Odkąd pamiętam – nie znoszę
oceniania.
Oceniania po wyglądzie, jednym
nietrafnym żarcie, po jednym zdaniu nie wtedy kiedy trzeba, po jednym
spotkaniu, powierzchownie, bez wnętrza, wybrzuszenia, wybebeszenia,
wysercowienia.
Kobieta ubierająca się na
sportowo – chłopczyca, singielka – stara panna, niezależna – nieszczęśliwa,
bezdzietna – jeszcze bardziej nieszczęśliwa, wrażliwa – neurotyczna, twarda –
suka, męska – lesba, zniewieściały - pedał. Cały cykl wiecznego zapętlenia
błędnych osądów.
Moja mama wie, tak naprawdę od
zawsze wiedziała, miała mnóstwo znaków, zanim ja uświadomiłam sobie, że to już
jakieś „objawy”. Sygnały zwiastujące, że będzie miała córkę lesbijkę.
Gdy jako dziecko nie znosiłam,
gdy zmuszano mnie do zakładania sukienki, szalałam za piłką nożną, nosiłam
szalik FC Barcelony, wyróżniając się od dziewczyn, ganiałam za chłopakami…z pięściami.
To, że nie bałam się stanąć w szranki z pozornie silniejszą płcią przeciwną nie
czyniło ze mnie sfrustrowanego dziecka, które wyładowuje agresję, bo nikomu się
nie podoba. Wspinałam się po drzewach, rozpalałam ogniska w niedozwolonych
miejscach, pisałam węglem po opuszczonych budynkach, z chłopakami mogłam się bić
i rozrabiać, ale nie rozmawiać. Do jakiej szufladki mnie zapakowano? Do
chłopczycy, z którą lepiej nie zadzierać. Błędna ocena.
Pozorna ocena kogoś, kto już
wtedy pragnął miłości i przytulenia ponad wszystko. Nie chciałam sukienek,
bałam się makijażu, mocnej opalenizny, ukobiecenia, bo jak to, ja? Kobieta?
Przecież mi nikt nigdy nie powiedział, że jestem piękna, nikt nie obraca się za
mną, z kaczki nie będzie łabędzia.
Nie dziwota, że większość moich
związków zaczynała się korespondencyjnie, nie tylko ze względu na ograniczoną dostępność
możliwości poznania kogoś o orientacji homoseksualnej kilkanaście lat temu, ale
i z tej trywialnej przyczyny – nie jestem ładna ani odważna. Pluszowy miś
wrzucony w kąt, pokryty kurzem, nigdy z niego nie otrzepany, nigdy z bliska, od środka
nieobejrzany.
Zatem bardzo szybko zbudowałam i
nauczyłam się chować w swojej skorupie. Ale mamo, oj mamo, przecież Ty od razu
wiedziałaś. Wiedziałaś w chwili, gdy przyprowadziłam pierwszą „koleżankę”, że
to nie koleżanka. Wiedziałaś, że jestem zbyt dobra, że jestem wrażliwsza niż
to, co sobą reprezentuję. Ile moich łez widziałaś. Mamy wiedzą najlepiej,
wiedzą szybciej niż my, kto nas zrani. ALE nie zawsze. Nikt nie jest
wszechwiedzący.
Całe życie oceniania. Nie
rozmawiania, nie poznawania, oceniania. Osób w moim życiu. Mnie samej. Co jakiś
czas, dziś znów dobitniej dociera do mnie, że nigdy nie doświadczę pełnej
akceptacji ani tolerancji, nawet we własnym gronie. Za parę miesięcy przypadną
moje dość okrągłe urodziny, a ja nadal spotykam się z sytuacjami takiej
ignorancji i braku pojęcia, że ciągle muszę Bronic siebie, swojego życia,
umysłu, serca, duszy.
Ostatnio na spotkaniu z przyjaciółmi, po raz kolejny musiałam tłumaczyć, że orientacja to nie kwestia tego, że "facet mnie porządnie nie przeleciał" i że czemu nie spróbuję? "-A czemu ty nie spróbujesz z kobietą? Może jesteś hetero, bo Cię kobieta porządnie nie przeleciała?" Dopiero przy odwróceniu ról, ludzie pojmują - to nie wybór, to część natury.
Ostatnio na spotkaniu z przyjaciółmi, po raz kolejny musiałam tłumaczyć, że orientacja to nie kwestia tego, że "facet mnie porządnie nie przeleciał" i że czemu nie spróbuję? "-A czemu ty nie spróbujesz z kobietą? Może jesteś hetero, bo Cię kobieta porządnie nie przeleciała?" Dopiero przy odwróceniu ról, ludzie pojmują - to nie wybór, to część natury.
Weekend spędziłam u siostry. Jest
to czas kiedy to moja siostra zawsze wpływa na meandry mojej psychiki próbując
mnie nakłonić do szczerej rozmowy z moją matką. Żeby zrobić oficjalny
coming-out, oczyścić atmosferę, ulżyć jej, nauczyć się z nią rozmawiać. Bo choć
tyle między nami słów pada, to nie niosą one ze sobą wiele wartości, znaczeń,
głębi. Żali się, że tyle pracuję, że, gdy wracam wieczorem z pracy, to chwytam
za herbatę, książkę i znikam. Mam ulżyć mojej matce w jej ciągłej niepewności,
przykrości braku pełnej szczerości między nami. A kto mi ulży w tym, że własna
matka nie interesuje się moim związkiem? Związkiem, który uważam, za
najbardziej udany. Czemu to mi ma przypaść ta rola uczenia jej rozmowy po tylu
latach na tym padole niedomówień? Coming-out? Jaki coming-out? Już go dawno
zrobiłam. Nigdy nie przyprowadzając chłopaka do domu. Padło tyle zdań, tyle
insynuacji, tyle bezpośredniości. Gdy ktoś wchodzi do pomieszczenia, w którym
znajdujemy się z A. razem, to nie puszczamy swoich dłoni, nie odsuwamy się od
siebie, nie wypuszczamy z ramion, gdy wybudzamy się nad ranem, a do salonu
wchodzi któreś z mojej rodziny, gdy śpimy w naszym domu na wsi. Coming-out?
Mamo zrób Ty. Wyjdź ze swojej zaściankowości nareszcie w pełni i zapytaj mnie
jak poznałam A. Zapytaj jakie było pierwsze spotkanie, jakie są plany, dlaczego
ta, a nie inna. Spójrz głębiej, a słowa będą zbędne.
Rodzice oceniają partnerów swoich
pociech przez bardzo materialne kryteria, moi zwłaszcza – ma
pracę? Ma auto? Ma
mieszkanie? Gdzie pracuje? Ile zarabia? Związek to najwidoczniej wymiana zer na
koncie i łączenie kont bankowych w jedno. Patrzę i myślę, jakie to smutne.
Jakie to smutne, że moi rodzice traktują Nas jak powietrze. Jak musimy zamykać
się w swoim świecie nie z przymusu, ale z namacalnej, wiszącej w powietrzu
niechęci otoczenia. Po tylu latach, czuję się na powrót wpychana do szafy.
W ten weekend zebraliśmy się rodzinnie na urodzinach
wspomnianej siostry. Moi mali bratankowie bawią się zacałowując siebie. Wszyscy
kategorycznie każą im zaprzestać takiej zabawy, bo przecież to nienormalne, gdy
chłopcy się całują. Kłopotliwe spojrzenie na mnie może z dwóch osób i ja, znowu
w kącie, zmuszona do milczenia, ja – nienormalna.
Nasłuchujemy się jak to nasz
związek nie wypali, bo odległość, bo to kobieta z kobietą, bo to, bo tamto.
Czuję się urwana jak na tym zdjęciu. Nikt nie patrzy z perspektywy, nie zna
tła, nie pyta o motywy, nie pyta o potrzeby, nie zagląda w oczy, nie czyta Nas,
nie pyta o źródła, nie zna bibliografii Nas, a tam nieskończona ilość pozycji
składających się na budowlę Nas, która tylko rośnie w siłę. Mogą przeginać, zaginać,
gnieść Nasze strony, ale żaden z Nas Feniks, który musi odrodzić się z popiołów.
Tu nawet licha iskra zwątpienia się nie rozpala.
Mówcie, co chcecie, oceniajcie.
Ludzie małej wiary, ludzie bez
tolerancji, ludzie bez miłości. Najsmutniejsi ludzie świata.
Pijemy za Was.
Na przekór światu.
Natura czlowieka jest taka ze lubi oceniac, ale dopoki jestesmy tolerancyjni i nie ranimy innych to jest ok. Twoja matka nie jest w stanie zaakceptowac Ciebie tak jak bys chciala, ale wcale nie trzeba byc lesbijka zeby tak bylo, wiem to na przykladzie mojej matki. Badz szczesliwa, zyj tak jak chcesz, jak najmniej przebywaj z ludzi ktorzy nie do konca akceptuja Cie taka jaka jestes. I nie mysl az tak ogolnie "Na przekor swiatu", bo generalnie w swiecie nie ma nic szczegolne w Twojej orientacji, zdrowo myslacy ludzie sa tolerancyjni i nie wiele moze ich zadziwic. Teresa
OdpowiedzUsuń