piątek, 1 listopada 2013

Zmodyfikowani uczuciowo.

Jesteśmy zmutowani. Uczuciowo. Genetycznie. Zmodyfikowani. Rzuceni na pastwę losu tworu nowotworowego zwanego miastem. Popychani, porywani na przód przez otaczający nas tłum na ulicy, w drodze do pracy, w tramwaju, za kierownicą. Zauważyliście ilu z nas funkcjonuje jak automaty? Utrzymujące funkcje życiowe w nienaturalnym, asfaltowym tworze zwanym miastem, gdzie śnieg nie wsiąka w asfalt, a zwierzęta zabijane na ulicach nie ulegają biodegradacji. Leżą tam póki ktoś nie przeniesie ich na pobocze do rowu. Gdyby potrącanie zwierząt było karalne równie ostro jak jazda po pijanemu, to ubyłoby wielu kierowców na drogach. Wczoraj po raz kolejny z daleka widziałam powiewające, martwe futerko, czasem zanim do niego dojadę, jest już tak mocno porozjeżdżane, że nie wiem czy wcześniej to zwierzę było kotem, psem, lisem czy jeżem. Średnio kilka razy w tygodniu mijam ten straszny widok, zwierzę przez kogoś kochane, martwe na zimnym asfalcie ludzkiej obojętności. Jedno miało ostatnio na sobie wełniany sweterek…

Zastanawia mnie czy przyczyną naszego znieczulenia nie jest po części miasto. Miejsce oddalone od przyrody, wyłączające nas z jej cyklu, wpędzające nas w zapomnienie wartości. Brak tu bezkresu, nic nie koi cierpienia, więc je piętrzy. Mamy za to nadmiar hałasu, zatrute płuca, kąśliwe języki uwag życiowej frustracji, rzekę ludzkich masek zakładanych po przekroczeniu progu domu,  ściąganych niekiedy dopiero w łóżku przed snem, albo i wtedy nie. Jedyne co naturalne w nas to właśnie podświadomie automatyczne wyłączanie uczuć, własnych opinii i oburzeń. Wstrzykujemy sobie znieczulenie do żył i rozpływa się ono po nas by uchronić od prawdziwie bolesnych bodźców otoczenia i to jest naturalne, bo organizm chce się bronic. Gdybyśmy dopuścili te bodźce, rozeszłyby się jak bakteria, zwariowalibyśmy. Organizm się przystosowuje do nadmiaru, a miasto jest źródłem bezmiary nadmiaru. Dlatego, żeby tu przetrwać, musimy być trochę zmutowani. Ale gdzie jest granica? Gdzie kończy się linia cierpliwości, a przechodzi się przez linię krytyczną obojętności? Przecież sytuacje stadne rzadko są dla nas źródłem szczęścia. Zauważcie, że większość pobytów na koncertach, imprezach, knajpach wypełnionych po brzegi ludźmi musi być asekurowana dużą ilością alkoholu. Często trudno nam przetrwać w tłumie, organizm domaga się stłumienia paniki, niechęci czy zwykłego koszmaru przebywania w zatłoczonym pomieszczeniu masek. Niektórych pociąga wielokrotność nieprzewidzianych zdarzeń i osób w wielkich aglomeracjach. Nie ma w tym nic złego, ale czy zbliżamy się tym do szczęścia? Do wierności samemu sobie? Mam wrażenie, że większość ludzi nie potrafi nawet nakreślić szkicu wartości, które wyznaje. Istnieją jeszcze takowe?   

Piętrzę się. Piętrzą się we mnie granice. Przekraczane. Zawalona codziennie pracą stronię od porwań tłumu prawdziwej mnie. Oddaję się wielogodzinnym lekturom, zdrowej ilości snu i zaspokajaniu własnych potrzeb. Tęsknię za otwartymi przestrzeniami. Za bezkresem. Za żywymi zwierzętami. Czerpię siły witalne z miłości i satysfakcji uczniów po lekcji ze mną. Nie daję się zwariować, nie daję sprowokować zawiści dorosłych. Robię swoje drażniąc ich przy tym niemiłosiernie. Bo nie ma nic gorszego niż osoba dobrze wykonująca swój zawód bez przymuszenia. Parę dni temu na świat przyszła mała Istota, którą mam szczęście nazywać swoją pierwszą chrześnicą. W jakiejkolwiek chwili bezmyślnie pozwolę tłumowi porwać moje ja, przypomnę sobie o Niej. Bo w życiu trzeba być konsekwentnym, najbardziej w stosunku do siebie samego i wyznawanych wartości. Nie chcę by bezmyślnie chciała podążać za tłumem. By na Komunię świętą chciała dostać laptopa, a na wakacje wyjeżdżać tylko do miast, a nie w góry. Od średnio roku stopniowo zaczął mi słabnąc wzrok. Długo zwlekałam z pójściem do okulisty, bo mam problem z pomaganiem samej sobie. Siebie spycham na koniec kolejki wymagań. Odpychałam myśl jak mniej kolorów widzę, jak mało wyraźna jest rzeczywistość dookoła. Pierwszym oszałamiającym uczuciem po założeniu okularów nie był zawrót głowy czy pierwsze bóle głowy, ale wyraźne promienie słońca i soczyste kolory jesieni, które przypomniały mi jak ważne jest wyłączyć czasem autopilota, rozejrzeć się dookoła i zachwycić pięknem złotem polskiej jesieni.


Keep calm, be yourself and read a book.

And sometimes help yourself.

2 komentarze:

  1. Najtrudniej jest zająć się właśnie sobą. Kiedy coś pobolewa, niszczy się... lepiej wmówić sobie- eee... przejdzie, nic mi nie jest. Wyjść, znaleźć czas na lekarza, stawić czoło Pani w Recepcji, wysłuchać diagnozy... czasem to wszystko wymaga zbyt wiele energii, jest zbyt przerażające.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Sweterek? Wyobraziłam sobie całą sytuację i aż się rozpłakałam. Dla kontrastu opowiem, że jakiś czas temu wybrałyśmy się na wycieczkę i gdzieś na łąkach, za drzewami natrafiłyśmy na cmentarz zwierząt. Taki nieoficjalny, zrobiony przez ludzi. Nagrobki ułożone od serca z kamyczków, kwiatki powsadzane i napisy pełne miłości "Diana - najlepszy pies na świecie, kochamy", "Psikus - najwierniejszy przyjaciel, żegnaj". Smutne, ale piękne to było.

    OdpowiedzUsuń