niedziela, 4 października 2015

Ona i ja i cała reszta świata.

Odkąd pamiętam – nie znoszę oceniania.

Oceniania po wyglądzie, jednym nietrafnym żarcie, po jednym zdaniu nie wtedy kiedy trzeba, po jednym spotkaniu, powierzchownie, bez wnętrza, wybrzuszenia, wybebeszenia, wysercowienia.
Kobieta ubierająca się na sportowo – chłopczyca, singielka – stara panna, niezależna – nieszczęśliwa, bezdzietna – jeszcze bardziej nieszczęśliwa, wrażliwa – neurotyczna, twarda – suka, męska – lesba, zniewieściały - pedał. Cały cykl wiecznego zapętlenia błędnych osądów.

Moja mama wie, tak naprawdę od zawsze wiedziała, miała mnóstwo znaków, zanim ja uświadomiłam sobie, że to już jakieś „objawy”. Sygnały zwiastujące, że będzie miała córkę lesbijkę.
Gdy jako dziecko nie znosiłam, gdy zmuszano mnie do zakładania sukienki, szalałam za piłką nożną, nosiłam szalik FC Barcelony, wyróżniając się od dziewczyn, ganiałam za chłopakami…z pięściami. To, że nie bałam się stanąć w szranki z pozornie silniejszą płcią przeciwną nie czyniło ze mnie sfrustrowanego dziecka, które wyładowuje agresję, bo nikomu się nie podoba. Wspinałam się po drzewach, rozpalałam ogniska w niedozwolonych miejscach, pisałam węglem po opuszczonych budynkach, z chłopakami mogłam się bić i rozrabiać, ale nie rozmawiać. Do jakiej szufladki mnie zapakowano? Do chłopczycy, z którą lepiej nie zadzierać. Błędna ocena.

Pozorna ocena kogoś, kto już wtedy pragnął miłości i przytulenia ponad wszystko. Nie chciałam sukienek, bałam się makijażu, mocnej opalenizny, ukobiecenia, bo jak to, ja? Kobieta? Przecież mi nikt nigdy nie powiedział, że jestem piękna, nikt nie obraca się za mną, z kaczki nie będzie łabędzia.
Nie dziwota, że większość moich związków zaczynała się korespondencyjnie, nie tylko ze względu na ograniczoną dostępność możliwości poznania kogoś o orientacji homoseksualnej kilkanaście lat temu, ale i z tej trywialnej przyczyny – nie jestem ładna ani odważna. Pluszowy miś wrzucony w kąt, pokryty kurzem, nigdy z niego nie otrzepany, nigdy z bliska, od środka nieobejrzany.

Zatem bardzo szybko zbudowałam i nauczyłam się chować w swojej skorupie. Ale mamo, oj mamo, przecież Ty od razu wiedziałaś. Wiedziałaś w chwili, gdy przyprowadziłam pierwszą „koleżankę”, że to nie koleżanka. Wiedziałaś, że jestem zbyt dobra, że jestem wrażliwsza niż to, co sobą reprezentuję. Ile moich łez widziałaś. Mamy wiedzą najlepiej, wiedzą szybciej niż my, kto nas zrani. ALE nie zawsze. Nikt nie jest wszechwiedzący.

Całe życie oceniania. Nie rozmawiania, nie poznawania, oceniania. Osób w moim życiu. Mnie samej. Co jakiś czas, dziś znów dobitniej dociera do mnie, że nigdy nie doświadczę pełnej akceptacji ani tolerancji, nawet we własnym gronie. Za parę miesięcy przypadną moje dość okrągłe urodziny, a ja nadal spotykam się z sytuacjami takiej ignorancji i braku pojęcia, że ciągle muszę Bronic siebie, swojego życia, umysłu, serca, duszy.

Ostatnio na spotkaniu z przyjaciółmi, po raz kolejny musiałam tłumaczyć, że orientacja to nie kwestia tego, że "facet mnie porządnie nie przeleciał" i że czemu nie spróbuję? "-A czemu ty nie spróbujesz  z kobietą? Może jesteś hetero, bo Cię kobieta porządnie nie przeleciała?" Dopiero przy odwróceniu ról, ludzie pojmują - to nie wybór, to część natury.

Weekend spędziłam u siostry. Jest to czas kiedy to moja siostra zawsze wpływa na meandry mojej psychiki próbując mnie nakłonić do szczerej rozmowy z moją matką. Żeby zrobić oficjalny coming-out, oczyścić atmosferę, ulżyć jej, nauczyć się z nią rozmawiać. Bo choć tyle między nami słów pada, to nie niosą one ze sobą wiele wartości, znaczeń, głębi. Żali się, że tyle pracuję, że, gdy wracam wieczorem z pracy, to chwytam za herbatę, książkę i znikam. Mam ulżyć mojej matce w jej ciągłej niepewności, przykrości braku pełnej szczerości między nami. A kto mi ulży w tym, że własna matka nie interesuje się moim związkiem? Związkiem, który uważam, za najbardziej udany. Czemu to mi ma przypaść ta rola uczenia jej rozmowy po tylu latach na tym padole niedomówień? Coming-out? Jaki coming-out? Już go dawno zrobiłam. Nigdy nie przyprowadzając chłopaka do domu. Padło tyle zdań, tyle insynuacji, tyle bezpośredniości. Gdy ktoś wchodzi do pomieszczenia, w którym znajdujemy się z A. razem, to nie puszczamy swoich dłoni, nie odsuwamy się od siebie, nie wypuszczamy z ramion, gdy wybudzamy się nad ranem, a do salonu wchodzi któreś z mojej rodziny, gdy śpimy w naszym domu na wsi. Coming-out? Mamo zrób Ty. Wyjdź ze swojej zaściankowości nareszcie w pełni i zapytaj mnie jak poznałam A. Zapytaj jakie było pierwsze spotkanie, jakie są plany, dlaczego ta, a nie inna. Spójrz głębiej, a słowa będą zbędne.

Rodzice oceniają partnerów swoich pociech przez bardzo materialne kryteria, moi zwłaszcza – ma 
pracę? Ma auto? Ma mieszkanie? Gdzie pracuje? Ile zarabia? Związek to najwidoczniej wymiana zer na koncie i łączenie kont bankowych w jedno. Patrzę i myślę, jakie to smutne. Jakie to smutne, że moi rodzice traktują Nas jak powietrze. Jak musimy zamykać się w swoim świecie nie z przymusu, ale z namacalnej, wiszącej w powietrzu niechęci otoczenia. Po tylu latach, czuję się na powrót wpychana do szafy.

W  ten weekend zebraliśmy się rodzinnie na urodzinach wspomnianej siostry. Moi mali bratankowie bawią się zacałowując siebie. Wszyscy kategorycznie każą im zaprzestać takiej zabawy, bo przecież to nienormalne, gdy chłopcy się całują. Kłopotliwe spojrzenie na mnie może z dwóch osób i ja, znowu w kącie, zmuszona do milczenia, ja – nienormalna.



Nasłuchujemy się jak to nasz związek nie wypali, bo odległość, bo to kobieta z kobietą, bo to, bo tamto. Czuję się urwana jak na tym zdjęciu. Nikt nie patrzy z perspektywy, nie zna tła, nie pyta o motywy, nie pyta o potrzeby, nie zagląda w oczy, nie czyta Nas, nie pyta o źródła, nie zna bibliografii Nas, a tam nieskończona ilość pozycji składających się na budowlę Nas, która tylko rośnie w siłę. Mogą przeginać, zaginać, gnieść Nasze strony, ale żaden z Nas Feniks, który musi odrodzić się z popiołów. Tu nawet licha iskra zwątpienia się nie rozpala.

Mówcie, co chcecie, oceniajcie.

Ludzie małej wiary, ludzie bez tolerancji, ludzie bez miłości. Najsmutniejsi ludzie świata.



Pijemy za Was.

Na przekór światu.


1 komentarz:

  1. Natura czlowieka jest taka ze lubi oceniac, ale dopoki jestesmy tolerancyjni i nie ranimy innych to jest ok. Twoja matka nie jest w stanie zaakceptowac Ciebie tak jak bys chciala, ale wcale nie trzeba byc lesbijka zeby tak bylo, wiem to na przykladzie mojej matki. Badz szczesliwa, zyj tak jak chcesz, jak najmniej przebywaj z ludzi ktorzy nie do konca akceptuja Cie taka jaka jestes. I nie mysl az tak ogolnie "Na przekor swiatu", bo generalnie w swiecie nie ma nic szczegolne w Twojej orientacji, zdrowo myslacy ludzie sa tolerancyjni i nie wiele moze ich zadziwic. Teresa

    OdpowiedzUsuń