czwartek, 5 marca 2015

Najgorszy człowiek na świecie.

I znów naprzeciw lustra stajemy. Ja i ja. Czyli ona. Czyli najgorszy człowiek na świecie. Jawi mi się jako kobieta z kruczoczarnymi włosami, które zasłaniają jej pół twarzy, co czyni jej wygląd jeszcze bardziej złowieszczym. Jest przerażająca, trupioblada i cholernie absorbująca. Długimi pazurami chwyta mnie za ramiona, pochyla głowę pod złowrogim kątem i szepcze diabolicznie do ucha myśli złe. Get the fuck off me! Zdaję się krzyczeć, ale ktoś ścisnął mi struny głosowe (that stupid bitch!) i odebrał mi głos. Przeglądarka moich myśli znów ma otwartych milion zakładek, a przycisk „zamknij” się zaciął.



Czytam książkę Małgorzaty Halber „Najgorszy człowiek na świecie” i świadomie rozdrapuję nią siebie, wiedziałam co robię kupując ją. Oj Małgorzata, wezwałaś wszystkie moje demony w szeregu i bezczelnie ustawiłaś przed lustrem. To miara dobrej literatury albo zwyczajnie tego, że akurat gdzieś we mnie tkwią podobne drzazgi porównywalne do tych, które publicznie wyciąga przed nami autorka książki. To studium nałogu od zarzyganej podszewki. Ona pokazuje nam co stoi przed jej lustrem wewnętrznie i zewnętrznie i za bardzo wciągnęła mnie w swój świat, że teraz książka wylądowała na chwilę obok, a ja muszę coś napisać/wyrzygać/uzewnętrznić się. Jak to Junkie. Bo ja kurde rozumiem wszystko o czym ona pisze, ja byłam nią milion razy w swoim życiu. Hejże ho, przecież były momenty, że sama nie umiałam bez alkoholu i zadałam sobie to dręczące pytanie „czy ja mam problem z alkoholem?”  

Książka to bezpruderyjne spojrzenie w czeluści, paszczę nałogu i własnych słabości i szukanie drogi powrotnej do świata, którego panicznie możemy się bać (tak, jak mnie zniewala strach, gdy za mną staje kruczoczarna kobieta, demon mój). Trzeba podkreślić, że nałogu nie tylko alkoholowego, bo sposobów upadku swojego prywatnego świata jest przecież mnóstwo. Możesz przecież uzależnić się od gier komputerowych, jedzenia, chodzenia na solarium, kompulsywnego seksu, miłości, zakupów. Bezpretensjonalnie. Szczerze. Prosto w twarz i nasze własne lęki. Spod pióra wrażliwej kobiety, która mówi głośno o tym, o czym się milczy "na salonach". I teraz za cholerę mi głowa nie chce zamilknąć. Nie żeby kiedykolwiek milczała, bo pierdolnik moich myśli non stop się kotłuje i dorzucam do niego sama, bądź inni robią to za mnie, wciąż żarzące się węgle, które powodują spięcie moich synaps. The system has been shot down. Has crushed. Znacie to uczucie? No właśnie, ja też nie. Wieczny jazgot.

„W drużynie kapitana Planety jestem powietrzem.” – no ja też, Gośka, high five!

„Jesteśmy skażeni, w środku wyszywani na smutno” – no ja cię proszę, kto mi dobrał takie nici, ja się grzecznie pytam.

„I wyszłam, bo to było na parterze, boso na trawę, i krzyczałam: „mamo, mamo”, i nie wiedziałam, dokąd iść.

Właśnie tak się czuję całe życie”.

Bo oczywiście, że się wstydzę. Zawsze się wstydziłam. Że, gdy wejdę do zerówki, to nikt mnie nie polubi, że nie będę miała z kim siedzieć w ławce. Oczywiście, że czułam się nieładna, statystycznie rzecz biorąc, przez większość swojego życia. I oczywiście, że wiecznie czułam się zbyt głupia na milion rzeczy, które wydawały mi się interesujące, że mój móżdżek nie przyswoi tyle wiedzy. Oczywiście, że wstydziłam/wstydzę się, że może niewystarczająco dobrze radzę sobie w życiu. Ludzie wyszywani smutkiem już tak są skonstruowani, że bardzo łatwo pociągnąć za ich nici, powoli odbierać im siebie i sprawić, że zostaje pogmatwany kłębek i nie wiemy, gdzie mamy początek i koniec i cholernie trudno przyjąć nam do rozsądku wszelkie logiczne argumenty, że jestem ładna, jestem inteligentna i, że świetnie radzę sobie w życiu.

Bo wstydzę się, czy dobrze robię kupując nowe auto po trzech latach. Odłożyłam pokaźną sumę, która pozwala mi na taki zakup, rodzina ma mnie za rozsądną, otoczenie już niekoniecznie. „A co, twój się popsuł? – nie, działa bez zarzutów – i z wyrzutem słyszę „to po co zmieniasz? aaa bo cię stać? No to zazdroszczę” Bo następny krok to oszczędzanie na własne mieszkanie, do którego będę wracać wymarzonym autem, ale po co tłumaczyć. Brat kupił auto ode mnie, drugi brat kupił właśnie mieszkanie. Wszyscy przyznają, że pchnęłam ich do jakiś poważniejszych decyzji. Usłyszałam nawet dziękuję. To chyba wystarczający argument, że nie powinnam się tyle wstydzić? Jakoś sobie radzę?

Spadaj mi babo z lustra! Idzie weekend i musiałam ją wypchnąć za drzwi i zakląć w słowa. Hokus pokus, czary mary, nie godzę się na żadne koszmary!

A książkę – naprawdę polecam, mimo wszystko, serio serio;)




And yes, I do need my girl ;*

3 komentarze:

  1. https://www.youtube.com/watch?v=VwqDy4gp3tg

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi się podoba...bardzo w stylu mojej duszy i potrzeb...
      dziękuję;*

      Usuń
  2. Zauważyłam, że słuchamy podobnej muzyki stąd ten link :) A dziękować to ja mogę za parę refleksji do których doprowadziły mnie twoje posty : )

    OdpowiedzUsuń