sobota, 9 stycznia 2016

Nowy rok o zapachu staroci.


Zacznijmy od końca. Niech to będzie chronologiczny chaos. Dawno mnie nie było, więc będę skakać po pamięci i skrawkach wyobraźni pozostawionej w miejscach, gestach, w zbliżeniach i oddaleniach.

Zacznijmy od tego, że idę i wiatr pcha mnie porywiście. Idę z czerwonym parasolem w ręku dopasowanym do ust ubranych w czerwoną szminkę. Przylatują do mnie pojedynczo, w zdaniach, potem w logicznych ciągach fragmenty do tego, co teraz piszę. O drugiej w nocy po środku piątkowej zimy. Kroczę zamaszyście i ostrożnie jednocześnie, by nie poślizgnąć się o jakieś negatywne myśli. I nie wiem czy wiatr pcha mnie ku pozytywnym zmianom, ku którym wiem, że bezustannie kroczę, czy odpycha mnie od tej ludzkiej stagnacji. Idź, idź, idź i chodzę. Jakby chodzenie było najważniejszą filozofią życia, jakby najlepiej myślało mi się stopami, dobrze myślało się literaturą. Może wiatr toruje mi drogę ucieczki od tego z czym się nie zgadzam. Może jestem marudą, wiecznym myślicielem, przesadnym filozofem, bohaterką książki, którą nigdy się nie stanę, jak i pisarką książki, której nie mogę skończyć. Jednak nie daję się zwiać. Ciągle szukam i wyglądam pozytywnych zmian ludzkości.

Staram się dotrzymywać tempa. Zimy nagle robią się przenikliwie zimne, mróz kłuje w oczy, a lata szczypią w oczy i gardła swoją dusznością i saharyjskimi temperaturami. Wszystko się zmienia, a ja łapię się ciągle na tym, że coraz bardziej tęsknię za tym, co stare, spleśniałe, skrzypiące, osobliwe, unikatowe. Czasami myślę, że język jest zbyt ubogi, by wyrazić wszystkie emocje. Bo co tylko radość, miłość, smutek, żal? Gdzie słowo, które odda „poczucie bezpieczeństwa przy wąchaniu zapachu pleśni w kinie studyjnym”? Słowo-emocja ilustrujące „wzruszenie przy niespodziewanym geście dobroci od nieznajomego”. Albo słowo odzwierciedlające „uczucie, gdy ona wtula się w moją szyję”?

Zatem tęsknię. Za zdjęciem Nas jako pary bez selfie, kliszą z limitem 36 zdjęć, za oranżadą na miejscu, za podniesieniem upuszczonej rękawiczki, zapytaniem o drogę, za skrzynką pełną listów, poleceniem dobrej literatury, ustąpieniem miejsca, poproszeniem kogoś nieznajomego o zrobienie zdjęcia, otwarciem drzwi, bo torby za ciężkie i nie dam rady. Przebywanie z Nią jest jak ciągłe czytanie książek Wiesława Myśliwskiego, które sprawiają, że odżywa we mnie krystaliczna tęsknota. Za nonszalancją, nostalgią, melancholią, pięknem prostoty świata i dobrodusznością ludzi.

Nie pisałam, nie odsłaniałam Nas, nie było Nas, bo przełykałam Nas jak słodki cukierek i ssałam dualizm wszystkiego dookoła, gdziekolwiek pojawiał się duet Nas. Przyjechała do mnie wieczorową porą tuż po świętach i znów stałam na czubkach palców zniecierpliwienia wypatrując Jej w odcieniach dworcowych lamp. Wyobrażam Ją sobie w futrze kroczącą z wykwitną, skórzaną walizką. Już od dawna mamy obiecany wspólny seans „Carol”, na który obie długo czekałyśmy. Ona jest moim osobistym wcieleniem Carol Aird, a ja kompletnie w Niej zadurzonej Therese Belivet. Wymieniamy się świątecznymi prezentami i ku mej absolutnej ekstazie wręcza mi wspomnianą „Carol” w formie papierowej. Daje mi książkę używaną w oryginale, nie nową, ale dotkniętą czyimiś podkreślonymi cytatami i zapachami pleśni czyjejś biblioteki. Daje mi nostalgię i melancholię, cudowne preludium do wspólnego seansu.

Tak chcę spędzić Nas wyjazd do Krakowa – myślę w sobie. Eterycznie, estetycznie, romantycznie, tajemniczo. Ciągle trzymamy się pod rękę, tańczymy trzymając się blisko siebie w takt melodii sprzed lat przy łóżku, przepuszczam Ją w drzwiach, przynoszę zażyczone drinki, wybieramy osobliwe restauracje. Stronimy od globalizacji i nietolerancji. Oczyszczamy siebie z natarczywości tłumu jak najbardziej się da. Całkiem przypadkowo zaraz po opuszczeniu auta po prawie 6 godzinnej podróży szukam gestów szarmanckich i miejsc osobliwych. Proszę zatem naszego pasażera, by wysiadł i pomógł mi zaparkować, myśląc, że nie będę udawać pewnej siebie w wielkim mieście i poproszę o pomoc, gdy jest mi potrzebna. Dziękujemy sobie serdecznie za wspólną podróż i pomoc. My dwie obracamy się na pięcie i wita Nas „Cytat Cafe”. Jakież inne miejsce mogło Nas do siebie tak krzykliwie zawołać swoją ciszą i eterycznością? Bez wahania godzimy się spojrzeniami, że będziemy tu codziennie przychodzić na lekturę i wyborną kawę. Będziemy czuć się jak u siebie pomimo ludzi wlepionych w swoje smartfony, pośród ciągle otwieranych drzwi z zapytaniem „what’s your WIFI password?” Będziemy odrywać co jakiś czas oczy od lektury, by spojrzeć na siebie z miłością i pocałunkiem do kawy. Wybierzemy się na sylwestrową kolację i wypijemy butelkę wina. Zmienimy lokal na bardziej rozrywkowy, rozglądając się za miejscem, gdzie zjemy nazajutrz osobliwy obiad, przerzucimy się na silniejsze trunki, a o północy padniemy sobie w ramiona szczęścia na Rynku Głównym, by przenieść się w kolejną namiętną noc.



Bezustannie płonę. Jeśli to możliwe, to tylko bardziej. Jakby Nasze ciała były wyłożone jedwabnym tworzywem, które w zetknięciu ze sobą błyskawicznie generuje pożądanie. Budząc się rano czy w nocy świadoma Jej przytulenia, wzruszam się ciągle nad dopasowaniem Naszych ciał, jakby dorastały do siebie i wrastały w siebie od wieków. Zakochuję się w Niej, w Nas, jeszcze raz, jeszcze intensywniej. Przerywam pewne objęcie, by wyznać „cudownie Nam razem, prawda?” i szczerze to potwierdzam spojrzeniem.

Przychodzi czas na powrotne wojaże i znów wypełniamy samochód nieznajomymi podróżnikami i ku Naszemu miłemu zaskoczeniu są to absolutnie osobliwi i dobroduszni ludzie, którzy cudownie podsumowali Naszą podróż. Pani Irenka, żywa dusza odnosząca się do Nas per „misiaczki” i żegnająca mnie tak serdecznym uściskiem, że dowiozłam do domu i do wieczności zakamarków mojej pamięci. Pan Darek ze swoim plikiem ciekawych opowieści i jego szczera wdzięczność za podwiezienie go prosto pod dom zaakcentowały to, że, cytując panią Irenkę, „po cholerę wozić puste powietrze?” i warto dzielic swój czas i miejsce w aucie na ludzi i rozmowy o życiu.


Krocząc krakowskimi ulicami mijamy kilka osobliwych księgarenek i rysujemy szkic swojej starości, w której chciałybyśmy stać za ladą swojej osobliwej księgarno-kawiarni, w której dla każdego dobierzemy coś wedle zainteresowań i gustu. Bo na końcu tej drogi mam Ją, obdarowując mnie wciąż ukochanymi tradycyjnymi gestami, wysyłając kartki pocztą tradycyjną, chwytającą w ramiona i obiecującą więcej.

Choć wiele mam, ciągle mam miejsce na Jej „więcej”.



Więc włączcie starą płytę i zatańczcie z kimś, a nie obok kogoś.  Czasem przeczytajcie wielką powieść, nie zapomnijcie odwiedzać rodziny i przyjaciół i odłóżcie czasem telefony, a porozmawiajcie w cztery oczy.


Na Nowy Rok. Życzę Wam zapachu staroci, kojarzonej z bezpieczeństwem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz