piątek, 26 marca 2010

mówią, że śmierc to dopiero początek?

Chciałam pisac o tym, co dzisiaj poczułam. Pierwszy raz w życiu tak intensywnie i fizycznie. Był to strach przed śmiercią. Nagle ni z tego ni z owego skłonił mnie do tego mój 7-letni uczeń mówiąc: wie pani, że kiedyś wszyscy nie będziemy istniec? Pytam: jak to?. - Bo ziemia zginie za 5 miliardów lat. Zaśmiałam się mówiąc, że na szczęście tego nie dożyjemy, jednak te pare niegroźnych słów sprawiło, że zamiast w klasie znalazłam się zupełnie gdzie indziej. Często zdarza mi się myślec o śmierci. Jaka ona będzie, kiedy będzie. Że właściwie może nastąpic w każdej chwili, gdy jadę samochodem, gdy potykam się na schodach. Gdziekolwiek. Jednak dziś na tę myśl przeszły mnie zimne dreszcze i serce zaczęło bic jak szalone. Szalenie się przestraszyłam, że wszystko i wszyscy może tak po prostu zniknąc. Że ja po prostu zniknę i za 5 miliardów lat nikt nie będzie o mnie pamiętał, bo nie będę istniec. Pomyślałam sobie jak będę życ bez N.? Bez tej miłości, Jej obok? Widziałam śmierc nie raz. Rak jest u mnie rodzinny, tak samo wypadki samochodowe. Tego samego roku 2005 odeszły  3 bliskie mi osoby. 28 maja pierwsza babcia. Zeżarł Ją rak jelita grubego. Pamiętam plastry morfiny. Z dnia na dzień jak odlatuje jej prawdziwe ja i przechodzi w letarg. Pamiętam, gdy tydzień przed Jej śmiercią przyszłam ją odwiedzic. Spod poduszki wyjęła banalne 20 zł i mi dała. Mówiłam, że nie chcę, nie potrzeba. Prosiła. Wiedziała ona i wiedziałam ja, że to ostatnie 20zł jakie mi w życiu da. To była jej forma pożegnania ze mną. Cholernie nie chciałam ich wziąc do ręki, bo to byłaby akceptacja tego. Nie akceptowałam tego wtedy, trudno mi nadal dziś. Mówiłam sobie, nie rycz, nie rycz, nie przy niej. Na dworze padało, dziadek zaoferował, że mnie odwiezie. Wolałam iśc, nie przestając płakac. Do dziś ,gdy przypomnę sobie ten dzień mam ochotę paśc na kolana i drzec się wniebogłosy: dlaczego?. Bałam się pojechac i pożegnac się z jej ciałem. Na jej pogrzeb przyszło ok 500 osób. Bo moja babcią wielką kobietą była. Nie minęły dwa miesiące od jej pogrzebu, moja druga ukochana babcia, która mnie wychowywała i mieszkała obok trafiła do szpitala z błahym zapaleniem wyrostka. Niecały miesiąc później zmarła w strasznych męczarniach w ramionach mojej mamy wykrzykując straszne rzeczy, przeklinając, przy czym całe życie nie przeklnęła nigdy. Nienawidzę raka, zmienia ludzi nie do poznania. Zmarła dzień po swoich urodzinach. Gdy przyszliśmy z kwiatami i życzeniami nie miała pojęcia kim jesteśmy i co się dzieję. Gdy w środku nocy zadzwonił telefon i słyszałam jak ojciec wybiega z domu wiedziałam, że to już. O 6 rano obudził mnie ojciec słowami: babcia zmarła, idź ją później pożegnaj. Kazano nam siedziec przy jej ciele 3 godziny. Patrzec jak jej usta opadły i nie wyrażają radości swym zaraźliwych uśmiechem. Patrzec na buty na jej nogach, które kupiła ze mną na pogrzeb poprzedniej babci za moją namową: Babciu kup coś sobie wreszcie, wiecznie sobie szczędzisz. Potem musiałam słuchac jak dziadek ją opłakuje. Widziec jak wkładają Ją do trumny. Ten widok, te słowa prześladują mnie do dziś. Znacie te chwile, gdy brak Wam tchu, oddechu, hiperwentylujecie się,bo wiecie, że ten Ktoś już nigdy z Wami nie będzie? Niecałe 3 miesiące później obudziły mnie słowa: R. nie żyje. Zginął wracając samochodem od dziewczyny. przygnieciony nim. Kazano mi pojechac na miejsce wypadku i zobaczyc kałużę krwi, gdzie leżała jego głowa. Po co? Tego dnia zapytałam się matki : za co Bóg nas karze?
Od tamtego roku wiem, że prędzej skoczę z dachu niż umrę na raka. Niż doprowadzę do stanu, gdzie nie poznam tych, których kocham i będą musieli oni cierpiec katusze patrząc jak odchodzę.

Jednak nie chcę zakończyc tak negatywnie:P Bo: Today was a good day. Tak po prostu, dziś był całkiem dobry dzień. Miałam nawet całkiem dobry tydzień choc zajęty bez przerwy. Jesteśmy z siebie zadowoleni, gdy spełniamy swoje cele. Ja na ten tydzień swoje spełniłam. W poniedziałek moi niezbyt bystrzi uczniowie prawie pojęli co to dopełniacz saksoński. We wtorek kolejna hospitacja z opiekunką stażu. W środę sprawdzian, gdzie najniższą ocena była 3ka, co z moimi uczniami to wielki sukces. Później spacer z moją dziewczyną i wspólny seans filmowy. W czwartki pracuję krótko, więc wpadłam do Niej na szybką...kawę z rana;). Każde popołudnie i wieczory korepetycje. Wycinanie, kolorowanie, wymyślanie, pisanie konspektów. Dziś najdłuższy dzień w pracy, jednak hospitacja, która poszła świetnie, słowa otuchy od opiekunki stażu, zadowolone dzieciaki po każdej lekcji nastroiły mnie pozytywnie, więc po południu umówiłam się z Lubą mą na tenisa, niestety kort zamknięty, więc wybrałyśmy rolki:P. Jestem leniwą osobą sportowo, więc to nie lada wyczyn dla mnie:P Potem spacer i siędzę tu z chwilą dla siebie, czasem na obejrzenie Chirurgów i napisaniem notki zanim pójdę spac, bo jutro kolejne całodzienne szkolenie zamiast wolnego weekendu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz