środa, 2 kwietnia 2014

Do grobowej deski :)

Jak opisać fenomen tego momentu kiedy dociera do Ciebie, że pracuje z Tobą najlepszy przyjaciel? Nie taki, którego „nabyłeś” po paru latach pracy w jednym miejscu, ale ktoś, kto zna Cię jak ten łysy koń od 12 lat? Kochana K. , to już 12 lat?! Od miesiąca codziennie wymijamy się na korytarzu i chyba nadal w to nie wierzymy i na nowo odkrywamy swoją przyjaźń. Ten wykradziony ciepły uśmiech, który czeka na mnie gdzieś pośród gromadki dzieci albo z końca korytarza, nawet jeśli któraś jest zajęta przez kogoś innego. Ten sporadyczny całus w policzek, spontaniczny uścisk, ta pewność, że mogę oprzeć głowę na Twoim ramieniu, gdy już nie dajemy obie rady. Ta świadomość, że gdy mnie coś boli, ale nie umiem albo nie chcę tego wyrazić słowami, ale wiem, że mogę zajrzeć do sali K. ona na mnie spojrzy i zapyta „skąd ten smutek?”. Opowiadam „zmęczona jestem K., czasami myślę, że zwariuję” i wiem, że Ona wie co mam na myśli. Dziś zobaczyłaś ten smutek w moich oczach zakrywany żartem, gdy znów padło pytanie "E.a Ty kiedy będziesz miała swoje dzieci?"

Już wie co to znaczy pracować w moim środowisku, pośród tych zawistnych ludzi i rodziców. Przepełnia mnie od paru tygodni ogromna wdzięczność za takie osoby  w życiu i większy spokój wewnętrzny. Dyrektorka śmieje się za każdym razem, gdy nas widzi szepczące sobie na ucho, woła za nami: „psiapsiółki”. Dzieci pytają czy jesteśmy siostrami, a my z dumą odpowiadamy „nie, najlepszymi przyjaciółkami od lat i Wam też takiej przyjaźni życzymy”. Maluchy nadały nam jeszcze lepszy przydomek: „chichciary”, bo się ciągle chichramyJ

Z psychologicznego punktu widzenia przyjęło się, że przyjaźń która trwa dłużej niż  5-7 będzie trwać do końca naszego życia. Od lat mam silny instynkt obrończy bliskich mi osób. Zauważam, że ten wobec K. przetrwał do dziś nietknięty. Nie doprowadzam do sytuacji, by ktokolwiek mógł o niej źle pomyśleć, od początku ją reklamowałam i przekonywałam dyrekcję, że warto ją zatrudnić i tego nie pożałują. Dziś siedzimy niedaleko siebie w pokoju nauczycielskim, a mnie przepełnia duma z mojej przyjaciółki i tego kim się stałyśmy. Jest niesamowitym pedagogiem i nie daje sobie w kaszę dmuchać, a mimo to ciągle uroczo podchodzi do mnie i pyta czy zrobiła dobre wrażenie, bo tak się strasznie stresuje. K. nie ma w sobie ani krzty złośliwości. To taki strasznie rzadki gatunek człowieka na wymarciu – człowieka wiecznie uprzejmego.

Z K. łączy mnie tyle wspomnień, że nie starczyłoby tygodnia by je Wam tu wszystkie spisac. K. to osoba, która przekonała mnie do wypicia mojego pierwszego alkoholu. W czasach liceum poszłabym za nią w ogień. W nocy w parku wypiłyśmy na pół wino, a K. pilnowała bym za mocno nie szalała i nie zrobiła sobie krzywdy swoim pierwszym upojeniem alkoholowym. Gdy jakiś chłopak jej dokuczał, to dostawał ode mnie w pysk, dosłownie;). Pisywałyśmy sobie liściki na lekcjach, a gdy się kłóciłyśmy, pisywałyśmy do siebie listy, by wszystko sobie wytłumaczyć. Nie raz przez siebie płakałyśmy.

Jednak co najważniejsze, K. była pierwszym wnikliwym obserwatorem mojego życia i emocji, to ona jako pierwsza i jedyna zdobyła się na odwagę, o którą nigdy bym jej nie podejrzewała i zapytała mnie wprost „E. jesteś lesbijką, prawda?” Pamiętam ten dzień jak dziś, pamiętam schody, na których przysiadłyśmy i zabrała mnie potem do parku na rozmowę. Pokazała mi, że ludzie kochają mnie za to jaka jestem, a nie za to, kogo kocham i że nie powinnam tego ukrywać przed resztą przyjaciół. K. mnie otworzyła, była przy każdym moim coming-oucie. Jestem Jej za to ogromnie wdzięczna do dziś.

Potraficie odczuwać szczęście z powodu sukcesów drugiego człowieka? Nie oszukujmy się, wielu z nas często gdzieś coś kłuje, gdy komuś się powodzi, a nam nie. Wobec K. nigdy nie doświadczyłam tego uczucia. Gdy poznałam Jej obecnego męża, wiedziałam, że to ten i zasługuje na Nią. Płakałam jak dziecko w kościele podczas ich ślubu, a na zabawie weselnej bawiłam się najlepiej i jak najbliższa rodzina. Rodzice K. to moi drudzy rodzice, a moi Jej. Siedem miesięcy temu na świat dołączyła kolejna nieskończenie dobra istota, w której widzę kopię dobroci poczciwej K – Jej synek J Dziś widzę jak sobie radzi jako pracująca matka i żona i odczuwam ogromne szczęście i dumę.

Ale co najważniejsze – gdy przychodzi piątek i koniec tygodnia pracy – z pracy wychodzi ktoś, kto zanim wsiądzie do auta krzyczy mi jeszcze, że mnie kocha J


I stąd zrodziła się ta notka – z tego krótkiego „kocham Cię” rzuconego naturalnie do mnie przez K. po wyjściu z pracy i w powiązaniu ze zdjęciem K. z czasów liceum, które do dziś noszę w portfelu, a Wam prezentuje jego tył J


1 komentarz:

  1. pięknie napisane o pięknej przyjaźni:)
    zasługujecie na siebie nawzajem
    :***

    OdpowiedzUsuń