czwartek, 24 lipca 2014

Smakosz zmysłów.

„Odsuwałam przyjemność rozmowy z nią jak kawałek przysmaku na chlebie. Podgryzałam czas, odraczając spełnienie. Było tuż, tuż, w zasięgu. Wystarczyło sięgnąć po słuchawkę i usłyszeć – Halo? Czekałam…” (M. Gretkowska).


Oh życie, jak ty mnie podniecasz najbardziej zaskakując. Mówi się, że o gustach się nie dyskutuje, a one potrafią być tak zmienne. Bo czy my codziennie jesteśmy tacy sami? Jak można być sztywnym, kiedy ludzi mamy takie kalejdoskopy? Coś, co wczoraj nie do końca pasowało, dziś może się okazać największym afrodyzjakiem. Dlatego trudno faktycznie nie zgodzić się z powiedzeniem „nigdy nie mów nigdy”. Co jeśli DZIŚ jest moje dla Ciebie NIGDY?
Nie nadążacie? Nie szkodzi. Ja dokładnie wiem, co mam na myśli. Jestem swoim najbardziej trzeźwym sędzią.
Lubię pieprzyc się słowami. Ciałem potrafi każdy, lepiej lub gorzej. Słowami? Nieliczni.


Po co mi orgazm bez zaangażowanej gry wstępnej i słownej? Orgazm zaczyna się w mózgu, a nie w ciele. 

Wcałuj mi się w mózg.

I want it.

I crave it.

I long for it.

Burczy mi w sercu i między nogami.

Jestem głodna. 

Czy zachłanna?

Czy zakrztuszę się z łapczywości osoby wygłodniałej?


Nie. Bo tak jak w wykwintnej restauracji, gdzie potrawy szykuje się ze spodziewaną dokładnością, czeka się na danie główne z dystyngowaną cierpliwością, tak i ja nie rzucam się prostacko i bestialsko na pierwszy kęs, gdy danie zostaje przyniesione do stołu. 

Najpierw ugryzę zapach,

Obejmę spojrzeniem,

Powącham dotykiem,

Przełknę pragnieniem,

Strawię spełnieniem.

Koneser kosztuje danie wszystkimi zmysłami. Zanim wejdzie do restauracji już wie czym zaspokoi głód. Ja perfekcyjnie wiem co mnie w kimś pociąga, a co bym odstawiła na bok by nie nabawić się niestrawności. Nie ma człowieka, któremu by wszystko smakowało. Co nie znaczy, że nie warto poszerzać zmysłu poznania lub, że danie jest niesmaczne. Wręcz przeciwnie, czyni je bardziej wyszukanym i kuszącym. Lubię wyzwania. 



„I lost myself
Between you
r legs

I like that
When you tie my hands
behind my back
You confident
I give you that”



Taste me...

wtorek, 22 lipca 2014

NIEpożądana rozmowa.


- Dlaczego nie spojrzysz mi w oczy? Dlaczego nie potrafisz spojrzeć mi w oczy?


- Bo ja już znam ten scenariusz, znam ten film nielubianej siebie.

Spojrzę ci w oczy tak jakbyś chciała, tak jak tylko ja potrafię.

 Być może potem będziemy się pieprzyc jak dzikie koty. Bo jestem głodnym, głośnym kotem.

Ten film poznają też twoi sąsiedzi. Usłyszą go i będą zazdrościć.

Zapomnimy siebie. Zostawię siebie za drzwiami.

A ja już mam dosyć pieprzenia takich głupot ciał.

Szukam czegoś więcej, czegoś głębiej. Głębiej niż długość najdłuższego palca.

Patrzysz teraz na mnie z dziką ciekawością. Ale nie. Nie jestem ani zimna ani okrutna.

Jestem dziko trzeźwa i świadoma swoich pragnień.

Bo nie patrzę każdemu w oczy.

Gdy już spojrzę, to zatracam siebie i potem długo siebie szukam.

Później błąkam się jak bezpański pies w tęsknocie za tym spojrzeniem.

Nie, nie szukam smyczy, jeśli chcesz mnie wiązać, to tylko do łóżka.

Nie zawsze dziki ogień spojrzeń przemienia się w ciepło domowego ogniska.

Nie patrzę każdemu w oczy.

