niedziela, 15 grudnia 2013

Jej siekiera, moja głowa ścięta.

Kolejny piątek wieczorem
ponownie, w pobliżu soboty
próbuję stanąć na nogi
Prywatna grawitacja
jak sznurkiem przywiązana
przyciąga i oddala mnie
Wyciągam do niej ręce
chcę bliżej i więcej
wciąż za daleko by mieć.

I próbuję i znów upadam.

Dziś pierwszy raz matka zauważyła i powiedziała: o Boże, ale widac jaka jesteś zmarnowana.

(nie wiedząc, że to zmarnowanie, to tak naprawdę całodzienny wybuch wodospadu łez dodający różu policzkom, a oczom czerwieni)

Matka o sobie znów: tylko siekierę i dobic.
Ja (nie dająca rady znów tego słuchac): kupię Ci siekierę na Święta i będziesz mogła z nią zrobic w końcu, co chcesz.

Po czasie, pierwszy raz w życiu przeprosiła mnie: Przepraszam, że ciągle marudzę, ale naprawdę nie daję...

Urwała, znów przygniotła mnie swoimi łzami.

Od kilku lat ratuję ją przed tą siekierą. Czasami w makabrycznych myślach sama jej do ręki daję to siekierę i pomagam machnąc ręką, ale na co dzień tak naprawdę zmieniam tematy, z płaczu doprowadzam do śmiechu, rozmawiam i milczę obok, zagaduję, zatrzaskuję usta kiedy trzeba, obsypuję prezentami większymi i drobnymi, kupuję ekspres do kawy, by móc poprawic jej nastroj smakiem dobrej kawy, której po paru dniach notorycznie odmawia, bo mówi, że za droga. Moja matką jest najtrudniejszą kobietą na świecie.
Bo nie widzi, albo nie chce przyjąc do wiadomości, że codziennie to mi ścina głowę tą siekierą.

A mnie? Kto uratuje przed nią? Złem świata, ludźmi dookoła, ogłuszającą, przerażającą pustką dookoła i planami bez powodzenia?

"Uratuje myśl, melodia". ja...tylko ja sama siebie. Bo nigdzie, nikt, nigdy. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz