wtorek, 19 lutego 2013

Kącik porad po rozstaniu;)


Choć każdy z nas jest na swój sposób wyjątkowy, niepowtarzalny, to każdy człowiek regeneruje się w podobny sposób po traumatycznych przeżyciach. Psychologia wymienia kilka etapów rozstania. Mogą być bardziej ogólnikowe bądź bardziej szczegółowe, ale kto twierdzi, że choć przez chwilę ich nie odczuł, przeczy własnej naturze.

Dla „świeżynek” odczucia po utracie kogoś bliskiego będą o wiele bardziej intensywne i ostre niż dla„weterana” z setką już zabliźnionych ran.

Etap I – Szok wymieszany ze zrzucaniem winy. Uzbrajamy się w mechanizm obronny, który każe nam szukać winy wyłącznie w drugiej stronie. Rozgoryczenie jest tak silne, że wbrew zdrowemu rozsądkowi i poczuciu własnej wartości piszemy do tej osoby w złości. „Jak mogłeś/aś mi to zrobić?!”, „Co takiego zrobiłam źle?!”, „Jest ktoś inny, prawda?”. Milkniemy dopiero, gdy dostajemy w twarz smsami i telefonami bez odpowiedzi.

Ten etap zawiera również element wyparcia. Nie potrafimy przyjąć do wiadomości, że to już koniec, że telefon od tej pory będzie milczał, druga połowa łóżka będzie pusta, nie poczujemy ciepłego oddechu drugiej osoby na swojej skórze. Przyswojenie tego jest tak bolesne, że pocieszamy się, że ten ktoś wróci, zadzwoni jeszcze z przeprosinami. Twoją nadzieję podtrzymują na dodatek znajomi, którzy razem z Tobą przechodzą fazę szoku i nie wierzą, że to już ostateczny koniec. Ale nie zaprzeczajmy faktom, bo to jak niepotrzebne szarpanie ran i jeszcze wda się zakażenie i gangrena gotowa. Karmienie się iluzjami tylko opóźnienie wszystkie następne fazy. Ten etap jest najtrudniejszy, bo czujemy się jak rozjechany czołg. Trudno zwlec się rano z łóżka po nieprzespanej nocy, kiedy to rozmyślaliśmy jak naprawić, to co złamane, ciągle przewijając w głowie pytanie „Dlaczego?” jak zdartą i nudną już płytę.

Etap II – to obwinianie siebie, zwątpienie i spadek poczucia własnej wartości. Pojawia się również wstyd, boisz się, co ludzie pomyślą, bo skoro ktoś mnie znów zostawił to znaczy, że coś ze mną nie tak. Wielu z nas się izoluje. Ten etap najbardziej rozmija się z prawdą, ponieważ wina nigdy nie spada na wyłącznie jedną osobę, co za tym idzie, nie możemy zatem zwątpić w swoje zalety i przez to zaniżać własne poczucie wartości i się izolować od ludzi, którzy kochali nas zawsze takimi, jakimi byliśmy.

Etap III – to powolne powstanie po upadku. Pojmujemy, że musieliśmy sięgnąć dna, żeby się od niego z impetem odbić i nie ma w tym żadnego wstydu. Stajemy się ludźmi czyni. Stroimy się, odświeżamy garderobę, patrzymy w lustro odbudowując zmiażdżone „ja”. Przypominamy sobie swoje zalety i chcemy je znów eksponować. Powoli zaczynamy snuć nowe plany.

Etap IV – Odczuwanie pustki. Po powolnym powstaniu wyciszamy się znów na chwilę. Powracają sentymenty. Z utęsknieniem wspominamy dotyk i ciepło, których nagle nam zaczyna bezustannie brakować. Co dopiero znów uświadomiliśmy sobie ile jesteśmy warci i jacy jesteśmy atrakcyjni, ale spoglądając w lustro, serce zalewa się smutek i pustka, którą pragniemy kimś wypełnić. Żałujemy, że nikt nie widzi, nie docenia i nie dotyka tej silniejszej wersji nas samych. Częsty błąd tutaj polega na tym, że chcemy tą pustkę wypełnić i już kogoś szukamy, a wcale nie jesteśmy na to do końca gotowi.

Etap V – akceptacja, oswajanie rzeczywistości, odbudowa, zrozumienie i współczucie. To czas na rozsądne podsumowania, wysuwanie wniosków na przyszłość. To czas na powrót marzeń i nadziei. Zaczynamy rozumieć, że coś, co kiedyś wydawało nam się najważniejsze w życiu, teraz jest jedynie jego kolejnym epizodem. Dawno zdjęliśmy już szwy, nie pieką, nie swędzą. Czasem spojrzymy na bliznę, muśniemy ją palcem i uśmiechniemy się do samych siebie – przeżyłam.

Wielu z Was troszczy się i pyta jak się czuję i czy daję radę. Przechodzicie te fazy jakby ze mną. Jedni dalej wierzycie, inni każą mi pójść na przód, dbacie o to by nie spadła mi samoocena. Zaskakujecie dobrym słowem, wsparciem i pomysłami na poprawienie nastroju. Zabawne jest jednak to, że gdy mówiłam, że mi źle, to otrzymywałam współczucie, a gdy mówię, że mi lepiej, to dostaję niedowierzanie i zarzuty o udawanie.

Wiecie dlaczego nie zalewam się już rozpaczą? Dlaczego w ogóle nie izoluję, co często miało miejsce? Bo jestem tym weteranem. Ja znam te fazy od najgłębszej podszewki. Przechodziłam, gdy umierał ktoś mi najdroższy, gdy zdradzał przyjaciel i opuszczała ukochana.

Samoświadomość jest teraz moją największą ostoją, bronią, wsparciem i źródłem atrakcyjności. Nic tak nie odpycha jak kobieta silna, a szlochająca w kącie za tą, której już nie ma. Ja na pewno już tą dziewczynką nie jestem. Pewnie, przyjdzie jeszcze faza pustki, tęsknoty za dotykiem, ale to będzie tylko faza. Przejdzie jak każda poprzednia.

Dlaczego te fazy tak szybko przemijają? Oprócz tego, że ja już je znam? Bo tak naprawdę rozstałyśmy się dawno temu. Uświadomienie sobie tego i przyjęcie do wiadomości, to pomocny krok. Rozstanie nigdy nie następuje nagle. Jest to suma wielu czynników. Wszyscy ignorujemy ciszę przed burzą. Straciłyśmy siebie parę miesięcy temu, trudno było do siebie wrócić. Dlatego ta faza szoku i wyparcia minęła dosyć prędko.
Zaskakuję Was, że mam już tyle rozsądnych podsumowań. Pamiętacie, co sobie życzyłam na urodziny? Chciałam być zmianą , jaką chcę widzieć w ludziach i to zmianą widoczną i właśnie to wcielam w życie. To, że życie uczuciowe mi się posypało, nie znaczy, że zawiesiłam zmiany toczące się w sobie i że zaprzestałam szukania w sobie siły i optymizmu, które gdzieś zostawiłam przy drodze w rowie.

Jestem teraz wolna, nie w sensie bycia singlem, ale uwolniłam siebie. Często się mówi, że człowiek po rozstaniu zachowuje się jak spuszczony ze smyczy. Przeciwieństwo izolacji. Ja zostałam spuszczona, ale z łańcuchów obojętności i tłamszenia w sobie cech, które najbardziej lubiłam. Dawno się do siebie tyle nie uśmiechałam, do własnych myśli, do lustra, do tego, kim się znów staję i jak się zmieniam. Muzyka w aucie cieszy jak nigdy, nawet dzieciaki na lekcjach widzą, że mam większą cierpliwość, mniej się złoszczę, nie unoszę się tyle na nich, mam większe zrozumienie.

I to ogromny prezent dla mnie, ogromne zrozumienie, dla siebie, innych, nawet dla Niej.

Cytując film „Służące” : You is smart, You is kind, You is important”. Bo co jeśli ja jestem teraz najlepszą I najsilniejszą wersją siebie I nie mam zamiaru jej oddać, wymienić ani cofnąć. Naprawdę czuję, że jestem, widzicie?

5 komentarzy:

  1. Hm... z każdym dniem, miesiącem, rokiem jesteśmy dojrzalsze.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przechodzilam dokładnie to samo w identycznej kolejnośći.Mój związek wypalał się latami...może dlatego po 6 miesiącach fizycznego rozstania nabieram nadziei,że chyba bedzie dobrze :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja na takie okazje mam muzykę. Uciekam w nią i jest mi lepiej. Od razu. Ale nie na każdego pewnie to zadziała.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Czyli Twoje katharsis się dokonało . Teraz będzie już tylko lepiej:) A ja zastanawiam się na którym etapie jestem i nawet tego nie wiem ... Pozdrawiam i ściskam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Przypomniało mi się od razu niedowierzanie Włóczykija, który, gdy się odezwał po 4 miesiącach od naszego rozstania, zadając mi pytanie: Czy o nim myślałam? Czy tęskniłam? usłyszał: Wiesz, nie gniewaj się, ale ja po prostu o Tobie bardzo szybko zapomniałam..:P I wtedy w sumie nawet ja sama się dziwiłam, że tak ekspresowo się to stało :P

    OdpowiedzUsuń