poniedziałek, 7 lipca 2014

Wakacje są wtedy, kiedy kończy się chodnik.

Kiedy zaczynają się dla was wakacje, urlop, odpoczynek? Czy starczy tylko ta chwila kiedy po pracy, spełnionych wszystkich obowiązkach dnia powszedniego, możecie usiąść wieczorem przed telewizorem, w ogrodzie, z piwem, kieliszkiem wina czy książką w ręku? Czy to zaplanowane od A do Z wakacje all inclusive? Biuro podróży układa za nas trasę wypoczynku, karmi bez wyboru, pokazuje bez upragnionego przystanku? Czy to może spakowanie plecaka i wyruszenie "byle przed siebie", "z dala od ciebie" czy "ucieczka od zgiełku"? Czy odpoczynek to zwyczajnie wolny weekend i siedzenie w miejscu dla odprężenia ciała i umysłu? Osobiście dbam o to by codziennie w ciągu miesięcy pracy znaleźć chwile dla siebie, więc dla mnie prawdziwy wypoczynek, wakacje, urlop to coś bardziej, intensywniej, głośniej, mocniej, boleśniej.

Wakacje są wtedy, kiedy kończy się chodnik.

Wtedy, kiedy nocą przechadzasz w sandałach kilkanaście kilometrów po jednym z najpiękniejszych miast Polski i nabawiasz się pęcherzy, brudzisz stopy piachem, by za chwilę przemyć je w wilgotnej trawie. Są wtedy, kiedy przebiegasz środkiem autostrady, gdy spacerujesz w ciemnościach po stoczni, a przyświecają ci tylko gwiazdy. Są wtedy, kiedy nocujesz u koleżanki z liceum, boisz się czy nie nadwyrężasz gościnności, by potem zostać oprowadzona nocą po najbardziej magicznych zakątkach Gdańska i spędzić jedną z najbardziej niezapomnianych nocy życia. Wakacje są wtedy, kiedy przysiadasz w pubie by ostudzić pragnienie wrażeń zimnym piwem by za chwilę wstać i iść dalej i nie zatrzymywać się w żadnym pubie na dłużej niż 30 minut. To ta chwila kiedy siedzisz, obserwujesz roześmianych znajomych i myślisz jak bardzo kochasz życie. To moment kiedy znajomy mieszkający na stałe w pięknym mieście zapomina o jego wyjątkowości i dziękuje ci za przypomnienie mówiąc „człowiek jest tak zabiegany, że zapomina spoglądać w górę by zachwycić się pięknem tutejszych kamienic i nieba”. Zmierzamy na przystanek na autobus nocny by stwierdzić, że noc nie może się jeszcze skończyć, a nogi przecież mogą nas same zaprowadzić do domu.



Tak, to był jeden z najbardziej wyjątkowych weekendów mojego życia. Rozpoczął się tradycyjnie za kierownicą niecierpliwości tego, co przede mną. Żadne zmęczenie świata podróżą samochodem nie mogły ostudzić tego, co się we mnie kotłowało na myśl, że wieczorem dotrę na Open’er Festival i zobaczę na żywo spełnienie swojego marzenia. Wakacje są więc też wtedy, kiedy w ścisku upału i ludzi jedziesz autobusem podekscytowania do miejsca, na które zawsze chciałaś dotrzeć. Przekraczasz bramki festiwalu, rozpościerasz ręce, podskakujesz i puszczasz się pędem na pole i żadna zakłopotana mina współtowarzyszek ci tej radości bycia tu i teraz nie odbierze. Powiedzieć, że to było jak Gwiazdka w lipcu to za mało, bo nawet na pierwszą gwiazdkę na niebie nie czekałam w dzieciństwie z takim podekscytowaniem jak na to, że w końcu tego wieczoru zobaczę BANKS. Kiedyś kobiety mdlały na widok Elvisa, Beatlesów czy Michaela Jacksona. Kiedyś uważałam to za widok komiczny, a w piątek sama stałam się tego obrazem. Miejsce pod sceną zajęłam już dwie godziny wcześniej i nie ruszałam się z niego na krok. Motylki w brzuchu – obecne. Drżące dłonie – obecne. Palpitacje serca – obecne. Mdłości – obecne. Gardło do bezustannego krzyku i śpiewu – gotowe!



Jak Wam opisać to uczucie, gdy wykonawca dostrzega cię w tłumie, wskazuje palcem kilka razy, odsyła buziaka, uśmiecha, schodzi ze sceny i podaje dłoń? Nigdy nie wyrosnę z miłości do koncertów. To są wrażenia nie do zastąpienia. Jedni skaczą z samolotów ze spadochronami, szukają adrenaliny. Mi wystarczy właśnie to. Dostrzeżenie przez ukochaną wokalistkę, że kocham jej muzykę, osobowość i nie ma piosenki, której płuca i serce by nie znały. Skaczesz w tłumie, roztapiasz się w jego zapachu i powszechnym uwielbieniu tej, która stoi na scenie. Tak – to był najlepszy koncert na jakim w życiu byłam. Co lepsze, nie był to koniec, ponieważ wystarczyło parę kroków przejść dalej być zachwycić się Lykke Li na ogromnej scenie. Czego chcieć więcej dla takiego muzycznego zapaleńca jak ja?:)




Po tak intensywnym piątku, człowiek nie chce przerywać, zatrzymywać się. Chcę więcej wrażeń, emocji, widoków, smaków, życia! Wakacje są wtedy, kiedy nie przeszkadza ci na plaży żaden płacz  dziecka, pijany mężczyzna, plotkujące kobiety, marudzący ludzie, skrzeczące mewy. Wakacje są wtedy, kiedy się do tego wszystkiego uśmiechasz i sama wyruszasz na spacer wzdłuż morza i nie obchodzi cię nic. Jeszcze nigdy tak bardzo nie pieścił mnie piasek po stopach, łagodnie nie otulała zimna woda morza. Wolna dosłownie i w przenośni, za przecinkiem, przed kropką, z wykrzyknikiem! Momentami coś zatrzepotało w sercu, gdy widok przesnuły całujące i tulące się pary na plaży, ale wtedy wystarczy położyć się na wznak, na nos wsunąć okulary słoneczne, słuchawki włożyć do uszu i ze stoickim spokojem czekać na swoją kolej.

Zatem czekam. Wsiadam w auto, pakuję bagażnik wrażeń i przynajmniej wiem, gdzie chce wracać, a z kim, to życie samo rozstrzygnie. Zamieniamy się z siostrą rolami i tym razem ja chcę być pasażerem chłonącym książkę i rzeczywistość dookoła. Na tę podróż wybrałam lekturę wybitną, której opisy, sposób przeżywania rzeczywistości idealnie odwzrowywały to, co sama przeżyłam w miniony weekend. Mianowicie "Nie ma ekspresów przy żółtych drogach" Andrzeja Stasiuka. Gdy czytałam fragment "siedziec na rynku nieznanego miasteczka lub wsi w obcym kraju to jest jak czytac piękną książkę" widziałam odwrócenie tej sytuacji. Oglądanie nowych miejsc, słuchanie ukochanych dźwięków na żywo, siedzenie na ławce wyobraźni, cały ten weekend było jak czytanie pięknej książki.
Nie zamykać okna w aucie, chłonąc wymieszane zapachy ludzi, dusznych wsi i miast, kwaśny zapach upałów połączony ze słodką trawą i parującą jezdnią po świeżej, letniej ulewie.

Bo wtedy są wakacje – kiedy kończą się pobocza zmartwień, chodniki tęsknoty za kimś, a otwiera się pole możliwych miejsc do zobaczenia, osób do poznania, smaków do skosztowania, a potem do wspólnego podzielenia się.


Czym Wy się ze mną podzielicie? Gdzie cudownie kończą się jeszcze chodniki?

5 komentarzy:

  1. podczas czytania chwilami odnosiłam wrażenie,ze oto kolejna książka Stasiuka odkrywa przede mną swoje tajemnice..Serio,serio rewelacyjnie piszesz!!Taką wolność o której wspomnialas kojarzy mi sie z festiwalem w Jarocinie 93r..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wierzę w ten cudowny zbieg okoliczności :) Wiesz jaką książkę czytałam podczas pobytu nad morzem? Właśnie Stasiuka "Nie ma ekspresów przy żółtych drogach", inspirował mnie do przeżywania wszystkiego całą sobę, lepszego komplementu nie mogłaś mi dac, dziękuję!:)

      Usuń
    2. Popatrz...jakiego mam czuja,akurat wspomnianej ksiażki nie czytalam,ale mnóstwo wcześniejszych,jak najbardziej.To prawda on potrafi nawet zabita dechami wiochę opisac w tak szczególny sposób,ubarwić swoimi odczuciami najmniejszy detal..na który 99% ludzi nie zwrociłoby uwagę,ze ma sie ochotę natychmiast TAM byc by obejrzeć owy detal.Proponuję niezwykle ciekawa pozycję z jego dorobku o ile dobrze pamietam tytuł"jak zostałem.pisarzem". Swietnie i z humorem opisuje lata swojej młodości.Miło mi,ze komplement utrafiony!!!Przeczytalam Twoje wczesniejsze wpisy piękne..tylko ten smutek..przebija.z każdego zdania..tesknota..życzę Ci abys odnalazła szczęscie

      Usuń
    3. Dziękuję Kochana...życzę sobie tego samego każdego dnia! Zabieram się zatem za dalsze pozycje Stasiuka, bo już dawno chciałam je "połknąc":)

      Usuń
  2. A dla mnie kończą się chodniki.kiedy poczuję intensywny zapach trawy rozgrzanej słońcem.
    Też kocham koncerty,te emocje zostaja w mej glowie i sercu do końca życia..Tak.jak.niezwykly show Watersa..przez tygodnie żylam tym niezwykłym wydarzeniem..Tylko muzyka potrafi.poruszyc najgłębiej ukrytą strunę wrażliwości,wywołać dreszcz..a niejednokrotnie łzy.Pozdrawiam i pisz tak arcyciekawie dalej!!!

    OdpowiedzUsuń