sobota, 13 marca 2010

Zanim zacznę znów się nad sobą użalac pomyślę o cwierkającej Elizabeth Taylor.

W dzisiejszych Wysokich Obcasach czytamy : "W jej życiu jak w największej hollywoodzkiej produkcji wszystko było gigantyczne: kariera, pieniądze, miłość, rozpacz, upadek i gniew. Pochowała czterech mężów. Przeszła kilka odwyków. Przeżyła śmierć kliniczną, dwie próby samobójcze i ponad 40 poważnych operacji. Od lat porusza się na wózku. I pisze na twitterze". To tylko fragment artykułu poświęconego Elizabeth Taylor w dzisiejszych Wysokich Obcasach. Każdy oczywiście się orientuję kim Taylor jest. Aktorką, skandalistką, Kleopatrą i Kotką na gorącym blaszanym dachu. Słyszysz Taylor, Monroe czy Dean i widzisz aktor. Zapominasz, że to człowiek. I życie Taylor do łatwych nie należało i nie należy. Pomijając to, co nadmieniono wyżej, Taylor podczas kręcenia Kleopatry i romansie z Richardem Butlerem żyła w czasach, gdy słowo kochanek, romans i rozwód piętnowały. Czasy przed rewolucją seksualną. Wyzywanie od dziwki, zdziry itp. Może to, co się zmieniło w dzisiejszych czasach to fakt iż rozwody stały się coraz bardziej powszechne. To, co pozostaje takie same, to fakt iż to kobieta jest tą złą, kochanką, zdzirą, a nie ten zdradzający mąż. Ale nie o tym chciałam. Mianowicie wielu, gdy napada mnie samoużalanie i samodestrukcja używa argumentu "inni mają gorzej". Ten argument nigdy u mnie nie działa. Bo w chwili, gdy spadamy w dół nie obchodzi nas nikt i nic prócz własnego spadania. Jakkolwiek egoistycznie to brzmi. W d*** mam wtedy nieszczęścia innych, bo one nie odpędzą moich własnych. Jednak dziś przeczytałam artykuł o Elizabeth Taylor  i o tym jak spokojnie z wózka inwalidzkiego z psem na kolanach cwierka na Twitterze mając 78 lat, że jeszcze nigdzie się stąd nie wybiera . Więc następnym razem może jak dopadnie mnie samoużalanie, pomyślę o cwięrkającej Elizabeth Taylor. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz