wtorek, 29 stycznia 2013

Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.


Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Trudno się z tym nie zgodzić, bo to jak zdecydujemy spojrzeć na pewne rzeczy i wydarzenia w naszym życiu sprawia czy widzimy świat w ciemnych czy kolorowych barwach.

Z tym co się obecnie dzieję w moim życiu chcę wierzyć, że gdy usiądę wystarczającą wysoko to zahaczę głową o chmury, które uchronią mnie od patrzenia w dół. Uchronią przed upadkiem.

Dziś są moje urodziny i chcę siedzieć i chodzić wysoko. Dosłownie i w przenośni. Szpilki na nogach dodają gracji, ubrania podkreślające figurę dodają atrakcyjności i ta pewność sprawia, że każdy mnie dziś zauważa. Jestem gwiazdą własnego dnia. Trzeba to przenieść na każdy inny dzień. Czy będzie to trudne? Jeśli tak, to przypomnę sobie znów usiąść wyżej.

„Ładne ma pani buty! Ładną ma pani bluzkę! Pani w ogóle jest cała ładna!” rzucają dzieciaki na korytarzach. Coś w tym jest, dzieci są najsurowszymi i najtrafniejszymi sędziami i oszukać ich trudniej niż dorosłych. Ufam dziś ich ocenienie i komplementom oddając im tyle samo dobrej energii. One nie wiedzą, że mam dziś urodziny, ale czują, że dzieje się coś wyjątkowego, że ten dziś oszałamiający wygląd czemuś służy, może dlatego wiedzą, że nie da się na to nie zwrócić uwagi?

Mam wrażenie po tym weekendzie, że wszystko co złego w życiu miałam do powiedzenia mnie opuściło. Dość już. Operacja bolesna, rekonwalescencja długa przede mną, ale gorycz wycięta z powodzeniem, rokowania są pozytywne. W świecie niskich płac, niezadowolenia z pracy i pogonią za  marzeniami coraz trudniejszymi do spełnienia zapominamy o jedynej wartości w życiu, która to wszystko potrafi załagodzić, wprowadza w nas stan błogiego zapomnienia przy kieliszku wina w ramionach ukochanej.

Zapominamy jak to jest uśmiechać się sercem. Przychodzi dzień kiedy niepowodzeniami życia codziennego przygniatamy powodzenie miłości. Wszystko w życiu musi mieć zdrową równowagę, gdy jej nie dopilnujemy, coś gdzieś pęka, wylewają się żale, gorycz, jad. Sączą się, rozlewają, zalewają serce i doprowadzają do punktu, że zapominamy o najważniejszym – o tym, że miłość może wszystko. Gdy tylko na to pozwolimy, usiądziemy wyżej, nabierzemy lepszej perspektywy zobaczymy, że to jedyna rzecz, która nas rano wywala z łóżka, pcha nawet do znienawidzonej pracy, by wiedzieć, że wracając z niej jest ktoś, kto mnie kocha, czeka na mnie i życzy mi jak najlepiej, wierząc za mnie, że będzie lepiej i mi się w życiu powiedzie, nawet jeśli my zapominamy w to wierzyć. Co gorsza przychodzi dzień, że wydaje nam się, że to miłość w nas wszystko zabija i jest źródłem niepowodzeniem. Nic bardziej mylnego. Czasami rozstanie dopiero otwiera oczy. Rozstanie wydaje się ostatecznością, a potem się budzimy i zdajemy sprawę, że nie jest też końcem. Uświadamiamy sobie, że próbowaliśmy zagasić ogień, który płonie wiecznym światłem i ciepłem. Bezpieczeństwem, ostoją, wsparciem.

Na urodziny życzę sobie parę rzeczy:

Gryzę się w język – wtedy poczuję jad, który mój język zawiera, poznam jego gorzki smak i cofnę cokolwiek złośliwego mi do głowy przyszło z powrotem do kwasów żołądkowych.

Zachęcam, chwalę – nie karcę, nie umniejszam, nie odbieram zasług.
Będę zmianą, którą chcę widzieć w ludziach. Widzialną zmianą, nie chowaną dla siebie. Bo jak inaczej ktoś ma w tą zmianę uwierzyć?

Niczego nie zaczynam w gniewie. Nawet najdłuższego i najcięższego dnia w pracy. Myśl zaszczepiona zaraz po przebudzeniu jest gorsza do wytępienia niż wirus zakaźny i przenosi się na wszystko i każdego.

To najlepsze prezenty jakie mogłam sobie w tym roku sprawić. Jakie są, będą Wasze?



poniedziałek, 21 stycznia 2013

Chyląc czoła starości.



Wiele notek poświęcałam dzieciom, dziś zmieniam grupę wiekową. Nie tylko ze względu na to, że dziś i jutro świętujemy Dzień Babci i Dziadka, jest to temat bliski memu sercu od dawna, zaiskrzył ponownie po paru kolejnych „zjedzonych” wieczorem do kolacji produkcjach filmowych.

Patrząc wstecz na dzieciństwo jedne z najcieplejszych wspomnień stanowią nasi dziadkowie. Babcine wypieki, zapachy z kuchni, babcia dająca pieniądze na zakupy i prosząca byśmy poszli do sklepu „Zrób zakupy, w nagrodę kup sobie lizaka”. Może wielu z nas o tym nie wiedziało, ale babcia nas nie nagradzała tym lizakiem, dla mnie nagrodą było to, że ufała, pomimo mojego młodego wieku, że poradzę sobie sama, nie zapomnę żadnego zakupu, uczyła mnie odpowiedzialności. Jednym z przewijających się wiecznie wspomnień jest dla nas również delikatna skóra dłoni babci, jej ciepły uśmiech rozgrzewający serce w mroźne wieczory.

Przy tej pomarszczonej dłoni chciałabym się chwilę zatrzymać. Będąc dziećmi biegniemy do dorosłości sprintem, chcemy być poważani, nie być traktowani protekcjonalnie. Wiele dzieci myli to dziś z włożeniem fajki do ust i łykiem alkoholu w niedozwolonym wieku. Wypatrujemy osiemnastki i papierka dorosłości, czekamy aż zdamy maturę, dostaniemy się na studia, znajdziemy pracę by móc powiedzieć te w dzieciństwie wymarzone słowa „jestem dorosła”, „nie możesz mi mówić, co mam robić z moim życiem”.

W pewnym wieku osiągamy ten pierwszy punkt „krytyczny”. Pojawia się cień zagrzebanego w ludzkości strachu. Strachu przed starością, samotnością i śmiercią. Mit 30tki – wyczekiwanie 30tych urodzin jakby to były ostatnie urodziny świętujące młodość. Zaczynamy obserwować zmiany na skórze, szukamy pierwszych zmarszczek, obserwujemy w których miejscach mogą się pojawić, wyszukujemy pierwszego siwego włosa, a panikę z tym związaną obwieszczamy potem całemu światu. Pytam się czy tak słusznie jest piętnować starość jakoby była ostatecznym kresem wszystkiego? Gdzie napisano, że w pewnym wieku nie możemy się ubrać modnie, że nie możemy chodzić samotnie do kina, nie zaleca się już podróży, posiadania pasji i poszukiwania ciągle nowych? Dlaczego starszy człowiek tętniący ciągle wigorem i energią do życia i walki ze stereotypami jest mimo wszystko traktowany protekcjonalnie?

Przyznam się szczerze, że jestem tą osobą, która boi się starości. Boi się spojrzenia w lustro i stwierdzenia, że się sobie nie podobam, że okropnie się starzeje i lepiej się już ludziom nie pokazywać na oczy. Nos rośnie, broda opada, skóra wiotczeje, jedna zmarszczka zakrywa kolejną, oczy tracą dawny blask. Ale trzeba po prostu pamiętać, że z wiekiem standardy piękna się zmieniają. Nie można porównywać się do młodszych, do okładek magazynu, do aktorów na ekranach. Porównujmy się z własnym ja, z nikim innym, bo jest nas prawie 7 miliardów na świecie i nie ma drugiej identycznej osoby jak my. Każdy z nas jest wyjątkowy i nie świadczy o tym wyłącznie biologia i kolor oczu, odmienny kod genetyczny, ale również nasze wnętrza.

Przychodzą momenty, że gdy słyszę „ale ten czas leci” dopada mnie paniczny strach końca rzeczy. Że to wszystko do czego w życiu dążyłam, o co się starałam, co po sobie pozostawię, kiedyś doszczętnie zniknie. I co jeśli potem nic nie ma i już nigdy nie zaistnieję? Ostatnio jednak pomyślałam: a nawet jeśli nic nie ma, to co z tego? Skoro nic nie ma, mnie nie będzie, to nie będę nawet o tym wiedzieć.   Uświadomiłam sobie, że to my sami piętnujemy siebie. Od zarania dziejów tak było. Ten strach przed starością generuje kultura, nie nasze zdrowie, zdolności, starzejące się ciało i słabnące siły. Ja dziś protestuje przeciwko traktowaniem starszych jak dzieci, protekcjonalnym nastawieniem, spychaniem starszych na margines i ignorancją społeczeństwa. Muszę się sprzeciwiać, ponieważ muszę wierzyc, że mnie to nie spotka, że ja na to nie pozwolę. Nie wypiszę się z życia, gdy dożyję poczciwego wieku. Zestarzeję się z godnością równą samej sobie. Nie chcę za motto życiowe mieć zdania „jestem za stara na to, jestem za stara na zmiany”.

Dla osób szukających inspiracji, polecam film „Hotel Marigold”, z którego pochodzi następujący cytat: ”Jedyną prawdziwą porażką w życiu jest nieudana próba. A miarą sukcesu jest to, jak radzimy sobie z rozczarowaniem”.  Uznam swoje życie za porażkę, gdy pewnego dnia zamknę swoje życiu w czterech ścianach salonu na bujanym fotelu i przestanę podejmować próby życia.

Dlatego proszę Was dziś, zamiast podarować swojej babci i dziadkowi koc elektryczny, masującą poduszkę czy cokolwiek babcinego, może pomyślmy o zabraniu ich do kawiarni na prawdziwe słodkości, a nie te z pudełka czekoladek, może nawet weźmy do kina? Jeśli tak to polecam na „Hotel Marigold”. Bo tak, faktycznie, nasze babcie i dziadkowe przypominają nam dzieciństwo i beztroskę minionych lat, dlaczego by nie dać im tego samego? Gdyby któraś z moich babci żyła, nie dałabym Jej NIC, wzięłabym Ją GDZIEŚ.

wtorek, 15 stycznia 2013

Walcząc o prywatnośc - inspirująca Jodie.


Kolejny dzień ferii spędzam ze sobą, na swojej kanapie, z laptopem przed sobą, świecami dookoła i resztką filmów, które zostały mi do obejrzenia przed galą wręczenia Oscarów. Ktoś najbliższy memu sercu i zawsze najbardziej ze mną szczery przypomniał mi ostatnio, że „życie to nie film”. Dla mnie jest to jedna z najbardziej bolesnych prawd, ale taka jest rzeczywistość. Nigdy mnie to jednak nie powstrzyma od uciekania w świat filmu i czerpania z niego inspiracji.

Jeśli ktoś z Was wczoraj uronił łzę, szczęka może chwilami opadła do podłogi lub jego serce lekko zadrżało, to możliwe, że oglądaliście choć fragment rozdania Złotych Globów. Nie każdego to interesuje, niektórzy oglądają to może by znać ploteczki lub by orientować o jakich filmach mówi się teraz w świecie kinematografii. Dla mnie to często widok, którego nie wyjmuje z serca, wyreżyserowane przemowy czy nie, jest to moment refleksji nad spełnianiem marzeń. Piszę o tegorocznym rozdaniu, ponieważ jest on jednym z najbardziej zaskakujących. Odebrano pałeczkę od starszych pokoleń, które zazwyczaj są nagradzane i dano nadzieje młodszemu pokoleniu.

 Dla mnie film to nie tylko zbiór migających klatek, które budzą na przemian wzruszenie, śmiech czy strach. To przede wszystkim złożone historie, kunszt aktorski i całej ekipy kręcącej film, poświęcenie, którego nie znamy i o którym się nie słyszy. Film to serca, które plejada ludzkich gwiazd włożyła w to by on powstał i pobudził nas do refleksji nad życiem. Dzień rozdania Globów to chwila kiedy możemy usłyszeć o produkcjach, nowych talentach i filmach, które w Polsce niekiedy odbijają się pustym echem. Trzeba przyznać, że mijający i nadchodzący rok jest bardzo owocnym dla filmowego biznesu i daje nam w prezencie mnóstwo genialnych produkcji. Dawno docenieni już twórcy jak Spielberg i jego „Lincoln”, Tarantino i jego „Django”, nominowani Meryl Streep czy Maggie Smith wraz Tommy Lee Jonesem czy Kevinem Kostnerem obok młodszych gwiazd jak Anne Hathaway, Jessica Chastain, Jennifer  Lawrence czy największa niespodzianka i docenienie dla zwykłej dziewczyny z sąsiedztwa i jej serialu „Girls” – Lena Dunham, pokazują nam różnorodność kina, talentów i we mnie wzbudzają wyłącznie podziw. Kocham musicale, po obejrzeniu „Nędzników” doceniłam je jeszcze bardziej – gorąco polecam. Cieszę się z docenienia kina niezależnego jak „Poradnik pozytywnego myślenia” czy „Bestie z południowych krain”. Polecam obejrzeć każdy nominowany film, po prostuJ

Kto z Was jednak nie śledzi takich wydarzeń, może nie wie, że dziś, dwa dni po rozdaniu, rekordy oglądalności bije najbardziej szczera przemowa zaprezentowana przez Jodie Foster w podziękowaniu za nagrodę za całokształt twórczości im. Cecil B. Demille.

Nie wielu z nas zdaje sobie sprawę, że w swoim 50-letnim życiu, Jodie jest aktorką od lat aż 47! Media od jakiegoś czasu huczały, że Jodie ogłosi coś bardzo ważnego w końcu publicznie. O homoseksualnej orientacji Foster spekulowano od lat, ale Hollywood rzadko gości w swych progach gwiazdy takiego formatu, które potrafią utrzymać swoje życie prywatne w zaciszu domowego ogniska.

Mało kto spodziewał się, że przemówienie, które zaczęło się od prostego wykrzyczenia „Mam 50 lat!” przerodzi się w jedno z najbardziej szczerych, emocjonujących, wzruszających, pełnych wdzięku i godności przemówień wszechczasów. Wielu odnosi się do tej mowy jako mowy „coming-outowej”, jednak to za bardzo ją upraszcza i ogranicza znaczenie tak wielu przesłań o życiu ludzkim, które Jodie chciała przekazać. Oczywiście zaczęła tę „deklarację” od ubrania jej w zabawne ogłoszenie tego, że jest przede wszystkim…singielkąJ,  dodając, że „swojego coming-outu dokonała wieki  temu w epoce kamienia łupanego, kiedy to otworzyła się najpierw przed zaufanymi przyjaciółmi, rodziną, współpracownikami i stopniowo przed każdym kogo kochała i w życiu spotkała”.

Dla większości społeczności LGBT był to wielki dzień pokazujący, że fala się przesuwa i idzie naprzód kiedy to jedna z najbardziej docenianych gwiazd mówi publicznie o tym, kogo kocha i dziękuje głośno i dumnie „miłości swojego życia, heroicznemu rodzicowi, najbliższej przyjaciółce”. Pojawiły się też jednak głosy pretensji i żalu ze strony organizacji walczących z homofobią, że mimo wszystko Jodie nie użyła na głos ani razu słowa „lesbijka” odnosząc się do swojej osoby. Pytam się: czemu ludziom wiecznie mało? Co ich to obchodzi?

Nikt nie spodziewał się jednak, że przemowa, który niby skupia się na oficjalnym ogłoszeniu publicznie swej orientacji seksualnej przerodzi się w refleksję nad społeczeństwem, które ma obsesję na punkcie celebrytów i ich wdzierania się codziennie w ich prywatność.

Zaczęła żartobliwym tonem: „Z tego co słyszałam, w dzisiejszych czasach najwidoczniej oczekuje się od celebryty by uhonorował szczegóły swojego prywatnego życia konferencją prasową, wypuszczeniem perfumu na rynek i stworzeniem reality show z wielką oglądalnością”. Po chwili dodała poważnie: „Jeśli byłeś osobą publiczną od chwili, gdy byłeś jeszcze brzdącem, jeśli musiałeś walczyć o życie, które wydawałoby się prawdziwym i uczciwym i normalnym mimo wszystkich przeciwności, może wtedy ty też, ceniłbyś prywatność ponad wszystko”.  „Bycie na publicznej scenie od 3 roku życia, to chyba wystarczające reality show, nie sądzicie?”, po czym dostała kolejną falę oklasków.

Był to kolejny moment, którym Jodie skradła serca nie tylko wszystkim na sali, ale na całym świecie, ponieważ rzadko kiedy osoby publiczne tak odważnie i głośno wypowiadają się i sprzeciwiają narastającej akceptacji wdzierania się w życia prywatne kogokolwiek. Podczas, gdy cieszę się z ludzi, którzy codziennie walczą głośno i konsekwentnie o prawo do kochania, kogo chcą, to jednak żadna osoba publiczna nie powinna być zmuszona do wchodzenia w tę rolę. Determinacja Jodie Foster do tego by uchronić porozrzucane kawałki jej życia prywatnego po tabloidach po prawie 5 dekadach bycia niesamowitą aktorką, producentką i reżyserką budzi we mnie tylko podziw.

Widzowie myśleli, że to już koniec szczerości, jednak oglądając przemowę można zobaczyć, że każda kolejna gwiazda roniła łzy słuchając słów Jodie, poczynając od Kate Hudson, siostrach Deschanel kończąc na Anne Hathaway, miliony ludzi przed telewizorami zatęsknili za czymś prawdziwym słuchając słów Jodie, gdy dziękowała ona na końcu swojej rodzinie.

Kolejna informacja, którą Jodie ukrywała, jednocześnie chroniąc rodzinę jest taka, że jej matka cierpi na demencję i jej bezpośredni do niej zwrot, złamał nawet samą silną Jodie, gdy wymawiała te płynące z serca słowa:

„Mamo, wiem, że jesteś gdzieś za tymi niebieskimi oczami i wiem, że jest mnóstwo rzeczy, których dziś nie zrozumiesz, ale to jest jedyna ważna rzecz, którą chcę żebyś przyjęła: Kocham Cię, Kocham Cię, Kocham Cię. I mam nadzieję, że gdy powiem to trzy razy, to w magiczny i perfekcyjny sposób dotrze to do twojej duszy, wypełni Cię chwałą i radością świadomości tego, że dobrze Ci się w życiu wiodło, jesteś wspaniała matką. Proszę weź te słowa ze sobą, kiedy w końcu będziesz gotowa odejść”.
Gdy wydawało się, że łez już nie starczy, Jodie wzruszyła wszystkich jeszcze bardziej odnosząc się w końcowych minutach do samej siebie.

„Czuję się jakby to był koniec jednej ery i początek czegoś innego. Może nie będzie to takie iskrzące, może nie będzie wyświetlane w 3000 kin, może będzie to tak ciche i delikatne, że tylko psy usłyszą tego cichy gwizd. Ale będzie to mój napis na murze „Jodie Foster tu była” i ciągle jestem. I chcę być widziana, dogłębnie rozumiana i nie być tak bardzo samotna.”

Przyznanie się do samotności przez kogokolwiek jest wielkim czynem. Szczerość cenię ponad życie. Jodie Foster doceniłam na nowo po tej przemowie. Cały świat kocha ją ze zdwojoną siłą za to, że po latach milczenia wylała przed światem swoje serce w tak wdzięczny, pełen godności i miłości sposób.
Drażni mnie fakt, że część społeczności LGBT ma pretensje do niej, że nie odniosła się do swej orientacji bezpośrednio, jednak ja kłaniam się nisko. Przeciwnicy związków homoseksualnych głównie zarzucają nam, że ciągle obnosimy się ze swoimi uczuciami i związkami, mamy parcie na szkło i zmuszamy ludzi do oglądania nas. Jodie Foster jest żywym dowodem, że tak nie jest. Nie dla każdego. Doceniam jej szacunek do prywatności, nie tylko jako celebryty, ale jako każdego człowieka. Bo czy każdy z nas nie pragnie chronić swojej prywatności np. w miejscu pracy gdzie niektórzy zachowują się jak sępy, jak paparazzi czekający na jakąś naszą osobistą porażkę, którą będę mogli rozpowiedzieć w sklepie przy kasie? Dzisiejsze społeczeństwo ma wiele obsesji, mało kto ma w sobie grację i stoicki sposób oraz odwagę do mówienia szczerze.

Choć ja nie jestem osobą publiczną, nie jestem do końca szczera i otwarta, ponieważ wielu z Was nie wie kim jestem, ale staram się pozostać szczera wobec siebie, Was i każdego, kto mnie otacza i osoby takie jak Jodie Foster upewniają mnie, że szczerość i empatia potrafią ruszyć człowieka najbardziej.

Kiedyś nakręcą o niej film, a ja będę go oglądać z zapartym tchem.

Polecam:




wtorek, 8 stycznia 2013

Lesbijka?! A nie wyglądasz!


„Ty też lesbijka? A nie wyglądasz! Ale ten świat mały” – powiedziała przesympatyczna dziewczyna pod moim adresem. Usłyszałam to podczas zabawy sylwestrowej na wrocławskim rynku, gdzie pośród tak wielkiego tłumu okazało się, że bawię się obok grupki dziewczyn swojego pokroju z ŁodziJ
I to było pierwsze zdarzenie, które zaczęło falę przemyśleń w tym temacie tego roku. Słynne porzekadło, nasze babcie, prababcie, mamy mówiły nam zawsze by nie oceniać ludzi po wyglądzie. Don’t judge a book by its cover. Ale ilu z nas nie weźmie do ręki książki, której okładka z daleka mu się nie podoba? Niestety tak samo postępujemy z ludźmi.

Nasz wygląd to zaledwie zarys, powłoka naszej osobowości i tego co sobą prezentujemy, a zadziwiająco wiele od niego zależy. Pracując w szkole codziennie spotykam się z ostrą oceną wyglądu człowieka. Rodzice oceniający innych uczniów i nauczycieli, dzieci oceniające siebie nawzajem i nauczycieli i nauczyciele oceniający uczniów i siebie nawzajem. Nigdy nie przerywające się koło. Z wyglądem nakazuje się nam być ostrożnymi, nie odstającymi od reszty. Nasz wygląd może być naszą ucieczką bądź zagładą. Jeśli człowiek chce być poważany musi takowo wyglądać. Prezes nie może chodzić w wytartych spodniach i T-shirtach. Nauczycielka by mieć szacunek i sympatię uczniów musi znać się na markach i nie nosić jednej pary butów, ale gdy robi się za modna staję się obiektem kpin i zazdrości współpracowników i rodziców. Ogólnie rzecz biorąc kobieta bądź mężczyzna ubierający się zbyt modnie, drogo, seksownie czy przystojnie osądzani są jako próżni, mało inteligentni, „pustaki”. Trudno im sprzedać komplement by nie karmić ich próżności, prawda? Może niektórzy faktycznie tacy są, ja jednak przede wszystkim gratuluję, a jedyne czego im zazdroszczę to przede wszystkim pewności siebie, pewności swego ciała i wdzięków i umiejętności tego idealnego odwzorowania w garderobie. Ja przestałam się przejmować co ludzie powiedzą. Zakładam coś w czym poczuję się piekielnie seksownie w jeden dzień, by na drugi dzień wskoczyć w trapery i szerokie spodnie, a i wtedy może bić z nas seksapil. Ubiera nas osobowość, nie cechy zewnętrzne.

Oczywiście są osoby, które świadomie wybierają daną subkulturę by wyrazić siebie wyglądem. Przedstawię Wam przypadek dziewczyny, która przybyła w tym roku do naszej szkoły. Uczę w niewielkiej miejscowości, gdzie trudno o jakieś wielkie sensacje czy szokujące modowe kreacje. Aż tu nagle pojawia się dziewczyna z mocnym makijażem, glanami, ćwiekami, poczochranymi włosami z notesem pełnym niepokojących rysunków w ręku, z którym nigdy się nie rozstaje. Nauczyciele i rodzice zaczęli jej to wszystko powoli zabierać. Zakazany jest u nas mocny makijaż, więc po dwóch tygodniach w końcu się poddała i przestała malować, stonowała również garderobę. Zaczęto snuć o niej różne opowieści, poczynając od tego, że się tnie, kończąc na tym, że jest lesbijką. Ja dawno nie widziałam po prostu kogoś, kto tak bardzo żyję w swoim świecie nie przejmując się opinią innych. Kroczy ze swoim notesem ze słuchawkami w uszach po korytarzu, nie ma prawie kolegów i koleżanek, wielu nią gardzi, nie przejmuje się szczególnie ocenami, choć jest piekielnie inteligentna i mogłaby mieć same 5tki. I wczoraj debatowano nad jej zachowaniem podczas rady pedagogicznej. Zdania były podzielone, bo wielu chciało dać jej bardzo niskie. Wtedy zapytałam za co? Za to, że jest po prostu trochę dziwna i inna i nas to drażni i uczniów? Można oceniać jej nieprzygotowanie do lekcji, ale nie mamy prawa wystawiać jej oceny za garderobę, styl czy poglądy. Ale my robimy to codziennie, w każdym wieku, każdym miejscu.
Wygląd tak wiele mówi, ale może być jednocześnie tak omylny. Dla wielu nasza skóra, nasze ubranie to skorupa, nasze schronienie. Ja swojej urody nie wybrałam, jednak sprawia ona, że niefortunnie bądź fortunnie ukrywa ona za mnie moją orientację. Nikt wymijając nie pomyśli, że ta kobieta w długich brązowych pofalowanych włosach, butach na obcasie, torebką pod ręką i obcisłych spodniach jest lesbijką. Wymijając siebie na ulicy nie rozpoznamy kto jest śmiertelnie chory, nie odgadniemy komu właśnie ktoś złamał serce, kto kogoś stracił, kto kogoś zranił. Może pokaże to nam wyraz twarzy, ale nie wygląd. Dlatego tak fascynująca i pouczająca jest dla mnie bezustanna obserwacja ludzi. W sezonie oscarowym pożeram filmy i poruszył mnie dogłębnie film "Sesje", gdzie ukazana jest postać chorego na polio poety Mark’a O’brien’a. Nikt patrząc na niego nie myślał, że jest przezabawnym, szarmanckim i czarującym mężczyzną, który okaże się świetnym poetą i mężem. Takie postacie, tacy ludzie inspirują człowieka by nigdy nie patrzeć NA ludzi tylko W ludzi. 

Lesbijka!? Nie wyglądasz!

Nauczycielka?! Nie wyglądasz!

Choć mają to być i są to komplementy, to chciałabym czasami jednak „wyglądać” i nie być zmuszona się  ukrywać, bo mój wygląd jest dla mnie zbyt „wygodny”. Przestać być niewidzialną. Jak rodzic w tym krótkim spocie o niewidzialnych rodzicach homoseksualnych.



Oglądając go dziś po raz kolejny przypomniałam sobie o uśpionej tęsknocie. Kolejnej rzeczy, której po wyglądzie nie widać i ludzie w pracy oceniają mnie jako kobietę pragnącą niezależności i nie pragnącą dzieci.
 A ja dziś tęsknię za mym nienarodzonym, nie poznanym, nie przytulonym jeszcze dzieckiem. Ja – niewidzialny rodzic.                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                        

czwartek, 3 stycznia 2013

Szukając złotego środka ze stoickim spokojem.


Arystoteles wieki temu radził by w życiu podążać drogą „złotego środka”. Ma to oznaczać umiarkowane życie przynoszące jednocześnie szczęście, nie ignorować żądz, ale nie ulegać i nie podporządkowywać się im całkowicie. Każdy sobie codziennie zaleca również „stoicki spokój” czy to wstając za wcześnie z łóżka do pracy, gdy kończy się kawa w domu bądź gdy stoimy w korku, gdy na stole czeka już za nami stygnący obiad. Wnętrze krzyczy wtedy „pierdolę stoicyzm – chcę pic, jeść, kochać!”, a nie tkwić w martwym punkcie. Chorobą cywilizacyjną jest przykuwanie uwagi zbyt małym i błahym szczegółom dnia codziennego, które zżerają nam nerwy, jak chociażby brak mleka do upragnionej kawy.

Spoglądam wstecz na rok 2012 i odbija mi się on paląc zgagą, bo ja jestem tą osobą, która potrafi przeklinać wniebogłosy, gdy w domu nie ma mleka, a ja mam ochotę na kawę, bo czarnej nie tknę. Obroniłam magistra, kupiłam wymarzone auto, dostałam podwyżkę, zwiedziłam kilka pięknych miejsc, ale człowiekowi ciągle było mało. Z końcem roku kopnęłam się porządnie w tyłek i kopię dalej od tamtej pory by nie zapomnieć. Nie zapomnieć, że nie chcę już tamtej kobiety widzieć w lustrze. Nie jest mile widziana. Całe życie zaleca mi się „wrzucanie na luz”, a mi z tym piekielnie trudno, bo zawsze wolałam „wrzucać najwyższe biegi”. Myślałam, że stoicki spokój nie jest dla mnie, że jest dla osób pozujących na optymistów, a płaczących po cichu w środku. Ja dalej płaczę wniebogłosy, wyję, gdy główny bohater umiera na ekranie, bądź w trailerze leci smutna pieśń. Wybucham, gdy ktoś wypowiada raniące słowa, ale uspokajam się szybciej, ochłonę, przeproszę, wrzucę na ten luz. W jeden dzień Rzymu nie zbudowano. Nowa ja wywiesiła sobie stare zdjęcie na ścianach by nie tkwić w przeszłości, ale po to by tylko i wyłącznie z uśmiechem w nią spoglądać. Nie zmienię świata, mogę za to zmienić siebie, mogę zmienić swoje nastawienie do rzeczywistości i wrzucić na luz. Nie grzmieć, gdy jadę do pracy po ciemku i dzieciaki na pierwszej lekcji jeszcze długo marudzą, że za oknem wciąż ciemno. Gdy mama dolewa mi do herbaty z rana słonych łez straconego życia i rozczarowania własnymi dziećmi, ja po prostu dorzucam więcej do niej cukru co by wyrównać smak.

Codziennie powtarzam sobie:

Nie wyleczę ludzi z zawiści i nienawiści.
Nie powstrzymam wojen.
Nie zatrzymam nikogo przed wyciągnięciem broni, pociągnięciem za spust i zabiciem ponad 20tki niewinnych dzieci.
Nie znajdę lekarstwa na raka.
Nie wykarmię głodujących.
Nie ocalę umierających w bólu.
Nie nauczę tolerancji i miłości.

Nie zmienię świata, ale mogę zmieniać go lokalnie. Zaczynając od chociażby mojego pokoju, domu, miejsca pracy. Dlatego w tym roku żadnych górnolotnych postanowień. Jak wiecie nie jestem zwolenniczką wytyczania sobie celów w pierwszy dzień Nowego Roku kiedy to najwięcej osób wisi z głowami nad klozetami zwracając pozostałości zeszłego roku drogą ustną.

Moje postanowienia? Sprawiłam sobie najlepszy prezent na Święta. Kupiłam wannę, więc trochę odnawiam łazienkę. Kolejny lokalny kąt. Zatem postanawiam poświęcać więcej czasu na długie, relaksujące i rozluźniające mięśnie kąpiele przy świecach, które włożyłam do własnoręcznie zrobionych pseudo-świeczników z butelek po piwie. Czytać jeszcze więcej książek zajadając się tym, co lubię nie wyliczając sobie kalorii i oglądać jeszcze więcej filmów by odnawiać się duchowo. Nigdy nie przedkładać obowiązków ponad chwile przyjemności jak przeczytanie chociażby 20 stron książki przed snem nie martwiąc się, że rano trzeba wstać. Kto zwalnia i wrzuca na luz razem ze mną? Pstryk, Wasze zdrowie przy piwie i kolejnych stronach „W drodze” Jack’a Kerouac’a.