Parę tygodni temu miało miejsce
jedne z ważnych wydarzeń w moim życiu. Zawsze wypatrywałam go i uważałam za
przełomowe, ponieważ wychowano mnie w wierze, że bez wykształcenia nic nie
osiągniesz i najważniejsze jest wykształcenie wyższe, bo to ono Cię określa w
życiu zawodowym, ale i prywatnym. Tak więc dla mnie nigdy nie było pytania „czy
pójdę na studia i zostanę magistrem” tylko KIEDY to nastąpi.
Mój okres edukacji i zdobycia
tytułu magistra wydłużył się trochę ze względu na pewne zmiany, więc odebrano
mi jakoś radość z uzyskania tego tytułu. Poza tym moja promotor była tak
zniechęcająca, krytyczna i nie mająca odwagi powiedzieć tego w twarz tylko
wypisując w mailach, że pisałam pracę tylko i wyłącznie sama, według własnego
pomysłu, własnych poszukiwań i starań i tak stworzyłam pracę, z której ja
jestem bardzo dumna.
W ramach naszej rodzinnej
tradycji moi rodzice towarzyszyli mi na obronę choc nalegałam by tego nie
robili, bo będzie to dziwnie wyglądać, ale mimo wszystko nie naciskałam jakoś
bardzo, bo liczyłam, że ich nie zawiodę i chciałam zobaczyć ich reakcję wtedy.
Tak więc wchodząc na egzamin od
niechcenia, wyszłam z rękami ułożonymi w geście triumfu, ponieważ moja praca
została oceniona na 5, a egzamin magisterski zdałam na 4,5 i uzyskałam
najlepszy wynik. Gdy podobny uzyskałam na egzaminie licencjackim ojciec odparł:
dlaczego nie 5? I podciął po raz kolejny skrzydła. Tym razem nie mieli mi nic
do zarzucenia. Zrobiłam wszystko jak chcieli.
I nikt mnie do dziś nie zapytał
jak to jest. Jakie to uczucie w końcu zadowolić rodzica, którego wydawało się,
że zadowolić się nie da. Jak to jest dojść do punktu, do którego dążyło się
całe życie. Powiem Wam, że nijako, nie wiem jak, bo ten dzień nie miał w sobie
magii. Nie wiem czy to ze względu na te wlekące się studia i totalny brak
szacunku wykładowcy wobec studentów, ich wydawanych pieniędzy i poświęcanego
czasu czy może dlatego, że nie czułam powagi tego dnia z niewiadomych przyczyn.
Nie wiem kiedy to nastąpiło, ale dzień, który miał być tak ekstremalnie ważny
został sprowadzony do dnia, w którym zdobędę kolejny tytuł naukowy i wiążącą
się z tym podwyżkę.
Nie wiem czemu nie chciałam chwalić
się tym wydarzeniem w pracy, nie czułam potrzeby mówienia komukolwiek prócz
osobom, które wiem, że na to czekały. Właściwie, gdy spojrzę daleko wstecz to
od dziecka miałam problem z mówieniem o sobie dobrze i ogłaszaniem swoich
sukcesów. Nie czułam, że czymś wielkim jest wygrywać konkursy przedmiotowe,
jeśli mój ojciec nie potrafił pokazać, że jest dumny. Nie cieszyłam się z
dobrze zdanej matury, gdy nie usłyszałam z ust ojca, że jest ze mnie
zadowolony. Jako jedyna w rodzinie dostałam się na dzienne studia na jednej z
lepszych uczelni w Polsce, a jemu ciągle było mało. Dostałam stypendium naukowe
za dobre wyniki w nauce i nadal to nie wystarczało. Na absolutorium moje
nazwisko wyczytano z okazji otrzymania nagrody za najlepszy blog studencki
pisany w języku angielskim no i wtedy pojawił się cień dumy.
Tak więc kochani mówię Wam dziś,
że większość życia idę z chorą ambicją zdobywania dobrych wyników głównie dla
mojego ojca i tak było i w ten dzień. Po wyjściu z ogłoszenia wyników mojego
egzaminu podeszłam do rodziców podnosząc ręce w górę w geście zwycięstwa i nie
wiem czy cieszyłam się bo wygrałam z wredną panią promotor czy z ojca ciągłym
rozczarowaniem moją osobą. Ale wtedy ojciec odparł : chociaż jedno dobre
wydarzenie w tej rodzinie w czasach dla tej rodziny okropnych. I mnie zaskoczył,
bo wiem, że był to jeden z jego najlepszych komplementów. I ten dzień czułam,
ze był mój, że byli dla mnie i nie sprzeciwiali się mnie, bo w końcu nie mieli
mi nic do zarzucenia, bo wiedzą, że dałam z siebie wszystko i zwyciężyłam.
Tradycją jest też zabrać rodziców na „magisterski” obiad, zatem udaliśmy się na
Stary Rynek i nie kazałam im oszczędzać tylko wybierać co chcą, widziałam ich
poczucie winy, bo za tę cenę kupilibyśmy towaru do domu na cały tydzień obiadów.
Widziałam, że mamie jest przykro, że nie stać ich na prezent dla mnie w
nagrodę. W nagrodę za trzymanie kciuków to ja jej kupiłam nowe klapki.
Spacerowałam z nimi przez miasto i czułam, że są dumni, a tata powiadomił nawet
swoje rodzeństwo. Wracając postanowiłam jeszcze zrobić szybkiego grilla. Mój
brat przyjechał z ukochanym bratankiem, który wręczył mi bukiecik kwiatów, a
ukochana dziewczyna przywiozła kwiatka i wymarzony prezent:)
Ten dzień miał być szczególny,
ale trudno o coś wyjątkowego w tym ciągle mrocznym okresie dla mojej rodziny,
ale wtedy wieczorem, gdy już się wykąpałam, mama nalegała, że pozmywa, a ja mam
sobie odpoczywać na kanapie z piwem w ręku, stało się coś niesłychanego. Tata
oddał stery telewizora w moje ręce, co uwierzcie jest rzadkością, i pozwolił mi
oglądać nowy odcinek Gry o Tron w telewizji. Po chwili dołączyła do nas mama,
która rzadko ogląda tak okrutne sceny, ale nie narzekali.
Ale najbardziej mnie zaskoczyło,
zdziwiło, wprawiło w uczucie ciepłe jak i przedziwne, ponieważ nieznane –
przytulenie przez moją mamę. Mama usiadła, wzięła moją rękę pod swoją i zwyczajnie
się we mnie wtuliła, jak bezbronne dziecko potrzebujące miłości. Głaskałam jej
rękę aż zasnęła, a potem kazałam pójść do łóżka, żeby ją kark nie bolał.
Zbliża się Dzień Matki i postaram
się jak mogę widzieć w ten dzień tylko taki Jej obraz, a nie ten, który w
większości czasu mnie wyniszcza psychicznie. Dziś znów wyszła z niej wspaniała
kobieta mająca swoje własne skrywane historie. Skrywane, ponieważ nie wierzy,
że ktoś by je wysłuchał z zainteresowaniem. Przedwczoraj wróciłam z wycieczki
klasowej z moimi dzieciakami z Wrocławia i dziś mama zamieniła się znów w tą
fascynującą kobietę pewną ciekawych opowiadań z dzieciństwa, która odwiedzała
ciocię we Wrocławiu jak miała ok. 12 lat, która pozwalała jej sama poruszać się
po Wrocławiu, jeździć tramwajem, odwiedzać dom towarowy, że pamięta jak ciocia
była dziwna, bo spała w szafie. Zaczęła znów opowiadać o babci i prababci, jak
szyła piękne koronkowe firany i obrusy i żałuję, że je spaliła. Przypomniała,
że ani ona ani babcia nie skończyły szkoły, ale babcia dostała się do liceum i
zdołała ukończyć pierwszą klasę, co wtedy było nie lada wyczynem, ale przerwała
ją ze względu na biedę w rodzinie i obowiązki w domu. Może dlatego mama zawsze
też napierała i jest tak dumna, że jej czwarte dziecko uzyskało tytuł magistra
i Jej dumę tego dnia czułam najbardziej i mam nadzieję, że tę wdzięczność okażę
Jej też w Dzień Matki o ile mi na to pozwoli zważając na Jej ciężki charakter i
niechęć do pochwał, prezentów i bycia w centrum uwagi. Ciekawie po kim to mam;)
Gratulacje z dodatkowych trzech literek :)
OdpowiedzUsuńDobrze mi się czytało ten post, choć momentami czułam w nim podskórnie Twój żal do rodziców... Życzę Ci jak najwięcej takich miłych i ciepłych chwil, jak te domowe, które opisałaś :)
Dziękuję Kochana:) i niestety nie mylisz się z tym żalem, bo zawsze gdzieś się we mnie kryje nawet jeśli próbuję go głęboko zakopac.
UsuńPozdrowienia ciepłe!
Gratuluję MGR , zawsze to miły przedimek ;)
OdpowiedzUsuńspełnione ambicje Ojca - nie wiem, co gorsze, jej nadmiar , czy jej brak. ;) ale poważnie - zafundowano Ci niezłą jazdę - czy jej ukoronowaniem musiał być fakt przekazania pilot od TV w myśl powiedzenia: kto ma pilota, ten ma władzę? Cierpnie mi skóra , czytając dzisiejszy post. Ale przecież wiesz, że co nie nas nie zabije...
Ja myślałam, że umrę po 3 chemii. Zaciskałam zęby, żeby nie wyć , choć nie wiedziałam , czy cierpię bardziej psychicznie , czy fizycznie. ALe to było, minęło. Nie wróci. A rodziców nie da się ot, tak, odwrócić , nie słuchać. itd itp.
Jesteś piękną i silną Kobietą. W dodatku wykształconą ;)
Ściskam mocno , chyba już na dobranoc :) :*
Dziękuję Słońce Ty moje:) Nie jestem silniejsza od Ciebie, w środku ciągle mała słaba dziewczynka szukająca uwagi rodzicieli,a Ty przeżyłaś!o wiele więcej, więc moje żale przekształcam na wdzięcznośc, że mogę znac takich ludzi jak Ty:)Ja jeszcze sobie chyba zafunduję lampeczkę wina przed dobranoc, przyłączysz się?:)
Usuń:) o tym samym pomyślałam :))
Usuńzdrówko :*
No moja droga wielkie gratulacje i chapeau bas za ocenę!!!
OdpowiedzUsuńA z tymi ojcowskimi ambicjami już tak jest:)Od zawsze marzyłem by córki zostały muzykami, w zerówce każda dostała instrument i rozpoczęła naukę, ale nigdy nie naciskałem zbyt mocno i dlatego muzyka stała się ich pasją, której oddają się stale i wciąż.I kiedy od czasu do czasu zrobimy sobie takie rodzinne jeam session jestem najszczęśliwszym starym na świecie...Jeszcze raz chylę czoła Pani Magister!Wszystkiego dobrego.
Dziękuję bardzo Kochany, a Twoje córki mają świetnego tatę:)
UsuńNie ma za co:)Mam prośbę - czy mogłabyś w linkach do blogów wpisać mój nowy adres, nie będę wracał już na Oneta raczej. Buziaki z gór i miłego dnia!
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJedno:-).
OdpowiedzUsuń