To bliskość zarezerwowana dla nielicznych.

To nie pocałunki łączą, to nie słowa spajają.

To spojrzenie zaklina.

Bo, gdy następnym razem spojrzę, to z pewnością wzajemności i spojrzenia jeszcze raz.

Nie jestem jednorazowa.


Nie takiej rozmowy pożądałaś?

Zatem odwróć wzrok.


Lustruj dalej, bo pod zły adres trafiłaś, kotku. 


Bite me...

sobota, 19 lipca 2014

Kochając pasjonatkę.

W całej rozciągłości naszych zawiłych istnień słyszymy wiele epitetów rzucanych w naszą stronę. Czasami przyjmują one formę bukietu słów, wtedy jest to komplementem, ale równie często dostajemy w twarz z kamienia, czyli obrazy, czasem wymierzonej z pełną premedytacją z namierzonym celownikiem, bądź też delikatnego uszczypnięcia, które ma nas sprowadzić na ziemię i kazać nie cieszyc się z własnych sukcesów.

Niby dorastamy, dojrzewamy i opuszczamy mury szkolne, kiedy to przypada najintensywniejszy i najszczerszy okres rzucania obrazoburczych słów „Ty grubasie!”, „Ty wieśniaro!”, „Ty ciołku!”. Będąc młodymi marzymy o dorosłości, momencie kiedy przestaną nas pytać o dowód osobisty. A gdy już dumnie przekraczamy ten próg, to okazuje się, że trafiamy do po prostu piaskownicy z przerośniętymi dziećmi, które nadal zabierają sobie swoje zabawki, rzucają błotem, szarpią za ubrania i umniejszają naszej osobie. Nikt z nas nie zaprzeczy, że zdarza mu się w życiu nadal dostawać z takiego kamienia słownego prosto w twarz. Jedynie co się zmieniło, to inteligentniejsze formy przekazu i bardziej sprytnie ich przemycanie między słowami. „Nie obrażam cię bezpośrednio, ubiorę to w sarkazm i ironię i może będzie bolało mniej, a w towarzystwie zabrzmi wręcz stosownie”.

Człowiek bez pasji i zainteresowań jest jak gołe drzewo jesieni. Można się nim chwilę pozachwycać, ale po czasie nuży swoim brakiem kolorów, żywotności i motywacji. Co jeśli jest się wiecznie zielonym drzewem pełnym różnokolorowych liści? Ludzka zazdrość będzie próbowała cię ściąć, to gwarantowane.
Często pyta się mnie skąd wynajduje taką muzykę, jak natrafiłam na ten film, jakim cudem mam czas czytać tyle książek. Odpowiedź was nie zaskoczy, nie powali, nie wzruszy – po prostu, CHCĘ.

Chcę, lubię, uwielbiam szukać i odkrywać. Oprócz dobrej książki, filmu, muzyki, potrafię też polecić dobry telefon, komputer, telewizor, drukarkę, samochód czy zegarek. Najzwyczajniej w świecie lubię się orientować w tym, co sama nabywam. Ostatnio znów usłyszałam wymierzone we mnie z przekąsem:

„Ty gadżeciaro!”

„E. tyle czytasz, by inni poczuli się głupsi?”

„Nie masz co robić, tylko tyle muzyki słuchać?”

„Masz depresję?”

