piątek, 18 kwietnia 2014

Nieproszony gośc w Święta. Nie otwierac!

Dzwonek do drzwi.

Okres świąt to przecież okres napływu gości maści wszelakiej. Podczas, gdy Boże Narodzenie można poczuć z daleka zapachami mandarynek czy cynamonu i widokiem przystrojonych choinek i rzędu lampek, klimat Wielkanocy trudno wprowadzić na salony. Gdzieś tam zawiśnie jajeczko czy dwa, kicnie zajączek na półkę, gdzieś wetknie się gryczpan i voila! Wielkanoc gotowa! Jezus zmartwychwstał, alleluja, alleluja! Przepraszam, ale nie ma ***uja!

Wróćmy do dzwonka! Przecież dzwoni i dzwoni! Spóźniłam się. Nie dobiegłam do drzwi. Matka otworzyła pierwsza. A tam nasz coroczny gość! Nigdy nie może go zabraknąć. Nieważne jak jestem czujna czy pomocna, zawsze mnie wyprzedzi i matka pierwsza otworzy drzwi i go wpuści bez najmniejszej troski o dobro psychiczne reszty. Często pada pytanie „co robisz na święta, wyjeżdżasz gdzieś?” W rodzinie wielodzietnej się nie wyjeżdża. Zostaje się na miejscu, bo kto przyjmie blisko 10 osób? A tam gdzie 10 osób? Tam nikt nie korzysta! A jakże!

Święta z definicji powinni coś celebrować, nie tylko chrześcijańskie wartości, ale te rodzinne, prawda? Mam takie marzenie, tak nierealne, że co roku je wypowiadam z uporem maniaka. Mianowicie, nikt się nie pokłóci, nikt się na nikogo nie zdenerwuje, będziemy sobie nawzajem pomagać, każdy dostanie zadanie do wykonania i będziemy pracować jak dobrze naoliwiona maszyna. Marzenie ściętej głowy! Dopiero piątek, a ten gość już przyjechał, wcześniej niż zazwyczaj. Na imię ma Foch, a nazwisko Świąteczny.

Foch Świąteczny to cykliczna odmiana niezmaterializowanej postaci, która wstępuje w moją rodzicielkę w okolicach świąt i ważnych wydarzeń rodzinnych. Postać ta osiąga ekstremum i nie dopuszcza do siebie nikogo. „Mamo, co mam zrobić, daj sobie pomóc”. Odpowie Ci złowroga cisza. „Nie chcesz, to nie”. Idę poczytać książkę na dwór z herbatą. Zabita wzrokiem matki! Wystrzeliła, zwarte szeregi rozbiegają się po domu. Kryć się kto może! Rodzicielka chodzi nadąsana, nieszczęśliwa, zapłakana. Jak co roku nie pozwoli sobie pomóc. Pozwoli Fochowi Świątecznemu wodzić się za rękę. Nie pozwoli pokroić warzyw na sałatkę, no bo przecież nie umiem, za grubo jeszcze pokroję! Wspomniałam, że najmłodsze z nas ma 26 lat a najstarsze 36 lat? Mięsa też nie umiem pokroić, placka upiec. Żadne z nas się nie nadaje. Pracy niegodnam! Na domiar złego, ojciec wsiada w auto i jedzie na wieś bez słowa wytłumaczenia. Nie słyszałam, że dzwonek dzwonił dwa razy.

Mamo, kocham Cię, ale czasami mam ochotę Cię udusić. Znam ją. Obudzę się jutro pierwsza, zejdę na dół, jak co roku. Wyczuję Jej nastrój. Zapytam Ją o niego. Czy jeszcze jest czy już sobie poszedł? Wezmę nóż do ręki i bez słowa wezmę się za krojenie. Jak co roku. Może chwile zaprotestuje, a ja żartobliwie powiem Jej, że ma się przymknąć. Usiądzie ze mną do stołu, może do sałatki skapnie łza jedna lub dwie, a potem wszystko z niej ujdzie i zacznie ze mną normalnie rozmawiać. Jak co roku. Mam nadzieję, bo jak nie, to kiedyś święta nas pozabijają, a ja zabarykaduje drzwi.

Jest tyle blogów pisanych z perspektywy matek, matek kochających czy matek-frustratek. Czasami myślę, że powinnam pisać pod pseudonimem córka-frustratka.


W te Święta, uważajcie kto dzwoni do drzwi. Jeśli jesteście pokłóceni z jakimś członkiem rodziny, pogódźcie się z nim. Czy jest sens się tak dusić? Póki co, ja chowam się w swoim kącie i pije herbatę…z syropem na „Balans i wyciszenie”!


1 komentarz:

  1. Moja mama nigdy wielkich świąt nie urządzała (kupne raczej), więc nie było okazji do fochów, za to moja była teściowa przed każdymi świętami i innymi rodzinnymi uroczystościami klęła na czym świat stoi, że narobić się musi. I szykowała jedzenia, jak to moja koleżanka mawia, jak dla murzyńskiej wioski. Jako ta nieprzyzwyczajona do uginających się stołów, zawsze się zastanawiałam, po co aż tak, skoro to tyle nerwów kosztuje.

    OdpowiedzUsuń