„Nie mam żadnej
mądrości (...).
Mój przyjaciel ma dużo mądrości i
bardzo, bardzo chorą córeczkę, której ciałko mieści się w dłoniach.
Ja nie mam żadnej mądrości, mam za to
paru przyjaciół i trochę zaprzyjaźnionych książek.
Żyję, sobą i w sobie, i w innych ludziach, w tym, co we mnie zmieniają, i w tym, co w nich sobą zmieniam nieodwracalnie i już pozostawiam zmienionym, w bliskich i dalekich, żyję w tym mężczyźnie, co płakał w tramwaju, i w przyjaźniach, i nawet we wrogach moich żyję. Żyję.
Żyję, sobą i w sobie, i w innych ludziach, w tym, co we mnie zmieniają, i w tym, co w nich sobą zmieniam nieodwracalnie i już pozostawiam zmienionym, w bliskich i dalekich, żyję w tym mężczyźnie, co płakał w tramwaju, i w przyjaźniach, i nawet we wrogach moich żyję. Żyję.
Rano zapaliłem papierosa przed
śniadaniem, mroźną drogą po bułki. Smakował. Nie jestem mądry. Żyję.”
Lubię, gdy pisarz otwiera skrzypiące
drzwi siebie i wpuszcza nas do środka. Nie ukrywa, że czasami jest
nienaoliwiony i nie posiada wielkich mądrości. Podobała mi się "Wyspa
łza", w której Joanna Bator wyjaśnia nam swój proces twórczy, i wywiad z
Andrzejem Stasiukiem w "Życie to jednak strata jest", gdzie słyszymy
autora najgłośniej, a nie przez pryzmat swoich bohaterów, czy przypadła mi też do
gustu intelektualna rozmowa Agnieszki Drotkiewicz z Dorotą Masłowską w
"Duszy światowej".
Tak samo urzeka mnie pan Szczepan Twardoch. I znów spoglądam na okładkę, portret autora potoku myśli, pęknięć na jego wyobraźni, które idealnie odzwierciedla lekko zmarszczone czoło. I znów opowiem Wam skromnie o lekturze, po którą warto sięgnąć, o 270 stronach, które gdzieś tam zapukały też do drzwi mnie.
Ktoś może powie, że to powieść, dzienniki, o niczym, a dla kogoś mogą być o wszystkim. Mogą męczyć niestrawnością, a mogą kogoś nakarmić do syta lub nawet pozostawić chęć na dokładkę.
Ja zawsze chętnie dokładam sobie do półki zaprzyjaźnionych książek pozycje Szczepana Twardocha. Literackiego twardziela ze Śląska, który nietuzinkowo opisuje rzeczywistość, której, tak uparcie twierdzi, nie jest obywatelem.
„A ja poddaję się trochę temu
szaleństwu, jakim jest poszukiwanie znaków w świecie, mowy drzew, tajemniczego
kodu pęknięć na asfalcie i eposów zapisanych cirrusami na niebie.”
Poddaję się rozmyślaniom nad swoim
własnym brakiem mądrości.
Patrzę na tę przenikliwą okładkę
książki, myśląc, że choć na mojej półce brakuje mi już miejsca, to nie położę
jej poziomo, zasługuje na stanie w pionie, dlatego wysuwam inną, mniej znaczącą
i robię miejsce dla „Wielorybów i ciem”. Bo ja przecież ciągle też szukam pęknięć na
asfalcie i śledzę uciekające tory na końcu pociągu.
Patrzę na tę szklankę po kawie,
osadowych pozostałościach po mlecznej pianie i śladach cynamonu. Nie wygląda
atrakcyjnie ani smacznie. Pobojowisko tak wyczekiwanego smaku.
Widzę siebie w tej szklance i pytam
siebie po co piszę od tylu lat. Nie mam żadnej mądrości. Piszę coraz rzadziej,
bo coraz bardziej to dostrzegam. Uciekam od wszelkich mądrości, komentowania
rzeczywistości kreowanej przez innych. Nie obchodzi mnie już tak bardzo. Podobnie
jak Szczepan Twardoch, nie ma dla mnie rewolucji, dla której niosłabym
transparent.
Przestałam się tak przejmować. „Nie
jestem obywatelem rzeczywistości”.
Twardoch zauważa, że codziennie
ulegamy niewolnictwu czy to płacąc podatki, czytając książkę czy stojąc na
czerwonym świetle. Ważne, żebyśmy w środku nie pozostali niewolnikami swoich
spraw, póki jesteś wierny sobie, nie jesteś niewolnikiem. Staram się zatem nie zniewalać
rzeczami zbędnymi. Piszę mniej, bo czuję się mniejszym niewolnikiem świata.
Nie mam żadnej mądrości. Żyję.
„ (…) warto czytać wielkie powieści, warto pisać,
warto zarabiać pieniądze i je wydawać, warto kochać to, co obejmuje się
wzrokiem, wyszedłszy na wzgórze, a reszta to niepotrzebne hipotezy, symulakra i
zupełnie zwykłe kłamstwa”
Poświęcam się temu, co warto. Czytam
wielkie powieści, pijam dobre wina, zakrapiam czasami wieczory whiskey. Czasu
nie marnuję na kiepskie kino. Kocham się z muzyką. Jesienią do kawy dodaję
cynamon, a z zielonej herbaty przerzucam się na czerwoną. Staram się jeść mniej
szkodliwie, a coraz bardziej wykwitnie. Czasami kocham prostotę i rutynę jak
czcionkę Times New Roman. Całuję chrześniaczkę i przytulam jak najmocniej. Szukam
niebanalności obrazów. Zajmuję się kochaniem każdego krajobrazu. Codziennie
przelatującego, ogromnego Herkulesa na moim niebie, gdy wracam ostatnio z pracy.
Zawsze szukam Jej dłoni do wsunięcia się w nią, a gdy doskwiera zimno wtulam
się w Jej ramię. Zawsze przepuszczam Ją w drzwiach. Szanuję też starszych,
uśmiecham do nieznajomych. Nie nienawidzę. Kocham. I w tej miłości, a nie
minionym cierpieniu szukam inspiracji i wzruszeń.
Ale nie. Nie mam żadnej mądrości
życiowej.
Żyję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz