poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Ludzie - lustra :)


Czy Wasze lustro jest Waszym przyjacielem? Maluje na Waszych ustach szeroki uśmiech czy raczej obraz zniechęcenia? Czy może częściej jest tą znienawidzoną z pracy koleżanką, która podwyższa sobie samoocenę notorycznie krytykując Twój wygląd? Wzburza wasze wewnętrzne oceany spokojów na tyle silnie, że macie ochotę ją momentami rozbić pięścią? Ja się przyznam, że dni miewam przeróżne. Bez problemu można to zauważyć w moim samo-destrukcyjnym zachowaniu wobec samej siebie, gdy jestem głucha na każdy komplement i pocieszenie.

Od paru dni ludzie zachwycają się kolejną reklamą Dove mówiącą o naturalnym pięknie.



Koncept reklamy jest prosty i tak samo przekaz, który tym bardziej czyni go dobitnym. Ma pokazać jak błędne jest żyć z myślą, że nie jesteśmy wystarczająco piękne – my – członkinie płci nazywanej przecież piękną. Jeśli znajdzie się kobieta, która patrzy w lustro po to, by zaobserwować w sobie coś ładnego, to chętnie ją poznam i pogratuluję zazdroszcząc w głębi, ponieważ nie oszukujmy się – zaglądamy w lustra szukając braków, niedociągnięć, odbarwień, zmarszczek, sińców pod oczami. Ja póki się nie umaluję i nie zakryje tych sińców podkładem, to nie założę na siebie takiej dawki pewności siebie jaką mam tuż przed wyjściem do pracy lub na spotkanie towarzyskie. Powyższa reklama pokazuje, że źródłem naszych kompleksów nie jesteśmy do końca my sami, ale kształtuje je społeczeństwo i rodzina. Bombardowanie nas idealnymi obrazami piękna i ubraniami o rozmiarach nigdy idealnie dopasowanych. I my zamiast tę różnorodność chwytać w garść i się nią nasycać, to jest ona gaszona w zarodku przez ludzkie złośliwości. Komplementuj, nie obrażaj! Pamiętacie? Dalej to praktykuję i bywa, że owocuję to niesłychanymi skutkami.
 Jednak sprawić komplement samemu sobie jest najtrudniej. Gdyby poproszono mnie o podane swojego opisu wyglądu, powiedziałabym, że mój nos wygląda jak kartofelek, broda momentami zbyt wysunięta, oczy mam wrażenie momentami od zmęczenia zbyt wklęsłe, ciągła kłótnia mojego apetytu z brzuchem, które nieustannie się sprzeczają obrażając się na siebie, obwiniając się bezustannie, a żyć bez siebie nie potrafiące. Gdy przyjdzie większy apetyt, do kłótni dołączają „boczki” i chęć rozbicia lustra zniechęcenia wzrasta podwójnie i przy kłótni może dochodzić do rękoczynów. Nie daj Bóg, gdy wydaje mi się, że brzuch mam większy niż piersi! To dopiero unikam spoglądania w dół przez czas drobnego głodowania by wrócić do pożądanej sylwetki. Dopóki nie zaczęłam chodzić na solarium, w domu ojciec wołał na mnie „człowiek mąka”, a siostra „zombie deska”. Potem się dziwić, że gdy zaczyna się chodzić do terapeuty to zawsze wraca się do dzieciństwa i relacji z najbliższą rodziną, wypatrzymy tam wszelkich patologii życia dorosłego. Myślimy, że gdy przestajemy być dziećmi, to złośliwe uwagi ustaną, że skoro my się zmieniamy, kształty nabierają kobiecości, tak samo i garderoba, to i Twoja siostra zamilknie - nic bardziej mylnego. Z własnego poczucia niepewności nigdy się nie wyrasta. Staram się pamiętać, że gdy ktokolwiek mi dokucza, to sam gdzieś ma w sobie tą samą bezbronną, zakompleksioną część swojego pozornie pewnego siebie lustra sztucznych wrażeń. Za chwilę pójdę zmyć makijaż i spojrzę na siebie przez chwilę i uzależnię znów punkt widzenia od mniej zdystansowanego do siebie punktu siedzenia. Przecież sińce pod oczami są dowodem zmęczenia po pracy, którą dziś wykonałam, a która sprawia, że mam pieniądze na np. tak niezapomniane emocje jak podczas minionego koncertu w Warszawie. Pieprzyk na środku dekoltu może być przecież dla kogoś niesamowicie zmysłowym punktem odniesienia, a nie szpecącą kropką.

Na szczęście oprócz tych ludzi, którzy na siłę stawiają nas przed lustrem własnych problemów i kompleksów sprawiając, że zaniżamy własną wartość, istnieją też ludzie, którzy rysują na lustrach naszych niepewności pełen, niewymuszony, szczery, a przede wszystkim ufny, uśmiech. Sprawiają, chociażby na minut kilka, że czujemy się piękni. Są ludzie – lustra. To ludzie, w których oczach odbija się obraz lepszych nas. Poziom atrakcyjności, seksapilu, pewności siebie nie zahaczającej o narcyzm, ciepła i momentalnej tęsknoty na myśl, że te oczy nie mogą tak patrzeć na nas bez przerwy, wzrasta gwałtownie, by może nawet chwilowo skroplić się łzą wzruszenia wymieszaną ze łzą wdzięczności, że ktoś przypomniał nam o zapomnianym uczuciu piękna.

Ja nigdy nie przestanę być wrażliwa na piękno, obrazy szczególnego piękna odkładam na półkę „niezapomnienia”. Wiecznie szukam wzruszeń by pamiętać o pięknie nie tylko ciała i duszy. Oprócz powyższej reklamy, zachwyca również występ też tego teatru cieni. Przypomina, że ciało nieważne w jakim wieku czy jakiej płci potrafi zapierać dech w piersiach kreśląc na naszym lustrze jedynie uśmiechnięte twarze:)


poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Apel do homoterrorystów - Szanowne Homolobby;)


Pierwsze strony gazet, największe czcionki na portalach informacyjnych i wygodne fotele redaktorów programów publicystycznych w telewizji od czasu odrzucenia projektów ustaw o związkach partnerskich bezustannie do tego tematu wracają i zapraszają pozornie obeznane w temacie osoby, które chcąc uzyskać  bądź podtrzymać swoje 5 minut „sławy” wypowiadając co ciekawsze tezy na temat środowisk, których częścią nie są. Ja dziękuję temu głosowaniu, bo dzięki niemu wiem, że pierwszy raz w życiu nie pójdę na wybory. Polityczny cyrk panujący w naszym kraj trudno ująć w jakiejkolwiek książce, filmie (para?)dokumentalnym, a co dopiero w pozornej notce. Jednak absurdalność i zwykła śmieszność niektórych stwierdzeń woła o pomstę do nieba.

Homoseksualiści są bezustannie „na językach” politycznego światka. Ja nie życzę sobie bycia na języku osób pokroju p. Pawłowicz czy księdza Oko czy już nawet pani Szczepkowskiej.  Nabawiam się niestrawności czując kwasy żołądkowe ich przeraźliwie jadowitych i podsycających innych ludzi do nienawiści, słów. Gdzie to rzekome homolobby istniejące w teatrze pani Joanno? Chciałabym poznać adres ich siedziby, bo mam zamiar napisać list z zażaleniem, że jeszcze nie odkryto mojego wymarzonego od dziecka talentu aktorskiego i nie zapraszano na casting! Pani Pawłowicz podkreśla, że od nażarcia się hormonami człowiek płci nie zmienia, ja zamawiam tabletki szczęścia, braku uprzedzeń i otwartości dla całego Sejmu raz! Ksiądz Dariusz „Oczko”, autor książki „Bóg kocha homoseksualistów” (kocham grę słów w tym tytule:)), ogłasza wszem i wobec, że na tysiąc pedofilii przypada 400stu gejów i tylko jeden ksiądz, a powiedziały mu to statystyki znane chyba tylko jemu i temu Bogu, co tak homoseksualistów kocha. Inne dane poinformowały go, że rocznie gej ma 12stu partnerów, bo są seks narkomanami, no chyba, że są w związku, to mają tylko ośmiu. Szczerze wierzę, że w jego głowie i sercu wielkości ziarnka piasku jest on przekonany, że jego Bóg faktycznie kocha homoseksualistów i wybaczył im ich już zbereźności, gdy tylko okażą skruchę. 

Trudno nie zgodzić się tutaj z panią Małgorzatą Braunek, która słusznie zauważa, że katolicki naród polski zadekretował, że nie ma innej orientacji ani religii, są tylko heteroseksauliści i katolicy. Trudno się nie zastanowić, a potem nie zgodzić ze stwierdzeniem, że Kościół Katolicki „rażąco konserwatywnie hamuje rozwój społeczny”. Póki istnieliśmy sobie cichutko schowani w swoje ciasne szafy kłamstw, było wiadomo, że istniejemy, ale tej szafy się nie otwierało, to było dobrze, póki nie drażniliśmy. Polacy mają zakorzeniony lęk przed odmiennością. Mamy się nie pakować do parlamentu, nie pchać się do pierwszych ławek, nie wychylać się, nasze miejsce jest „za murem”. Braunek słusznie zauważa, że „Z tego głębokiego lęku przed jakąkolwiek innością rasową, kulturową religijną, seksualną, po prostu odmiennością, rodzą się paranoiczne ideologie obronne i teorie spiskowe.”

De Mello powiedział kiedyś „Ludzie przeważnie przyswajają wystarczająco dużo religii, by nienawidzić, ale zbyt mało, aby kochać”. Jak nauczyć ludzi kochać ludzi? Jak im to „przyswoić”? Nie znam innego sposobu jak słowa, a za nimi czyny. Nie wychodzę na balkon i nie krzyczę na głos z kim sypiam, nie noszę na sobie kolorów tęczy i takową też nie „rzygam”. Nie szukam miejsca w parlamencie ani na deskach teatru tylko dlatego, że jestem orientacji homoseksualnej. Jednak to zahamowane społeczeństwo sprawia, że za każdym razem ktoś się do mnie zbliża i zakrawa na bycie przyjacielem, budzi się we mnie lęk przed tym, że może ten ktoś oceni mnie jak pani Pawłowicz czy ksiądz Oczko. Przez takich ludzi przykuwam wielką i może nadmierną uwagę do tego, jak komuś „obwieszczam”, że preferuję kobiety. Były to zawsze rozmowy specjalnie przygotowanie, zaproszenie na kawę, piwo, odciągniecie na bok i szczera rozmowy w cztery oczy, jakbym co najmniej miała ogłosić, że kandyduję na prezydenta. Czy powinno to takie być? Czy obwieszczeniu miłości do kogoś powinno towarzyszyć tyle stresu, przyspieszonego bicia serca, strachu przed odrzuceniem, wyśmianiem, samotnością wśród tłumu? Nie jest to bomba, którą zrzuca się od razu znajomemu na głowę, ale czemu też w środku dorobiono nam mnóstwo kluczy do naszych zamkniętych na cztery spusty szaf, które skrupulatnie i ostrożnie, po czasie, dopiero rozdajemy bliskim? Na moje szczęście, gdy tylko sobie przypomnę, każda ta rozmowa była na swój sposób urocza i ważna dla obu stron. Pamiętam każdą ze szczegółami do dziś. Reakcje przeróżne: „no żartujesz sobie?!”, „nie możesz przecież wiedzieć już w tym wieku”, „domyślałam się przecież”, „nic to kochana między nami nie zmienia”. Oduczam się zakorzenionego przez nienaoliwione poglądowo społeczeństwo strachu przed ujawnieniem. Przestaję też planować wielce rozmowy, w których swą orientację ujawniam. Od 4 lat (sick!) przymierzałam się by mojej najlepszej koleżance w pracy (przyjaciółce?) powiedzieć o sobie. Ona mówi mi o wszystkim, ja najważniejszą część życia zawsze skrywałam, a ona nigdy nie pytała. Znacie to niepisaną, wiszącą w powietrzu chmurkę prawdę, której każda ze stron boi się tknąć, żeby się nie rozeszła i nie stała się ponurą chmurą burzową odcinającą drogę bliskim ludziom? Ja postanowiłam tę chmurę w końcu dotknąć w prostu sposób - nie mówiąc, pokazując. Że to jak kocham jest dla mnie tak naturalne jak oddychanie. Poskutkowało. Nie jest dziwnie, chmura radości, śmiechu i bliskości dalej między nami wisi. Dziś dalej, jak co dzień, przysiadła się do mnie by zjeść wspólnie śniadanie w pracy i opowiedzieć jak to się z mężem znów w weekend wynudziła.

Dziękuję Bogu, który mnie kocha, że są ludzie, którzy nie wierzą w statystyki księdza Oczko, nie obchodzi ich kto rozdaje role w teatrze, byleby były dobre i nie patrzy, kto ile nażarł się hormonów:)

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Wiosenne porządki w sercu :)


Kształtuje nas niezliczona ilość czynników. Poczynając od otoczenia, rodziny, mijając społeczność lokalną, poprzez ludzi nam bliskich. Rodzą się w nas różne zachowania, reakcje, słowa często podświadomie, bez naszego udziału. Najsmutniejsze jest to, że to te długotrwałe działanie krzywdzącej normy zostaje w nas najdłużej i jest najtrudniejsze do wyplenienia. Jednak nie jest to niemożliwe. Ja mam wiele takich zahaczających o patologię chwastów  do wyrwania.

Ile razy w życiu przepraszacie? Często podkreślam jak powoli wymiera bezinteresowna uprzejmość i używanie prostych słów, takich jak „proszę, dziękuję, przepraszam”. Myślałam, że uprzejmości nie da się nadużywać, jednak przepraszanie też może stać się patologiczne, gdy używamy tego w nadmiarze. Złapałam się na tym, że bezustannie za coś przepraszam. Przepraszam, że niechcący rozlałam kawę na kanapę, bo spodziewam się, że zaraz się za to zdenerwujesz. Ale przynosisz ścierkę i pytasz czy to ja się nie poplamiłam i że kanapa nie jest ważna, tylko ja. Gdy po intensywnym tygodniu siadamy przy kolacji i popijamy wino i najpierw przepraszam, że za dużo znów gadam, a Ty mówisz, że to nie szkodzi, bo wiesz jak ważne dzielic się pracą, ponieważ jest ważną częścią życia każdego. Potem przepraszam za to, że się upiłam i dobrze bawię, a Ty karzesz mi przestać, bo uwielbiasz spędzać ze mną tak czas. Za jakiś czas przepraszam, że dostałam głupawki i wszystko mnie śmieszy, ale śmiejesz się do łez razem ze mną i przestaję czuć się jak dziwoląg. Kto normalny przeprasza za to, że się po prostu dobrze bawi i czuje przy kimś swobodnie? No właśnie ja, przyzwyczaiłam się do życia z jakimś wewnętrznym poczuciem winy za bycie sobą i pewnie jeszcze jakiś czas będę się łapać na tym przepraszaniu, ale ten chwast zostaje powoli wyrywany z ziemi, już widzę jego korzenie i myślę, że będę potrafiła zasadzić na jego miejscu swobodę bycia sobą bez ciągłej potrzeby przepraszania za to, kim jestem, co robię albo ile kaw rozlałam, bo czasem bywam też ciamajdą.

Pewnego dnia poszłam na imprezę ubrana właśnie w pewność siebie, zadowolenie i pogodzenie się ze samą sobą. Byłam w trakcie „wytańczania” samej siebie na parkiecie, gdy na nim pojawiła się Ona i Jej oczy zapełniły się zachwytem, tęsknotą, miłością i szczęściem w czystej postaci w chwili, gdy mnie zobaczyła, a Jej usta wypowiedziały szczere „nie poznałabym Cię, wyglądasz bosko”. Bo to właśnie ta kobieta, co nie stroni od szczerych komplementów, to ta co jeszcze ciągle potrafi sprawić, że się zaczerwienię i zawstydzę. To ta, co przetańczy ze mną całą noc nieważne czy to parkiet na imprezie czy salon w domu. Ta, co wybierze piosenkę idealnie pasującą do mojego nastroju chwilę przed tym, gdy ja o niej pomyślę. Ta, co zabierze mnie do kina, na film, który skradnie mi duszę i scałuje łzę spływającą po policzku, gdy oglądamy film na kanapie w zaciszu domowym, bo wie, że w tym momencie się właśnie wzruszę. To ta, co sprawi mi książkę, którą bardzo chciałam przeczytać i zaraz potem też ją „pożre” by móc się podzielić również swoimi spostrzeżeniami. Ta, co skaczę na koncertach i zdziera z Ciebie ubrania w dzień i noc w chwili, gdy tylko o tym pomyślę. Ta, co na drugi dzień upiecze Ci rano bułki i przygotuje pyszny obiad, bo wie jaki ze mnie smakosz. To, ta która już od wielu lat „za jedną kroplę mnie oddałaby prawą dłoń, słuch i powonienie”. To, ta przy której powoli oduczam się przepraszać za samą siebie i wyrywam trujące chwasty, bo sama latami pozbywała się swoich, by być na Nas gotową i mówię Wam dziś głośno, że chyba w końcu jesteśmy na tej samej stronie książki i możemy pisać dalej swoją historię, bo My jesteśmy jak ciągle niedokończona rozmowa, która tylko czekała na nieuniknione wznowienie.

I powiem Wam jedno, nie przepraszam za swoje szczęście:)