poniedziałek, 3 października 2011

Zmieniła status na "w związku małżeńskim z..."


Niektóre kobiety są stworzone do małżeństwa. Ich myśli od dzieciństwa zaprzątają marzenia o białym domku, wielkim ogrodzie, dzieciach bawiących się w piaskownicy i mężu, który będzie inteligentnym, przystojnym mężczyzną dbającym o swoją rodzinę. 
Zalogowałam się dziś do Facebook'a i momentalnie zbombardowały mnie zdjęcia trzech koleżanek z ich ślubu wraz z natychmiastową zmianą ich nazwiska oraz statusu związku na "w związku małżeńskim z użytkownikiem...". W jednym albumie pojawia się zdjęcie moich 3 koleżanek ze studiów - jedna z nich to panna młoda, a dwójka jest już ze 3 lata po ślubie. I myślę, że te to mają szczęście, bądź nieszczęście, bo punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Wszyscy na tych zdjęciach błyszczą tak intensywnie, że ich wybielane uśmiechy i ich szczęście aż rażą w oczy w taki sposób, że dziwna siła ściska mi serce. Jedna z nich wyszła za mąż za Turka, więc doczekała się nawet dwóch ślubów, według tureckiego i polskiego zwyczaju. Patrzę na te zdjęcia, na nie i myślę, że widać, że czekały na ten dzień całe życie i faktycznie się doczekały. Teraz mogą zabierać swoich mężów na wesela innych, trzymać się siebie dumnie i ubierać ich w krawaty pasujące pod kolor swoich sukienek. Mogą brać wspólnie kredyt na dom, płodzić małe istostki i uczyć je, że wypada się uczyć, pracować ciężko i żenić się, by wydawać na świat kolejne pokolenia. Takie dla których małżeństwo i macierzyństwo są spełnieniem mają szczęście, gdy znajdą tego "jedynego" i zdaje się, że osiągnęły pełnię.
Druga grupa to ta bardziej szykanowana, choć jest owocem rozwijających się poglądów, zmieniających się obyczajów i świadomości praw kobiet. Określa się je mianem silnych i niezależnych. Mają po 25, 30 bądź 35 lat i nie widzą siebie wsadzonych w ramkę w role żon i matek. Ich nie określa powiedzenie "matka Polka", wzdrygają się na samą myśl porównania. I nie ma się im co dziwić, bo nie każdemu wypisano w losie „żyli długo i szczęśliwie”. Takie kobiety mają przynoszące korzyści finansowe i duchowe posady, które dostarczają im satysfakcji życiowej. Ich wyznacznikiem szczęścia nie jest partner i udane małżeństwo, ale to co same osiągną i na co sobie zapracują. Piętnuje się je i nazywa starymi pannami, nieszczęśliwymi, biurwami, kurwami, a czasami nawet lesbami, bo po prostu są po 30stce i są singielkami. Niektóre dumnymi, a niektóre cicho pragnące miłości. Bo to ludzka potrzeba być kochanym i potrzebnym i to żaden wstyd. Żaden też wstyd tego nie potrzebować i mieć rozwijającą się karierę zawodową. Są kobiety, które nie wyobrażają sobie biegającego i krzyczącego dziecka po domu, które krzyknie „mamo”. Nie chodzi o to, że nienawidzą dzieci, lubię cudze dzieci, czasem nawet stwierdzą, że są urocze, ale nie wyobrażają sobie wydać na świat własne i to nic złego. 
Żadna z tych grup nie jest gorsza od drugiej. Nie ma kur domowych, ani singielek. Jesteśmy my, kobiety z różnymi potrzebami, poglądami, uczuciami.
Potem jest trzecia grupa, która na to patrzy, czyli ja. Zmuszona udawać silną, niezależną singielkę, która nie uważa siebie za starą pannę, tylko musi wiecznie tłumaczyć zdziwionej rodzinie i znajomym, że „facet jej do szczęścia nie potrzebny”. Ja zmuszona, a ja prawdziwa to dwie różne osoby. Ta prawdziwa zawsze chciała wybrać swoją wymarzoną suknię ślubną, mieć dom z wielkim ogrodem, gdzie czytam z partnerką poranną prasę przy kawie, gdzie ucinamy sobie drzemki i czytamy książki, a wieczorami urządzamy grill dla znajomych i rodziny. Ja nigdy nie pragnęłam księcia z bajki ani księżniczki, pięknej czy bestii, śpiącej królewny czy Barbie. Chciałabym żyć w społeczeństwie, gdzie też mogłabym wstawić swoje zdjęcia ze ślubu w ramki i nie musieć się ich wstydzić. Móc zmienić status związku na chociażby związku”, od 3 lat.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz