piątek, 2 listopada 2012

Ty tam Śmierc czy jak Ci tam – wkurzasz mnie!

Dziś ponuro, gburo, a może i chwilami makabrycznie.

A bo ta Śmierc to niezła dziwka jest. Szmata. Zdzira. Oddaję jej wielką literę na początku, bo wolę dmuchac na zimne i oddac jej mimo wszystko należyty szacunek, bo jak mi trzaśnie w drzwi i okrutnie zabierze to nie chce by była brutalniejsza niż to potrzebne za to, że użyłam niezbyt pochlebnych słów odnosząc się do Niej.

Zabawne, że wszystkiemu co złe przypada często rodzaj żeński. Był huragan Katrina, teraz mamy Sandy. Sandy to była ta słodka blondyneczka z kręconymi włosami śpiewająca „You’re the one that I want” w musicalu Grease, a nie huragan siejący zniszczenie. Zabili niewinne kojarzenie Sandy!

Wkurzyła mnie, wczoraj, jak zwykle wczoraj. Nie chodzę na cmentarz raz w roku z początkiem listopada, ponieważ wyrzuty sumienia mnie tam pchają. Wyrzuty, że za mało odwiedzam tych, co odeszli albo za mało za nimi tęsknię. Nie idę wcześniej do fryzjera, nie kupiłam nowych kozaczków, lśniącego zajebistością płaszcza by przeparadowac wśród współmieszkańców. W tym roku nie pchałam się na deszcz na mszę w tłum by ściskac się jak na warszawskim bródnowskim cmentarzu wykrzykując wszystkie przekleństwa świata w niebiosa. To powinna byc chwila przestrzeni dla własnych uczuc, tęsknot i relfeksji, a nie dla rozglądania się z nudów, kto się w co ubrał.

Pójście na cmentarz po całym tym bałaganie, w ciemnościach, czujemy się bezpieczniej. Przychodzimy tam wtedy dla bliskich, nie rozpraszają nas tłumy osób, które trzeba ominąc zanim dotrze się do nagrobka. Nic nie zakłóciło moich myśli. Dlatego wróciła znów ta złośc. Myślałam, że dawno minęła.

Ale nie, dalej mnie Śmierc wkurzasz, wiesz?! Wpieniasz, wnerwiasz, wkur****. Mi piszemy swoje życie, zapisujemy kartki naszej księgi najbardziej imponująco jak się da z uporem maniaka, a Ty potem bierzesz te kartki, zgniatasz, przecinasz na pół machnięciem ostrej kosy i brutalnie wyrywasz długopis z dłoni. Ucinasz palce, krew się sączy na biurko, a z nas ucieka życie.

Przeróżne choroby cywilizacyjne, pośpiech, pijani kierowcy, zmęczenie za kierownicą, poddanie się, bezczelny rak trzymają nas w ryzach. Mają tę kosę w pogotowiu. Stojąc nad każdym grobem pomyślałam, że nie ma nic pięknego w umieraniu. Do dziś widzę przeraźliwie chudą nogę wystającą spod kołdry dziadka umierającego na raka kości i Bóg wie jeszcze czego. Babci cham schował się w jelicie grubym, drugiej już wszędzie by zabrac ją w miesiąc. Jeden wypadł z okna w stanie z lekka mówiąc nietrzeźwym, nie wstał już nigdy. Nikt nie powinien znajdowac swojego dziecka powieszonego na klamce, a i taka wiadomośc kiedyś mnie przywitała z rana. Ciocia nie powinna przeżywac trójki swoich dzieci, dwóch przy porodzie, a kolejnego w brutalnym wypadku samochodowym. Mojej ukochanej, inspirującej do dziś nauczycielki nie powinien potrącic pijany kierowca, który nie poszedł za to siedziec. Nie zabiera się dziecku drugiej matki.

Nie na krześle, nie we śnie, nie w spokoju i nie w złości. Ale w bólu, 90% nas umrze w bólu, może nagle, może w agonii, ale nie będzie raczej pięknie. I jestem za to na Ciebie kolejny dzień piekielnie wściekła, nieważne czy masz na imię Sandy czy Katrina czy Śmierc! Nigdy nie zrozumiem, dlaczego Ten tam na górze, czy może na dole zabiera najlepszych ludzi tak brutalnie.

Nie chcę obudzic się z ręką w nocniku, pójdę się zbadac.

A Wy?

4 komentarze:

  1. Heh. Zgoda.
    Ale moja przekorna ja powie, że u Terry Pratcheta Śmierć to on. :)
    Stoikiem jestem. Ponieważ nie zmienię nieuniknionego, nie wkurza mnie to. Jeden problem z głowy mniej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo Ty to w ogóle pozytywnie usposobiania w przeciwieństwie do mnie, muszę się tego od Ciebie uczyc ;)

      Usuń
  2. I co jest w tym wszystkim najgorsze- nie pozostaje nam nic innego jak tylko się z tym faktem pogodzić...
    Badam się regularnie. Jeśli śmierć ma mnie zaskoczyć to przynajmniej niech ta Zdzira się trochę wysili:P

    OdpowiedzUsuń