czwartek, 20 października 2011

Trzy najbardziej przerażające literki świata - PMS.


„Istnieją znaczne różnice między męskim a żeńskim mózgiem. Kobiece mózgi mają większy hipokamp, co sprawia, że mają lepszą pamięć i możliwość koncentracji. Męskie mózgi mają za to większy płat ciemieniowy, co pomaga skuteczniej bronic się przed atakiem. Męskie mózgi radzą sobie inaczej z wyzwaniami i problemami niż mózgi kobiece. Kobiety są przywiązane do komunikowania się przez słowa, przywiązane do szczegółów, do empatii… Mężczyźni? Niekoniecznie. To nie oznacza, że są oni mniej zdolni do odczuwania emocji. Potrafią rozmawiać o swoich uczuciach, chodzi po prostu o to, że w większości przypadków wolą tego nie robić.”
Czy możemy uciec od tego, czym uczyniła nas natura i fizjonomia? Czy ludzie mają jakąkolwiek zdolność przemiany, zmiany? Bo jeśli nie to po co się w ogóle starać, prawda? Strasznym byłoby do pomyślenia, że nie mamy zupełnie wpływu na to kim jesteśmy i jacy jesteśmy. To znaczy, że świat ciągle będzie taki, jaki jest? 
Na przykład ja, wierzę, że inna struktura naszych mózgów jak i hormonów wpływa ogromnie na nasze zachowania i charaktery. PMS. Trzy literki, na których widok i dźwięk drży miliony mężczyzn i samych kobiet. Czasami nie potrzeba kalendarzyka, by wyliczać cykl miesiączkowy. Wystarczy zauważyć różnicę kiedy wszystko  i wszyscy zaczynają Cię nieziemsko drażnić. Do granic absurdu. Gdy masz ochotę rozszarpać gardło ojcu, który obleśnie mlaska przy obiedzie. Masz ochotę rzucić czymś o ścianę, bo choć dom pełen ludzi, to nikomu nie chce się ruszyć tyłka otworzyć drzwi, gdy dzwoni dzwonek do drzwi. Gdy masz ochotę rozwalić głośniki w restauracji, w której leci durna muzyka, w ogóle nie pasująca do romantycznego nastroju posiłku we dwoje. Gdy Twoja lepsza połówka zapomni o czymś, o czym mówiłaś 100 razy i masz ochotę wtedy nią potrzasnąć i wykrzyczeć okropne rzeczy. Wkurza cię, że wracasz do domu i obiad na ciebie nie czeka. Że naczynia w zlewie stoją ciągle brudne, a tłuszcz na nich dawno zaschnął i trzeba będzie go ostro szorować. Gdy krzyk dzieci podczas lekcji i na przerwach sprawia, że pociąga on za struny Twoich zakończeń nerwowych, doprowadzając na skraj wyczerpania psychicznego i fizycznego. Gdy zimno jesiennych dni sprawia, że kierownica samochodu jest lodowata i nie masz ochoty jej dotykać, a rękawiczki zostały w domu i nie masz już czasu się po nie wrócić, bo spóźnisz się do pracy, więc modlisz się by ogrzewanie zaczęło szybko działać.
To brzmi jak wyznania okropnie niezrównoważonej kobiety na skraju załamania nerwowego. Ale nic na to nie poradzę, że raz  w miesiącu burza hormonów czyni ze mnie, no za przeproszeniem dla samej siebie, psycholkę. Nic nie poradzę, że są dni kiedy mój słuch i węch stają się wybitnie wyczulone. PMS stał się piętnem i zarazem stereotypem określającym płeć żeńską. Wiem, że niektóre nie przechodzą go tak drastycznie, a właściwie wcale, więc tłumaczenie przez mężczyzn „czepialskiego” się humoru kobiet wiecznie PMSem nie jest sprawiedliwe. Jednak w moim przypadku termin PMS rzeczywiście istnieje. Na ten jeden tydzień, bądź kilka dni lub więcej staję się najgorszą wersją siebie, za którą potem się wstydzę. I w te dni naprawdę proszę o wyrozumiałość, bo wiem, że to nie prawdziwa ja. Każdy ma swoje wady i zalety. Naszym zadaniem jest ukrywanie tych wad by żyło się nam, jak i innym lepiej. PMS dla mnie niestety jest okresem kiedy na wierzch wychodzą ze mnie najbardziej diaboliczne cechy. Moje słowa potrafią wtedy ciąć i ranić jak ostry nóż. Moje zachowania potrafią być zimne jak Antarktyda. I nie mogę tego zwalczyć, jestem świadoma tego, że to burza hormonów i nie potrafię jej do końca powstrzymać. Potrafię ugryźć się w język, gdy gromadzi się w nim jad. Ale jad myśli nadal pozostaje w mojej podświadomości czyhając na okazję do krzyku. 
Po tym sztormie przychodzą dni spokojnej tafli wody, jak dziś. Na nowo zachwycam się pięknem otaczającej mnie rzeczywistości. Poruszają mnie różne dźwięki, ludzkie zachowania. Mam ochotę dalej zmieniać siebie i świat pomimo tych paru dni uprzedniego załamania. Potrafię nastawić złamane myśli i ducha niczym pogruchotane kości. Być wykonawczynią i wcieleniem zmian, które sama chcę wprowadzać. Dziś zapoznałam się z nowym serialem HBO „Enlightened” o kobiecie, która po nieudanym romansie z kolegą z pracy zostaje upokorzona i zdegradowana i przechodzi załamanie nerwowe. Wyjeżdża na Hawaje do ośrodka terapeutycznego i wraca olśniona. Zmienia totalnie swoje nastawienie do życia, do ludzi i za cel obiera sobie wprowadzanie ciągłych zmian na lepsze. Wraca natchniona i twardo postanawia zmienić firmę, w której pracuje na przekór chciwości i dwulicowości korporacyjnych Stanów Zjednoczonych. Walczy ze swoim wewnętrznym gniewem i chce zwalczać korupcje. Momentami jest przedstawiana jak jedna z wielu nawiedzonych osób, hippisek, fanek yogi, opierająca swoje życie na serii kilku poradników. Jednak ma w sobie coś głębokiego i inspirującego co sprawiło dziś, że piszę tę notkę o tym jak trudno zmienić siebie i swoje wewnętrzne instynkty, naturę, budowę ciała czy hormony. Ale pomimo wszystko mogą przyjść dni kiedy spojrzymy w górę i nagle niebo, sufit w naszym biurze, widok zza okna doda otuchy i chęci działania, bo o to co piękne, zawsze warto walczyć.  
                                                     
Polecam osobom szukającym odrobiny inspiracji:)

1 komentarz: