„W przeciągu kwadransa zaliczył większość
oswojonych już i wielekroć przećwiczonych pozycji psychologicznych. Od
niegroźnego delikatnego migotania duszy, podobnego do migotania komór na chwilę
przed zawałem. Od melancholii w wersji light, zero cukrów i tłuszczów, brak
refleksji i wiwisekcji, całość zgrabnie opakowana w ciało lat dwadzieścia plus.
Przez pozycję tyle-lat-mam-i-wciąż-jestem-sam. Przez pozycję
kiedy-ktoś-zobaczy-jaki-naprawdę-jestem ( w rozumieniu, że super). Przez
niewygodną pozycję lotosu zwątpienia, zwaną również węzłem gordyjskim (członki
tak pokręcone, że, skądinąd, donikąd dojść się nie da). I jeszcze – pozycję trupa
(pożałujecie, że mnie nie kochaliście). Aż po figurę gorejącego serca
(wszystkie zdarzenia tego świata mnie ranią, taki jestem wrażliwy) i figurę
krematorium (nic po mnie nie zostanie, popiół, popiół, popielniczka). Kwadrans
wystarczył, aby uwinął się z całą podręczną psychologią. Przerobił nawet kilka
kompleksów. Elektry, Edypa i Minosa na bis (wszystko czego dotknę, zamienia się
w gówno) i Minotaura (mój nos przypomina nos byka, najwyższy czas na operację
plastyczną).” (I.Karpowicz)
Kwadrans przemyśleń bohatera
książki Karpowicza wyraża idealnie stan mojego ducha. Poplątanie z
zagmatwaniem. Ja, przykurcz podłogowy. Nowy gatunek człowieka upadłego znany
ludzkości od dawien dawna. Poszarpane serce i samotność to od zawsze
autentyczne stany fizyczne, a nie tylko przenośnie. Nagłe wybuchy płaczu.
Stojąc w kolejce na myjni, siedząc na kolacji przy rodzinie, która cię nie
zauważa (mokre oczy tłumaczysz zmęczeniem i zapomnieniem zabrania ze sobą
okularów, wierzą, bo tak najwygodniej dla obu stron; czuję się wtrąceniem za
średnikiem w nawias), trzymając w ręku konkretną książkę. Upadki mają zapachy.
Można je wyczuć z daleka. Koniec ma swoją markę jak Calvin Klein czy Giorgio
Armani. Można odurzać się perfumami, smrodu końca i tak z siebie nie spierzesz.
Możesz zapierać się nogami i rękoma stojąc na krawędzi dołu, a i tak spadniesz,
a jak nie, to ktoś cię popchnie, pomoże, a jakże. Samotność to niewidzialna
siła dopadająca w najmniej oczekiwanym momencie. To cichy morderca w afekcie. To
wrażenie kurczącej się dookoła rzeczywistości, realistyczna ułuda napierających
na nas ścian. Nieważne za jaką książką się schowamy, ile alkoholu w siebie
wlejemy, za ekranem jakiego filmu, za pustym śmiechem dla uspokojeniem
znajomych, nieważne w jak ciasną pozycję embrionalną się zwiniemy pod koc, nic
nie zastąpi ramion drugiej osoby. I wtedy nadchodzi, ściska cię za gardło,
struny głosowe, zmuszając do wydobywania z siebie nieartykułowanych,
upadlających dźwięków, wprawia w poczucie totalnej bezsilności, bezbronności i
beznadziejności, że się jej poddajemy. Świadoma wszystkich praw i obowiązków,
poddaję się, mimo rozumu, poddaję się i nie umiem siebie podnieść, ogarnąć,
samopomóc. Wiem co przede mną, jakie dni mnie czekają, znam to od podszewki,
nieistnienie. Wiem, gdzie ugodzi nóż i ile razy, w serce, plecy, mózg. Miejsca
strategiczne, bezczelne. Niewidzialna ręka sprawcy, a ja zmuszona sama ostrze wyciągać
z siebie i przeć dalej, uparcie, wbrew sobie, na przód. Podłoga staje się nagle
najatrakcyjniejszym meblem bez funkcji spania. Poczucie bycia w tunelu bez
końca, mgły bez przejaśnień, wody bez kresu, gdzie w końcu ląd? To niekończący
się koszmar senny na jawie. Mogę wymachiwać rękoma do woli, a i tak nie znajdę
drogi poza mgłą, nie odgarnę wystarczającej liczby gałęzi by wydostać się z
leśnej gęstwiny samotności.
Tak, wiem. Plątanina paplania
kobiety zranionej.
Już nigdy nie chcę się tak czuć.
Nigdy.
Słychać mnie?
I kolejnym, dołującym trafem
odtwarzacz wrzucił w ten dzień płytę Greg’a Laswell’a.
Weź kobieto nie katuj się dodatkowo taką muzyką. Ja Cię proszę, prosta i przejęta czytelniczka. Swoją drogą to tragiczne. Taka fajna, inteligentna lesbijka (i to z ZAINTERESOWANIAMI, ba ze stałą pracą) nie może na prawdę nikogo odnaleźć? Dla siebie? Toż to właśnie ja widzę zapotrzebowanie na takie jak Ty w tym małym, matrymonialnym światku. Dopomagasz ty szczęściu czasami czy tylko walczysz pośrednio z tym nożownikiem samotności?
OdpowiedzUsuńdziękuję kochana za te miłe słowa, ale jak wiesz takie cechy nie zapewniają partnerki ani szczęścia. Wręcz bym powiedziała, że im pewniejsza, dojrzalsza i twardo stąpająca kobieta tym ma gorzej, bo te "normalne" zawsze mają gorzej. Twoja notka "wirtualne cycki" trochę to potwierdza.Więcej seksu niż faktycznego związku w tym świecie.
UsuńI dopomagam, koniec końców to ja zawsze muszę wyjśc na przeciw i znajdywac swoje szczęście, a nie ono mnie...
I nie martw się, taka muzyka na jakiś czas póki nie dotrze do mnie i nie pogodzę się ze stratą kolejnej ważnej osoby w mym życiu.
Pozdrawiam ciepło w ten zimny poranek.
Na podstawie bacznych obserwacji wysnułam sobie kiedyś taką teorie. Że wielkość szczęścia i siła jego uderzenia wzrasta wprost proporcjonalnie do długości czasu oczekiwania na nie. Liczę, że się nie mylę, i że w końcu Twoje smutki zostaną Ci wynagrodzone.
OdpowiedzUsuńJeśli ten bezczelny nożownik znowu zaatakuje, zapraszam na maila gdybyś miała ochotę komuś się wygadać, tak po prostu anonimowo. Pozdrawiam i życzę wiary.