rowerów na kable i ciągną je za sobą tworząc niesamowity bałagan. 
Kolejny znajomy posiadający sklep i SPA wychodzi wieczorem przed sklep by bronic go przed ewentualnymi chuliganami, od godziny 18 do północy nie pojawił się żaden policjant, dopiero jeden po północy. 
Patrzyli jak płonął dom meblowy stojący tam od 150 lat, przetrwał pierwszą i drugą wojnę światową, a zniszczyli go gówniarze. 80letni właściciel nie jest w stanie tego pojąc. Ja też nie potrafię.
Bo zaczęło się od zastrzelenia czarnoskórego dilera narkotywego, tak? Miał broń, ale jej nie użył i to zapoczątkowało ten cały burdel? Nie od dziś przecież wiadomo, że osoba wyjmująca broń, może potencjalnie jej użyc, więc był realnym zagrożeniem. Nawet jeśli to była tzw. hate crime, czyli morderstwo na tle rasowym ze strony policji, to to co się dzieję na naszych oczach nie jest dla mnie do pojęcia i zrozumienia.
Po drugie, żaden to powód, tylko pretekst. Ludzie krzyczą, że w ten sposób odbierają swoje podatki. Jacy zresztą ludzie, to dzieci. Wyjęci spod prawa, bez uwagi rodziców. Nawet jeśli są biedni, nawet jeśli obcięto im zapomogi socjalne, to nie mają najmniejszego prawa ani sensownego powodu by tak spustoszyc Londyn i inne miasta. Ale co są im winni ludzie, którzy uczciwie zapracowali na swój zarobek? Skoro buntują się przeciwko polityce rządu, to niech niszczą budynki administracji rządowej, a nie domy zwykłych ludzi, lepszy samochód i każdy napotkany sklep i bankomat. Grecja, Hiszpania, Francja. Tam chociaż faktycznie o coś chodziło, o wyższą wartośc i walkę o swoje prawa. Ten motłoch o nic nie walczy, niszczy dla samego zniszczenia, dla ujścia agresji. Gotuje się we mnie, gdy widzę tych "bohaterów" kryjących się pod kapturami i maskami. Mam nadzieję, że skoro faktycznie czują się na tyle dojrzali, by niszczyc dorobek zwykłych obywateli, to są na tyle dojrzali by ponieśc karne konsekwencje. 
Całą tą spirale nakręcają serwisy społecznościowe jak Facebook i Twitter i telefony BlackBerry. Nazwa Blackberry Riots wydaje się tutaj właściwie. Telefony BlackBerry są jedynymi, w których nie można śledzic smsów i połączeń, więc jest to kolejna dobra wymówka. Dziś napotkałam gdzieś artykuł, w którym twierdzi się, że jesteśmy w tej chwili najmądrzejsi, osiągnęliśmy apogeum inteligencji. O zgrozo. To możemy stac się jeszcze głupsi? Pokolenie Facebooka, braku zainteresowań, wyższych wartości, idei wartych poświęcenia. Pokolenie z koktajlami Mołotowa w ręku zamiast CV w celu poszukania pracy i uczciwego zarobku. Lepiej życ z pieniędzy rządu. Uczciwych obywateli. W takim razie czy nasz postępowy świat powinien ograniczac dostęp do takich portali jak Facebook, gdy jest on wykorzystywany do tworzenia chaosu i burd? No cóż, taki świat sami stworzyliśmy, ta postępowośc w technologii jest naszą zasługą, powstrzymanie tego jest już niemożliwe.
Na ulicach Londynu zbiera się tzw. straż obywatelska. Ludzie z miotłami i rękawiczkami w dłoniach gotowych do sprzątania. Zbierają się niby pokojowo, ale na Facebooku również pojawiają się wydarzenia i grupy, które wyrażają chęc użycia ostrej broni wobec tych chuliganów. Żądają odcięcia całkowitych dotacji dla tych osób, nie chcą płacic podatków by potem utrzymywac tych ludzi w więzieniach. Czym więc różnią się jedni od drugich? Nienawiścią odpowiadają na nienawiśc.
Przypomina mi się film dokumentalny Pięc Kroków do Tyranii, o którym kiedyś pisałam. Prezentował on kilka eksperymentów psychologicznych udowadniających tę przeraźliwą tezę, której spełnienie widzimy teraz na własne oczy - że w każdym z nas drzemie ziarno zła, które może nas popchnąc do okropnych czynów. Eksperyment profesora Zimbardo, który miał na celu pokazanie, że gdy przypiszę nam się określone role, mimo wyraźnego podkreślenia, że jest to tylko eksperyment, to jesteśmy zdolni do niewyobrażalnego okrucieństwa. Eksperyment gwałtownie przerwano, ponieważ biorący w nich udział za bardzo wczuli się w rolę i zaczęli siebie faktycznie torturowac i poniżac. 
Dziś nie widzimy pięciu króków do tyranii. Widzimy jeden krok. Wystarczyło jedno wydarzenie by napędzic spiralę takiej nienawiści i agresji, że ludzią niszczą wszystko co napotkają niczym dzikie zwierzęta oddające się swoim pierwotnym instyntkom. Myślałam, że my ludzie, jesteśmy lepsi. że potrafimy wyjśc na przeciw siebie i powiedziec stop i podac sobie ręcę. Że kieruje nami moralnośc i wrodzone ziarno dobra. 
Jedna kobieta, do której domu wpadli chuligani gotowi go splądrowac, stanęła i krzyknęła: Co wy tu robicie?! Dzieciaki spojrzały na nią i uciekły. Pokonała ich słowem i swoją asertywnością. Prowadźmy dialog, nie nieme zło wypisane na profilach na facebooku czy twitterze. Bez kamieni, kijów, mioteł w rękach. Ze słowami na języku.
   


czwartek, 4 sierpnia 2011

Pominięte bohaterki z Utoyi.

1,5-godzinna strzelecka jatka na wyspie Utoya obiegła cały świat. Razem z nią informacje o bohaterskich czynach ludzi przebywających na pobliskich wyspach zaczęły rosnąc jak grzyby po deszczu. Słyszeliśmy o mężczyźnie, który po otrzymaniu telefonu od znajomych, że na sąsiedniej wyspie dzieje się coś złego, wsiadł w łódź i bez wahania popłynął po ocalałych. Jednak dziś portale grzmią o pominiętych dwóch kobietach. Toril Hansen oraz Hege Dalen uratowały 40 dzieci. Więc media po pierwsze pytają czy to przez to, że kobiety rzadko przedstawia się jako bohaterki zdolne do spontanicznych poświęceń? Obraz kobiety  w obliczu niebezpieczeństwa, to raczej ta krzycząca blondynka wbiegająca do góry po schodach, zamiast wybiegająca frontowymi drzwiami, gdy napotyka napastnika w domu. To ta ze zwichniętą kostką przez niezdarne chodzenie w szpilkach, niż ta z raną spowodowaną obroną niewinnych ofiar.
Toril i Hege jadły piknikową kolację, gdy nagle usłyszały krzyki i strzały. Bez wahania wsiadły w swą niewielką łódź i pod ostrzałem popłynęły ratowac dzieci wskakujące do wody, rozpaczliwie starające się uciec mordercy. Powtórzyły ten kurs 4 razy dzięki czemu 40 istot ocalało. Dziś nie potrafią się ogarnąc po tym wydarzeniu i są pod opieką psychologów.
Dziś tak naprawdę huczą portale homoseksualne, ponieważ Toril i Hege są lesbijkami. Na dodatek w związku małżeńskim. Dlatego przez pominięcie ich historii w przecież nie tylko norweskich mediach zadaje się mnóstwo pytań czy to z powodu ich orientacji seksualnej. Niektórzy twierdzą, że pokazanie lesbijskich bohaterek w mainstreamowych mediach mogłoby promowac tą orientację wśród młodych. Na dodatek mogłoby wyglądac na to, że rząd norweski propaguje też związki partnerskie ze względu na to, że kobiety są małżeństwem. Czy tak faktycznie jest? W końcu zwyczajnie media rzucałyby się z wywiadami na taki heroiczny wyczyn i trafiałby on na pierwsze strony gazet, a jednak wielu o tym nie słyszało. W Polsce informuje nas o tym serwis plotek.pl obok wiadomości o Dodzie czy Nergalu.
Czy powinno się o tym mówic? Czy to homoseksualna przesada i niepotrzebne wzbudzanie kłótni przez działaczy na rzecz praw gejów i lesbijek? Momentami myślę, że nie powinno się od razu wysnuwac takich wniosków i nie dac się zwariowac i wszędzie doszukiwac dyskryminacji. A czy może jednak po prostu pokazac światu, młodym ludziom, że na świecie, poza ideologicznymi psychopatycznymi mordercami, istnieją dobrzy ludzie, którzy popędzą na ratunek innym bez względu na ich kolor skóry, orientację seksualną, płec czy poglądy polityczne?

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

alkoholizm genetyczny.

Jestem kobietą lubiącą alkohol. Nie do pomyślenia fakt, że w czasach kiedy wszyscy zaczynali pic, ja się zapierałam, że go nigdy nie tknę, mówiąc jaka to beznadziejna forma prób dopasowania się i wyglądania "cool". Nie znosiłam widoku ludzi młodych zachlanych, okrytych własnymi wymiocinami, z nie przerwaną jeszcze błoną dziewiczą, ale desperacko tego pragnących drogą upojenia alkoholowego. Ale jak każdego, dopadła mnie presja grupy rówieśniczej, a właściwie osoby, która mi się podobała tamtego czasu. I tak moim pierwszym alkoholem był tradycyjnie tani winiacz, który wyzwolił we mnie pokłady radości i chęci robienia wszystkiego, co głupie czy zakazane. Jak nigdy wcześniej. Pomyślałam: kurde to da się przekłnąc i czuc przy okazji śmiesznie.
Dziś wracam do tych chwil i zastanawiam się dlaczego tak się temu kiedyś opierałam?
Bo alkoholizm to powszechny obraz w tle polskiej flagi i opinii międzynarodowej. Bo brat mojej matki to alkoholik. Bo jej drugi brat wypadł z okna pod wpływem i zginął. Bo alkoholizm innego członka rodziny doprowadził do jego silnej woli powieszenia się na klamce.
Ostra prawda, gorzka prawda, cała prawda. Więc ja się boję czy alkoholizm i poczucie wiecznej mizerności jest genetyczne? Dziś, ot tak sobie, ponownie zapragnęłam smaku piwa w swoich ustach. Bo kocham ten niewiążacy związek moich miękkich ust z moim kuflem. Gdy słyszę to namiętne pssss przy otwieraniu piwa i nutę kojącą, gdy przelewam je do kufla, albo prosto do swojego gardła z butelki. Z sokiem czy bez, smakuje wybornie. Ten smak sprawia, że jest on wart bólu głowy na drugi dzień. Rozpływam się, gdy wino łączy się z mozzarelą i pomidorami w sosie włoskim zagryzane pieczywem czosnkowym. Lubię jego czerstwośc i kwaśny posmak wytrawności na moim języku. Whiskey, nienawidzone przez jednych i ubóstwiane przez innych. Szybko przeszłam od jednych do drugich. Whiskey łamane samym lodem przyprawiające czasami o grymas na twarzy, ale szybko rozluźniające ciało, sprawiając, że nie mam kaca na dzień drugi, sprawiło, że bez problemu stała się moją "żoną". Picie whiskey robi z Ciebie twardziela. Ktoś, kto znosi taki smak, zniesie dużą dawkę bólu.
Dziś więc nie ważąc na brak makijażu, starą koszulę i spodenki i japonki na sobie, czerwony lakier na paznokciach u stóp z lekka już zdrapany, wyszłam do sklepu z drobniakami w kieszeni wyjmując 2 Tyskie z lodówki, dodając do tego chipsy i cukier. Z wprawą wirtuoza skręciłam w lewo za stoiskiem z warzywami, nachyliłam się, otworzyłam sobie lodówkę i sięgnęłam po upragniony napój. Uśmiechając się do sprzedającej, która widzi mnie niemal codziennie, i mówiąc, że po raz kolejny przyszłam po kolację i napój Bogów zarazem. Dodałam do tego cukier by miec pretekst do kupienia też artykułów życia codziennego. Co nie zmienia faktu, że miewam chwile, gdy czuję wstyd przychodząc jak ostatni żul po piwska do sklepu osiedlowego jak jeden z wielu rasowych alkoholików tam notorycznie bywających
I pomyślałam patrząc na swoje ubranie: matko czy zawsze muszę wyglądac idealnie, w końcu idę tylko do spożywczaka? Jestem kobietą, która lubi alkohol i gdy ma na niego ochotę to wyjdzie po niego w gaciach do sklepu? Może niekoniecznie, ale tak jak facet ma prawo łazic ze spoconymi pachami, bekac publicznie, pic piwo pod sklepem, to chyba ja też mogę wyjśc po swoje? Mężczyźni widzący mnie sięgającą po piwo, a nie soczek, bardzo się tym widokiem w końcu lubują. Nie wiem czy myślą: ha, ta to jest "Swoja" dziewczyna. Wiem, że alkoholizm nie jest dziedziczny, jesty procesem wynikającym często z ciężkiego losu. Mi do tego daleko, po prostu głośno pytam, gdzie on może się zacząc. Czasami sięgam po alkohol dla zabawy, czasami dla towarzystwa, czasami ze smutku, czasami z nudy, czasami z czystej ochoty, czasem z braku optymizmu. Zazdroszczę ludziom ciągle miłym, uśmiechniętym, widzącym teczę po burzy i rozwiązanie do każdej sytuacji. Optymizm jest jak dziecięca niewinośc, pewnego dnia, okrucieństwa życia nam go odbierają. Jak kobieta, która każe Ci patrzec na swoje blizny i znajdywac w szufladach zakrawiowne noże i kapselki po Tymbarkach z napisem "moje kochanie" splamione jej krwią. Gdy uczysz się, że ciemnych sekretów ludzi pochłoniętych własnymi demonami nigdy nie odgonisz sama. Ci którzy każą nieśc ze sobą te brzemię nie pytając czy masz jeszcze siłę, aż pewnego dnia znajdujesz te siłę w sobie by wstac i pobiec na pociąg do domu i nie wrócic.
Dziś jednak piję zdrowię szczęścia, szans nie straconych, ale odzyskanych, łyk złocistego piwa za zeszły tydzień i Ciebie, która znosi moje pesymistyczne ja, wiedząca, że optymizm gdzieś kryje się zawsze nad tym mięśniem piwnym, zwanym brzuchem. Bliższa lokalizacja - serce. Ciągle biję i ma się dobrze, czasem tylko brak ciepła Twojego zamiast świec.

poniedziałek, 25 lipca 2011

"przeraźliwie metodyczny" weekend.


Mam na imię Annika, mam 15 lat. Nie wiem jeszcze dokładnie jaki zawód będę wykonywac w przyszłości, ale wiem, że chcę pomagac ludziom i otwierac ich umysły na piękno tego świata, uwrażliwiac ich, pomagac. Może będę robic to językiem filmu, a może zostanę psychologiem? Nie wiem i niestety się nie dowiem, bo zostałam zastrzelona przez Andersa Behringa Breivika... 
Jestem Naud i mam lat 17. Jestem chłopakiem z natury otwartym i nie rozumiem ludzkiej nietolerancji ze względu na kolor skóry czy inne zaplecze kulturowe. Leżę tutaj pod stołem i choc nigdy nie byłem blisko z Bogiem, to modlę się teraz do niego by strzelec mnie nie znalazł. Mam całe życie przed sobą i żałuję słów, których nie wypowiedziałem ani rzeczy, których nie zrobiłem. Nigdy nie całowałem się z dziewczyną i nigdy już tego nie poczuję, bo bezwględny zabójca upewnił się strzałem w moją głowę, że nigdy tego nie doświadczę...
Mam na imię Yrsa i mam 20 lat. Wstąpiłam niedawno do młodzieżówki Partii Pracy, bo zamiast ciągłego mówienia o zmianach przez polityków, ja chciałam ich faktycznie dokonywac. Moje pomysły na lepsze jutro i świat nigdy już nie przybiorą się w słowa, ponieważ utonełam w lodowatej wodzie uciekając przed mężczyzną, który strzelał do nas jak do kaczek. Walczyłam ile mogłam, ale przemarznięte ciało wygrało. 
Jestem Mika, leżę tutaj ranny pod innymi ciałami i udaję martwego. To miał byc mój pierwszy obóz, godzinę wcześniej rozmawiałem jeszcze z dziewczyną, która mnie oczarowała i wierzyłem, że będzie moją pierwsza wielką miłością. Teraz kątem oka widzę jej piękne blond włosy zanurzone w kałuży krwi. Wydaję mi się, że już nie oddycha...
Jestem Amy i mam 27 lat. Nie wiedziec czemu, los, życie, geny bądź Bóg obdarzyły mnie rzadkim głosem, który porywa miliony. Jednak spokojne życie  gwiazdy pop nie jest dla mnie. Nikt nie zmusi mnie do pójścia na odwyk, do bezpiecznego seksu i bycia wierną. Żyję dla siebie i żyję na najwyższych obrotach. Z roku na rok trwonię swoje pieniądze i talent. Nie potrafię już nawet wyjśc trzeźwa na scenę i przypomniec sobie tekstów własnych piosenek. W sobotę zostałam znaleziona na podłodze hotelu. Żyłam szybko, zmarłam młodo.

Nie wiem o czym myślały młode ofiary Andersa tuż przed tym, gdy wycelował w nich bronią. Może nawet nie zdążyły pomyślec o czymkolwiek. Ale powyższe myśli mogły byc właśnie tymi ostatnimi i to nie może mi wyjśc z głowy w związku z tymi wydarzeniami. Nie to dlaczego to zrobił, czy ktoś mu pomagał. Tylko to jak przerażone musiały byc te dzieci, gdy Anders w imię nienawistnych idei zabijał je w "przeraźliwie metodyczny" sposób. Czym one mu zawiniły? Tego pojąc nie mogę. Jak okrutne musiało byc chowanie się przed mordercą i czekanie na wybawienie. Jak te minuty musiały wydawac się wiecznością. To jak te sceny będa do nich wracac w koszmarach, podczas najprostszych chwil życia. Czy istnieje gorsza trauma niż ta, która spotkała tak młode osoby? Czy kiedykolwiek uciekną od tego piętna. Piętna ocalałego?
   

To zdjęcie przedstawia ocalałe...
Tym bardziej denerwuję fakt, że na portalach społecznościowych typu facebook, ludzie przejmują się, ogłaszają, współczują śmierci Amy Winehouse. Kobiety, która, nie oszukujmy się, z pełną świadomością i na własne życie wyniszczała swoje zdrowie narkotykami i alkoholem, powoli popełniała samobójstwo na oczach milionów. Zalicza się ją teraz do Klubu 27, czyli przedwcześnie zmarłych gwiad typu Janis Joplin, które również zmarły w wieku 27lat. Ja jednak do tej kategorii bym jej nie zaliczała, ponieważ tamte gwiazdy, żyły w czasach, które powiedzmy wymagały od nich takich uzależnień. Te gwiazdy nie weszły w swoje kariery już z nałogiem i promowały go, to ich szybka kariera i życie ich wyniszczyły. Nie widzę Amy Winehouse by miała się wpisac w kanon tak wielkich ikon popkultury. Wiem, że nie powinno się mówic źle o zmarłym, i w końcu ja też lubiłam jej muzykę, ale dotyka mnie po prostu fakt większego współczucia dla jej osoby, niż blisko 100 osób, które zginęły w Norwegii. Rozumiem, że może ludziom łatwiej jest współczuc Amy Winehouse, ponieważ o wiele większa liczba osób czuję się z nią połączona przez jej muzykę i fakt, że była osobą publiczną, może niektórzy byli tez na jej koncercie, ale jednak zastanówmy się w sercu czy mamy miejsce na więcej współczucia. Więc ja współczuję tym niewinnym, młodym ludziom, u progu życia, z wachlarzem możliwości i niespełnionych marzeń, których życia przedwcześnie zgasły nie na ich życzenie... 

piątek, 15 lipca 2011

doklejona do zdjęcia.

Tak właśnie mija czas. Bezsłownie, bez weny. Czas bezczelnie i bez pozwolenia gna do przodu, a moje kartki leżą puste i ciche. Nie są w stanie mnie zachęcic, przywołac ani też włożyc do głowy słów. Nie da się pisac bez słów w głowie. Literki na klawiaturze nie wystukują się same. Wczoraj były Twoje urodziny, dziś mija pół roku odkąd znów jesteśmy razem na przekór wszystkim i wszystkiemu i nie mogło byc Nam lepiej i za to Ci dziękuję. Że Ty jedna jesteś zawsze, nieważne czy jest dobrze czy źle i znosisz mnie. Zwłaszcza w tych chwilach, gdy nie ma mnie obok. Bo ja czasami naprawdę wychodzę z siebie i staję obok i nie ma osoby, która mogłaby  mnie do siebie wrócic prócz mnie samej. Przepraszam, że w tych momentach psuję Ci zabawę. Nie robię tego naumyślnie, to jest silniejsze ode mnie.
Są wakacje. Jak zwykle mijają błyskawicznie, a ja się boję, że nie zdążę zrobic tego, co zaplanowałam. A tak właściwie nie byłam jeszcze w żadnym miejscu, w którym chciałabym byc. Wiatr przynosi zapach zeszłorocznych wspomnień i obiecałam sobie, że tegoroczne takie nie będą. Ale póki co czuję się doklejona do zdjęcia, na którym nie powinno mnie byc. Chcę zrobic zdjęcie, zobaczyc krajobraz, w którym będę widziec siebie i inni też mnie zobaczą. Nie będę tylko drzazgą w stopie psującą innym zabawę. Nie miałam czasu bądź nie potrafiłam nic napisac przez ponad ostatni miesiąc. Żaden gorący temat Onetu czy wiadomośc z pierwszych stron gazet nie poruszyła mnie na tyle by zalał mnie potok słów. Życie też nie przysparza weny. Życie ciągle coś ode mnie chce, a ludzie razem z nim. Pragną optymizmu, uśmiechu, nadziei na lepsze jutro, miłości, którą we mnie stracili, no i oczywiście pieniędzy. Plany kupna samochodu legły w gruzach, dlatego stwierdziłam, że może jak wyremontuje co nieco, to poczuję się lepiej, wena sama napłynie przy sprzyjającej atmosferze pracy w czystym i MOIM pomieszczeniu, ale ja już liczę pieniądze, które niepotrzebnie straciłam. Ostatnio czytałam artykuł pt." Dorabiam, nie narzekam". Ludzie pracują tam prawie 24 godziny na dobę, nie mają czasu na rodzinę, na którą zarabiają, bo muszą ją jakoś utrzymac. Z roku na rok właściwie ludzie zarabiają mniej, a wydatki się zwiekszają i drożeją. Gdzie tu logika. Kiedyś moich rodziców przy zarobkach ojca było stac na wycieczkę za granicę i remont, dziś mój ojciec pracy nie ma, a dom tonie w długach. Ja zarabiam przyzwoicie, ale to ciągle za mało, a wcale wiele nie wydaję na siebie. Dzisiejsze realia wysysają z nas pieniądze, ale też życie. Odbierają spokojny sen, słodkie lenistwo i beztroskę. Mało kto w dzisiejszych czasach potrafi się zrelaksowac i zapomniec o rzeczywistości, bo tuż za rogiem czai się kolejny rachunek do zapłacenia, a cyferki na koncie tylko maleją. Nie wiem co się dzieje z dzisiejszym światem, że upadają gospodarki przyzwoitych krajów. Więc dlaczego ja mam się tym nie martwic i stanem własnego konta? Nie da się od tego uciec i spokojnie usiąśc na dywanie swojej sypialni podziwiając własną pracę włożoną w jej wyremontowanie. Zrobiłam to po jak najtańszych kosztach, a i tak wyszło dużo, a do końca miesiąca daleko i ludzie poproszą jeszcze mój portfel o kilkaset złotych conajmniej. Więc tak właśnie mija czas, uciekają minuty i pieniądze i radośc. Czując się doklejona do czasów, w których przyszło mi życ.

czwartek, 9 czerwca 2011

obalając łóżkowe mury.


Bohaterkami tej notki są Edie Windsor i Thea Spyer, których życie poznałam przez obejrzenie filmu dokumentalnego pt.”Edie and Thea: A Very Long Engagement”. I ich zaręczyny były naprawdę długie, bo trwały 40 lat, po upływie tego okresu postanowiły w końcu polecieć do Toronto i wziąć wymarzony ślub. Nie chcę jednak opisywać ich historii, zainteresowanych odsyłam do tego wzruszającego filmu. Mianowicie z ich długoletniego związku wysłuchiwałam ich recept na długowieczną świeżość i siłę uczucia. Nie były one odkrywcze, jednak tylu ludzi się ich nie trzyma. Radziły nigdy nie przestawać tańczyć, nigdy nie odkładać radości na później i nigdy nie rezygnować z seksu. 
Wciąż kręcimy się i pędzimy w swoim życiu, ale nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Ilu z nas z czasem przestaje oddawać się wolności i swobodzie tańca? Czyż nie krzepiącym jest mając 77 lat złapać ukochaną osobę za rękę i po prostu zatańczyć? Mnie osobiście nic tak nie uwalnia i nie relaksuje jak taniec. Nawiasem mówiąc, dawno tego nie robiłam. 
„Don’t postpone Joy”. Taki napis widnieje na lodówce Edie i Thea. Nie odkładaj radości na później. One dwie w swoim życiu zwiedziły pół świata. Nigdy nie odkładały uciech na później. Ilu z nas mówi sobie, że odpocznie w weekend. Wyrwie się z rutyny, zrobi coś niespodziewanego, szalonego, tylko dla siebie, dla nas, dla odświeżenia życia. I właśnie w momencie, gdy chwytamy za walizkę, pakujemy się, dzwoni telefon, ktoś puka do drzwi, rodzice wpadają z wizytą, ktoś prosi o pomoc. Z miną zbitego psa i rękoma opuszczonymi do podłogi, z poczuciem rezygnacji chowamy walizkę z powrotem do szafy nie mówiąc nikomu o naszych niespełnionych zamiarach. Mówimy: dobrze mamo, zrobię to, zrobię tamto. Dlaczego nie umiemy mówić innym nie, i sobie nie umiemy powiedzieć głośnego TAK! Co roku mówię sobie, że wybiorę wycieczkę Last Minute All Inclusive, nie patrząc na koszta, po prostu pozwolę sobie żyć i wynagrodzić trudy życia codziennego. Kto wie, może w końcu nie odłożę radości w te wakacje tylko złapię życie za rogi?
Edie i Thea od początku łączyła głęboka namiętność. Jednak Thea stopniowo traciła władzę w nogach, aż w końcu doświadczyła całkowitego paraliżu i dużą część życia Edie się nią opiekowała. Nigdy nie przestały tańczyć i nigdy nie zrezygnowały z seksu. Podkreślają to, że nieważne co trzeba zrobić, ale trzeba się dostosować, docierać, starać, być aktywnym. To samo podkreśla seksuolog, z którym ostatnio czytałam wywiad. Bo lubimy Myślec i chwalić się, że wiemy już wszystko o seksie, a prawda jest taka, że nikt nie wie. Bo o seksie trzeba rozmawiać. Bo jak dr Zbigniew Liber podkreśla, seks jest najważniejszą potrzebą każdego człowieka. Zaraz po jedzeniu i piciu. I nie ma tu miejsca na wstyd czy zaprzeczanie. Jedyne przed czym trzeba się bronic to schematy. Dr przestrzega mężczyzn przede wszystkim przed ich własnym narcyzmem i doświadczonymi kochankami. „To jest najbardziej niebezpieczny typ kobiety w łóżku. Jeśli ona sama w trakcie budowania intymności nie powie, jakie są jej oczekiwania, co lubi, za czym nie przepada, to koniec. Bo jeden fałszywy ruch i można kobietę porządnie do siebie zrazić. Z rozszyfrowaniem potrzeb seksualnych w ogóle nie jest łatwo. Nawet kiedy mowa o naszych własnych. Przede wszystkim najpierw trzeba odkryć, że w ogóle się je ma.” Dlatego podkreślam rolę dialogu. Bo seks to nie tylko fizyczność. Bo nie powinno mówić się o seksie w oderwaniu od uczuć, związku, przywiązania emocjonalnego. Bo orgazm zaczyna się w mózgu, a nie samym ciele jako tako. Budujemy między sobą mury w łóżku. Czy to kostka złożona z milczenia czy gorzkich słów kłótni. Najwyższe mury buduje nasza głowa. Nasze myśli, niemożność skupienia się. Ciągłe życie w stresie i pośpiechu. Odliczanie i patrzenie na wskazówki zegarka czy mamy wystarczająco czasu. Bo szef nas goni, praca czeka, trzeba wcześnie wstać. Dlaczego tak wiele osób nie potrafi tego wyłączyć? Moim zdaniem, gdy już dzielimy tak intymną chwilę, to dzielmy ją w pełni albo wcale. Czasami mam ochotę złapać wszystkich ludzi za ręce, spojrzeć im w oczy i powiedzieć by zwolnili. By oddali się sobie w pełni. Nie myśleli w łóżku o nie  ugotowanym obiedzie, nie wypranych ubraniach, nie zrobionej pracy. By oderwali wzrok od zegarka, pędzącego czasu. By zamknęli oczy i poczuli każdym milimetrem ciała dotyk drugiej osoby. To jest jak elektryczność przepływająca pod i na skórze. Wyjdzie nam to tylko na zdrowie. Poczujemy się szczęśliwsi, bardziej atrakcyjni i pełni mocy do działania i wszystkie wasze zmartwienia, które wznieśliście do łóżka wydadzą się błahe i wykonalne w trybie błyskawicznym. Bo seks jest ważny nie tylko po jedzeniu i po piciu, ale i w trakcie i przed nim. 

środa, 1 czerwca 2011

Burza w życiu Stormy/a.

Dziś z okazji Dnia Dziecka nie wzruszył mnie artykuł o marzeniach dzieci ani o tym kim chcieliby być politycy w przyszłości, gdy byli dziećmi ani też nie przykuwają uwagi nawoływania do przeznaczenia 1% podatku dla jednego z chorych pociech, ale zbulwersował mnie artykuł mówiący o Stormie. Otóż Storm, bądź też Storma, to dziecko kanadyjskich rodziców. Nie jest chore ani nienormalne. To co się z nim robi moim zdaniem odbiega od normy. Ponieważ rodzice Storma/Stormy zadecydowali nie informować dziadków, znajomych ani świata jakiej Storm/Storma jest płci. Pragną dla swojego dziecka wolności wyboru płci. Nie chcą jej/mu niczego narzucać. Uczą, że nieważne co ma między nóżkami, ale liczy się to kim same chce być. Rodzice mają już dwójkę innych dzieci, chłopców, ale im również pozwalają podejmować wybory nieograniczające ich ze względu na płeć, dlatego też ,gdy idą na zakupy i chłopcy chcą kupić sukienkę, rodzice nie oponują. Dumnie chwalą się, że jeden lubi sukienki różowe, drugi fioletowe. Jak się idzie domyślić historia ta budzi kontrowersja pośród kanadyjskich i amerykańskich mediów, psychologów i psychiatrów. Są zwolennicy i przeciwnicy. I choć staram się zachować otwarty umysł i pojąc, że może faktycznie pozostawienie dzieciom wolności wyboru może jakoś korzystnie na nie wpłynąć i że nikogo nie powinno interesować co to dziecko ma między nogami to jednak nie potrafię. Nie potrafię pogodzić się z faktem, że rodzice sprawiają ze cały świat chce zajrzeć ich własnemu dziecku w spodnie czy pod spódniczkę. Nie godzę się z tym, że uczynili ze swojego dziecka obiekt ich eksperymentu. Bardziej chylę się ku argumentom psychiatrów, którzy podkreślają, że to dziecko z biegiem czasu nie będzie wiedziało kim jest, a określona tożsamość dziecka jest kluczowa dla jego zdrowego rozwoju. Najbardziej jednak złości mnie fakt, że to mi odmawia się wychowywania dziecka. To są rodzice heteroseksualni, którzy, choć pewne to nie jest, ale najprawdopodobniej krzywdzą swoje dziecko na oczach milionów, a to ja uważana jestem za nienormalną. Ja nie odebrałabym dziecku jego tożsamości i nie wmuszała eksperymentalnej wolności wyboru. 90% naszego społeczeństwa uważa, że osoby homoseksualne nie powinny adoptować ani wychowywać dzieci. Jako główny argument wymienia się fakt, że dziecko powinno mieć męskie wzorce w domu. A ile samotnych matek wychowuje dzieci bez ojców z pomocą swoich matek, a za męski pierwiastek bierze się wujka, dziadka czy brata. Tu w ogóle nie chodzi o to, chodzi o to co nam się wpaja. Dziś również czytamy, że jesteśmy coraz bliżsi ustawy o związkach partnerskich. Dzięki czemu będę mogła dziedziczyć po partnerce, wspólnie się rozliczać, będę mogła uzyskać informacje w szpitalu kiedy coś się stanie mojej ukochanej i będę mogła decydować o miejscu jej pochówku. I czy to nie są ludzkie, humanitarne prawa dla każdego człowieka? Już ponad połowa Polaków jest za wprowadzeniem związków partnerskich. Co dziwne, największe poparcie jest wśród osób w wieku 40-50 lat, a najmniejsze 18-28. To obiecująca, a zarazem niepokojąca wiadomość. Młody wiek przeciwników wskazuje na to, że młodzi są pod silnym wpływem rówieśników, wychowawców, czyli tego co wpaja nam kościół i szkoła, w której nadal naucza się, że homoseksualizm jest nienormalny. Obiecujące jednak jest to, że człowiek z wiekiem zdobywa doświadczenie, poznaje różne ludzi i kultury i zmienia swoje poglądy. Rozwijamy się.  Tą samą postępowością chwali się PO, gdzie pod tym artykułem widnieje następny, w którym senatorzy homoniechętni PO przegłosowali ustawę zakazującą osobom homoseksualnym prowadzenia rodzinnych domów dziecka. Pan Roman Giertych parę lat temu próbował przepchnąć ustawę nakazującą zwalniania osób homoseksualnych, ustawa powyższa niewiele się różni od tej giertychowskiej. Więc mnie denerwuje, że to mnie uznaje się za niekompetentnego, nienormalnego i niepełnego rodzica, gdy po ziemi stąpają nie tylko patologiczne rodziny, ale i takie heteroseksualne, które ponad dobro dziecka stawiają swoje dziwne pomysły i chęć eksperymentowania.