Bezimienna odebrała sobie imię.
Tak jak odbiera sobie życie. Nadano je przeciętnie przy porodzie jak każdemu
noworodkowi. Bezimienna patrząc w lustro ma wrażenie, że jest ono weneckie. Że
za nim schowało się jej imię, które wraca do niej czasami jak nigdy nie
zapamiętany początek snu. Drażni końcówki nerwów wspomnieniem, odbija się
echem, ale nie może wrócić na półki jej pamięci. Która literka, który pieg na
twarzy, który wyraz twarzy wróci jej imię? Nie dowiemy się, bo ciągle coś nas
od tego lustra odciąga, ale uwierzcie, chcielibyście być po jego drugiej
stronie by spojrzeć w Bezimienną.
Bezimienna odebrała sobie życie
dawno temu. Nie poda wam dokładnie daty choćby chciała, by móc postawić
nagrobek swojemu „ja” za życia. Gdyby tak pomyśleć, gdyby każdy wykuwał sobie
nagrobek swojego prawdziwego „ja” to lasy i parki już dawno zastąpiłyby
cmentarze.
Bezimienna dojrzała emocjonalnie
w bardzo młodym wieku. Bardzo szybko wysnuwała wnioski, widziała ukryte
intencje, świadoma uczuć swoich i ludzi dookoła. Bardzo szybko odebrała sobie
dziecinną niewinność i pomagała innym przebrnąć przez trudy życia codziennego.
Możliwe, że to dlatego ojciec żywił do niej niechęć. Nigdy nie była jego
córeczką, szybko obrosła w ironię, sarkazm i brutalną szczerość, świadoma jego
wad, chętniej ubierała się w powyższe cechy niż sukienki. To wszystko wrosło w
nią szybciej niż dziewczynce wyrastają włosy na nogach. Wchodząc na swoje
pierwsze lekcje w szkole jako siedmiolatka przysiadła się do płaczącej
dziewczynki. Już wtedy wiedziała, że zawsze będzie chciała bronic słabszych.
Odbierze sobie imię i stanie się obrończynią cudzych. Bezimienna bardzo
wcześnie pojęła, że jej ojciec jest słaby. Nieważne ile będzie ważył
kilogramów, w jej oczach zawsze będzie słabszy i zobaczy filtr prawdy, jej
ojciec zawsze zobaczy w niej swoje prawdziwe „ja”.
Ojciec Bezimiennej nie spojrzał
jej prosto w oczu od ponad dwudziestu lat. W zasmolonych zakamarkach swoich
dusz zaschła w nich wzajemna i umowna nienawiść.
Bezimienna prędko pojęła, że najwięcej życia
odbierze sobie dla matki. Szybko zrozumiała, że matka też jest słaba, ale nie w
ten sam sposób, co ojciec. Bezimienna wiedziała, że z rodzeństwa wyróżnia ją
wiele; mocna psychika i umiejętność uspokojenia matki będące kluczowymi
pozycjami. Bezimienna zorientowała się wcześnie, że cienka jest linia między wychowaniem
a manipulacją. Wiedziała, że przemoc fizyczna i psychiczna mało mają wspólnego
z wychowaniem, dlatego szybko nauczyła się gry swoich rodziców. Jej matka
zrobiła z córki powiernika. Wychowała w myśl samodzielności finansowej i
psychicznej od mężczyzn. Myślała, że uczy silnego charakteru, zapominając, że
córka płacze w ukryciu równie często jak matka. Mijały lata i zawiła siec
powiązań matki z córką zakręcała się pod niebezpiecznymi kątami w węzeł
gordyjski. Matka często obarcza córkę wspomnieniami, wyrzutami,
niezrealizowanymi marzeniami. Bezimienna gra wierną, nieświadomą słuchaczkę,
która w rzeczywistości pamięta wszystkie słowa i ciosy, które padły pod ich
dachem. Rodzice Bezimiennej wiedzą, że ich córka jest bardziej inteligentna od
nich samych. Wiedzą, że to nie oni nauczyli ją kochać filmy, nie oni
zaszczepili w niej miłość do literatury, bo sami nigdy nie sięgnęli przy niej
po żadną książkę, nie oni motywowali, nie oni nauczyli nowoczesnych
technologii, bo to ona dalej doładowuje za nich telefony, pisze smsy, kopiuje i
wkleja pliki, płaci rachunki przez Internet. Ojciec zbyt dumny i upokorzony by kiedykolwiek
poprosić, przeprosić, czy szczerze podziękować.
Matka zbyt świadoma tego, że córka jest zbyt silna i dobra by kiedykolwiek jej
nie wysłuchać i nie osuszyła łez słowami pocieszenia. Rodzice nie wiedzą, że
Bezimienna dawno temu odebrała sobie imię. Dla nich, przez nich. Nie znają
swojej córki, mówią jej wszystko, za dużo wręcz, ale nie znają swojego
powiernika.
Pewnego wieczoru czara goryczy
się przelała po obu stronach. Ojciec umarł na zawał. Nie! Pękł mu wyrostek.
Nie! Spadł ze schodów. Nie! Zginął w wypadku samochodowym! Matka dostała wylewu
zmywając milionowe naczynie. Nie! Potrącił ją samochód, gdy jechała na rowerze
po trylionową bułkę na śniadanie. Nie! Spadła z drabiny wieszając firany! Nie!
Zmarła na raka w łóżku nie poznając własnej córki. Nie!
To Bezimienna dobiła ich
egzystencję siekierą. Bezimienna wiele razy wyobrażała sobie śmierć rodziców. W
końcu tyle razy ją o nią prosili. To Bezimiennej bezustannie powierzali swą chęć
odejścia z tego świata, pragnąc „zdechnięcia”, „wykitowania”, „kopnięcia w
kalendarz”, „wąchania kwiatków od spodu”, „zeżarcia przez robale”, „zgnicia”.
Ile razy matka prosiła Bezimienną o siekierę by ją dobić. Bezimienna w końcu
jej ją sprawiła. Nie wiedzą, że Bezimienna odebrała sobie imię z wyrzutów
sumienia, bo w myślach wiele razy
spełniania ich życzenie. Nie wiedzą, że pragnąc śmierci, to oni odebrali córce
imię…
Bezimienna przeczytała kiedyś
słowa Oscar’a Wilde’a: „Dzieci zaczynają od kochania rodziców, potem ich
osądzają, czasem im wybaczają”. Bezimienna utknęła na „czasami”.
Tragiczne w swoim niespełnieniu. W marzeniach o miłości i wybaczeniu. Czasami ...przychodzi. Oby.
OdpowiedzUsuń