środa, 28 października 2015

Nie mam żadnej mądrości.



Nie mam żadnej mądrości (...). 

Mój przyjaciel ma dużo mądrości i bardzo, bardzo chorą córeczkę, której ciałko mieści się w dłoniach.

Ja nie mam żadnej mądrości, mam za to paru przyjaciół i trochę zaprzyjaźnionych książek.
Żyję, sobą i w sobie, i w innych ludziach, w tym, co we mnie zmieniają, i w tym, co w nich sobą zmieniam nieodwracalnie i już pozostawiam zmienionym, w bliskich i dalekich, żyję w tym mężczyźnie, co płakał w tramwaju, i w przyjaźniach, i nawet we wrogach moich żyję. Żyję.

Rano zapaliłem papierosa przed śniadaniem, mroźną drogą po bułki. Smakował. Nie jestem mądry. Żyję.



Lubię, gdy pisarz otwiera skrzypiące drzwi siebie i wpuszcza nas do środka. Nie ukrywa, że czasami jest nienaoliwiony i nie posiada wielkich mądrości. Podobała mi się "Wyspa łza", w której Joanna Bator wyjaśnia nam swój proces twórczy, i wywiad z Andrzejem Stasiukiem w "Życie to jednak strata jest", gdzie słyszymy autora najgłośniej, a nie przez pryzmat swoich bohaterów, czy przypadła mi też do gustu intelektualna rozmowa Agnieszki Drotkiewicz z Dorotą Masłowską w "Duszy światowej". 

Tak samo urzeka mnie pan Szczepan Twardoch. I znów spoglądam na okładkę, portret autora potoku myśli, pęknięć na jego wyobraźni, które idealnie odzwierciedla lekko zmarszczone czoło. I znów opowiem Wam skromnie o lekturze, po którą warto sięgnąć, o 270 stronach, które gdzieś tam zapukały też do drzwi mnie.

Ktoś może powie, że to powieść, dzienniki, o niczym, a dla kogoś mogą być o wszystkim. Mogą męczyć niestrawnością, a mogą kogoś nakarmić do syta lub nawet pozostawić chęć na dokładkę.

Ja zawsze chętnie dokładam sobie do półki zaprzyjaźnionych książek pozycje Szczepana Twardocha. Literackiego twardziela ze Śląska, który nietuzinkowo opisuje rzeczywistość, której, tak uparcie twierdzi, nie jest obywatelem.

„A ja poddaję się trochę temu szaleństwu, jakim jest poszukiwanie znaków w świecie, mowy drzew, tajemniczego kodu pęknięć na asfalcie i eposów zapisanych cirrusami na niebie.
Poddaję się rozmyślaniom nad swoim własnym brakiem mądrości.

Patrzę na tę przenikliwą okładkę książki, myśląc, że choć na mojej półce brakuje mi już miejsca, to nie położę jej poziomo, zasługuje na stanie w pionie, dlatego wysuwam inną, mniej znaczącą i robię miejsce dla „Wielorybów i ciem”.  Bo ja przecież ciągle też szukam pęknięć na asfalcie i śledzę uciekające tory na końcu pociągu.

Patrzę na tę szklankę po kawie, osadowych pozostałościach po mlecznej pianie i śladach cynamonu. Nie wygląda atrakcyjnie ani smacznie. Pobojowisko tak wyczekiwanego smaku.
Widzę siebie w tej szklance i pytam siebie po co piszę od tylu lat. Nie mam żadnej mądrości. Piszę coraz rzadziej, bo coraz bardziej to dostrzegam. Uciekam od wszelkich mądrości, komentowania rzeczywistości kreowanej przez innych. Nie obchodzi mnie już tak bardzo. Podobnie jak Szczepan Twardoch, nie ma dla mnie rewolucji, dla której niosłabym transparent.

Przestałam się tak przejmować. „Nie jestem obywatelem rzeczywistości”.
Twardoch zauważa, że codziennie ulegamy niewolnictwu czy to płacąc podatki, czytając książkę czy stojąc na czerwonym świetle. Ważne, żebyśmy w środku nie pozostali niewolnikami swoich spraw, póki jesteś wierny sobie, nie jesteś niewolnikiem. Staram się zatem nie zniewalać rzeczami zbędnymi. Piszę mniej, bo czuję się mniejszym niewolnikiem świata.

Nie mam żadnej mądrości. Żyję.  

 (…) warto czytać wielkie powieści, warto pisać, warto zarabiać pieniądze i je wydawać, warto kochać to, co obejmuje się wzrokiem, wyszedłszy na wzgórze, a reszta to niepotrzebne hipotezy, symulakra i zupełnie zwykłe kłamstwa”

Poświęcam się temu, co warto. Czytam wielkie powieści, pijam dobre wina, zakrapiam czasami wieczory whiskey. Czasu nie marnuję na kiepskie kino. Kocham się z muzyką. Jesienią do kawy dodaję cynamon, a z zielonej herbaty przerzucam się na czerwoną. Staram się jeść mniej szkodliwie, a coraz bardziej wykwitnie. Czasami kocham prostotę i rutynę jak czcionkę Times New Roman. Całuję chrześniaczkę i przytulam jak najmocniej. Szukam niebanalności obrazów. Zajmuję się kochaniem każdego krajobrazu. Codziennie przelatującego, ogromnego Herkulesa na moim niebie, gdy wracam ostatnio z pracy. Zawsze szukam Jej dłoni do wsunięcia się w nią, a gdy doskwiera zimno wtulam się w Jej ramię. Zawsze przepuszczam Ją w drzwiach. Szanuję też starszych, uśmiecham do nieznajomych. Nie nienawidzę. Kocham. I w tej miłości, a nie minionym cierpieniu szukam inspiracji i wzruszeń.

Ale nie. Nie mam żadnej mądrości życiowej.


Żyję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz