wtorek, 6 sierpnia 2013

Prysznic pragnieniami zakrapiany.

Pisałam już odę do wanny, do ciała nie raz, do zmysłowej muzyki. W fali morderczych upałów, wejść do wanny i zatopić się w gorącej kąpieli to niemal szczyt sadomasochizmu, nawet dla mnie, jej miłośniczki. Dlatego ostatnimi czasy rozkoszuję się, napawam, pobudzam, wielbię – prysznice.

W te parne lato nasze nozdrza atakowane są zapachami nie z tej ziemi, mało kto chyba pamięta takie lato, w którym tak namacalnie czujemy zapach ciężkiego dnia pracy każdego człowieka i nagrzanej maszyn oraz aut wbrew naszej woli, nie dziw zatem, że pod prysznic wskakujemy nawet kilka razy dziennie. Ja właściwie po każdym wychyleniu się za dom.

Jednak wyczekuję codziennie wieczoru. Gorący blat słońca chyli się ku zachodowi, przynosi błagalnie wyczekiwany wieczór i ciemność, a ciemność budzi wyobraźnię. Przecież nie bez powodu, gdy uprasza się nas o wyobrażenie sobie czegokolwiek, towarzyszy temu polecenie zamknięcia oczu. Nie każdy jest na tyle ufny, by zrobić to od razu. Nie ma w tym nic dziwnego, bo cokolwiek nam się zakazuje, pociąga za sobą złamanie reguł, zatem zawsze kusi nas niepostrzeżenie na chwilę otworzyć oko. Poznaliście w życiu lub macie kogoś przed kim nie boicie się zamknąć oczu, a wręcz tego pragniecie? Komu dalibyście przepasać swoje źrenice fantazji seksualnych jedwabną chustą ich spełnienia? Ja dziś to wyśniłam. Obudziłam się mokra…

Wróćmy pod prysznic, gdzie wczoraj spędziłam ociekające żądzą chwile. Postanowiłam zając się sobą.  

Powiedziałam:

Zadbam o ciebie - ciało, bo może nie wyglądasz ostatnimi czasy szczególnie oszałamiająco. W jednym czy dwóch miejscach widać nieśmiałe oznaki wystającego uroczo tłuszczyku, co to się w wyniku wakacyjnej stagnacji rozmnożył po boczkach. Nie biegasz w pełnym rynsztunku dobranym w Decathlonie lub promocji w Lidlu z dbałością o najmniejsze szczegóły (czy sznurowadła będą pasować do koloru opaski czy etui na ramię do telefonu), nie jeździsz na miejskim rowerze w kolorze modnej mięty, nie udostępniasz na Facebooku ile to kilometrów kompleksów wybiegałaś na Endomondo. Pochłaniasz jedynie bezkresy celulozy wymieszanej z włóknem ścieru drzewnego, brzmi może niezbyt smacznie, ale innymi słowy, pożeram papier w postaci kilometrów stron książek, często na późną kolację racząc się dodatkowo minutami klatek filmowych. Uczta, powiem Wam, jest to nie byle jaka, zajadam się ciasteczkowo-potworowo codziennie, radośnie pomrukując „om nom nom nom” po każdym posiłku. Tyle emocji i tylko dwie kalorie! No i może zera znikające z konta, ale warto!

Postanowiłam zatem nie uatrakcyjniać swojego wyglądu jakimś szczególnie dobranym wysiłkiem fizycznym, bo nie on często jest potrzebny by poczuć się pożądanym we własnym ciele. Zatem nastroiłam się odpowiednią muzyką, przyszykowałam ulubioną bokserkę, która jest tak lekka i miła w dotyku, że chce się ją właściwie od razu zdejmować; szampon, odżywka, żel, balsam o zapachach wywołujących tylko i wyłącznie chęć podążania za źródłem ich woni – moimi włosami i ciałem. Odkręciłam wodę i przesunęłam się w stronę lustra, które znajduje się wprost przede mną. Wiedziałam, że to nie będzie krótki prysznic. Ilu z nas w ramach oszczędzania wody czy czasu, bo ciągle ktoś, cos nas popędza, wyskakujemy z wanny jak poparzeni. Nie ustępujcie!

Nie przeliczajmy kropel wody na suche pieniądze i minuty, skoro równają się oceanom rozkoszy.

Kto z nas nie miewa fantazji pod prysznicem? Kto nie przymyka oczu, nie przygryza warg, nie uchyla delikatnie ust, nie odchyla głowy do tyłu w rozkosznym zetknięciu z pierwszymi kroplami wody? Kto nie zatapia dłoni w coraz bardziej mokrych włosach, kto nie kocha relaksującego dotyku i zapachu pieniącego się szamponu, który potem delikatnie muska skórę pleców, spływając po pośladkach, przemierzając uda, drażniąc zgięcie w kolanie by wylądować między palcami stóp. Ja w tym momencie obracam się do lustra, obserwuje coraz bardziej moknące włosy, dzięki czemu widzę ich faktyczną długość i zalotne opadanie na plecach, śledzę trasę piany po zakamarkach swojego ciała. Upewniam się co jakiś czas, by nigdzie jej nie zabrakło, zatem pomagam jej, zdecydowanymi, ale zarazem powolnymi pociągnięciami dłoni by nie zniknęła z mojego ciała i nie przestała podkreślać kształtu piersi, ud, łydek, pleców, bioder. Obserwujemy siebie głównie, gdy nikt nie patrzy, wstydzimy się przyznac przed samymi sobą, że czasami to, co widzimy, faktycznie może się nam spodobac. Nie próbowaliście nieśmiało czasem własnej skóry? Ja tej nieśmiałości dawno się wyzbyłam i nie raz przemierzę dłonie, ramiona dolną wargą, musnę językiem poznania dobra i zła...Zamykając wstyd za drzwiami łazienki, zapraszając bezwstyd bez zawahania.




W tle Delilah wyśpiewuje swoją rozkosz w słowach „Inside my love”. Ja słowo „inside” biorę do siebie bardzo dosadnie…



Take my hand, hold on tight, don’t feel ashamed if you like…

Dziś kocham się jednak z tą piosenką i teledyskiem:




Gorrrrąco polecam powyższe pozycje…

I was in here for you
We made to love
You were sent for me too
We made to love

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz