czwartek, 30 października 2014

Jesień dobrotliwa przyniosła mi...


OMG! I'm flying! - Optimism is the best way to view life. 

Nie można jesieni odmówić w tym roku dobrotliwości. Rozpieszcza nas niesłychanie, razi kolorami, słońce dogrzewa w środku dnia w sposób, który nie odstręcza wieczorem konieczności wejścia pod koc i rozgrzania się ciepłym płynem. Tak piekielnie boimy się wkraczać w wiosnę, bo gdy temperatura na zewnątrz rośnie, nie mamy pretekstu do spontanicznych przytuleń wnętrza. Natomiast jesień nam rysuje tło, zimno łączy ramiona, czasem utuli w pasie, włoży dłoń w cudzą kieszeń. Wyczekujemy tych płaszczy, grzanego wina, pretekstów do przytuleń z zimna.

Zeszły weekend tak nas witał. Płaszcz można było wstępnie wykaraskać z zimowej szafy, ale bez konieczności zapięcia go po samą szyję. Ja byłam na pewno właśnie tak otwarta. Od stóp do głów. Od rozumu po serce. Nie chowałam się za szalem udawanej nieśmiałości, rękawiczkami pozornej niepewności, czy zamkiem błyskawicznych unikanych spojrzeń. Co to, to nie.
I w ten weekend myślałam jaka powinna być moja dziewczyna.

Mogłaby na przykład witać mnie kwiatami. Powinna mnie doprowadzać do spontanicznych wybuchów śmiechu. Powinna być troskliwa, bo w zabieganym życiu wie, że ja nie dbam o siebie wcale.

Moja dziewczyna jest piekielnie inteligentna. Jest mądrzejsza ode mnie, ale nie przeszkadza mi to, bo wiem, że gdy zapytam, to wytłumaczy mi coś z pasją. Właśnie. Jest pełna pasji i z pasją broni swojego zdania.

Moja kobieta wie, że czasami mnie ponosi i trzeba mnie ściągnąć na ziemię i uspokoić. Jest wyrozumiała i wybacza, gdy doprowadzam ją i siebie do szewskiej pasji.

Moja kobieta ma w sobie podobną wrażliwość do mojej, widzi więcej niż przeciętne oko. Jest wrażliwa na piękno, jak i cudzą krzywdę. Ma wrażliwe uszy, wyczulony węch i przyciągające oczy. Zna się na dobrej książce, filmie i muzyce. Przy mojej dziewczynie wiem, że nie zabraknie nam nigdy tematów do rozmów.

Moja kobieta nie boi się przyprzeć mnie do ściany, złapać stanowczo za pośladki ani pocałować na środku ulicy.

Moja dziewczyna wzbudza we mnie respekt, podziw i pożądanie. Podnieca mnie ciałem, duchem i inteligencją.

Moja dziewczyna droczy się ze mną, jest silna, pewna siebie, ale chowa w sobie równie wielką romantyczkę jak ja.

Moja dziewczyna nie idzie ze mną do łóżka na pierwszym spotkaniu, bo wie, że każde danie smakuje o niebo lepiej, gdy się na nie poczeka.

A przepraszam!

Zauważyliście? Jak płynnie i niepostrzeżenie przeszłam z „moja dziewczyna powinna” na „moja dziewczyna jest”? Bo JEST. Tak jak i cierpliwie, płynnie czekała na mnie, tak i teraz pozostaje w moim życiu.

Bo tak, moja dziewczyna jest cierpliwa. Czekała aż pozatrzaskuje wszystkie drzwi i spalę mosty. Bo dla mojej dziewczyny, chciałam być tylko Jej.

I jestem. JesteśMY.

Moja dziewczyna na pierwszą randkę zabiera mnie tam, gdzie jeszcze nigdy nie byłam. Całuje mnie kilkadziesiąt metrów pod ziemią i nad ziemią. Dosłownie.

Moja dziewczyna doprowadza mnie do szaleństwa. Mentalnego i cielesnego. Moja dziewczyna piekielnie się stara.

Moja dziewczyna chwyta moją twarz w dłonie i mówi „Moja śliczna dziewczyna”. Choć wiem, że nie muszę się upewniać, bo ona nie boi się zobowiązań, słów wielkich, to upewniam się, bo chcę w końcu to usłyszeć głośno: „Twoja dziewczyna”?

I tak to się robi. Naturalnie, zwyczajnie, bez zbędnego kombinowania i uników, odkładania na dalsze później.

Uwielbiam Moją Dziewczyną za to, że dzięki Niej znów usłyszałam to proste słowo – dziewczyna.

I za to, że scałowuje łzy z moich policzków, gdy płaczę na filmie.

Jesień mi nie straszna.

A Junkie?

Junkie jest zajęta;)




poniedziałek, 20 października 2014

Zmysłowość nagrana na płytach życia.



Niektórzy z przekąsem reagują mówiąc, że szpanowaniem jest kupowanie filmów i seriali na DVD, tylu książek, a przede wszystkim oryginalnych płyt przy tak łatwej dostępności plików wszelakich za darmo. Słyszę negatywne zdziwienie albo widzę je wymalowane na twarzach, gdy poświęcam zarobki na koncert w pierwszym rzędzie zamiast na np. wakacje za granicą.

Te wszystkie przekazy kultury, emocji, wspomnień, które kolekcjonuję, bo zbyt banalnie byłoby je nazwać po prostu „rzeczami”, nie są po to, żeby świecić na półkach, a już na pewno nie by wzbudzać w kimś zazdrość. To o wiele więcej. To inspiracja, to zachęta, to hołd składany cudzemu talentowi. Wierzę, że każdy jest bezcenny, ale kiedy tylko mogę lubię inwestować w czyjś wkład w moje emocje.



To dla mnie kapitał, który nigdy nie przestaje procentować. Tak, jak wydaję na książki, płyty czy filmy, tak samo nie wyobrażam sobie wyjść z restauracji bez zostawionego napiwku za miłą obsługę. Każdy ma swój talent, który wart jest inwestycji. Lubię też dawać, po prostu.  Oni dają mi emocje, uśmiech, wzruszenie, pobudzenie, sprawiają, że mogę inaczej spojrzeć na siebie lub przejrzeć się w lustrze  w ubraniu emocji, który dla mnie utkali. Nieważne czy to strój skromny czy seksowny albo nijaki. Ważne są uczucia wyciągnięte na wierzch. A ja z kolei mogę im oddać głośny krzyk zachwytu na koncercie, dobrą zabawę, okazjonalne łzy wzruszenia, wybuchy śmiechu, a co najważniejsze, wieczność i niezapomnienie. A dziś dzięki nim czuję się seksownie.

Każdy człowiek ma swoją prywatną ścieżkę dźwiękową życia. Muzyka ma moc sprawczą. Może obudzić w kimś agresję, spotęgować ją. Sprawić, że kogoś znienawidzimy. Będziemy karmić i podsycać tę nienawiść i agresję ostrymi brzmieniami. Muzyka może poruszać naczyniami. Może sprawić, że talerz spadnie na podłogę wściekłości, kubek rozbije się z impetem o ścianę zdrady.



Ale muzyka może mieć również moc twórczą. Może tworzyć, wywoływać, pobudzać. Może być dobra przystawką do kolacji, tłem do pasjonującej rozmowy, preludium do cielesnych zbliżeń. Może sprawić, że chcemy kogoś pocałować, usiąść na kimś okrakiem, rozerwać koszulę, złapać za pośladki, rozpiąć spodnie, wsunąć w nie dłoń niecierpliwości i dzikości. Muzyka inicjuje piekielnie ostre zbliżenia bądź delikatne uniesienia. Co ważniejsze i przerażające, muzyka nawet zakochuje w sobie ludzi.

Muzyka jest idealnym początkiem, wysokim szczytem, głośnym zakończeniem. Uwielbiamy włączać play, nie lubimy przyśpieszać, jeszcze trudniej wcisnąć stop. Gdy słyszysz zmysłowość, trudno ją zatrzymać.

Te przekazy kultury, one istnieją dla wieczności. Są po to, by do nich wracać. Gatunki muzyczne się zmieniają, ewoluują, elektryzują się, czasem korzystnie bądź nie. Ale, gdy piosenka raz zabrzmi w moich uszach zmysłowo, na zawsze już taka pozostanie. Piosenki mające po kilkadziesiąt lat, które kiedyś budziły emocje seksualne, dziś nadal działają na mnie tak samo. I w ten sam sposób, nigdy nie zmieni się dla mnie zmysłowość płyt Banks, Jessie Ware czy Sam’a Smith’a.
A zmysłowe wspomnienia zbieram i kolekcjonuję w sobie, by tak samo móc wracać do nich jak do ukochanych kart książek własnych historii, jak i nut wyjęczanych podczas upojnych nocy.

Bo kultura pogłębia doznania. Wszelakiej maści, intensywności, niosąc w sobie odporność na czas i zapomnienie.



Ta piosenka, która rozpoczyna się leniwie, niepozornie, grzecznie, bez żadnych ostrzeżeń. Nagle przechodzi w dzikie szarpnięcia gitary, zmysłowe uderzenia klawiszy, jęki saksofonu. Ta, w której nagle refren pobudza, rozrywa, otwiera, rozszerza, rozkłada…nogi pragnienia. Ta rozpoczynająca się grzecznie, by zakończyć się głośnym spełnieniem.



Ta piosenka, to właśnie ja…


czwartek, 16 października 2014

Nienarodzone.

Każda moja notka jest wypadkową nagromadzenia natarczywie powtarzających się myśli bądź zdarzeń.

Ostatnimi czasy z uporem maniaka padają w moją stronę, padają na moją głowę, serce, każdy inny mięsień odpowiedzialny za uczucia, a właściwie pada, bo ono jedno pada i starczy by przygnieść, pytanie – „czemu nie masz jeszcze dziecka?”

Od ponad tygodnia pracuje ze mną koleżanka ze szkoły podstawowej. Można powiedzieć, ze osoba z zamierzchłej przeszłości, z którą kontaktu nie utrzymywałam przez lata, na Facebooku przyjęta nie została, więc podczas imprezy z okazji Dnia Edukacji Narodowej zjadała mnie wzrokiem i próbowała odszukać w moim zachowaniu „uaktualnienia statusów” mojego życia przez te wszystkie lata rozłąki, a raczej powinnam powiedzieć rozłąki informacji do plotkowania.  Widziałam ten głodny wzrok i czekałam na pytania prosto z mostu wpychające się z buciorami w moją prywatność. Znam ten typ, znam ten tok, znam już ten zestaw pytań. Najpierw delikatne próby udowodnienia w towarzystwie, że niby mnie zna, że pochwali się moimi zdjęciami z podstawówki ku uciesze reszty grona, że nie pamięta bym jako dziecko lubiła muzykę, a dziś śpiewam i tańczę ile sił w nogach i płucach. Została odstawiona do kąta zwróceniem uwagi na fakt, że jakim bezsensem jest porównywanie 13-letniej dziewczynki z dzisiejszą kobietą, która stoi przed nią i o której nic nie wie.
A potem zrobiła to, co każda osoba wyłaniająca się nagle w moim życiu z przeszłości. To pytanie, bez którego jakby kobiety nie umiały zagaić zwykłej rozmowy. Pytania, z którego zrobiono w Polsce tzw. „small talk”, czego ja nie znoszę, ponieważ w moim życiu jest to „big talk” dla zaufanych osób.

Próbowała zatem wykorzystać moją chwilę odurzenia alkoholowego i jak hienia przyczaiła się na mnie na ławce. Ja wiedziałam, czekałam, moja czujność się nie uśpiła. „Junkie, masz chłopaka? A gdzie dziecko? Bo jakoś nie mogę sobie przypomnieć przez te lata byś była kojarzona z jakimś facetem na dłużej” Żarłoczna Junkie ugryzła ją odpowiedzią: „Dlaczego ludzie po niewidzeniu się tyle lat, myślą, że mają prawo zadawać najbardziej intymne pytania o czyjąś prywatność? Cenię sobie właśnie droga A., że nikt przez te lata nie wie, co się tak naprawdę dzieje w moim życiu i tak pozostanie. Nie lubię, gdy ktoś nie umie inaczej zacząć rozmowy jak tylko wpraszając się na siłę w czyjąś prywatność”. A. zmieszała się, nie spodziewała się i od razu odpuściła. Przeniosła się do innej ofiary pytając o jej nazwisko, gdy dowiedziała się, że jest mężatką, zapytała o nazwisko panieńskie. Towarzyska hiena szukająca drzew genealogicznych i pustych powiązań z kimkolwiek. Przekonała się, że z „koleżanką” z podstawówki wspólnej nici już nie znajdzie. Wieczór pokazał jej, że w tym gronie nie odnajdzie żadnej nici, jeśli będzie tak naciskać.   

Bo ona i wielu innych nie ma pojęcia jak jest mnie jakby mniej. Słownie, ilościowo, kilogramowo, fizycznie. Nie wie jak się kurczę w środku, gdy ktoś znów mnie pyta czemu nie mam dzieci. 

Zwyczajowo w Polsce oznacza to dozę egoizmu, upośledzenia, feminizmu, a teraz pewnie jeszcze genderu!

Otóż nie, żyję w kraju, w którym po prostu egoizmem dopiero by było wychowywanie samotnie dziecka jako osoba homoseksualna.

Obecnie przekonwertowałam wszystkie swe tęsknoty, niepewności, kompleksy, smutki w paliwo do pracy.

Od września pracuję jak szalona, bez przerwy, pełen bak bez dna. Otwieram umysły, ucząc jednocześnie języka. Rozwijam poglądy, zmuszam do myślenia. Bo, gdy przygotowałam zajęcia o wizerunku kobiet w reklamach, mediach i polityce, uczniowie nie wiedzieli jakie przesłanie niesie ta krótka reklama:



Pojęłam, że dzisiejsi młodzi nie zaczną kontemplować, póki im się nie wskaże drogi jak. Jako priorytet w tegoroczny plan swojej pracy, wprowadziłam zasadę odchodzenia od podręcznikowych lekcji przynajmniej dwa razy w miesiącu. Skutkuje, pobudza, stymuluje, zbliża, zacieśnia, rozwija. A mi i im rosną skrzydła. Latam z uczniami razem po świecie możliwości i poglądów. 



A czasem i mnie pośród nich dopadają różne chwile silnej autorelfeksji, które wracają natarczywym refluksem. 

Że nie trzeba nosić kogoś wcześniej pod sercem, by całym sercem go pokochać. 

Więc podbiegam do Was tak szybko, nie do końca zgrabnie. Podbiegam by Wam powiedzieć, jak uderzył moje serce dziś znów mały O. Uderza mnie codziennie, gdy zauważa mnie gdzieś w tłumie i uśmiecha się do mnie z daleka. Jest wiele dzieci, które mnie kocha bezwarunkowo.

Ale w moim życiu nie pojawiło się tak niewinne dziecko jak Najukochańszy O.

Musicie wiedzieć, że O. jest małym gentelmanem. Jeśli chodzi o wychowanie, ale też usposobienie. Jest delikatny, ale nie zagubiony. Wrażliwy, ale nie płaczliwy. Stałam dziś na dyżurze, większość dzieci bawiła się na dworze, ja pilnowałam parteru. Przez drzwi wszedł nagle mały O. Znów sam, zamyślony siedmiolatek. Rozpromienił się na mój widok. Choć ja sama ukrywałam jak bardzo pojaśniałam. Nigdy nie wiem co mały O. zrobi tym razem, to tylko jeden z jego spontanicznych gestów. 

O. kroczy w moją stronę uśmiechnięty, wyciąga szarmancko ręce z kieszeni, jedną podaje mi pewnym w uścisku jak mały mężczyzna i mówi "cześć".

Wcześniej w ciągu tygodnia uraczył mnie prostym zdaniem "dzień dobry Pani, kiedy będziesz znów na świetlicy? Bo wtedy jest tak fajnie".

O. do dziś nie wie czy ma mówić per Pani czy na ty. A ja nigdy go nie poprawiam, bo tak samo nie wiem czy bardziej żałuję, że nie jest moim uczniem czy synem.

Bo przy mnie dzieci stają się znów dziećmi. Robią dziubki, uśmiechają się, nie gnają do gier, czekają jaką bajkę im opowiem.

Nie wiedzą jak bardzo mi dają siebie w tej nagonce pracy.

Przedwczoraj świętowaliśmy Dzień Edukacji Narodowej. Nie, to nie dzień przymuszania się do ofiarowania kwiatów nauczycielowi, którego się nie lubi. Dla mnie to przede wszystkim szczere podziękowanie za każdy kwiat uśmiechu i laurkę tym samym, bo to nie tylko moje święto. Dzień obfitował w dumę z siebie z wystawionego przedstawienia, duma z tej radości jaka narodziła się w sercach uczniów, którzy poczuli, że odwalili kawał dobrej roboty i spisali się śpiewająco jako aktorzy. To był najlepszy prezent.

Wczoraj z kolei był Dzień Nienarodzonego Dziecka. Nie chcę i nie odbieram żadnej matce, która autentycznie utraciła dziecko tego dnia. Jednak w ten dzień i mnie ogarnia dojmujący skutek, bo i moje dziecko nigdy się nie narodziło…


Więc mnie nie pytaj, nie kwestionuj, po prostu, zrozum.

czwartek, 9 października 2014

Uprawiasz sex...ting?!

Jednym z najczęściej wpisywanych haseł w Google w zeszłym miesiącu było: „Jennifer Lawrence nago”.

Co człowiek, to opinia. Jedni twierdzą, że głupotą gwiazd jest robienie sobie w ogóle takich zdjęć i przechowywanie w telefonie, a potem naiwna pewność, że nikt do tych zdjęć się nie dorwie. Inni zaś twierdzą, że każdy ma prawo do prywatności i obrzydliwością jest ją w taki sposób wykradać i upubliczniać. W czasach selfie i kultury, która wymaga od nas ciągłej widzialności, nie trzeba było długo czekać, by sexting stał się mainstreamowym zjawiskiem promowania siebie wśród znajomych.
Ponieważ Jennifer Lawrence i 100 innych celebrytów, których zdjęcia zhackowano, nie są odosobnionymi przypadkami. Kwestionariusze w Stanach pokazują, że 44% ludzi między 18 a 24 rokiem życia dostało sexta, czyli mmsa przedstawiającego nagie, bądź częściowo nagie zdjęcie. Jeśli chodzi o nasze rodzime statystyki, to już co 5-ty Polak przyznaje się do ujawnienia rąbka swej nagości używając telefonu, a nie intymności sypialni.

Umknęło nam to, ale autoprezentacja przez nagość stała się powszechna. Nagość nie polega już na braku ubrań, ale niestety braku kontroli. Zaufanie do kogoś może nam się czasami zaśmiać w twarz, a ten żart ani trochę nas nie rozśmieszy. Jennifer Lawrence w końcu po miesiącu postanowiła wypowiedzieć się na temat całej sytuacji:

„To żaden skandal, to zwyczajne przestępstwo seksualne. A każdy, kogo podkusiło obejrzenie moich zdjęć w Internecie, uwiecznia tylko to przestępstwo i sam je promuje”. Dodała: „Byłam w czteroletnim, świetnym związku na odległość i albo mój chłopak mógł oglądać filmy pornograficzne albo mnie.” Jennifer, aktorka, która pobiła rekord Guinessa w zeszłorocznych zarobkach za jeden film, przyznała, że żadne pieniądze nie są warte tego, gdy musisz zadzwonić do własnego ojca i ostrzec go, że może napotkać nagie zdjęcia córki w Internecie. Przyznała również, że próbowała napisać przeprosiny, ale gdy tylko zaczynała, to zalewała się łzami i złością, aż w końcu dotarło do niej, że nie ma za co przepraszać. Na pewno nie za to, jak obrzydliwe jest upublicznianie nagich zdjęć kogokolwiek bez jego zgody.

W Polsce zjawisko nie jest nieznane. Revenge porn to strona, gdzie wściekli, obrażeni, znienawidzeni eks-partnerzy umieszczają nagie zdjęcia swoich eks-połówek, które boleśnie odcięli w ramach zemsty. W taki sposób wiele nieświadomych osób wylądowało na stronach czy w pismach pornograficznych.

Kolejne nurtujące pytanie, którzy stawiają amerykańscy badacze, to czy sexting skutkuje we wcześniejszej inicjacji seksualnej młodzieży, czy też w ich w rozwiązłości, seksie bez zabezpieczeń bądź posiadaniu kilku partnerek/ów. Otóż, gdy ostatnie punkty nie przekładają się na rzeczywistość, to wyniki wykazują, że młodzież otrzymująca bądź wysyłająca sexty, w najbliższym roku faktycznie uprawiała seks.

Czy rosnąca popularność sextingu powinna dziwić? Czy też upublicznianie bez niczyjej zgody? Niestety ani jedno ani drugie nie świeci skandalem w dzisiejszej powszechnej dostępności wszystkiego. Co bardziej sarkastyczni komentatorzy, żartują, że w 2028 roku, kandydaci na prezydentów będą debatować w niczym innym, jak tylko czerwonym lub niebieskim krawacie, by siebie promować.

Sam zeszły rok wykazał, że nagość jest w cenie. Najczęściej oglądane video na Youtube z 700 milionową publicznością, to latająca nago na kuli Miley Cyrus w piosence „Wrecking Ball” i jeszcze więcej seksownych przodów i tyłów w utworze „Blurred Lines” z 300 milionami chętnie patrzących na modelki na smyczach, mimo wielu protestów. Telewizja też nie kryje się już pod kołdrą. Seriale „Girls” i „Gra o Tron” „świecą” tymi przykładami, a stacja VH1 wypuściła program „Randkowanie Nago”.

Nagość stała się też narzędziem politycznym. Wiele kampanii woła o brak wstydu i promuje akceptację własnych nagich partii ciała. Kobiety rozbierają się do naga, by zmienić standardy piękna, jak na przykład puszyste kobiety pozujące w bikini, udostępniające zdjęcia na Instagramie z hashtagiem #fatkini. Natomiast nowojorska akcja „Free the Nipple”, czyli „Uwolnij sutek”, to też film, który ma umocnić pozycję kobiet i sprzeciwiać się ich cenzurze. Ma pokazać, że telewizja amerykańska promuje obrazy przemocy i morderstw, a zakazuje pokazywania kobiecych piersi. Akcja pyta prowokacyjnie: Co jest bardziej obsceniczne? Przemoc czy sutek? Mogliśmy obserwować niedawno wiele celebrytek pozujących karmienie piersią publicznie. Obecnie 35 stanów zakazuje pokazywania sutka i karmienia publicznie piersią. W bardziej konserwatywnych stanach, jak Lousiana, za pokazanie się topless grozi trzy lata więzienia i grzywna w wysokości 2500 dolarów.
Żyjemy w czasach, kiedy wszystko jest dla ludzi. W granicach rozsądku. Którego również dzisiejszemu światu często brak. Moim zdaniem brakuje wstydu, tam gdzie powinien być. Wprowadził się do sypialni, a wyprowadził z Internetu. W sypialniach gasimy światła, zasłaniamy rolety, boimy się otworzyć oczy i pokazać, ale też spojrzeć na partnerkę/a. Sexting stał się narzędziem ułatwiającym współżycie i pobudzanie pożądania. Buduje mur pewności siebie, która nie zawsze przekłada się na autentyczne doznania łóżkowe.

Dziwimy się, gdzie podziała się ta kobieta, która słała śmiałe zdjęcia. Została za drzwiami sypialni czy utknęła w seksownym mmsie? Tak, moim zdaniem wszystko jest dla ludzi i flirtujący sext niczemu nie grozi, póki mamy pełne zaufanie i szacunek do osoby go otrzymującej, a również odwaga z sexta przekłada się na rzeczywistość.

Bardziej się krępujemy, więcej się brzydzimy. Otacza nas świat emancypacji, wolności, morza możliwości, a to siebie nawzajem wstydzimy się najbardziej. Toniemy we własnym, zbędnym wstydzie. Moja wyobraźnia ma problem w przywołaniu sobie obrazu kobiety, która by nie wstydziła się swojej nagości. Nie tęsknię do sextingu, ale do kobiety, który zasypia wspólnie ze mną nago. A nie ubiera się pospieszne po seksie, jakby co najmniej nasz stosunek ktoś wrzucił na Instagram z hashtagiem #ZobaczSexDwóchGorącychLesbijek.



Bo sexting może przybrać wiele form.




Wszystko ze smakiem, wyrafinowaniem i nagim zaufaniem.

niedziela, 5 października 2014

Do pragnienia.

Całkiem dobrze idzie mi nieściąganie książki z półki pozycji zakazanych.

Książki ze zbioru na literkę P.

P jak Pragnienie.

Ale potem przychodzi taki wieczór,

Taki wieczór jak wczorajszy.

Kiedy ocieka się seksem.

Zakładasz podarte jeansy.

Seks wylewa się z rozdartej przestrzeni twojego kolana i uda.

Czujesz się dobrze w swojej skórze.

Zapomniałaś jak może się ona komuś podobać.

Nagle stajesz się atrakcyjna dla całego towarzystwa.

Starego i nowego.

Wyświetlają Cię na pulpicie własnych zapomnianych pragnień.

Wrócą do swoich sypialni i partnerów i pewnie będą wylewać seks z siebie.

Ja nie. Ale nie szkodzi.

Wychodzę do łazienki. Przeglądam się w całości w dużym lustrze.

Podarte jeansy, zadziornie wystająca koszulka ze spodni,

Wyzywająca burza włosów,

Pasek wołający o rozpięcie,

Bluzka odsłaniająca całe plecy,

Przód zostawiający miejsce dla wyobraźni,

I te rozdarte jeansy,

Rozdzierają mnie i towarzystwo od środka.

W dłoniach wytrawne czerwona wina dla kobiet,

Wódka dla mężczyzn.

Przełykamy w gardłach litry niewymownego pożądania.

Nagle przybiera ono słowną formę.

„Chcemy Cię w trójkącie”.

Wybacz kolego, lubię tylko dwa kąty.

Ty odpadasz z równania.

Masz podstawową i fundamentalną wadę anatomiczną

dyskwalifikującą cię na starcie wyścigu pragnień;)

Wieczór, kiedy jesteś na językach wszystkich.

Kiedy stajesz się obiektem nie tylko rozmów, ale widzisz,

ociekasz tą świadomością,

Że obiektem również fantazji.

Każdemu przydaje się czasem taki wieczór.

Odkurzenia pragnień swoich i cudzych.

Odwoził mnie do domu trójkąt.

Oboje wysiedli z samochodu by mnie pożegnać.

Wylewnie.

Ja do łóżka swojego, oni do swojego.

To był wylewny wieczór.

Zostawiłam go z zadziornym uśmiechem.



A Wam daję znów do myślenia.


Do pragnienia.


środa, 1 października 2014

Wpływając na spokojne wody siebie.

Otulam Was.

https://www.youtube.com/watch?v=9sLW5hT6NwE

Ludzie lubią grac, pogrywać, wygrywać. Gorzej im idzie przegrywanie, tutaj wygrywa frustracja i łatwe wybuchy złości i nieumiejętność przyznania się do błędu i porażki. Wtedy znikają z pola bitwy. Tyle ich widziałam. Nawet kurzu za sobą nie zostawiają. Czasami zapominam, że byli.
Nie przepadam za grami. Nie rozumiem fenomenu kasyn i konsol gier. Tęsknię za Pegasusem. Jeśli gry, to ewentualnie strategiczne lub wyścigi samochodów. Nie te, gdzie liczy się wynik, ale przebyta droga i doświadczenia z niej płynące.

Mało rozmawiamy, jeszcze mniej pytamy, a najrzadziej szczerze odpowiadamy. Ostatnio osoba, którą widziałam raz w życiu i po której bym się nie spodziewała, zadała trzy najodważniejsze pytania, wykazując się miłą troską.

„Czy wszystko z tobą dobrze?”
„Czy jesteś szczęśliwa?”
„Czy wiesz co i kogo chcesz od życia?”

To pytania trudne, łatwo można w nich przegrać pewność siebie, postawić na złym polu rosyjskiej ruletki życia i już nie wiadomo czy bardziej boimy się i nie ufamy intencji pytającego czy raczej własnych odpowiedzi. A są to pytania, które każdy człowiek dbający o własny rozwój, powinien sobie od czasu do czasu zadać.

Bo my lubimy chować się za pewnością siebie. A to przecież ułuda łodzi, której nie zatopi żaden sztorm. To twarde obstawanie w przekonaniu, że żadna osoba nie rozbiła i nie rozbije nas o skały. Pewność niezniszczalności, wolności, siły i odporności na roztrzaskania ludzkich rozczarowań.

Zatem czy wszystko ze mną dobrze? Pragnę wierzyc, że tak. Samotność zadomowiła się w przyjaznym kącie. Nie pcha mnie już nigdzie na siłę. Głupotą jest prowadzić własną łódź na pewne roztrzaskanie. Skończyłam z tym. Wypatruję spokojnych wód gruntowych, a nie przypływów i odpływów zaangażowania. Trzymam się osób pewnych, nie ulotnych. Nie tych co podają listę manipulacyjnych warunków znajomości, ale tych, co są mimo wszystko, mimo czasu, mimo odległości. Zaangażowałam się w pracę, odwieczne przyjaźnie i budowanie z niczego, bez wymówek i dzięki temu „u mnie dobrze jest”.

Czy jestem szczęśliwa? Na tyle, ile życie mi pozwala i ubogaca mnie w chwile spontanicznej radości, na tyle jestem szczęśliwa. A gdy czai się wysysacz szczęścia, zwany smutkiem, niepewnością jutra, poczuciem dogłębnej samotności, to mam jeszcze jakieś spontaniczne spotkanie, ugotowanie dobrego jedzenia, poczęstowania się dobrym filmem, muzyką, książką czy troską o drugiego człowieka, małego czy dużego, która sama wypełnia mnie docenieniem tego, co mam.

Co i kogo chcę od życia? Chcę umiejętności walki i stałości. Nie poddawania się, gdy wiatr zawieje mocniej, braku zachwiań. Wypatruję na horyzoncie dojrzałości siebie, poglądów, planów na własne życie i siebie. Lojalności i świadomości, że są dni gorsze i lepsze, a nie uciekania na łódź ratunkową i odpłynięcie przy pierwszych burzowych chmurach. Nie życia z dnia na dzień, bo to nie zapewnia bezpieczeństwa i pewności jutra. Dobrej duszy z pasją, a nie wyniosłości bez mądrości życiowej, inteligencji i dociekliwości własnego charakteru i zdarzeń dookoła. Nie szukam klapek na oczach, raczej giętkości charakteru i własnych wad i zalet. Stagnacja nie daje wiatrów w żagle, tylko skutkuje w kłótniach, który kurs obrać. Zatem zdolność kompromisów, autorefleksji, spotykania się w połowie drogi.  

 
Że mam wielki biust
Poruszam nim
I wszyscy się gapią
Śniłam też ze mam nogi jak miód
Ciągnęły się od szyi po kanapie
Że jestem pewna gdzie mam przygód gdzie mam tył
Że wierze w boga, który we mnie wierzy
Że mam odwagę mówić prawdę lub nic
Ze moim gardłem biegnie złota nic

Jak to się stało
Ze zapomniałem o moich piersiach
Jak to się stało
Ze wciąż jest za mało prawdy w mych pieśniach
Wciąż wyciągają szyję nieśmiało
Łaknąc powietrza
Wołają mnie rano
A serce schowane
Zamknięte w żebrach

Nowy rozbrajający, nieokiełznany i zadziorny utwór Natalii Przybysz urzeka szczerością kobiety. Jak dla mnie mówi o sprzeciwie podmiotowemu traktowaniu kobiet, taki drobny feministyczny manifest własnych pragnień i przypomnienia sobie o sile własnych, zapomnianych pragnień i atrybutach.

Zatem obecnie mojej kobiety nie ubiera Prada, Gucci, wysoki obcas, torebka na ramieniu, długie czy krótkie włosy, ale szczery wybuch śmiechu, opuszczenie gardy, kiedy tego potrzebuje, umiejętność przyznania się do błędu i przyznania racji. Ubiera ją szczerość obrana z sarkazmu i złośliwości. Bo jak już mówiłam, nie lubię gierek. Piaskownica jest dla dzieci. Ja szukam kobiety z krwi i kości ulepionych z pewnej gliny.

Pragnę wierzyc, że taka kobieta istnieje, a to nie manekin stojący na wystawie w antykwariacie ludzkich pragnień.

To przecież cechy, które są oczywiste i powinny być pożądane  i w przyjaciołach i potencjalnych partnerach na życie, a trudne o nie, jakby to był towar sprowadzany z dalekich wód dzikiego kraju. W świecie ogólnej dostępności jakichkolwiek dóbr, wszystko chcielibyśmy łatwo, blisko, z dostawą prosto do domu, bez dodatkowych opłat. Przeszkadza nam odległość, pierwsze napotkane przeszkody. Towar zawsze można odesłać do sprzedawcy. Zamówić zastępczy. Wszystko chcemy szybko i wygodnie, jak wakacje all inclusive, które zamawiamy na wypoczynek.


Internet otula nas ostatnio kolejnym nagraniem będących hołdem wolności małżeństw homoseksualnych. To wiersz napisany przez Richarda Blanco, czytanego przez aktorów, Bena Fostera i Robin Wright (którą pewnie znacie z roli pani Underwood w „House of Cards”). To piękne wyznanie miłości, ale przede wszystkim drogi przebytej do ołtarza w coraz większej ilości stanów, które umożliwiają małżeństwa homoseksualne w Stanach Zjednoczonych.
Osoba, której wypatruję musi rozumieć piękno takiego prostego wiersza. Musi wynosić na piedestały drobne gesty jak dzielenie śmiechu na kanapie przy oglądaniu filmu, chwycenia za dłoń, przytulenia w nocy, śmiechu dziecka.

„Yes, I counted your eyelashes…
No and maybes turned into yeses.
Love is the right to say ‘I do’.”


I wish I could say “I do”.