niedziela, 1 grudnia 2013

Samotnośc liczb pierwszych, i drugich, i trzecich.

„W przeciągu kwadransa zaliczył większość oswojonych już i wielekroć przećwiczonych pozycji psychologicznych. Od niegroźnego delikatnego migotania duszy, podobnego do migotania komór na chwilę przed zawałem. Od melancholii w wersji light, zero cukrów i tłuszczów, brak refleksji i wiwisekcji, całość zgrabnie opakowana w ciało lat dwadzieścia plus. Przez pozycję tyle-lat-mam-i-wciąż-jestem-sam. Przez pozycję kiedy-ktoś-zobaczy-jaki-naprawdę-jestem ( w rozumieniu, że super). Przez niewygodną pozycję lotosu zwątpienia, zwaną również węzłem gordyjskim (członki tak pokręcone, że, skądinąd, donikąd dojść się nie da). I jeszcze – pozycję trupa (pożałujecie, że mnie nie kochaliście). Aż po figurę gorejącego serca (wszystkie zdarzenia tego świata mnie ranią, taki jestem wrażliwy) i figurę krematorium (nic po mnie nie zostanie, popiół, popiół, popielniczka). Kwadrans wystarczył, aby uwinął się z całą podręczną psychologią. Przerobił nawet kilka kompleksów. Elektry, Edypa i Minosa na bis (wszystko czego dotknę, zamienia się w gówno) i Minotaura (mój nos przypomina nos byka, najwyższy czas na operację plastyczną).” (I.Karpowicz)

Kwadrans przemyśleń bohatera książki Karpowicza wyraża idealnie stan mojego ducha. Poplątanie z zagmatwaniem. Ja, przykurcz podłogowy. Nowy gatunek człowieka upadłego znany ludzkości od dawien dawna. Poszarpane serce i samotność to od zawsze autentyczne stany fizyczne, a nie tylko przenośnie. Nagłe wybuchy płaczu. Stojąc w kolejce na myjni, siedząc na kolacji przy rodzinie, która cię nie zauważa (mokre oczy tłumaczysz zmęczeniem i zapomnieniem zabrania ze sobą okularów, wierzą, bo tak najwygodniej dla obu stron; czuję się wtrąceniem za średnikiem w nawias), trzymając w ręku konkretną książkę. Upadki mają zapachy. Można je wyczuć z daleka. Koniec ma swoją markę jak Calvin Klein czy Giorgio Armani. Można odurzać się perfumami, smrodu końca i tak z siebie nie spierzesz. Możesz zapierać się nogami i rękoma stojąc na krawędzi dołu, a i tak spadniesz, a jak nie, to ktoś cię popchnie, pomoże, a jakże. Samotność to niewidzialna siła dopadająca w najmniej oczekiwanym momencie. To cichy morderca w afekcie. To wrażenie kurczącej się dookoła rzeczywistości, realistyczna ułuda napierających na nas ścian. Nieważne za jaką książką się schowamy, ile alkoholu w siebie wlejemy, za ekranem jakiego filmu, za pustym śmiechem dla uspokojeniem znajomych, nieważne w jak ciasną pozycję embrionalną się zwiniemy pod koc, nic nie zastąpi ramion drugiej osoby. I wtedy nadchodzi, ściska cię za gardło, struny głosowe, zmuszając do wydobywania z siebie nieartykułowanych, upadlających dźwięków, wprawia w poczucie totalnej bezsilności, bezbronności i beznadziejności, że się jej poddajemy. Świadoma wszystkich praw i obowiązków, poddaję się, mimo rozumu, poddaję się i nie umiem siebie podnieść, ogarnąć, samopomóc. Wiem co przede mną, jakie dni mnie czekają, znam to od podszewki, nieistnienie. Wiem, gdzie ugodzi nóż i ile razy, w serce, plecy, mózg. Miejsca strategiczne, bezczelne. Niewidzialna ręka sprawcy, a ja zmuszona sama ostrze wyciągać z siebie i przeć dalej, uparcie, wbrew sobie, na przód. Podłoga staje się nagle najatrakcyjniejszym meblem bez funkcji spania. Poczucie bycia w tunelu bez końca, mgły bez przejaśnień, wody bez kresu, gdzie w końcu ląd? To niekończący się koszmar senny na jawie. Mogę wymachiwać rękoma do woli, a i tak nie znajdę drogi poza mgłą, nie odgarnę wystarczającej liczby gałęzi by wydostać się z leśnej gęstwiny samotności.

Tak, wiem. Plątanina paplania kobiety zranionej.

Już nigdy nie chcę się tak czuć.

Nigdy.

Słychać mnie?

I kolejnym, dołującym trafem odtwarzacz wrzucił w ten dzień płytę Greg’a Laswell’a.



3 komentarze:

  1. Weź kobieto nie katuj się dodatkowo taką muzyką. Ja Cię proszę, prosta i przejęta czytelniczka. Swoją drogą to tragiczne. Taka fajna, inteligentna lesbijka (i to z ZAINTERESOWANIAMI, ba ze stałą pracą) nie może na prawdę nikogo odnaleźć? Dla siebie? Toż to właśnie ja widzę zapotrzebowanie na takie jak Ty w tym małym, matrymonialnym światku. Dopomagasz ty szczęściu czasami czy tylko walczysz pośrednio z tym nożownikiem samotności?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję kochana za te miłe słowa, ale jak wiesz takie cechy nie zapewniają partnerki ani szczęścia. Wręcz bym powiedziała, że im pewniejsza, dojrzalsza i twardo stąpająca kobieta tym ma gorzej, bo te "normalne" zawsze mają gorzej. Twoja notka "wirtualne cycki" trochę to potwierdza.Więcej seksu niż faktycznego związku w tym świecie.
      I dopomagam, koniec końców to ja zawsze muszę wyjśc na przeciw i znajdywac swoje szczęście, a nie ono mnie...
      I nie martw się, taka muzyka na jakiś czas póki nie dotrze do mnie i nie pogodzę się ze stratą kolejnej ważnej osoby w mym życiu.
      Pozdrawiam ciepło w ten zimny poranek.

      Usuń
  2. Na podstawie bacznych obserwacji wysnułam sobie kiedyś taką teorie. Że wielkość szczęścia i siła jego uderzenia wzrasta wprost proporcjonalnie do długości czasu oczekiwania na nie. Liczę, że się nie mylę, i że w końcu Twoje smutki zostaną Ci wynagrodzone.

    Jeśli ten bezczelny nożownik znowu zaatakuje, zapraszam na maila gdybyś miała ochotę komuś się wygadać, tak po prostu anonimowo. Pozdrawiam i życzę wiary.

    OdpowiedzUsuń