Byłam buńczucznym dzieckiem. Popchnęłabym, pobiła albo odszczekała. Ale nie jesteśmy już w piaskownicy. Nie wchodzę do błota cudzych kompleksów i nie będziemy się bić jak w kisielu własnych problemów. Zbywam milczeniem, wymownym spojrzeniem, upartym robieniem swojego. Mądrość i inteligencja nadal zagrażają innym i rzadko mają wysoką cenę rynkową.
„Najgorsze w tym jest to, że udowodniono, że osoby, które czytają książki są milsze i mądrzejsze niż przeciętny człowiek i być może są to jedyne osoby, w których warto się zakochać na tym padole łez.
Zgodnie z badaniami z lat 2006 i 2009 przeprowadzonymi przez Raymonda Mara, psychologa z York University i Keith Oatley profesora psychologii poznawczej z Uniwersytetu w Toronto, ci, którzy czytają powieści mają większą zdolność do empatii i bardziej otwarty umysł na cudze opinie, przekonania i zainteresowania.”
Informacje te zasięgnięte są z portalu lubimyczytac.pl. Autor artykułu zwraca uwagę na to, że człowiek poddający się „lekturze dogłębnej” to gatunek na wymarciu, tak samo jak osoby zostawiające wiadomości na automatycznej sekretarce czy wysyłające pocztówki. Lektura dogłębna taka, która nas wzbogaca, sprawia, że po zamknięciu okładki, nie wychodzimy od razu z właśnie przeczytanej historii i nie opuszczamy bohaterów. Masz wrażenie, że doświadczyłeś czegoś ważnego, co nigdy się już nie powtórzy i czujesz się innym człowiekiem. Czujesz jednocześnie smutek i melancholię, ale i satysfakcję i spełnienie. Mało kto tak czyta, ponieważ oprócz tego, że statystycznie czytamy mniej, to na dodatek powierzchownie.
Naukowo stwierdzono, że osoby czytające z takim zaangażowaniem nauczyły się opuszczać swoje ciało i patrzeć na życie z innej, zaskakującej perspektywy, dzięki czemu rozwijają nie tylko wyobraźnię, ale i zdolności poznawcze, potrafią spojrzeć na świat oczami mężczyzny i kobiety, rozwijając w sobie większą empatię i mądrość życiową. Łatwiej też się adaptują i są bardziej wyrozumiali. Autor artykułu kończy swoje rozważania stwierdzeniem, że jeśli chcemy się zakochać, to może warto w molu książkowym, który może nie zawsze się z nami zgodzi, ale na pewno spojrzy na wszystko też z twojej perspektywy.
Ja wróciłam do intensywnej lektury książek niecałe dwa lata temu. Wcześniej czytałam może góra 5 książek rocznie. Mogłam polecić setki piosenek i filmów, ale nie grzeszyłam znajomością książek. Automotywacja sprawiła, że weszłam pewnego dnia do Empiku, spędziłam tam dwie godziny i powiedziałam sobie, że wyjdę z lekturami, które wzbogacą mnie jako człowieka. Od tamtej pory nie ruszam się z domu bez przynajmniej jednej książki. Mamy połowę lipca, a ja na koncie mam 55 lektur, które rozwinęły mnie w różne strony. Statystycznie rzecz biorąc wystarczy, że człowiek przeczyta 36 stron dziennie by w ciągu roku przeczytać 36 książek grubości mniej więcej 300 stron. Nie ma wymówek. Chcesz – możesz – zrobisz. Jakkolwiek głupio to zabrzmi, jestem mniej kłótliwa, bardziej wyrozumiała, zdolna wychodzić z siebie i stanąć obok patrząc z dalszej perspektywy na ludzi, bardziej cierpliwa – kto wie, czy to może właśnie nie dzięki kolejnej rozwiniętej pasji w sobie, która rozwija nie fizycznie, materialnie, ale duchowo?
Powierzchowność, gadżeciarstwo, pazerność, głupota – to nie ja. Pragnę wrażeń i rozwoju siebie.
Znacie też to uczucie dogłębnego oglądania filmu? Kiedy wychodzicie z kina, a macie wrażenie, że bohaterowie filmu biorą cię pod rękę wyobraźni i odprowadzają cię dalej do domu? Tak jak nie kończysz lektury po zamknięciu książki, tak też nie skończył się dla ciebie film po napisach końcowych. Z takim uczuciem wyszłam ostatnio z kina po filmie Begin Again, czy też „Zacznimy od nowa”.
Idealna lektura filmowa dla fanów i muzyki i filmu. To historia wykolejonego producenta muzycznego i dziewczyny o prostym talencie, których drogi przecinają się w przeciętnym barze by stworzyć z tego niesamowity projekt muzyczny, ale i duchowy. Człowiek wychodzi z kina i ma ochotę sam włożyć słuchawki w uszy i wyruszyć w poszukiwaniu siebie. Pada tam mniej więcej zdanie "muzyka sprawia, że wszystkie trywialne rzeczy dookoła nas zyskują miliony znaczeń". Kto kocha czuć muzykę całym sobą, polubi też ten film, bo składa jej hołd podobnie jak poprzedni film tego twórcy „Once”.

Wyszłam z kina, włożyłam słuchawki i załączyłam ścieżkę dźwiękową z tego filmu. Wybrałam trzykrotnie dłuższą drogę do domu by przejść kilometry siebie z uśmiechem na duszy i przekonaniem, że dobrze być wiernemu sobie.
Ostatnio ojciec zmienił sarkazm w pokorę mówiąc: „wiesz, jak pójdę na emeryturę mam nadzieję też nadrobić czytanie książek, mam nadzieję, że wtedy polecisz mi coś dobrego”.
Uparcie jestem sobą. Ignorancji i ironii rzucając kamieniem w twarz, edukując lokalnie, myśląc globalnie.

Ścieżka dźwiękowa z tego filmu sprawiła, że zapragnęłam sięgnąć do jednego z ulubionych prezentów, jakie kiedykolwiek dostałam – pałeczek do perkusji. Nabyłam też rozdzielacz do słuchawek, na randkę idealną. Kto obejrzy film – zrozumie.

Randkę z pasjonatką o rozwiniętej duszy.


środa, 16 lipca 2014

Cielesna reakcja bezsłowna.

Nie rodzimy się ze słowami. Rodzimy się z płaczem i krzykiem. Nie umiemy „nazywać” od urodzenia. Nie wiemy jak wołać o jedzenie, pokazać  smutku, irytacji, brudnej emocji, więc płaczemy; nie wiemy jak wyrazić miłość, więc się przytulamy. Od urodzenia szukamy upustu emocji. Bez gestów, języka ciała, komunikacja nigdy nie jest pełna.

Słowa gubią, słowa mylą, słowa zwodzą, słowa się nie pokrywają. Można pisać, można rysować, można śpiewać, można cytować, można słowa samemu tworzyć, można, można, można… W świecie ciągle pojawiających się na rynku co nowszych komunikatorów, mamy ułatwione sposoby komunikacji międzyludzkiej. Ale czym są literki wystukane na monitorze? Skąd pewność, który „buziak” jest prawdziwym pocałunkiem, jak mieć pewność, że przesłany uśmiech nie kryje za sobą smutku, jak wierzyc czy smutna emotikona nie jest wymuszeniem wyrzutów sumienia?

Dziś się zastanawiam co sprawia, że wierzymy i się wzruszamy, co nas podnieca, co wywołuje łzy.

Bo przecież nie uwierzyłam, że Ona nie żyje póki nie zobaczyłam jak komuś innemu wali się świat, a nogi same mi omdlały. Nie potrzeba było słów.

Rozpłaczę się na widok ramion targanych szlochem niż na słowa „smutno mi, wiesz…”.

Rozerwie mi bębenki serca krzyk czyjejś rozpaczy.  

Nie uwierzyłam słowom: „nie, nie zdradzam Cię i nigdy bym Cię nie zdradziła”, gdy widziałam w jej oczach już inną kobietę. Język ciała zdradził zwodniczość słów.

„Kocham Cię” nie ma żadnej mocy, jeśli jest wypowiedziane gdzieś obok, a nie prosto w oczy i serce.

„Tęsknię za Tobą” nie liczy się tak bardzo, jeśli nie ruszamy się z miejsca by tę tęsknotę skrócić.

Wiemy przecież, że seks nie był oddany i szczery, jeśli tuż po nim, ktoś odwraca się do nas plecami, a nie ma ochoty obudzić się z głową opartą na naszym ramieniu.



Nie wierzę „nie masz pojęcia jak Cię pragnę”, gdy nie pokażesz tego w niecierpliwości dotyku i głodnych pocałunkach.

Pocałunek smakuje najlepiej, gdy dołączymy do niego niecierpliwie dłonie, westchnienia i jęki, a usta naturalnie obsuną się wyżej, obok, niżej, wszędzie.

Nie rusza mnie „chcę Cię bliżej poznać”, gdy ktoś boi się podnieść słuchawkę i zadzwonić lub nie potrafi zamilknąć i wysłuchać by poznać moją prawdę.

Słowa, słowa, słowa – często nośniki intencji bez pokrycia.

Dlatego „Co Ty ze mną robisz?!” nabrało pełnego znaczenia, gdy zakończyłaś je zdaniem wielokrotnie złożonym z pocałunków.



