„Odsuwałam przyjemność
rozmowy z nią jak kawałek przysmaku na chlebie. Podgryzałam czas, odraczając
spełnienie. Było tuż, tuż, w zasięgu. Wystarczyło sięgnąć po słuchawkę i
usłyszeć – Halo? Czekałam…” (M. Gretkowska).
Oh życie, jak ty
mnie podniecasz najbardziej zaskakując. Mówi się, że o gustach się nie
dyskutuje, a one potrafią być tak zmienne. Bo czy my codziennie jesteśmy tacy
sami? Jak można być sztywnym, kiedy ludzi mamy takie kalejdoskopy? Coś, co
wczoraj nie do końca pasowało, dziś może się okazać największym afrodyzjakiem.
Dlatego trudno faktycznie nie zgodzić się z powiedzeniem „nigdy nie mów nigdy”.
Co jeśli DZIŚ jest moje dla Ciebie NIGDY?
Nie nadążacie? Nie szkodzi.
Ja dokładnie wiem, co mam na myśli. Jestem swoim najbardziej trzeźwym sędzią.
Lubię pieprzyc się
słowami. Ciałem potrafi każdy, lepiej lub gorzej. Słowami? Nieliczni.
Po co mi orgazm bez zaangażowanej gry wstępnej i słownej?
Orgazm zaczyna się w mózgu, a nie w ciele.
Wcałuj mi się w mózg.
I want it.
I crave it.
I long for it.
Burczy mi w sercu i między nogami.
Jestem głodna.
Czy zachłanna?
Czy zakrztuszę się z łapczywości osoby
wygłodniałej?
Nie. Bo tak jak w wykwintnej restauracji, gdzie
potrawy szykuje się ze spodziewaną dokładnością, czeka się na danie główne z
dystyngowaną cierpliwością, tak i ja nie rzucam się prostacko i bestialsko na
pierwszy kęs, gdy danie zostaje przyniesione do stołu.
Najpierw ugryzę zapach,
Obejmę spojrzeniem,
Powącham dotykiem,
Przełknę pragnieniem,
Strawię spełnieniem.
Koneser kosztuje danie wszystkimi zmysłami. Zanim
wejdzie do restauracji już wie czym zaspokoi głód. Ja perfekcyjnie wiem co mnie
w kimś pociąga, a co bym odstawiła na bok by nie nabawić się niestrawności. Nie
ma człowieka, któremu by wszystko smakowało. Co nie znaczy, że nie warto poszerzać
zmysłu poznania lub, że danie jest niesmaczne. Wręcz przeciwnie, czyni je
bardziej wyszukanym i kuszącym. Lubię wyzwania.
„I lost myself Between your legs
I like that When you tie my hands behind my back You confident I give you that”
W całej rozciągłości naszych
zawiłych istnień słyszymy wiele epitetów rzucanych w naszą stronę. Czasami
przyjmują one formę bukietu słów, wtedy jest to komplementem, ale równie często
dostajemy w twarz z kamienia, czyli obrazy, czasem wymierzonej z pełną premedytacją
z namierzonym celownikiem, bądź też delikatnego uszczypnięcia, które ma nas
sprowadzić na ziemię i kazać nie cieszyc się z własnych sukcesów.
Niby dorastamy, dojrzewamy i
opuszczamy mury szkolne, kiedy to przypada najintensywniejszy i najszczerszy okres
rzucania obrazoburczych słów „Ty grubasie!”, „Ty wieśniaro!”, „Ty ciołku!”.
Będąc młodymi marzymy o dorosłości, momencie kiedy przestaną nas pytać o dowód
osobisty. A gdy już dumnie przekraczamy ten próg, to okazuje się, że trafiamy
do po prostu piaskownicy z przerośniętymi dziećmi, które nadal zabierają sobie
swoje zabawki, rzucają błotem, szarpią za ubrania i umniejszają naszej osobie.
Nikt z nas nie zaprzeczy, że zdarza mu się w życiu nadal dostawać z takiego
kamienia słownego prosto w twarz. Jedynie co się zmieniło, to inteligentniejsze
formy przekazu i bardziej sprytnie ich przemycanie między słowami. „Nie obrażam
cię bezpośrednio, ubiorę to w sarkazm i ironię i może będzie bolało mniej, a w
towarzystwie zabrzmi wręcz stosownie”.
Człowiek bez pasji i
zainteresowań jest jak gołe drzewo jesieni. Można się nim chwilę pozachwycać,
ale po czasie nuży swoim brakiem kolorów, żywotności i motywacji. Co jeśli jest
się wiecznie zielonym drzewem pełnym różnokolorowych liści? Ludzka zazdrość
będzie próbowała cię ściąć, to gwarantowane.
Często pyta się mnie skąd
wynajduje taką muzykę, jak natrafiłam na ten film, jakim cudem mam czas czytać
tyle książek. Odpowiedź was nie zaskoczy, nie powali, nie wzruszy – po prostu,
CHCĘ.
Chcę, lubię, uwielbiam szukać i odkrywać.
Oprócz dobrej książki, filmu, muzyki, potrafię też polecić dobry telefon,
komputer, telewizor, drukarkę, samochód czy zegarek. Najzwyczajniej w świecie
lubię się orientować w tym, co sama nabywam. Ostatnio znów usłyszałam wymierzone
we mnie z przekąsem:
„Ty gadżeciaro!”
„E. tyle czytasz, by inni poczuli
się głupsi?”
„Nie masz co robić, tylko tyle
muzyki słuchać?”
„Masz depresję?”
Byłam buńczucznym dzieckiem.
Popchnęłabym, pobiła albo odszczekała. Ale nie jesteśmy już w piaskownicy. Nie
wchodzę do błota cudzych kompleksów i nie będziemy się bić jak w kisielu własnych
problemów. Zbywam milczeniem, wymownym spojrzeniem, upartym robieniem swojego. Mądrość
i inteligencja nadal zagrażają innym i rzadko mają wysoką cenę rynkową.
„Najgorsze
w tym jest to, że udowodniono, że osoby, które czytają książki są milsze i
mądrzejsze niż przeciętny człowiek i być może są to jedyne osoby, w których
warto się zakochać na tym padole łez.
Zgodnie
z badaniami z lat2006i2009przeprowadzonymi
przez Raymonda Mara, psychologa z York University i Keith Oatley profesora
psychologii poznawczej z Uniwersytetu w Toronto, ci, którzy czytają powieści
mają większą zdolność do empatii i bardziej otwarty umysł na cudze opinie,
przekonania i zainteresowania.”
Informacje
te zasięgnięte są z portalu lubimyczytac.pl. Autor artykułu zwraca uwagę na to,
że człowiek poddający się „lekturze dogłębnej” to gatunek na wymarciu, tak samo
jak osoby zostawiające wiadomości na automatycznej sekretarce czy wysyłające
pocztówki. Lektura dogłębna taka, która nas wzbogaca, sprawia, że po zamknięciu
okładki, nie wychodzimy od razu z właśnie przeczytanej historii i nie
opuszczamy bohaterów. Masz wrażenie, że doświadczyłeś czegoś ważnego, co nigdy
się już nie powtórzy i czujesz się innym człowiekiem. Czujesz jednocześnie
smutek i melancholię, ale i satysfakcję i spełnienie. Mało kto tak czyta,
ponieważ oprócz tego, że statystycznie czytamy mniej, to na dodatek
powierzchownie.
Naukowo
stwierdzono, że osoby czytające z takim zaangażowaniem nauczyły się opuszczać
swoje ciało i patrzeć na życie z innej, zaskakującej perspektywy, dzięki czemu
rozwijają nie tylko wyobraźnię, ale i zdolności poznawcze, potrafią spojrzeć na
świat oczami mężczyzny i kobiety, rozwijając w sobie większą empatię i mądrość
życiową. Łatwiej też się adaptują i są bardziej wyrozumiali. Autor artykułu
kończy swoje rozważania stwierdzeniem, że jeśli chcemy się zakochać, to może warto
w molu książkowym, który może nie zawsze się z nami zgodzi, ale na pewno
spojrzy na wszystko też z twojej perspektywy.
Ja
wróciłam do intensywnej lektury książek niecałe dwa lata temu. Wcześniej
czytałam może góra 5 książek rocznie. Mogłam polecić setki piosenek i filmów,
ale nie grzeszyłam znajomością książek. Automotywacja sprawiła, że weszłam
pewnego dnia do Empiku, spędziłam tam dwie godziny i powiedziałam sobie, że
wyjdę z lekturami, które wzbogacą mnie jako człowieka. Od tamtej pory nie
ruszam się z domu bez przynajmniej jednej książki. Mamy połowę lipca, a ja na
koncie mam 55 lektur, które rozwinęły mnie w różne strony. Statystycznie rzecz
biorąc wystarczy, że człowiek przeczyta 36 stron dziennie by w ciągu roku przeczytać
36 książek grubości mniej więcej 300 stron. Nie ma wymówek. Chcesz – możesz –
zrobisz. Jakkolwiek głupio to zabrzmi, jestem mniej kłótliwa, bardziej
wyrozumiała, zdolna wychodzić z siebie i stanąć obok patrząc z dalszej
perspektywy na ludzi, bardziej cierpliwa – kto wie, czy to może właśnie nie
dzięki kolejnej rozwiniętej pasji w sobie, która rozwija nie fizycznie,
materialnie, ale duchowo?
Powierzchowność,
gadżeciarstwo, pazerność, głupota – to nie ja. Pragnę wrażeń i rozwoju siebie.
Znacie
też to uczucie dogłębnego oglądania filmu? Kiedy wychodzicie z kina, a macie
wrażenie, że bohaterowie filmu biorą cię pod rękę wyobraźni i odprowadzają cię
dalej do domu? Tak jak nie kończysz lektury po zamknięciu książki, tak też nie
skończył się dla ciebie film po napisach końcowych. Z takim uczuciem wyszłam
ostatnio z kina po filmie Begin Again, czy też „Zacznimy od nowa”.
Idealna
lektura filmowa dla fanów i muzyki i filmu. To historia wykolejonego producenta
muzycznego i dziewczyny o prostym talencie, których drogi przecinają się w
przeciętnym barze by stworzyć z tego niesamowity projekt muzyczny, ale i
duchowy. Człowiek wychodzi
z kina i ma ochotę sam włożyć słuchawkiw uszy i wyruszyć w
poszukiwaniu siebie. Pada tam mniej więcej zdanie "muzyka sprawia, że
wszystkie trywialne rzeczy dookoła nas zyskują miliony znaczeń". Kto kocha
czuć muzykę całym sobą, polubi też ten film, bo składa jej hołd podobnie jak
poprzedni film tego twórcy „Once”.
Wyszłam z kina,
włożyłam słuchawki i załączyłam ścieżkę dźwiękową z tego filmu. Wybrałam
trzykrotnie dłuższą drogę do domu by przejść kilometry siebie z uśmiechem na
duszy i przekonaniem, że dobrze być wiernemu sobie.
Ostatnio ojciec zmienił
sarkazm w pokorę mówiąc: „wiesz, jak pójdę na emeryturę mam nadzieję też nadrobić
czytanie książek, mam nadzieję, że wtedy polecisz mi coś dobrego”.
Uparcie jestem sobą. Ignorancji
i ironii rzucając kamieniem w twarz, edukując lokalnie, myśląc globalnie.
Ścieżka dźwiękowa z tego
filmu sprawiła, że zapragnęłam sięgnąć do jednego z ulubionych prezentów, jakie
kiedykolwiek dostałam – pałeczek do perkusji. Nabyłam też rozdzielacz do słuchawek,
na randkę idealną. Kto obejrzy film – zrozumie.
Nie rodzimy się ze słowami.
Rodzimy się z płaczem i krzykiem. Nie umiemy „nazywać” od urodzenia. Nie wiemy
jak wołać o jedzenie, pokazać smutku,
irytacji, brudnej emocji, więc płaczemy; nie wiemy jak wyrazić miłość, więc się
przytulamy. Od urodzenia szukamy upustu emocji. Bez gestów, języka ciała,
komunikacja nigdy nie jest pełna.
Słowa gubią, słowa mylą, słowa
zwodzą, słowa się nie pokrywają. Można pisać, można rysować, można śpiewać,
można cytować, można słowa samemu tworzyć, można, można, można… W świecie
ciągle pojawiających się na rynku co nowszych komunikatorów, mamy ułatwione
sposoby komunikacji międzyludzkiej. Ale czym są literki wystukane na monitorze?
Skąd pewność, który „buziak” jest prawdziwym pocałunkiem, jak mieć pewność, że
przesłany uśmiech nie kryje za sobą smutku, jak wierzyc czy smutna emotikona
nie jest wymuszeniem wyrzutów sumienia?
Dziś się zastanawiam co sprawia,
że wierzymy i się wzruszamy, co nas podnieca, co wywołuje łzy.
Bo przecież nie uwierzyłam, że
Ona nie żyje póki nie zobaczyłam jak komuś innemu wali się świat, a nogi same
mi omdlały. Nie potrzeba było słów.
Rozpłaczę się na widok ramion
targanych szlochem niż na słowa „smutno mi, wiesz…”.
Rozerwie mi bębenki serca krzyk
czyjejś rozpaczy.
Nie uwierzyłam słowom: „nie, nie
zdradzam Cię i nigdy bym Cię nie zdradziła”, gdy widziałam w jej oczach już
inną kobietę. Język ciała zdradził zwodniczość słów.
„Kocham Cię” nie ma żadnej mocy,
jeśli jest wypowiedziane gdzieś obok, a nie prosto w oczy i serce.
„Tęsknię za Tobą” nie liczy się
tak bardzo, jeśli nie ruszamy się z miejsca by tę tęsknotę skrócić.
Wiemy przecież, że seks nie był
oddany i szczery, jeśli tuż po nim, ktoś odwraca się do nas plecami, a nie ma
ochoty obudzić się z głową opartą na naszym ramieniu.
Nie wierzę „nie masz pojęcia jak
Cię pragnę”, gdy nie pokażesz tego w niecierpliwości dotyku i głodnych
pocałunkach.
Pocałunek smakuje najlepiej, gdy
dołączymy do niego niecierpliwie dłonie, westchnienia i jęki, a usta naturalnie
obsuną się wyżej, obok, niżej, wszędzie.
Nie rusza mnie „chcę Cię bliżej poznać”,
gdy ktoś boi się podnieść słuchawkę i zadzwonić lub nie potrafi zamilknąć i wysłuchać
by poznać moją prawdę.
Słowa, słowa, słowa – często nośniki
intencji bez pokrycia.
Dlatego „Co Ty ze mną robisz?!”
nabrało pełnego znaczenia, gdy zakończyłaś je zdaniem wielokrotnie złożonym z
pocałunków.
Słowa – gesty. Logiczna reakcja
łańcuchowa, która porywa moje prawdziwe ja najgłębiej w otchłań kogoś.
Czym przyciągamy? Ostatnio ktoś
nazwał to tajemniczością. Myślę, że wielu sobie tę tajemniczość dorysowuje do
obrazu postaci. Zimne suki, femme fatale, zranione istoty przyciągają jak
kobiety w niezbyt atrakcyjnej reklamie AXE. Jak ludzie czują uzależniającą
potrzebę bycia osobą, która tą tajemnicę odkryje. A czasami za atrakcyjnością
fizyczną nie kryje się żadna tajemnica - zwykła farsa, kot w worku, brzydka
wewnętrznie istota.
Czasami największą tajemnicą jest
to, że każdy posiada serce i wewnętrzne ciepło, które trudno ugasić mimo wielu
prób nadaremnego ugaszenia. To przyciąga. Serce gotowe do pokochania i
przytulenia, troski, partnerstwa i lojalności. Nie do zimno-suczenia.
Ja żadnej tajemnicy nie skrywam.
Chyba, że moją tajemnicą jest to, że zamiast czubka własnego nosa wolę patrzeć
w górę lub spoglądać pod nogi po czym stąpam. To, że ze wszystkich spotkań
towarzyskich i imprez, najbardziej lubię tę najbardziej prywatne i intymne z
kieliszkiem wina w ręku, a nie drinkiem o skomplikowanej nazwie. To, że może i
skrzywdzono mnie nie raz, ale serce się jakoś zregenerowało i stoi i krzyczy o
swoje i przytulenie. To, że może to czyni mnie czasami naiwną i trywialną. Może
największą tajemnicą jest to, że nasze maski da się ściągnąć i gdy je ściągamy,
chcemy zostać otuleni? Czy nie jest to jedną z największych fobii dzisiejszych
czasów? Przyznać się, że potrzebujemy drugiego człowieka? W świecie promującym silną
niezależność finansową i uczuciową, staliśmy się czujni, wybredni, dzicy.
Żadną tajemnicą jest to, że się wzruszam
dość często. Obrazami, dźwiękami, zapachami, smakami, prostymi gestami. Czy
naturalnym pięknem ukazanym w tym świeżym teledysku jednej z ukochanych
piosenek. Widzę skrawek siebie w każdej występującej tu postaci i wyrazie ich
twarzy. Żadnej tajemnicy z tego nie czynię. Bezpośredniość czasami bywa
najbardziej atrakcyjna.
Spójrzcie w górę, w spójrzcie w
dół, a potem dookoła. Może jest tam ktoś wart przytulenia? Spójrzcie w lustro i
odsłońcie własne tajemnice. Co skrywamy? Uśmiechniesz się do lustra czy
przesłoni Ci obraz słona poświata?
Kiedy zaczynają się dla was
wakacje, urlop, odpoczynek? Czy starczy tylko ta chwila kiedy po pracy,
spełnionych wszystkich obowiązkach dnia powszedniego, możecie usiąść wieczorem
przed telewizorem, w ogrodzie, z piwem, kieliszkiem wina czy książką w ręku?
Czy to zaplanowane od A do Z wakacje all inclusive? Biuro podróży układa za nas
trasę wypoczynku, karmi bez wyboru, pokazuje bez upragnionego przystanku? Czy
to może spakowanie plecaka i wyruszenie "byle przed siebie", "z dala od ciebie" czy "ucieczka od zgiełku"? Czy odpoczynek to zwyczajnie
wolny weekend i siedzenie w miejscu dla odprężenia ciała i umysłu? Osobiście
dbam o to by codziennie w ciągu miesięcy pracy znaleźć chwile dla siebie, więc
dla mnie prawdziwy wypoczynek, wakacje, urlop to coś bardziej, intensywniej,
głośniej, mocniej, boleśniej.
Wakacje są wtedy, kiedy kończy
się chodnik.
Wtedy, kiedy nocą przechadzasz w
sandałach kilkanaście kilometrów po jednym z najpiękniejszych miast Polski i
nabawiasz się pęcherzy, brudzisz stopy piachem, by za chwilę przemyć je w
wilgotnej trawie. Są wtedy, kiedy przebiegasz środkiem autostrady, gdy
spacerujesz w ciemnościach po stoczni, a przyświecają ci tylko gwiazdy. Są
wtedy, kiedy nocujesz u koleżanki z liceum, boisz się czy nie nadwyrężasz
gościnności, by potem zostać oprowadzona nocą po najbardziej magicznych
zakątkach Gdańska i spędzić jedną z najbardziej niezapomnianych nocy życia. Wakacje
są wtedy, kiedy przysiadasz w pubie by ostudzić pragnienie wrażeń zimnym piwem
by za chwilę wstać i iść dalej i nie zatrzymywać się w żadnym pubie na dłużej
niż 30 minut. To ta chwila kiedy siedzisz, obserwujesz roześmianych znajomych i
myślisz jak bardzo kochasz życie. To moment kiedy znajomy mieszkający na stałe
w pięknym mieście zapomina o jego wyjątkowości i dziękuje ci za przypomnienie
mówiąc „człowiek jest tak zabiegany, że zapomina spoglądać w górę by zachwycić
się pięknem tutejszych kamienic i nieba”. Zmierzamy na przystanek na autobus
nocny by stwierdzić, że noc nie może się jeszcze skończyć, a nogi przecież mogą
nas same zaprowadzić do domu.
Tak, to był jeden z najbardziej
wyjątkowych weekendów mojego życia. Rozpoczął się tradycyjnie za kierownicą
niecierpliwości tego, co przede mną. Żadne zmęczenie świata podróżą samochodem
nie mogły ostudzić tego, co się we mnie kotłowało na myśl, że wieczorem dotrę
na Open’er Festival i zobaczę na żywo spełnienie swojego marzenia. Wakacje są
więc też wtedy, kiedy w ścisku upału i ludzi jedziesz autobusem podekscytowania
do miejsca, na które zawsze chciałaś dotrzeć. Przekraczasz bramki festiwalu,
rozpościerasz ręce, podskakujesz i puszczasz się pędem na pole i żadna
zakłopotana mina współtowarzyszek ci tej radości bycia tu i teraz nie odbierze.
Powiedzieć, że to było jak Gwiazdka w lipcu to za mało, bo nawet na pierwszą
gwiazdkę na niebie nie czekałam w dzieciństwie z takim podekscytowaniem jak na
to, że w końcu tego wieczoru zobaczę BANKS. Kiedyś kobiety mdlały na widok
Elvisa, Beatlesów czy Michaela Jacksona. Kiedyś uważałam to za widok komiczny,
a w piątek sama stałam się tego obrazem. Miejsce pod sceną zajęłam już dwie
godziny wcześniej i nie ruszałam się z niego na krok. Motylki w brzuchu –
obecne. Drżące dłonie – obecne. Palpitacje serca – obecne. Mdłości – obecne.
Gardło do bezustannego krzyku i śpiewu – gotowe!
Jak Wam opisać to uczucie, gdy
wykonawca dostrzega cię w tłumie, wskazuje palcem kilka razy, odsyła buziaka,
uśmiecha, schodzi ze sceny i podaje dłoń? Nigdy nie wyrosnę z miłości do
koncertów. To są wrażenia nie do zastąpienia. Jedni skaczą z samolotów ze
spadochronami, szukają adrenaliny. Mi wystarczy właśnie to. Dostrzeżenie przez
ukochaną wokalistkę, że kocham jej muzykę, osobowość i nie ma piosenki, której
płuca i serce by nie znały. Skaczesz w tłumie, roztapiasz się w jego zapachu i
powszechnym uwielbieniu tej, która stoi na scenie. Tak – to był najlepszy koncert
na jakim w życiu byłam. Co lepsze, nie był to koniec, ponieważ wystarczyło parę
kroków przejść dalej być zachwycić się Lykke Li na ogromnej scenie. Czego chcieć
więcej dla takiego muzycznego zapaleńca jak ja?:)
Po tak intensywnym piątku,
człowiek nie chce przerywać, zatrzymywać się. Chcę więcej wrażeń, emocji, widoków,
smaków, życia! Wakacje są wtedy, kiedy nie przeszkadza ci na plaży żaden
płacz dziecka, pijany mężczyzna,
plotkujące kobiety, marudzący ludzie, skrzeczące mewy. Wakacje są wtedy, kiedy
się do tego wszystkiego uśmiechasz i sama wyruszasz na spacer wzdłuż morza i
nie obchodzi cię nic. Jeszcze nigdy tak bardzo nie pieścił mnie piasek po stopach,
łagodnie nie otulała zimna woda morza. Wolna dosłownie i w przenośni, za
przecinkiem, przed kropką, z wykrzyknikiem! Momentami coś zatrzepotało w sercu,
gdy widok przesnuły całujące i tulące się pary na plaży, ale wtedy wystarczy położyć
się na wznak, na nos wsunąć okulary słoneczne, słuchawki włożyć do uszu i ze
stoickim spokojem czekać na swoją kolej.
Zatem czekam. Wsiadam w auto,
pakuję bagażnik wrażeń i przynajmniej wiem, gdzie chce wracać, a z kim, to
życie samo rozstrzygnie. Zamieniamy się z siostrą rolami i tym razem ja chcę być
pasażerem chłonącym książkę i rzeczywistość dookoła. Na tę podróż wybrałam lekturę wybitną, której opisy, sposób przeżywania rzeczywistości idealnie odwzrowywały to, co sama przeżyłam w miniony weekend. Mianowicie "Nie ma ekspresów przy żółtych drogach" Andrzeja Stasiuka. Gdy czytałam fragment "siedziec na rynku nieznanego miasteczka lub wsi w obcym kraju to jest jak czytac piękną książkę" widziałam odwrócenie tej sytuacji. Oglądanie nowych miejsc, słuchanie ukochanych dźwięków na żywo, siedzenie na ławce wyobraźni, cały ten weekend było jak czytanie pięknej książki.
Nie zamykać okna w aucie, chłonąc
wymieszane zapachy ludzi, dusznych wsi i miast, kwaśny zapach upałów połączony
ze słodką trawą i parującą jezdnią po świeżej, letniej ulewie.
Bo wtedy są wakacje – kiedy kończą
się pobocza zmartwień, chodniki tęsknoty za kimś, a otwiera się pole możliwych
miejsc do zobaczenia, osób do poznania, smaków do skosztowania, a potem do
wspólnego podzielenia się.
Czym Wy się ze mną podzielicie?
Gdzie cudownie kończą się jeszcze chodniki?
Bezimienna mieszka za górami
strachu, ukrywanych kompleksów, niespełnionych obietnic, uporczywie trwającej
nadziei, i lasami lat zwalczania samej siebie i osób wyniszczających jej góry i
lasy bycia najlepszą wersją siebie w obliczu obłudnego świata.
Mieszka na drugim piętrze swojej
samotni, drugie drzwi duszy na lewo, kanapa rozkładana na łóżko, również po
lewej od serca, która dawno już na dwa nie była rozkładana i nie pamięta co to
ciepło zasypiania przy drugiej istocie ludzkiej nieskomponowanej z bawełny,
potocznie zwanej kołdrą.
Dawno temu…i nie żyła długo i
szczęśliwie. Bezimienna od dziecka rzadko miewała gości. W życiu poznała tylko
jedną osobę, która parę razy odprowadziła ją do domu. A przecież zawsze miała długie
włosy w pełni gotowości zbrojnej by spuścić je z okna swej samotni i kogoś do
siebie podciągnąć. Wszystkim zawsze nie
po drodze, zawsze w biegu, zawsze w przeciwnym kierunku do szczerości,
spontanicznych, wielkich gestów, inicjatywy, szczypty romantyzmu z erotyzmem. W
dorosłym życiu Bezimienna wyrobiła w sobie przez to patologiczny nawyk
wyglądania przez okno w razie, gdyby warczący silnik serca, stukające obcasy o
chodnik obojętności, okazały się jej niespodziewanych gościem, który zapuka do
drugich po lewej drzwi duszy.
Bezimienna odkąd pamięta miewała
wielu nieproszonych gości, o których nie było trudno kiedy to pokój zawsze
musiała dzielic z jednym z rodzeństwa. Zbyt mało kątów do skulenia, zbyt mało
przestrzeni do prywatności, zbyt mało powietrza do bycia w pełni sobą.
Nieproszony strach przed ojcem, siostrą jedną, bratem drugim. Bezimienna
obiecała sobie gościc w sobie samą siebie, poznawać siebie, być wierną sobie,
odkąd zrozumiała, że starszy nie zawsze ma rację i nie ma na celu Twojego dobra
psychicznego, tylko materialne.
Skoro brak w życiu Bezimiennej
gości proszonych, szukała ich ona w postaciach fikcyjnych. To wtedy natrafiała
na zwierciadła siebie, utwierdzała w przekonaniu, że wszystko z nią w porządku,
że życie, rodzina mogą być inne. Ukochała sobie filmy i książki, które
obrazowały chociażby skrawki jej samej. Byli jej ulubionymi goścmi. W końcu to
Michelle Pfeiffer czy Robin Williams utwierdzili ją w przekonaniu, że w życiu
chce nie tylko nauczać, ale edukować, wychowywać i inspirować. Nie ojciec
karcący jej ubogi wybór kariery, nie zawsze milcząca matka w chwilach życia
ważnych. Dziś Bezimienna jest z siebie dumna, bo wyedukowała nawet własną
rodzinę. Przestali jej życzyć męża i wyśmiewać wieczną pasję oglądania i
czytania. Dziś w każdy dzień zakończenia roku szkolnego, matka wzdycha na jej
widok i mówi jej, że wygląda nieziemsko. Bezimienna widzi wtedy w oczach matki,
że jest jej wielkim osiągnięciem i całuje ją wtedy, o przytuleniu nie
zapominając. Bo nawet tego Bezimienna nauczyła swoich rodziców - tulenia ich
przeszłych błędów i wyciskania dobroci na stare lata.
Bezimienna latami budowała siebie
od podstaw, starając się nie być zależną od spojrzeń i ocen innych. Myślała, że
już po tylu ranach w samo serce i jego okolice, opancerzyła winowajcę w siłę i
szybką regenerację. Gdy w jej życiu zabrakło tej „najważniejszej”, nauczyła siebie
zabierać na randki i prezentować sobie rzeczy wzbogacające jej wnętrze.
Obiecała sobie nigdy nie być próżną i leniwą. Życie to ciągła praca nad samym
sobą. Stagnacji mówi stanowcze NIE. Przyszedł dzień kiedy Bezimienna przestała wypatrywać
przez okno tej niespodziewanej, która rzuciłaby ją na kolana wyczekiwania. Nauczyła
zapraszać siebie samą do kina i na dobrą kolację, czerpać radość z otaczającej
rzeczywistości, nowych smaków serwowanych podniebieniu, uszom, oczom, ciału,
wszystkim zmysłom.
Zatem to miał być wieczór jak nie
jeden w jej życiu. Kupiła sobie dobre, wytrawne czerwone wino, oliwki, ser
pleśniowy. Dzień wcześniej zakupiła nową książkę do kolekcji. Usadowiła się na
swojej prywatnej kanapie bezpieczeństwa. Pierwszy kieliszek otwiera naczyńka
zmysłów i łaskocze delikatnie poczucie humoru. Drugi kieliszek przemienia
Bezimienną w rozkoszną istotę, która przelewa swoją czułość na swój obecny
obiekt zainteresowania. Trudno jej wtedy nie chcieć pocałować, przytulic i gdzieś
porwać. Ale to nie ten dzień. Dziś Bezimienna jest na randce sama ze sobą.
Tak przynajmniej myślała. Dopóki
nie zjawili się przy trzecim kieliszku nieproszeni goście. Wtargnęła bezczelnie
pani niska samoocena, zaraz za nią z buciorami zwaliła się wdowa zgorzkniałość,
w ślad za nią powędrowała rozwódka braku nadziei na kogoś za oknem. Bezimienna
bierze głęboki oddech, napina mięśnie i całymi siłami próbuje zamknąć drzwi,
żeby przez szparę nie przecisnął się jeszcze popsuty humor, łzy i kiepski sen. Myślała,
że jej się udało. Zatem nagle dopadła ją ta nieposkromiona, ciągle w niej
drzemiąca, potrzeba wyjrzenia za okno.
To był ułamek sekundy.
Wiatr zawiał mocniej.
Nawet byście nie zdążyli krzyknąć.
Bezimienna wychyliła się za
mocno.
Roztrzaskana na chodniku obojętności,
leży, jeszcze oddycha i wydycha z siebie ciche: