piątek, 27 lipca 2012

Naga masa ciała.


Jako nauczyciel wydaję mi się, że jestem tym z powołania. Marzy mi się zawsze zrobic lekcję poza tą podręcznikową na temat kanonów piękna i zaniżania samooceny nastolatków. Każda lekcja powinna miec wstęp, rozwinięcie i zakończenie. Jak dobry film czy książka. Zaczęłabym od prostych zdjęc ukazujących różne kanony piękna by każdy się zastanowił co widzi. Potem zasięgnęłabym insipracji od piosenek dotyczących oceniania po wyglądzie. Zawsze są to te dwie piosenki. Teksty są dosyc, myślę, zrozumiałe, a przekaz i teledyski wystarczająco docierające do serc ludzkich. Zakończyłabym drastycznymi tematami, które wypływają z ludzkich kompleksów napędzanych przez media i ludzi nas otaczających.

Wiem, że przyjdzie klasa z którą taką lekcję będę mogła zrobic i wszyscy wyjdziemy z niej zamyśleni, ale jednak silniejsi, piękniejsi...

Mi całe życie mówi się, że jestem ładna, piękna, niesamowita, ale zawsze doczepi się człowiek czegoś. I jestem osobą, która niestety częściej słyszy to coś niż całą resztę pustych komplementów nie popartych konkretnymi przykładami. Kocham swoje serce, jednak często przekrzykuje je rozum.

Przedwczoraj pierwszy raz kąpałam się o pólnocy w jeziorze nago. Człowiek pomyślałby, że powinno to byc niesamowicie wyzwalające uczucie. Było zabawne, było pierwsze, samo fizyczne uczucie może i było wyzwalające, ale po chwili stało się przytłaczające, gdy po chwili wskoczenia do tej wody słyszy się uszczypliwości na temat częsci ciała, do których mamy sami największe pretensje. Byłam twarda, odpierałam atak, broniłam się, ale w środku coś bolało. Jak zawsze.

Zjadłam właśnie jogurt po bratanku, który nie miał już na niego ochoty, wcześniej grilla i dwa piwa przełknęłam. Spojrzałam na partie brzuchowe i po raz kolejny pogardziłam sobą. Ale czy pogardziłam, bo się sobie nie spodobałam czy dlatego, że może jutro na grillu w strojach kąpielowych przy basenie ktoś jutro znów bezmyślnie wypomni te dwa kilogramy więcej masy ciała?

Naprawdę chciałabym miec tyle siły i dystansu w sobie by móc to zdanie miec za swoje motto : "To nie jest żaden tłuszcz! To "erotyczna powierzchnia użytkowa"!"

Jakkolwiek banalnie to brzmi:

People are all the same
And we only get judged by what we do
Personality reflects name
And if I'm ugly then
So are you


wtorek, 24 lipca 2012

Związki partnerskie - out!

To trwało tylko chwilę i trudno, żeby się w człowieku nie gotowało, gdy parę niekompetentnych, skorumpowanych, nie współczujących i nie empatycznych pseudo-posłów decyduje o losach ponad dwóch milionów Polaków (homoseksualistów) i kolejnych milionach heteroseksualistów pragnących związków partnerskich. Nie jestem osobą wielce angażującą się w politykę, bo nie oszukujmy się, nigdy nie znajdziemy partii, która będzie tak zdecydowana by coś zdziałac w tej kwestii i jednocześnie uzyskała większośc sejmową w katolickim państwie polskim. Nie chodzę na żadne manify, nie ubieram się tęczowo i z transparentem dumnie kroczę obwieszczając światu kogo kocham, bo za to większośc Polaków nas nienawidzi. Jak tu pokonac tłumy Rydzyka maszerujące w obronie Radio Maryja? Dwóch milionów w jedno miejsca zebrac się nie da. Najchętniej to zebrałabym nas wszystkich w jednym czarno-białym marszu milczenia, bo nasze życia nie bywają kolorowe jak te tęcze, które mają niby symbolizowac naszą miłośc. Ludzi uderzają drastyczne obrazy, a nie radosne okrzyki i bunczucznośc. Może wtedy byłoby ciut więcej empatii niż pogardy.Nie wierzyłam ani przez sekundę, że się to dziś zmieni.
Mimo wszystko jest przykro, bo to jeszcze długie lata bym mogła wkleic podobne zdjęcie do swojego albumu życia.