Słowa – gesty. Logiczna reakcja łańcuchowa, która porywa moje prawdziwe ja najgłębiej w otchłań kogoś.  

Nie mów, rób. Zrób mnie. Od nowa. 


czwartek, 10 lipca 2014

Bez tajemnic.

Czym przyciągamy? Ostatnio ktoś nazwał to tajemniczością. Myślę, że wielu sobie tę tajemniczość dorysowuje do obrazu postaci. Zimne suki, femme fatale, zranione istoty przyciągają jak kobiety w niezbyt atrakcyjnej reklamie AXE. Jak ludzie czują uzależniającą potrzebę bycia osobą, która tą tajemnicę odkryje. A czasami za atrakcyjnością fizyczną nie kryje się żadna tajemnica - zwykła farsa, kot w worku, brzydka wewnętrznie istota.

Czasami największą tajemnicą jest to, że każdy posiada serce i wewnętrzne ciepło, które trudno ugasić mimo wielu prób nadaremnego ugaszenia. To przyciąga. Serce gotowe do pokochania i przytulenia, troski, partnerstwa i lojalności. Nie do zimno-suczenia.



Ja żadnej tajemnicy nie skrywam. Chyba, że moją tajemnicą jest to, że zamiast czubka własnego nosa wolę patrzeć w górę lub spoglądać pod nogi po czym stąpam. To, że ze wszystkich spotkań towarzyskich i imprez, najbardziej lubię tę najbardziej prywatne i intymne z kieliszkiem wina w ręku, a nie drinkiem o skomplikowanej nazwie. To, że może i skrzywdzono mnie nie raz, ale serce się jakoś zregenerowało i stoi i krzyczy o swoje i przytulenie. To, że może to czyni mnie czasami naiwną i trywialną. Może największą tajemnicą jest to, że nasze maski da się ściągnąć i gdy je ściągamy, chcemy zostać otuleni? Czy nie jest to jedną z największych fobii dzisiejszych czasów? Przyznać się, że potrzebujemy drugiego człowieka? W świecie promującym silną niezależność finansową i uczuciową, staliśmy się czujni, wybredni, dzicy.

Żadną tajemnicą jest to, że się wzruszam dość często. Obrazami, dźwiękami, zapachami, smakami, prostymi gestami. Czy naturalnym pięknem ukazanym w tym świeżym teledysku jednej z ukochanych piosenek. Widzę skrawek siebie w każdej występującej tu postaci i wyrazie ich twarzy. Żadnej tajemnicy z tego nie czynię. Bezpośredniość czasami bywa najbardziej atrakcyjna.




Spójrzcie w górę, w spójrzcie w dół, a potem dookoła. Może jest tam ktoś wart przytulenia? Spójrzcie w lustro i odsłońcie własne tajemnice. Co skrywamy? Uśmiechniesz się do lustra czy przesłoni Ci obraz słona poświata? 


80% za dużo...

poniedziałek, 7 lipca 2014

Wakacje są wtedy, kiedy kończy się chodnik.

Kiedy zaczynają się dla was wakacje, urlop, odpoczynek? Czy starczy tylko ta chwila kiedy po pracy, spełnionych wszystkich obowiązkach dnia powszedniego, możecie usiąść wieczorem przed telewizorem, w ogrodzie, z piwem, kieliszkiem wina czy książką w ręku? Czy to zaplanowane od A do Z wakacje all inclusive? Biuro podróży układa za nas trasę wypoczynku, karmi bez wyboru, pokazuje bez upragnionego przystanku? Czy to może spakowanie plecaka i wyruszenie "byle przed siebie", "z dala od ciebie" czy "ucieczka od zgiełku"? Czy odpoczynek to zwyczajnie wolny weekend i siedzenie w miejscu dla odprężenia ciała i umysłu? Osobiście dbam o to by codziennie w ciągu miesięcy pracy znaleźć chwile dla siebie, więc dla mnie prawdziwy wypoczynek, wakacje, urlop to coś bardziej, intensywniej, głośniej, mocniej, boleśniej.

Wakacje są wtedy, kiedy kończy się chodnik.

Wtedy, kiedy nocą przechadzasz w sandałach kilkanaście kilometrów po jednym z najpiękniejszych miast Polski i nabawiasz się pęcherzy, brudzisz stopy piachem, by za chwilę przemyć je w wilgotnej trawie. Są wtedy, kiedy przebiegasz środkiem autostrady, gdy spacerujesz w ciemnościach po stoczni, a przyświecają ci tylko gwiazdy. Są wtedy, kiedy nocujesz u koleżanki z liceum, boisz się czy nie nadwyrężasz gościnności, by potem zostać oprowadzona nocą po najbardziej magicznych zakątkach Gdańska i spędzić jedną z najbardziej niezapomnianych nocy życia. Wakacje są wtedy, kiedy przysiadasz w pubie by ostudzić pragnienie wrażeń zimnym piwem by za chwilę wstać i iść dalej i nie zatrzymywać się w żadnym pubie na dłużej niż 30 minut. To ta chwila kiedy siedzisz, obserwujesz roześmianych znajomych i myślisz jak bardzo kochasz życie. To moment kiedy znajomy mieszkający na stałe w pięknym mieście zapomina o jego wyjątkowości i dziękuje ci za przypomnienie mówiąc „człowiek jest tak zabiegany, że zapomina spoglądać w górę by zachwycić się pięknem tutejszych kamienic i nieba”. Zmierzamy na przystanek na autobus nocny by stwierdzić, że noc nie może się jeszcze skończyć, a nogi przecież mogą nas same zaprowadzić do domu.



Tak, to był jeden z najbardziej wyjątkowych weekendów mojego życia. Rozpoczął się tradycyjnie za kierownicą niecierpliwości tego, co przede mną. Żadne zmęczenie świata podróżą samochodem nie mogły ostudzić tego, co się we mnie kotłowało na myśl, że wieczorem dotrę na Open’er Festival i zobaczę na żywo spełnienie swojego marzenia. Wakacje są więc też wtedy, kiedy w ścisku upału i ludzi jedziesz autobusem podekscytowania do miejsca, na które zawsze chciałaś dotrzeć. Przekraczasz bramki festiwalu, rozpościerasz ręce, podskakujesz i puszczasz się pędem na pole i żadna zakłopotana mina współtowarzyszek ci tej radości bycia tu i teraz nie odbierze. Powiedzieć, że to było jak Gwiazdka w lipcu to za mało, bo nawet na pierwszą gwiazdkę na niebie nie czekałam w dzieciństwie z takim podekscytowaniem jak na to, że w końcu tego wieczoru zobaczę BANKS. Kiedyś kobiety mdlały na widok Elvisa, Beatlesów czy Michaela Jacksona. Kiedyś uważałam to za widok komiczny, a w piątek sama stałam się tego obrazem. Miejsce pod sceną zajęłam już dwie godziny wcześniej i nie ruszałam się z niego na krok. Motylki w brzuchu – obecne. Drżące dłonie – obecne. Palpitacje serca – obecne. Mdłości – obecne. Gardło do bezustannego krzyku i śpiewu – gotowe!



Jak Wam opisać to uczucie, gdy wykonawca dostrzega cię w tłumie, wskazuje palcem kilka razy, odsyła buziaka, uśmiecha, schodzi ze sceny i podaje dłoń? Nigdy nie wyrosnę z miłości do koncertów. To są wrażenia nie do zastąpienia. Jedni skaczą z samolotów ze spadochronami, szukają adrenaliny. Mi wystarczy właśnie to. Dostrzeżenie przez ukochaną wokalistkę, że kocham jej muzykę, osobowość i nie ma piosenki, której płuca i serce by nie znały. Skaczesz w tłumie, roztapiasz się w jego zapachu i powszechnym uwielbieniu tej, która stoi na scenie. Tak – to był najlepszy koncert na jakim w życiu byłam. Co lepsze, nie był to koniec, ponieważ wystarczyło parę kroków przejść dalej być zachwycić się Lykke Li na ogromnej scenie. Czego chcieć więcej dla takiego muzycznego zapaleńca jak ja?:)




Po tak intensywnym piątku, człowiek nie chce przerywać, zatrzymywać się. Chcę więcej wrażeń, emocji, widoków, smaków, życia! Wakacje są wtedy, kiedy nie przeszkadza ci na plaży żaden płacz  dziecka, pijany mężczyzna, plotkujące kobiety, marudzący ludzie, skrzeczące mewy. Wakacje są wtedy, kiedy się do tego wszystkiego uśmiechasz i sama wyruszasz na spacer wzdłuż morza i nie obchodzi cię nic. Jeszcze nigdy tak bardzo nie pieścił mnie piasek po stopach, łagodnie nie otulała zimna woda morza. Wolna dosłownie i w przenośni, za przecinkiem, przed kropką, z wykrzyknikiem! Momentami coś zatrzepotało w sercu, gdy widok przesnuły całujące i tulące się pary na plaży, ale wtedy wystarczy położyć się na wznak, na nos wsunąć okulary słoneczne, słuchawki włożyć do uszu i ze stoickim spokojem czekać na swoją kolej.

Zatem czekam. Wsiadam w auto, pakuję bagażnik wrażeń i przynajmniej wiem, gdzie chce wracać, a z kim, to życie samo rozstrzygnie. Zamieniamy się z siostrą rolami i tym razem ja chcę być pasażerem chłonącym książkę i rzeczywistość dookoła. Na tę podróż wybrałam lekturę wybitną, której opisy, sposób przeżywania rzeczywistości idealnie odwzrowywały to, co sama przeżyłam w miniony weekend. Mianowicie "Nie ma ekspresów przy żółtych drogach" Andrzeja Stasiuka. Gdy czytałam fragment "siedziec na rynku nieznanego miasteczka lub wsi w obcym kraju to jest jak czytac piękną książkę" widziałam odwrócenie tej sytuacji. Oglądanie nowych miejsc, słuchanie ukochanych dźwięków na żywo, siedzenie na ławce wyobraźni, cały ten weekend było jak czytanie pięknej książki.
Nie zamykać okna w aucie, chłonąc wymieszane zapachy ludzi, dusznych wsi i miast, kwaśny zapach upałów połączony ze słodką trawą i parującą jezdnią po świeżej, letniej ulewie.

Bo wtedy są wakacje – kiedy kończą się pobocza zmartwień, chodniki tęsknoty za kimś, a otwiera się pole możliwych miejsc do zobaczenia, osób do poznania, smaków do skosztowania, a potem do wspólnego podzielenia się.


Czym Wy się ze mną podzielicie? Gdzie cudownie kończą się jeszcze chodniki?

czwartek, 3 lipca 2014

Nieproszeni goście Bezimiennej.

Bezimienna mieszka za górami strachu, ukrywanych kompleksów, niespełnionych obietnic, uporczywie trwającej nadziei, i lasami lat zwalczania samej siebie i osób wyniszczających jej góry i lasy bycia najlepszą wersją siebie w obliczu obłudnego świata.

Mieszka na drugim piętrze swojej samotni, drugie drzwi duszy na lewo, kanapa rozkładana na łóżko, również po lewej od serca, która dawno już na dwa nie była rozkładana i nie pamięta co to ciepło zasypiania przy drugiej istocie ludzkiej nieskomponowanej z bawełny, potocznie zwanej kołdrą.
Dawno temu…i nie żyła długo i szczęśliwie. Bezimienna od dziecka rzadko miewała gości. W życiu poznała tylko jedną osobę, która parę razy odprowadziła ją do domu. A przecież zawsze miała długie włosy w pełni gotowości zbrojnej by spuścić je z okna swej samotni i kogoś do siebie podciągnąć. Wszystkim zawsze nie  po drodze, zawsze w biegu, zawsze w przeciwnym kierunku do szczerości, spontanicznych, wielkich gestów, inicjatywy, szczypty romantyzmu z erotyzmem. W dorosłym życiu Bezimienna wyrobiła w sobie przez to patologiczny nawyk wyglądania przez okno w razie, gdyby warczący silnik serca, stukające obcasy o chodnik obojętności, okazały się jej niespodziewanych gościem, który zapuka do drugich po lewej drzwi duszy.

Bezimienna odkąd pamięta miewała wielu nieproszonych gości, o których nie było trudno kiedy to pokój zawsze musiała dzielic z jednym z rodzeństwa. Zbyt mało kątów do skulenia, zbyt mało przestrzeni do prywatności, zbyt mało powietrza do bycia w pełni sobą. Nieproszony strach przed ojcem, siostrą jedną, bratem drugim. Bezimienna obiecała sobie gościc w sobie samą siebie, poznawać siebie, być wierną sobie, odkąd zrozumiała, że starszy nie zawsze ma rację i nie ma na celu Twojego dobra psychicznego, tylko materialne.

Skoro brak w życiu Bezimiennej gości proszonych, szukała ich ona w postaciach fikcyjnych. To wtedy natrafiała na zwierciadła siebie, utwierdzała w przekonaniu, że wszystko z nią w porządku, że życie, rodzina mogą być inne. Ukochała sobie filmy i książki, które obrazowały chociażby skrawki jej samej. Byli jej ulubionymi goścmi. W końcu to Michelle Pfeiffer czy Robin Williams utwierdzili ją w przekonaniu, że w życiu chce nie tylko nauczać, ale edukować, wychowywać i inspirować. Nie ojciec karcący jej ubogi wybór kariery, nie zawsze milcząca matka w chwilach życia ważnych. Dziś Bezimienna jest z siebie dumna, bo wyedukowała nawet własną rodzinę. Przestali jej życzyć męża i wyśmiewać wieczną pasję oglądania i czytania. Dziś w każdy dzień zakończenia roku szkolnego, matka wzdycha na jej widok i mówi jej, że wygląda nieziemsko. Bezimienna widzi wtedy w oczach matki, że jest jej wielkim osiągnięciem i całuje ją wtedy, o przytuleniu nie zapominając. Bo nawet tego Bezimienna nauczyła swoich rodziców - tulenia ich przeszłych błędów i wyciskania dobroci na stare lata.

Bezimienna latami budowała siebie od podstaw, starając się nie być zależną od spojrzeń i ocen innych. Myślała, że już po tylu ranach w samo serce i jego okolice, opancerzyła winowajcę w siłę i szybką regenerację. Gdy w jej życiu zabrakło tej „najważniejszej”, nauczyła siebie zabierać na randki i prezentować sobie rzeczy wzbogacające jej wnętrze. Obiecała sobie nigdy nie być próżną i leniwą. Życie to ciągła praca nad samym sobą. Stagnacji mówi stanowcze NIE. Przyszedł dzień kiedy Bezimienna przestała wypatrywać przez okno tej niespodziewanej, która rzuciłaby ją na kolana wyczekiwania. Nauczyła zapraszać siebie samą do kina i na dobrą kolację, czerpać radość z otaczającej rzeczywistości, nowych smaków serwowanych podniebieniu, uszom, oczom, ciału, wszystkim zmysłom.

Zatem to miał być wieczór jak nie jeden w jej życiu. Kupiła sobie dobre, wytrawne czerwone wino, oliwki, ser pleśniowy. Dzień wcześniej zakupiła nową książkę do kolekcji. Usadowiła się na swojej prywatnej kanapie bezpieczeństwa. Pierwszy kieliszek otwiera naczyńka zmysłów i łaskocze delikatnie poczucie humoru. Drugi kieliszek przemienia Bezimienną w rozkoszną istotę, która przelewa swoją czułość na swój obecny obiekt zainteresowania. Trudno jej wtedy nie chcieć pocałować, przytulic i gdzieś porwać. Ale to nie ten dzień. Dziś Bezimienna jest na randce sama ze sobą.

Tak przynajmniej myślała. Dopóki nie zjawili się przy trzecim kieliszku nieproszeni goście. Wtargnęła bezczelnie pani niska samoocena, zaraz za nią z buciorami zwaliła się wdowa zgorzkniałość, w ślad za nią powędrowała rozwódka braku nadziei na kogoś za oknem. Bezimienna bierze głęboki oddech, napina mięśnie i całymi siłami próbuje zamknąć drzwi, żeby przez szparę nie przecisnął się jeszcze popsuty humor, łzy i kiepski sen. Myślała, że jej się udało. Zatem nagle dopadła ją ta nieposkromiona, ciągle w niej drzemiąca, potrzeba wyjrzenia za okno.

To był ułamek sekundy.

Wiatr zawiał mocniej.

Nawet byście nie zdążyli krzyknąć.

Bezimienna wychyliła się za mocno.

Roztrzaskana na chodniku obojętności, leży, jeszcze oddycha i wydycha z siebie ciche:


„Po prostu chciałam, żebyś tu była…”