poniedziałek, 23 lipca 2012

Ślub mojego życia:)


Na specjalne zamówienie :)

Jeśli mam być szczera to w dzień ślubu mojej przyjaciółki obudziłam się już o 6 rano z mdłościami, a właściwie motylkami w brzuchu. Tłumaczyłam to innym dużą ilością lodów jakie zjadłam późnym wieczorem, ale ja wiem, że to były już stres, wzruszenie i podekscytowanie związane z wybiciem godziny 15:30 i widokiem Panny Młodej kroczącej razem z tatą ku ołtarzowi.
Musicie wiedzieć, ze K. jest wyjątkową osobą. Poznałam ją w pierwszej klasie liceum, powaliła mnie otwartością, śmiechem, poczuciem humoru, ale przede wszystkim dobrym sercem, które biło jakby na zewnątrz i zarażało innych śmiechem i chęcią bycia dobrym. Do dziś mam pudełko pełne liścików, które wymieniałyśmy, a na nich i śmiech i łzy i kłótnie, ale koniec końców zawsze razem. K. nigdy nie podnosi głosu, K. zawsze mnie ścigała, gdy ja gdzieś uciekałam w głąb siebie, K. zawsze służy najcieplejszym uśmiechem na ziemi, który naprawdę odgania wszelkie smutki i żale. Choć nie raz sprawiłyśmy sobie przykrość, to nie potrafię się na Nią złościć, gdy już Ją widzę. Jeśli istnieje bezinteresowność to jej definicji powinniście szukać pod Jej imieniem.
Piszę ten krótki wstęp o Niej byście zrozumieli, dlaczego ten dzień był dla mnie tak ważny. Wyczekiwałam go jak dnia własnego ślubu. Śledziłam plany związane z suknią, każdy kroczek jakby był też po części mój. Dlatego nie chciałam wejść do kościoła zanim nie przyjedzie Para Młoda, musiałam złapać Jej uśmiech zanim zniknie w tłumie gości w kościele, musiała zobaczyć moją twarz, musiałam Jej w tej chwili pokazać jak Ją kocham i jaka jestem szczęśliwa Jej szczęściem. Nawet teraz jak to piszę, łzy same garną się do oczu. Nie potrafię opisać tego uczucia, gdy Pan Młody zmierzał ku ołtarzowi, a szczęście biło z Jego uśmiechu, gdy wiedziałam, że zaraz za nim wejdzie Jej tata i Ona z nim pod rękę. Gdy poznałam Pana młodego, wiedziałam, ze nie mogli trafić lepiej. Takich par jest mało, tak dopasowanych, takich ludzi jest naprawdę coraz mniej. Po prostu dobrych, ciepłych, otwartych i nie zakłamanych. Fakt, że trafili na siebie w tym pokręconym świecie, który ciągle popycha nas i zbaczamy z dobrych dróg, zakrawa o cud i napawa ogromną nadzieją. Więc, gdy zobaczyłam Ją, w tej pięknej białej sukni, długim welonie, prostym makijażu, w całej swojej piękności i prostocie, zakochałam się na nowo. Pokochałam Ją jeszcze bardziej, za to jak wyglądała, za to jak się uśmiechała, za to jak się zachowywała i za to jak dała nadzieję i miłość wszystkim tego dnia. Oni oby dwoje dali. Gardło ściśnięte, uśmiech przez łzy, ciągłe przykładanie dłoni do oczu by nie rozmazać makijażu i po prostu śmiech, szczery, szczęśliwy śmiech, który Cię dopada ze łzami, jak ma się szczęście, kilka razy w życiu. Mnie takie szczęście i śmiech dopadło pierwszy raz, gdy zobaczyłam Ją idącą ku ołtarzowi, która nie patrzyła na nikogo prócz swojego przyszłego Męża na końcu swojej drogi. Właściwie na jej początku. Bo przecież ich historia dopiero się zaczyna. Gdy ta piękna msza, pełna wzruszeń, pięknego śpiewu i dźwięków gitary się skończyła, też chciałam być pierwsza, która zobaczy Ją, gdy się obróci i zacznie wychodzić z kościoła. Schowałam się zatem za kamerzystą i wychylając się zza niego pomachałam do nich energicznie i przesłałam buziaki jak dziecko widzące swojego idola i chcące złapać jego niepowtarzalny uśmiech w tej jedynej chwili. I udało mi się złapać ten autograf napisany ich bezcennym, szczerym uśmiechem. Potem posypały się już ryż, pieniądze i kwiaty i nie mogło mnie i tu zabraknąć by uwiecznić to na fotografii, wyzbierać Parze Młodej ryż z włosów. Większość gości weselnych myślała tylko o tym by dotrzeć do aut i już na miejsce wesela by tam przywitać Parę Młodą. Ja miałam tę niepohamowaną potrzebę pozostania przy nich przy kościele póki się wszyscy nie rozejdą, no ale rozsądek innych zaciągnął mnie w końcu do auta. Potem dzień potoczył się tradycyjnie. Życzenia, uściski, tańce, śmiechy i wzruszenia. Chciałam by czuła jak wyjątkowy jest ten dzień również dla mnie i gdy potwierdziła to mówiąc, że byłam ciepła, wesoła i rodzinna i jej mama sie z tego strasznie cieszyła to chyba udało mi się to udało:). Ja głęboko w sobie bezustannie czułam ogromne wzruszenie, każdą chwilę wykorzystywałam by zerkać na Nią. Na kogoś na czyje szczęście czekałam tak długo jak na własne i powiem Wam, że nie mogłam się napatrzeć, dlatego ciągle oglądam te zdjęcia, bo choć pamięć tych uczuć i obrazów mi nie zabierze, to fotografie idealnie je uchwycą i zachowają w pamięci, gdyby ta zaczęła pewnego dnia szwankować.
Jedna rzecz mi się nie podobała. Niektórzy może stwierdzą, że przesadzam, ale ja sądzę, że moja intuicja i odczucia mnie nie okłamywały, ale momentami czułam się jak nierozumiany dziwoląg. Ludzkie dziwne, może trochę nawet zawistne spojrzenia na widok mojej ekscytacji, radości, wzruszenia. Tego, że pchałam się do drzwi, żeby ich zobaczyc, tego, że użyłam prosty wiersz do księgi gości, tego, że zadedykowałam piosenkę i pierwsza rzuciłam się do odbijanego tańca z Panną Młodą. Nie dałam się jednak zniechęcic tym wyrzutom sumienia, które niektórzy zdawali się chcieli we mnie wzbudzic. Cieszyłam się jak dziecko, byłam naprawdę szczęśliwa, dlaczego inni od razu karzą to tłumic, próbują w Tobie zabic, odebrac, wyśmiac, zbesztac? Możecie byc ze mnie dumni. Nie pokonali mnie i nie zerwali uśmiechu z ust. A uwierzcie, mięśnie twarzy od uśmiechu bolały mnie nieustannie:)   
Momentami dopadała mnie nostalgia, melancholia i drobny smutek, że ja nigdy nie wzruszę tak moich rodziców, nie wprawię ich w taką dumę, łzy, nie podziękuję im przed oczepinami, nie zatańczę, Wiem, że będziecie pisac, że to na pewno się kiedyś spełni, ale nie oszukujmy się, ta duma czy wzruszenie nawetjeśli będą to nigdy do końca nie będą dla nich takie jak byc powinny.
Tym bardziej czuję w sobie radośc, że żadnej złej myśli się nie dałam, każdy smutek przekształcałam we wzruszenie, a zaraz potem radośc, jeśli padały niemiłe słowa, puszczałam je w siną dal, spoglądałam na Parę Młodą i wszystko wracało do normy. 
Kochani, takich wesel i wzruszeń Wam życzę, a przede wszystkim to chyba takich ludzi na swojej drodze:)

6 komentarzy:

  1. Takich chwil i takich bliskich naszemu sercu dusz tylko pozazdrościć :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pięknie napisana emocjami historia... Myślałaś, żeby ją podarować pani młodej? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Człowiek by chciał, ale człowiek się wstydzi, tak jak napisałam wyżej, są ludzie, którzy sprawiają, że człowiek wstydzi się własnych emocji, zwłaszcza, gdy są tak wielkie, może kiedyś Jej pokażę, albo sama tu trafi :)

      Usuń
  3. Przeczytałam wszystko również ze wzruszeniem.
    Ludzie, którzy mają takich przyjaciół, jak Ty, mogą się nazwać szczęśliwymi :)
    I oby szczęście nadal sprzyjało Młodej Parze! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję :)
    Pięknie napisane, ale nie o napisanie mi chodzi. Emocje i uczucia wylewają mi się z ekranu i gdyby nie to, że córka się gapi poryczałabym się, a oczy mi się zaszkliły bardzo. Nie poddawaj się nigdy w życiu. Niech się gapią i niech rzucają gromy. Niech się ugotują we własnej, niezrozumiałej dla mnie zawiści. Niech pokazują palcami i uważają się za lepszych. Bo tylko Ty wiesz, że nie jesteś niczemu winna, wiele więcej od nich warta i że masz prawo być szczęśliwa, może nawet szczęśliwsza od tych wszystkich zawistnych, którzy są we własnym mniemaniu "normalni". Tak dużo chciałabym napisać, ale może innym razem.
    Ola (dzięki za realizację zamówienia:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla takich ludzi jak Ty Kochana, zawsze:) i masz rację, niech sie gotuja ludzie we wlasnym sosie udreczenia, ja (wyjątkowo hehe) w ten dzien w niczym negatywnym sie nie gotowalam i ten dzien pozostanie we mnie na zawsze:)

      Usuń