http://femka.net/mam-gdzies-koltunski-pelen-hipokryzji-i-zaklamania-katolicki-model-rodziny-chce-zwiazkow-partnerskich/

Trudno nie zastanowic się dziś nad słowami tego artykułu:

"Wstrzymywanie ewolucji społecznej, jak pokazują badania i analizy, jest nieskuteczne na dłuższą metę, nieekonomiczne, nierozwojowe. Związki partnerskie i tak zostaną wprowadzone. To nie ulega wątpliwości. Pytanie tylko kiedy kościół zostanie pozbawiony swojej władzy a społeczeństwo zacznie się oczyszczać z kościelnych kadzideł."



poniedziałek, 23 lipca 2012

Ślub mojego życia:)


Na specjalne zamówienie :)

Jeśli mam być szczera to w dzień ślubu mojej przyjaciółki obudziłam się już o 6 rano z mdłościami, a właściwie motylkami w brzuchu. Tłumaczyłam to innym dużą ilością lodów jakie zjadłam późnym wieczorem, ale ja wiem, że to były już stres, wzruszenie i podekscytowanie związane z wybiciem godziny 15:30 i widokiem Panny Młodej kroczącej razem z tatą ku ołtarzowi.
Musicie wiedzieć, ze K. jest wyjątkową osobą. Poznałam ją w pierwszej klasie liceum, powaliła mnie otwartością, śmiechem, poczuciem humoru, ale przede wszystkim dobrym sercem, które biło jakby na zewnątrz i zarażało innych śmiechem i chęcią bycia dobrym. Do dziś mam pudełko pełne liścików, które wymieniałyśmy, a na nich i śmiech i łzy i kłótnie, ale koniec końców zawsze razem. K. nigdy nie podnosi głosu, K. zawsze mnie ścigała, gdy ja gdzieś uciekałam w głąb siebie, K. zawsze służy najcieplejszym uśmiechem na ziemi, który naprawdę odgania wszelkie smutki i żale. Choć nie raz sprawiłyśmy sobie przykrość, to nie potrafię się na Nią złościć, gdy już Ją widzę. Jeśli istnieje bezinteresowność to jej definicji powinniście szukać pod Jej imieniem.
Piszę ten krótki wstęp o Niej byście zrozumieli, dlaczego ten dzień był dla mnie tak ważny. Wyczekiwałam go jak dnia własnego ślubu. Śledziłam plany związane z suknią, każdy kroczek jakby był też po części mój. Dlatego nie chciałam wejść do kościoła zanim nie przyjedzie Para Młoda, musiałam złapać Jej uśmiech zanim zniknie w tłumie gości w kościele, musiała zobaczyć moją twarz, musiałam Jej w tej chwili pokazać jak Ją kocham i jaka jestem szczęśliwa Jej szczęściem. Nawet teraz jak to piszę, łzy same garną się do oczu. Nie potrafię opisać tego uczucia, gdy Pan Młody zmierzał ku ołtarzowi, a szczęście biło z Jego uśmiechu, gdy wiedziałam, że zaraz za nim wejdzie Jej tata i Ona z nim pod rękę. Gdy poznałam Pana młodego, wiedziałam, ze nie mogli trafić lepiej. Takich par jest mało, tak dopasowanych, takich ludzi jest naprawdę coraz mniej. Po prostu dobrych, ciepłych, otwartych i nie zakłamanych. Fakt, że trafili na siebie w tym pokręconym świecie, który ciągle popycha nas i zbaczamy z dobrych dróg, zakrawa o cud i napawa ogromną nadzieją. Więc, gdy zobaczyłam Ją, w tej pięknej białej sukni, długim welonie, prostym makijażu, w całej swojej piękności i prostocie, zakochałam się na nowo. Pokochałam Ją jeszcze bardziej, za to jak wyglądała, za to jak się uśmiechała, za to jak się zachowywała i za to jak dała nadzieję i miłość wszystkim tego dnia. Oni oby dwoje dali. Gardło ściśnięte, uśmiech przez łzy, ciągłe przykładanie dłoni do oczu by nie rozmazać makijażu i po prostu śmiech, szczery, szczęśliwy śmiech, który Cię dopada ze łzami, jak ma się szczęście, kilka razy w życiu. Mnie takie szczęście i śmiech dopadło pierwszy raz, gdy zobaczyłam Ją idącą ku ołtarzowi, która nie patrzyła na nikogo prócz swojego przyszłego Męża na końcu swojej drogi. Właściwie na jej początku. Bo przecież ich historia dopiero się zaczyna. Gdy ta piękna msza, pełna wzruszeń, pięknego śpiewu i dźwięków gitary się skończyła, też chciałam być pierwsza, która zobaczy Ją, gdy się obróci i zacznie wychodzić z kościoła. Schowałam się zatem za kamerzystą i wychylając się zza niego pomachałam do nich energicznie i przesłałam buziaki jak dziecko widzące swojego idola i chcące złapać jego niepowtarzalny uśmiech w tej jedynej chwili. I udało mi się złapać ten autograf napisany ich bezcennym, szczerym uśmiechem. Potem posypały się już ryż, pieniądze i kwiaty i nie mogło mnie i tu zabraknąć by uwiecznić to na fotografii, wyzbierać Parze Młodej ryż z włosów. Większość gości weselnych myślała tylko o tym by dotrzeć do aut i już na miejsce wesela by tam przywitać Parę Młodą. Ja miałam tę niepohamowaną potrzebę pozostania przy nich przy kościele póki się wszyscy nie rozejdą, no ale rozsądek innych zaciągnął mnie w końcu do auta. Potem dzień potoczył się tradycyjnie. Życzenia, uściski, tańce, śmiechy i wzruszenia. Chciałam by czuła jak wyjątkowy jest ten dzień również dla mnie i gdy potwierdziła to mówiąc, że byłam ciepła, wesoła i rodzinna i jej mama sie z tego strasznie cieszyła to chyba udało mi się to udało:). Ja głęboko w sobie bezustannie czułam ogromne wzruszenie, każdą chwilę wykorzystywałam by zerkać na Nią. Na kogoś na czyje szczęście czekałam tak długo jak na własne i powiem Wam, że nie mogłam się napatrzeć, dlatego ciągle oglądam te zdjęcia, bo choć pamięć tych uczuć i obrazów mi nie zabierze, to fotografie idealnie je uchwycą i zachowają w pamięci, gdyby ta zaczęła pewnego dnia szwankować.
Jedna rzecz mi się nie podobała. Niektórzy może stwierdzą, że przesadzam, ale ja sądzę, że moja intuicja i odczucia mnie nie okłamywały, ale momentami czułam się jak nierozumiany dziwoląg. Ludzkie dziwne, może trochę nawet zawistne spojrzenia na widok mojej ekscytacji, radości, wzruszenia. Tego, że pchałam się do drzwi, żeby ich zobaczyc, tego, że użyłam prosty wiersz do księgi gości, tego, że zadedykowałam piosenkę i pierwsza rzuciłam się do odbijanego tańca z Panną Młodą. Nie dałam się jednak zniechęcic tym wyrzutom sumienia, które niektórzy zdawali się chcieli we mnie wzbudzic. Cieszyłam się jak dziecko, byłam naprawdę szczęśliwa, dlaczego inni od razu karzą to tłumic, próbują w Tobie zabic, odebrac, wyśmiac, zbesztac? Możecie byc ze mnie dumni. Nie pokonali mnie i nie zerwali uśmiechu z ust. A uwierzcie, mięśnie twarzy od uśmiechu bolały mnie nieustannie:)   
Momentami dopadała mnie nostalgia, melancholia i drobny smutek, że ja nigdy nie wzruszę tak moich rodziców, nie wprawię ich w taką dumę, łzy, nie podziękuję im przed oczepinami, nie zatańczę, Wiem, że będziecie pisac, że to na pewno się kiedyś spełni, ale nie oszukujmy się, ta duma czy wzruszenie nawetjeśli będą to nigdy do końca nie będą dla nich takie jak byc powinny.
Tym bardziej czuję w sobie radośc, że żadnej złej myśli się nie dałam, każdy smutek przekształcałam we wzruszenie, a zaraz potem radośc, jeśli padały niemiłe słowa, puszczałam je w siną dal, spoglądałam na Parę Młodą i wszystko wracało do normy. 
Kochani, takich wesel i wzruszeń Wam życzę, a przede wszystkim to chyba takich ludzi na swojej drodze:)

piątek, 20 lipca 2012

Wesele - zaszczyt czy koniecznośc?


Jutro idę na wesele. Na moje „szczęście”? pierwsze od dwóch lat. A podobno na szczęście mojej kieszeni. Z racji tego, że zaprosiła mnie przyjaciółka najlepsza, którą kocham nad życie, uradowała mnie bardzo wiadomość ich ślubu i ani przez chwilę nie myślałam o kwestiach pieniężnych i w jaki sposób spustoszy to mój portfelik. Na moją radość i długie wyczekiwanie tego dnia składają się też inne czynniki. Ona jest pierwszą osobą, która wystarczyło, że poobserwowała mnie chwilę i od razu wiedziała, że jestem zakochana. Od razu wiedziała, że nie jest to mężczyzna. Ona pokazała mi, że ludzie mogą kochać mnie za to kim jestem, a nie za to z kim sypiam. Pomogła mi się otworzyć i przestać bać reakcji ludzi. Tak trwamy 9 lat, więc na wieść o tym, że osoba, której życzyłam zawsze wszystkiego, co życie może dać najlepszego wychodzi za mąż uniosłam się niesłychanie z radości, szczęścia i wzruszenia. Jutro wiem, że idąc to ołtarza spotkamy się wzrokiem i wymienimy łzę wzruszenia. Bo ona wie jak bardzo chciałabym również ja kiedyś być na Jej miejscu, wybrać suknię marzeń, iść w stronę jakiegokolwiek ołtarza w celu zawarcia związku partnerskiego i wiedzieć, że to z tą osobą na zawsze, po wieczność, na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie. Jutro znów będę się cieszyc cudzym szczęściem jakbym było moje. Jest w tym trochę smutku, rozżalenia, ale przede wszystkim radość, że dobrym ludziom przytrafia się coś dobrego.

