A właściwie o dzisiejszym kulcie ciała czy też masochizmie obecnego świata i obsesji związanej z figurą. Od jakiegoś czasu, mianowicie z nieubłagalnie zbliżającą się wiosną i wyższą temperaturą, Onet, różne inne portale, czasopisma, gazety bombardują nas milionami sposobów na zgubienie zbędnego tłuszczyku, który jakimś cudem, nadmiernie szybko pojawił się zimą wprowadzając ludzi w wiosenną i letnią panikę, wręcz fobię przed włożeniem stroju kąpielowego w sezonie kąpielowym. Gdzie nie spojrzę widzę nagłówki: 5 najpopularniejszych diet, wypróbuj sam! ; Zrzuc kilogramy na wiosnę!; Jak uzyskac płaski brzuch w tydzień? Sprawdź!. Jak przy takim wysypie tego typu reklam nie spojrzec w lustro i policzyc swoich kilogramów? Ja pierwszy raz od..właściwie zawsze, należę do osób, które przytyły zimą 5 kilogramów, które objawiają się pokaźnym mieśniem piwnym i boczkami, które wszyscy zauważają i komentują. Koleżanki kiedyś pełne zawiści, teraz cieszą oczy patrząc, że każdy chudy może przytyc. Nie oszukujmy się, że moje ciało podoba mi się tak jak dawniej, bo tak nie jest. Każdy ma w sobie narcystyczne ego, które lubi byc łechtane. Nie wierzę, że istnieją osoby niezakompleksione, tylko takie, które potrafią to dobrze ukryc. Każdy lubi dobrze wyglądac nago, móc pokazac swoje ciało bezwstydnie partnerowi w sypialni, dodaje nam to pewności siebie w łóżku. Lubimy prężnie chodzic po plaży, a nie tak wciągac brzuch, aż nas rozboli i zrobimy się sini od wstrzymywania powietrza. Lubimy spojrzec w lustro i uśmiechnąc się do samych siebie, powiedziec do siebie, cytując słynną scenę z "Milczenia Owiec" : przeleciałbyś mnie? Ja bym siebie przeleciał". Każdy chce wyglądac tak, jakby sam chciał pójśc ze sobą do łóżka. Ile razy w życiu słyszałam w łóżku jaka jestem chuda, jaki mam zajebisty brzuch, ciało itepe itesre. Oczywiście schlebiało mi to. Ale do niczego nigdy nie doprowadziło. Nie sprawiło, że osoby, które kocham zostały ze mną. Więc gdy zostałam sama postanowiłam pic i jeśc co i kiedy będę tylko chciała. Nigdy więcej nie przejmę się tym, co pomyśli potencjalna partnerka łóżkowa. Chcesz mnie, to bierz mnie taką jaką jestem. Tak też robiłam przez ostatnie pół roku. Dziś patrzę w lustro i nie chcę przeleciec siebie. Wpadłam w wir poszukiwań sposobów na schudnięcie. To czym gardziłam do tej pory. Staram się jeśc jak najmniej, dbam o to by ostatnim posiłek jaki zjem był obiad, a potem ewentualnie tylko jabłko, bo to zawsze skutkowało, niestety nie tym razem. I choc teraz bardzo mam ochotę na pierogi domowej roboty i barszcz czerwony do tego, nie zejdę i nie zjem, bo gdybym spojrzała potem na swój brzuch a la świeżo napompowana piłka do zabaw na plaży, byłabym na siebie zła. Wychodzę codziennie wieczorem i mijam ludzi biegających, jeżdzących na rolkach, uprawiających Nordic Walking i wśród nich ja. Biegnę w stadzie, nie chcę zostac w tyle. Wracam do domu i zabieram się jeszcze za brzuszki, po którymś z kolei przerywam i mówię głośno: kogo ja chcę oszukac. Przecież wiadomo, że nie wytrwam, wiadomo, że nie mam kondycji, wiadomo, że nie znoszę tego robic. Wpisywac się w schematy i cwiczyc, bo wszyscy dookoła wywierają na mnie taką presję. Mówi się, że w zdrowym ciele, zdrowy duch. Staram się bardziej wykonywac jakąkolwiek formę aktywności fizycznej, bo przez pracę nie mam okazji nawet daleko się przejśc, a co dopiero jakiś sport uprawiac. Portale więc reklamują wiosnę pięknymi zdjęciami kwitnącej natury na przemian z zapytaniami o to czy zrzucamy tuszę na wiosnę. Zawsze cieszyłam się na tę porę roku. Kwitnąca zieleń przyniosiła nadzieję na lepsze dni. Tymczasem wiosna i to, że dni się wydłużają i coraz dłużej jest jasno napawa mnie przerażeniem przed pokazywaniem siebie i odkrywaniem coraz większej ilości partii ciała. No cóż, będę chodzic po plaży i wciągac to powietrze ile się da. Wiosna, wiosna ach to Ty! (?) Sadło, sadło poszło Ty!
wtorek, 29 marca 2011
czwartek, 24 marca 2011
to wy jesteście salą samobójców...
Jak można się domyślec cytat pochodzi z filmu Sala Samobójców. Film, który dotknął wiele czułych punktów, poruszył wiele ważnych spraw, wykończył psychicznie. Jednak to inne zdanie przeszyło mnie bardziej. "Jesteś wrażliwy, dlatego boli Cię rzeczywistośc, dlatego jesteś wyjątkowy". Rzeczywistośc boli mnie każdego dnia. Nie wiem czy czyni mnie to wyjątkową czy wrażliwą, jednak wierzę i wiem, że są ludzie, których rzeczywistośc dotyka bardziej, a inni potrafią się od niej odgrodzic grubym murem. Mnie bolą ludzie, ich zachowania bądź ich brak, ich słowa, milczenie, krzyki. Bolą mnie kataklizmy i potem zdjęcia ukazujące załamanych ludzi. Boli dzisiejsze zdjęcie 60-kilogramowego 3-latka na Onecie. Boli śmierc ludzi walczących o siebie całe życie, jak wczoraj Elizabeth Taylor, o której jeszcze artykuł rok temu czytałam i podziwiałam za hart ducha. Boli, że prezydent nie wie jak się pisze "ból" i "nadzieii". Boli, że pan Kaczyński nazywa ludzi kupujących w Biedronce biedotą. , Boli, że sensacją tygodnia jest rozstania Nergala z Dodą tudzież Adama Darskiego i Doroty Rabczewskiej, bo przecież mają nazwiska. Boli, że ludzie w ogóle się tym przejmują do tego stopnia, że staje się to wiadomością nr 1 w porannych radiowych wiadomościach i jest powodem powstania kolejnych durnych grup na facebooku. Boli strach przed śmiercią, utratą, kolejnym cierpieniem, zranieniem, pękniętym sercem. Bolą kpiny z cudzej wiary, odmiennego koloru skóry czy orientacji seksualnej. Boli, że ludzie myślą, że nie ma Bogą. Widzą tylko krzyże przy drogach. Brakuje jakkiejkolwiek trwogi. Nie ma nieba, nie ma też piekła? Co jest w takim razie? Odkąd pamiętam wychodząc z domu, do szkoły czy do pracy mówię: zostańcie z Bogiem. Dziś się zastanowiłam dlaczego, to robię, po co to robię. Czy to ma jakieś dla mnie znaczenie czy to zwykła kropka w zdaniu przy pożegnaniu? Dlaczego nie chodzę do kościoła, a boli, gdy widzę znajomych kpiących z religii czy wyższych wartości? Gdzieś musi byc jakaś granica? Ilu z nas używa słowo: bosko. Jesteś boska, jest bosko, nieziemsko. Używamy porównań boskich nie mając tego świadomości, że przyznajemy wielkośc czegoś/ kogoś nadprzyrodzonego nad nami. Czy ten świat naprawdę umiera i nie ma w nim miłości? Boli mnie tego możliwośc, ta niewiadoma boli najbardziej. Co jeśli oprócz nieba, nie ma też miłości? Co jeśli ludzie wpadają na siebie, wypowiadają swoje czary-mary trwające jakiś czas, po czym odchodzą i szukają kolejnej ofiary swojej magii? Boli wzrastająca liczba rozwodów i brak chęci walki w ludziach. Umierają ludzkie starania. Boli, że za scianą moja siostra kłóci się z mężem i ilustruje właśnie takie małżeństwo kilkumiesięczne, które rozmawia, a raczej krzyczy tylko o rozwodzie. Nie chcę się rozwodzic nad wiecznym bólem i strachem. Chcę po prostu umierac w sobie i rodzic się na nowo, by móc każdego dnia doceniac to, co mam, kochac i byc kochaną nie na chwil kilka, bo chcę wierzyc, że miłosc jest i będzie. Każdy dzień przynosi zapach przeszłych dni, uczuc, obaw. Jednak ja nigdy nie przestałam walczyc i jestem z siebie dumna. Z bólem istnienia chwytającym czasem silnie za gardło, nienawiścią do odbicia w lustrze, niepohamowaną siła ciągnąca w dół, skaczę i żyję dalej. Może świat to więcej niż obraz nędzy i rozpaczy, krzyży przy drogach, wielkich łez? Nie chcę życ w sali samobójców. Może proste przyjdą dni.
piątek, 18 marca 2011
Sala samobójców.
to koniec? zabiliśmy w sobie wszystko?
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53668,9239331,Mloda_skora.html wywiad z reżyserem Sali Samobójców, Janem Komasą. Polecam.
piątek, 11 marca 2011
długa droga w dół.
Z ilu odłamków jesteś sklejony?
Ile potrzeba dźgnięć,
aby w połamanym szkle
nic już nie było widać ?
Nikt kiedyś na swojej drodze spotkał Nienawiśc. Zaprzyjaźnili się od razu i Ktoś nie miał żadnego sprzymierzeńca. Nienawiśc podsycał Nikogo przez co biłam się w twarz, ciągnęłam za włosy byleby pozbyc się tej wiecznej ich walki w mojej głowie. Nienawiśc do siebie, rodziny, życia.
Nie mam już kontroli
Nad procesem myślenia
Kiedy w rogu pokoju
Siedzimy skulone
Ja i moja głowa
Śmierc była ciągle blisko mnie i niosła ze sobą pewną obietnicę. Pewnego dnia moja mama zwyczajnie robiła pranie, tata oglądał telewizję, większości rodzeństwa nie było w domu. Ja stanęłam na krawędzi mostu. Chwiałam się razem z wiatrem. Czułam spokój i siłę. Jedną nogą nie czułam już nic, druga próbowała trzymac równowagę. W pewnym momencie przestała. Przeważył ciężar duszy, Nikogo i Nienawiści. Skoczyłam i umarłam. Mama krzyknęła, że obiad już gotowy. Usiadłam do stołu jak gdyby nigdy nic. Nikt nie wiedział, że przed chwilą odebrałam sobie życie i że mogłam z tym życ. Więc Drogi Samobójco, skocz, wróc i żyj.
Samotność jest bańką
Połykającą własne ścianki
Te wiersze napisała 21-letnia Magda, o której artykuł przeczytałam prawie 2 lata temu i do dziś mnie porusza, gdy sobie przypomnę. Karze mi pamiętac o tym, że depresja jest poważną chorobą, a nie żadnym wstydem i powinno się ją leczyc, czego w Polsce się nie robi zbyt dobrze. W dniu, gdy Magda miała jechac na 10-tygodniowe leczenie wyszła jeszcze na spacer, jej mama czekała by ją zawieźc, znaleziono ją drugiego dnia kilometr od domu. Jej listu pożegnalnego rodzina nie życzyła sobie publikowac, lecz te 3 zacytowane z niego słowa są wystarczające przeszywające: please, please, please...
Większośc ludzi, którzy naprawdę potrzebują pomocy psychologa czy psychiatry o nią nie poproszą i z niej nie skorzystają. Znam mnóstwo takich ludzi. Jest mnóstwo hipochondyrków, którzy szukają uwagi i kolejnego słuchacza i ich możnaby "wyleczyc" zwykłą pogadanką przy kieliszku wina. Tacy ludzie bardzo mnie drażnią w porównaniu z historią Magdy lub mnóśtwa innych stojących na krawędzi, gotowych do skoku.
Boję się Nikogo, boje się, że kiedyś wróci ze swoją niszczycielską siłą. Były momenty kiedy miał nadę niebywałą przewagę i żadne słowa, żadna osoba, piosenka, film czy wschód słońca nie mogły go przegonic. Nawet, gdy teraz to piszę boję się, że wypełznie zza szafy by znowu zalac duszę czernią. Nie można lekceważyc depresji. Nie można też z niczego ciągle robic coś, bo się zwariuje. Ale dziś spojrzałam na niebo i wyglądało jak namalowane na najlepszym płótnie, niesamowicie sprawnymi pociągnięciami pędzla malarza wybitnego. Patrząc na Japonię, gdzie tsunami zmyło mnóstwo budynków, wir wciągał statki i zaginął pociąg jadący wybrzeżem. I to nie jest kolejny film fabularny z serii katastroficznych typu Dzień Zagładay czy 2012. To dzieję się naprawdę na naszych oczach i myślę, że mam szczęście, że mieszkam w Polsce i nie zabierze mnie siła przypływu, tsunami, nie pochłonie ziemia, nie zaleje lawa. Jestem wdzięczna za swoje proste, głupiutke życie i jedyne co mnie zalewa to współczucie dla tych ludzi. please, please, please...
środa, 9 marca 2011
I'm Still Here...
Zacznę od tego, że nie wiem co pisac. Milczę i tłumaczę sobie to brakiem czasu bądź weny, bo ja nie piszę tutaj dla pisania, marudzenia, nudy. Piszę, gdy dopadają mnie słowa. Ostatnio gdzieś mi uciekły, nie mam czasu na wzruszenia, czytanie, oglądanie by coś mną wstrząsnęło, zadziwiło, zachwyciło. Bo o czym tu pisac? Braku czasu, ciągłej pracy, nieustannym zmęczeniu, uciekającym czasie i pieniądzach, rozmywających się drobnych marzeniach, ciężkiej sytuacji w domu? Wszystko co mam to Twoja dłoń. Reszta mnie nie dotyka. Lubię to uczucie, gdy słowa pchają się do mojej głowy drzwiami i oknami i czekają aż dotkną klawiatury by wylądowac tutaj. Przyciski pod palcami są dla mnie równie przyjemne jak miękki dotyk papieru starej książki. Zanim zacznę pisac witam się z nimi, muskam, dotykam aż słowa płyną same. Ostatnio tonę w stagnacji. Nawet teraz, patrzę i myślę. Nie musiałam tego wcześniej robic, literki pojawiały się same, a mój wzrok starał się za nimi nadążyc. Świat zrobił się bardziej nudny czy ja? Przecież codziennie dzieję się coś ważnego wspomnienia. Może, gdy to spisuję staję się trywialne? Nawet filmy mnie już tak nie wzruszają. Kinematografia zeszłoroczna nie obfitowała w wiele zacnych chwil. Oscary z roku na rok dla mnie coraz bardziej przewidywalne. Dlatego spróbowałam czegoś krótszego. Krótkometrażowego filmu Spike Jonze'a "I'm Here". Dawno coś tak krótkiego nie wywowało takiej burzy myśli, zastanawiania się nad sensem, doszukiwaniem się czegoś dla siebie. Film przedstawia alternatywny świat, w którym roboty koegzystują z ludźmi. Zwyczajnie, chodzą, imprezują, ubierają się, czekają na przystanku, pracują jako bibliotekarze, mają doła, cieszą się, troszczą się o siebie, kochają...To raczej ludzie przedstawieni są jako dziwny gatunek nieprzyjazny temu, co inne, jak chociażby roboty. Czy film jest o miłości między dwoma robotami? Czy może o tym jak ludzie stają się nieczuli i sami stajemy się takimi robotami? Cokolwiek było celem, dla mnie świetnie zoobrazowało uczucie. Prosta historia, chłopak poznaje dziewcznę na przystanku. Spotykają się, chodzą na imprezy, koncerty, ale jest jeden problem. Dziewczyna jest straszną niezdarą i ciągle gubi lub niszczy swoje częsci, czy to rękę czy nogę. Chłopak za każdym razem jest gotów dac jej częśc siebie, więc odkręca swoją nogę i przykręca ją do niej. Aż w końcu...dzieję się coś..no właśnie co? Polecam obejrzec by usłyszec Wasze opinie, to zaledwie 22 min Waszego czasu. Czy to film o tym jak oddajemy siebie w miłości kawałek po kawałku by drugiej osobie było dobrze? Czy może wręcz przeciwnie, o tym jak wiele jesteśmy w stanie poświęcic, gdy kochamy prawdziwie? O czym to ja chciałam pisac? O tym, że ostatnio moim mottem na życie jest zdanie z jednego filmu "Sometimes what's in your head isn't as crazy as you think". To co w twojej głowie nie jest tak szalone jak Ci się czasem wydaje. Dlatego tu piszę, by wszystko co szalone, normalne, zwyczajne wyrzucic z siebie w próżnię nawet jeśli czasami nie ma żadnego sensu.
Film I'm Here w częściach:
Subskrybuj:
Posty (Atom)