Zbliżamy się do krawędzi równi
pochyłej nazywanej końcem roku. Końcem jakiegoś kolejnego etapu w naszym życiu
i naturą człowieka jest spojrzeć wstecz na miniony czas z refleksją. Z dwóch
wielkich „P”, czyt. postanowienia vs. podsumowania, ja wybieram zając się tym
drugim. Wielu z nas nie znosi presji tego dnia, tej godziny zero, tego przymusu
dobrej zabawy, odpowiadania na pytania o plany na kolejny rok i co byśmy
chcieli w nim zmienić. Ja nie planuję, nie nadziejuję, nie wyrokuję, nie
wypatruję. Podsumowuję. W końcu zewsząd bombardują nas różne zestawienia,
dzięki którym dowiaduję się, że najczęściej śledzonymi celebrytkami tego roku były
Kim Kardashian, Miley Cyrus, Księżna Kate i Jennifer Lawrence. Ja statystyk
nabijałam tylko tej ostatniej. Najczęściej oglądanym teledyskiem na Youtubie
był „Wrecking Ball”, a najczęściej ogłaszanym najlepszym filmem roku jest „Życie
Adeli” lub „Grawitacja”.
Czym Wy byście podsumowali swój
rok? Z czym go zestawili, jak ubrali w słowa, myśli, zdania? Podejdę do tego
dwoiście. Na końcowo-roczną myśl tego roku przychodzi mi piosenka „Seasons of
love” z musicalu „Rent”:
525, 600 minut- czym mierzysz rok?
Dniami, zachodami słońca, nocami, kubkami kawy.
Calami, milami, radościami, smutkami.
W 525,600 minut- czym mierzysz rok życia?
A co z miłością? może miłością?
Mierz miłością. Porami miłości.
525,600
minut! 525, 000 podróży do zaplanowania.
525,600 minut- czym można zmierzyć życie kobiety lub mężczyzny?
Prawdami, których sie nauczyła lub chwilami kiedy płakał.
Mostami, które spalił lub tym jak umarła.
525,600 minut- czym można zmierzyć życie kobiety lub mężczyzny?
Prawdami, których sie nauczyła lub chwilami kiedy płakał.
Mostami, które spalił lub tym jak umarła.
Zabierzmy się za statystyki i
wyliczanie. Jeśli portal lubimyczytac.pl mnie nie oszukuję, to w tym roku przeczytałam
58 książek. Na pewno chciałabym policzyć ten rok w przeczytanych książkach, mój
najlepszy przyjaciel na ten rok, wierny kompan, wypełniacz samotności,
inspirator i konspirator, łącznik dusz. Jeśli miałabym polecić tegoroczne
wydawnictwa, to na pewno kazałabym Wam sięgnąć po „Ości” Karpowicza, „Umarł Mi”
Iwasiów, „Duszę Światową” Masłowskiej, „Pornogarmażerkę” Dobrzanieckiego oraz „Baśń”
Bengtssona wraz z każdą inną pozycją ich autorstwa. Z półki „wstyd, że jeszcze
nie przeczytałam”, zjadłam całą serię Harrego Pottera w dwa miesiące, trylogię „Igrzysk
Śmierci” i kończę „Opowieści z Narnii”, do tej listy dorzucę koniecznie „Serce
tak Białe” Marias’a, „Smażone Zielone Pomidory” Flagg, „Służące” Stockett, „Nieznośną
lekkość bytu” Kundery i większość pozycji Marcina Szczygielskiego.
Jeśli chodzi o kino obfitował ono
premierami wielkich produkcji, na które czekałam jak dziecko na pierwszą
Gwiazdkę, i tak „Grawitacja”, „Igrzyśka Śmierci: W pierścieniu Ognia” i „Hobbit:
Putstkowie Smauga” mnie nie rozczarowały. Do filmów innej kategorii, które mnie
w tym roku urzekły, dotknęły, zapadły w pamięć i dobrze się kojarzą to kino
francuskie przede wszystkim, „Wspaniała” i „U niej w domu”, koncertowa rola
Cate Blanchette w „Blue Jasmine”, wyczekiwany debiut reżyserski i jako scenarzysty
Josepha Gordona-Levitt’a, kontynuacja serii „Przed Północą”, świeży w kinach „Kamerdyner”,
ale zgodzę się z krytykami i ogłoszę najlepszym filmem tego roku „Życie Adeli”,
bo serce i duszę skradła mi postac i rola Adele Exarchopolous.
Muzyczne królestwo mych uszu
skradło znów kilka niezapomnianych dźwięków. Nie szczędziłam w tym roku ani na
płyty ani koncerty. Wyczekiwałam płyt Birdy, Sara Bareilles, John’a Legend’a,
Beyonce, Justin’a Timberlake, Dawida Podsiadło. Polecę ścieżki dźwiękowe z „Igrzysk
Śmierci”, „Kamerdynera”, „Django”, „Frances Ha”, „Perks of being o wallflower”,
a dla miłośników muzyki granej na żywo, kanał muzyczny Mahogany Sessions na
Youtubie. Spełniłam swoje marzenia muzyczne będąc na koncertach Ellie Goulding,
która bezczelnie odmówiła przyjęcia moich oświadczyn, zeszłam prawie na zawał z
wrażenia po koncercie Beyonce, wzruszałam się na Alicii Keys, wybawiłam
niesamowicie na Kamp! I Tegan i Sarze, a uszy i duszę pieściły koncerty Dawida
Podsiadło i Glen’a Hansard’a. Poznawałam niekończące się pokłady głośności
mojego głosu, dzięki któremu ten ostatni zadedykował mi piosenkę. Wielu ludzi
mi zazdrości, trochę karci, trochę patrzy z góry. Każdy pusty frazes zachęca: „spełniaj
marzenia” i ludzie bliscy też nas do tego pchają, a potem zawiść ich ogarnia.
Wielu patrzyło dziwnie na moje wydawane pieniądze na koncerty, ale mało kto, to
rozumie. Koncert dla mnie to nie coś do odhaczenia. Ja to wchłaniam, każdy
dźwięk, każdą strunę gitary czy skrzypiec, uderzenie w bębny. Witam każdy nowy
dźwięk z otwartymi ramionami i duszą i jest to fizycznie uczucie bliskie
ekstazy. Muzyka to nie tylko komercja i wypełnianie hałasu w aucie czy podczas
podróżami komunikacją publiczną. Dla mnie to coś znacznie większego. Dlatego
dla Was lista moich niektórych ulubionych kawałków i wykonawców tego roku:
https://www.youtube.com/watch?v=TGkJwAGJFi4
Laura Welsh
https://www.youtube.com/watch?v=Wv6YHNTWcsU Naughty Boy
https://www.youtube.com/watch?v=tveH9jg1FRA Rudimental
https://www.youtube.com/watch?v=nRpjsFcb2uo John Legend
https://www.youtube.com/watch?v=-rj_Ur-RAAs Sara Bareilles
https://www.youtube.com/watch?v=z50k367WgPs The Civil Wars
https://www.youtube.com/watch?v=dq6hp7g8dTY Milo Greene
https://www.youtube.com/watch?v=KU8JRgU42vU Katie Herzig
https://www.youtube.com/watch?v=EQ3fuFXoRFE
Dawid Podsiadło
https://www.youtube.com/watch?v=I8tEcMjV_zE Boyce Avenue
https://www.youtube.com/watch?v=1X6R_8oGZ1E
i Glen Hansard z dedykacją dla mnie i mojego krzyku z końca saliJ
Rok ten zaczęłam we Wrocławiu, po
drodze udało mi się zobaczyć znów Kraków, wiele razy Warszawę, Trójmiasto,
Londyn i Berlin i gdzieś tam zostawiłam i zabrałam kawałki siebie.
W czym jeszcze policzę ten rok? W
napotkanych osobach, w godzinach rozmów, chwilach oświecenia, głębszego
poznania siebie. W nerwach, doświadczeniach, miejscach, wybuchach śmiechu,
chwilach spokoju, wylanych łzach, najwięcej w pierwszym i ostatnim miesiącu tego
roku. Źle to wróży na początek kolejnego roku?
Policzę w spojrzeniach.
Namiętnych, pożądliwych, rozmiękczających serce, powalających z nóg,
pobudzających, szczerych, krótkich, długich, podczas seksu i poza nim, łamiących
serce, pierwszych i ostatnich…
Policzę w orgazmach.
Zaskakujących, niespodziewanych, szybkich, powolnych, przeciąganych,
niewytrzymanych, niewystarczających, dogłębnych, zewnętrznych, niecierpliwych,
niesamowitych, pierwszych i ostatnich…
Policzę go w pocałunkach.
Niespodziewanych, nagłych, szybkich, długich, krótkich, namiętnych, dzikich, na
powietrzu, w łóżku, w samochodzie, w kinie, osoby kochanej, osoby pożądanej,
pierwszych i ostatnich…
Policzę go w tym z czym zostaję.
Koniec roku zostawił we mnie wielką wyrwę. Przyniósł tak wiele, zabrał jeszcze
więcej. Zabrał mnie, moje przekonania, moją wiarę. Myślałam, że nie znajdę
jednego słowa, którym podsumuję rok życia, bo to przecież zbyt skomplikowane,
zbyt liczne, zbyt głębokie. A słowo jest tak proste, przyszło od razu –
spustoszenie. Czuję się spustoszona. Jakbym spłonęła, zostały zgliszcza i
zbierała mnie z ziemi koparka. Czuję się jak zbity wazon, roztrzaskana na
niezliczoną ilość kawałków. Niby wszystkie zbieram w całość, ale wiem, że
gdzieś po drodze jeden wpadł pod kanapę, drugi pod szafę, następny pod łóżko i
może ich już nigdy nie znajdę. Zamiotłam siebie pod dywan i przepełnia mnie nic
połączone chyba ze stłumioną złością. Czuję, że potrzebuję przytulenia, takiego
mocnego, prawdziwego, szczerego, przytulenia ciała i duszy, jednocześnie
panicznie się go bojąc, bo mnie to zgniecie i rozpadnę się ponownie. Obiecałam
sobie, że to będzie rok ze szczęśliwą siódemką. Kochałam i byłam kochana.
Widziałam, zwiedzałam, słuchałam, dotykałam, oddalałam, zyskiwałam i traciłam.
Żyłam. A przyszły rok? Nie życzę sobie w nim nic. Szkoda zachodu, bo życie i
tak nas zaskoczy.