Jednak wiem, że sezon weselny nie u każdego budzi takie pokłady szczęścia. Spokojnie myślę, że można użyć terminu „sezon”, ponieważ znam pary, które są zapraszane na wesela przynajmniej 3,4 razy do roku i cała ekscytacja z nich ulatuje, gdy muszą przeliczyć uszczerbki w budżecie. Nie dziwię się, że im nie do śmiechu ani wielkiego szczęścia. Nawet jeśli doświadczona wizytatorka wesel opracuje sobie plan oszczędnościowy w postaci pożyczania sukienek, kupowania ich w dobrej cenie, to nie można zapomnieć też o butach, torebce, fryzurze i makijażu, które utrzymają się do rana, co wymaga dodatkowo płatnej wizyty u kosmetyczki oraz fryzjerki. Głównym celem wesela powinno być podzielenie się swoim szczęściem z bliskimi, ja akurat mogę Was zapewnić, że jutro wyjątkowo na takie wesele idę. Jednak wiem, że dla większości to okazja na uzbieranie na auto, remont, wycieczkę bądź rekompensatę plus coś ekstra za wydatki weselne. Nie ma nic gorszego, gdy czujemy, że zostaliśmy zaproszeni tylko by „dorzucić się do interesu”. A nie oszukujmy się, każdy z nas pewnie ma takiego członka rodziny, który zaprosił bądź zaprosi nas, bo tak wypada, a nie że tego chce. Nie bądźmy naiwni, gdybyśmy zapraszali ludzie tak naprawdę tylko nam bliskich, byłoby to może  z 20 max 30 osób, a nie ta setka, więc w sumie nie ma się co dziwić, że ludzie dodają karteczki do zaproszeń, że życzą sobie zielonych w kopercie i wina zamiast kwiatów, bo potem te straty i zyski trzeba zapić/opić. Rodzinne harpie, zazdrośnicy, plotkary, które przyszły głównie zobaczyć kto z kim gdzie i dlaczego. I uwierzcie mi, wiek tu nie ma znaczenia, każdy przychodzi poobserwować, oceniać, poplotkować, pobawić się – to na końcu. Dlatego w zeszłym roku odmówiłam udziału w takim weselu. Czułam, że to zaproszenie na siłę, bo któreś dziecko moich rodziców trzeba było „doprosić” i jestem pewna, że kuzynka w ogóle boleśnie nie odczuła mojej nieobecności choć rodzicielka ma była niesłychanie obrażona. A ja jak zwykle bez osoby towarzyszącej płci męskiej to pierwszy pionek do obgadania, obtańcowywania przez pijanych wujków i niezręcznej ciszy i samotności, gdy wszystkie pary dookoła pójdą tańczyć.

 Ale nie jutro. Jutro się tak nie nastawiam, bo wiem, że tak nie będzie. Będę otoczona dobrymi duszami, rodziną, którą traktuję jak własną, nikt nie będzie patrzył na mnie krzywo czy dziwnie, bo obok będę mieć swoją osobę towarzyszącą, której ukrywać nie muszę. Wierzę, że będziemy się wyśmienicie bawić, śmiać i płakać razem. Bez najmniejszego problemu czy martwienia się o uszczuplenie i tak chuderlawego portfela wybiorę wyśmienite wino dla pary młodej, do koperty wrzucę złocisze, bo przy tym weselu czuło się zaszczyt z zaproszenia i tylko takich Wam życzę.

poniedziałek, 16 lipca 2012

częściej.



Gdyby tak zliczyć godziny mojego życia i na co były one przeznaczone
To powiedziałabym wam, że większość życia spędziłam w swoim pokoju
Mojej twierdzy, przystani, przyjacielu.
Przesiedziałam je na swoim łóżku
Zamiast spędzić je żyjąc, koegzystując, oddychając.
Co jest tak strasznego za tymi drzwiami, a bezpiecznego i wygodnego tutaj?
Częściej późnymi wieczorami grzeje mnie w nogi ciepło laptopa
Zmysły koi muzyka
Najczęściej piszą do mnie Groupon i Gruper
Tyle punktów G, nie wiem który wybrac?!

Częściej żyję rzeczywistością kreowaną w filmach i książkach
Niż kręcę klatki własnego filmu czy zapisuję kartki książki swojego życia
Jak teraz, leżę i wyję na filmie pt. „Jeff, who lives at home”
A zatem dziś w moim łóżku gości Jeff, przywitajcie się z nim.
Jeff wierzy, że wszystko dzieję się z jakiegoś powodu
W życiu nie ma przypadków,
Więc gdy dzwoni do niego przez pomyłkę mężczyzna o imieniu Kevin
Jeff poświęca dzień na szukaniu wszystkich i wszystkiego związanego z tym imieniem
Jeśli chcecie wiedziec do czego doprowadza go ten symboliczny Kevin, obejrzyjcie sami.
A zatem dziękuję Ci Jeff za ten wzruszający, szczery wieczór.
Toksyny i hormony w moim organizmie kumulują się i manifestują zewnętrznie pryszczem na twarzy
I dziś nie widzę nic poza tym pryszczem na sobie.
Pęknięcie w umywalce
Rozbic lustro.
Ktoś kiedyś wyrył mi cieleśnie w głowie napis: hate myself and want to die.

btw.




piątek, 13 lipca 2012

Przez żołądek do łóżka!


Stare porzekadło mówi, że nie tylko przez nasz wygląd, inteligencję, urok czy poczucie humoru zaskarbimy sobie uczucia wyczekanej przez nas osoby, ale też nasze zdolności kulinarne potrafią być seksowne i możemy nimi uwodzic. Przez żołądek do serca? Ja pójdę dalej i powiem, że przez żołądek do łóżka. 

Chyba większość z nas lubi być zapraszana do ładnych restauracji, gdzie człowiek czuję, że został zaproszony, bo jest dla kogoś kimś wyjątkowym. Siadamy wtedy prosto i staramy się utrzymać w tej pozycji, zachować szyk, elegancję i wyszukanie. Może być sztywnie, ale i zabawnie. Możemy dzielic rozkosz podawanych nam dań przez przystojnego kelnera bądź kelnerkę co najmniej w zacisznym kącie restauracji, jeśli akurat takowy będzie dostępny.

Jednak nic tak nie buduje trwałej więzi i nie rozpala namiętności jak samodzielnie przygotowany posiłek. Jest coś pociągającego w tym jak kobieta czy mężczyzna zaprasza nas do siebie, krząta się po kuchni z lekkim podenerwowaniem, ale jednak pewnością tego co robi, jakiej przyprawy dodaje, jak przysmaża mięso, jak otwiera wino i jak przyszykował stół.

Wielu z nas stawia na monotonną i trochę prostacką kuchnię, boimy się eksperymentować, bezpieczniej pójść do restauracji. Zapominamy, że kuchnia może być nie tyle co różnorodna, ale i stymulująca. Jedzenie  przecież nie jest zwykłym zabijaniem głodu i zapychaniem brzucha, ale może w nas pozostawiać radość i rozkosz. Niektórzy przecież częściej wzdychają i pojękują przy jedzeniu niż w łóżku:) Dlatego jedzenie można nie tylko przyrównać do seksu, ale uczynić z niego preludium do wylądowania w łóżku. Niekoniecznie celowo, ale może okazać się skutecznie. 

Wiecie która kuchnia ma podobno największe zdolności uwodzenia ze względu na posiadane w sobie trzy największe afrodyzjaki? Indyjska, bo zawiera w sobie imbir, cynamon oraz kardamon, a te z kolei „wzmacniają gruczoły nadnerczy, aktywują obszar nerek, co uaktywnia organy płciowe, to zaś ożywia serce. Imbir w szczególności poprawia krążenie ułatwiając mężczyznom erekcję, a u kobiet wzbudzając namiętność. W rezultacie łącząc te przyprawy zachowujemy wysokie libido.” Z moich poszukiwań dowiedziałam się również, że owoce tropikalne są dobrymi stymulatorami, na przykład mango wzmaga wytwarzanie hormonu szczęścia serotoniny, wzmacnia odporność, a zawarty w nim cynk ułatwia orgazmy. Bardziej przyziemne dla nas i bardziej dostępne produkty to oczywiście czosnek czy cebula, czereśnie czy rozmaryn. Niektórzy aktorzy filmów porno piją w przerwach między zdjęciami sok pomidorowy. Bo nie oszukujmy się, wielu z nas je niezdrowo, po powrocie z zakupów w pośpiechu wstępujemy do KFC, napychamy się kurczakiem niezbyt zdrowo przygotowanym, a potem brzuch nam rozsadza i pragniemy już nic innego jak snu, a gdzie tu myślec o pożądaniu, gdy czujemy się pełni jak balony. Kogoś zapach imbiru czy cynamonu może odstraszac. Jak pomyślę to ja sama za nimi nie przepadam, ale kto wie jak faktycznie działają na nas zdrowe przyprawy wewnętrznie spożywane regularniej? 
Produktów spożywczych wspomagających nasze ciało i jego funkcjonowanie w łóżku jest i więcej. Jednak Seneka powiedział kiedyś: „Powiem ci, jak przyrządzić płyn miłosny bez leków, bez ziół, bez czarów. Jeśli chcesz być kochany, kochaj!”. Żołądek może być dobrym przewodnikiem do sercu czy seksu, jednak gotujmy z chęcią uwiedzenia, a uwiedziemy! Nie wiem jak wy, ale ja zacznę wypróbowywac częściej prawdziwą kuchnię indyjską:)  


Do tego piosenka zawsze pobudzająca moje zmysły.


czwartek, 5 lipca 2012

tęsknota.




Istotą tęsknoty nie jest to samo uczucie tęsknoty, ale tęsknic już na samą myśl i świadomośc nie spotkania się. Tęsknic za myślą pewności spotkania.
Niezdrowo mi, tak niepewnie.

Wyglądac przez okno szukając spontaniczności i tęsknoty zwrotnej. Nasłuchiwac trzaskania drzwiami i odgłosu silnika.

Okno wciąż otwarte.



poniedziałek, 2 lipca 2012

moje drugie ja?

Jestem taka za jaką ludzie mnie postrzegają w danej chwili. Ktoś widzi mnie jako dowcipną, to będę duszą towarzystwa. Ktoś widzi, że jestem chodzącym problemem, to będę z nim chodzic wypisanym na całej twarzy. Jestem mistrzem przemian, zmian, popraw i zniszczeń. Z kociaka potrafię zmienic się w sukę. Z szarej myszki w tygrysa. Kameleon zmienia kolory, a ja swoje charaktery, uczucia, dowcipy, tematy rozmów dopasowuję do rozmówcy, jego tonu, intencji, humoru.
Można obrazic, urazic, kpic sobie z moich cech charakteru, wyglądu, ubioru, zachowania, ale zadrwij z moich uczuc, nie zauważaj ich, patrz na nie z góry, a spadnę na samo dno siebie i długo nie wstanę.

"Jestem świetną aktorką,a moje życie jest oskarową rolą...to ja jestem też tutaj reżyserem i to ja rozdaję role i decyduję czy zagracie w moim filmie...to ja wybieram gatunek...czasami cieszycie się,że w nim gracie,a to przecież tylko melodramatyczna,nudna groteska!...widzicie tylko to,co pozwalam wam zobaczyć...myślicie,że jestem „wspaniała i wartościowa”,bo taką gram rolę i jako taką pozwalam wam się postrzegać...moje życie jest upozorowaną rolą,a rzeczywistość mojego istnienia jest podszyta beznadziejnością...patrzę w lustro,ale nie widzę swojego odbicia...i wyżyguję sobie w twarz każdy udawany dzień mojego mdławego życia..."

Wiecie kto to napisał? ja 8 lat temu. Byłam młodsza, bardziej agresywna, jeszcze bardziej zła na ludzi i na świat niż teraz. Mnóstwo trzykropków na mnóstwo nie nazwanych jeszcze emocji.
Jednak jedna rzecz się nie zmieniła. Moje ciągłe zmienianie się dla innych. Udawanie takiego, a nie innego humoru "żeby nie głupio a normalnie było".

Bywam niezręczna.
skomplikowana.
nierozumiana.
mało kto chce mnie jako mnie.
ta z poza lustra chyba lepsza.
Sama już nie wiem kogo lubię bardziej
I wprowadzic do życia na stałe.
Ale przecież człowiek jest witrażem emocji. 
Nudno byłoby ciągle mieszkac w domku jednorodzinnym?
Blok emocji.
To jest to.
To chyba ja.