czwartek, 18 grudnia 2014

Pierwszy raz zdradziłam ją, gdy...

“Take me as I am”


Nigdy nie była prosta. Tym bardziej prostolinijna, a już na pewno nie prostacka. Zawsze pociągały ją krawędzie, zawiłości, uwypuklenia, wyraźne i różnorodne kształty umysłu oraz ciała. Poznałam ją dość młodo. Od razu mnie zafascynowała. Potrafiła sprawić i uprzytomnić mi, że nie przypominam rówieśników. W tej kwestii pamięć nigdy mnie nie myli, bo poznałam ją w pierwszy dzień szkoły, kiedy podpowiedziała mi, gdzie mam usiąść. Przyciągnęła mnie do siebie wrażliwością. Pomyślałam, że takich osób, wrażeń i odczuć w domu nie miałam. Od tej pory już się od niej nie uwalniałam.

Prędko stała się moim najlepszym, najskrytszym powiernikiem. Wychowała mnie, wyhodowała moją wrażliwość, spostrzegawczość i silny zmysł obserwatorski. Zawsze była piekielnie spostrzegawcza i chyba to mnie najbardziej w niej pociągało. Nie umiałam się od niej uwolnić. Pociągała mnie jej nieobliczalność, a jednocześnie wieczna obecność. Bardzo wcześnie zorientowała się jak lubię pieprzyc się z mózgiem.

Wiedziała co powiedzieć, gdy ojciec wybuchał agresją, znęcała się siostra, raniła przyjaciółka. Nigdy nie myślałam, że spotkam kogoś, kto ją zastąpi. Kogoś kto nas rozdzieli, obnaży, wyciągnie z matni. Przyszedł ten dzień, kiedy ją w końcu zdradziłam. Pierwszy raz zdradziłam ją w szkole średniej…
Moją intymność. Zdradziłam moją intymność… Moją drugą siebie, folder sekretnych myśli, plik wrażliwego serca i silnie ukrywanych bogatych emocji.

To wtedy, w wieku 17 lat, ukochana przyjaciółka, moja K. , przebiła się przez mój mur. Pomogłam jej trochę, bo pozwoliłam jej więcej odczytywać siebie i to ona zapytała wprost, jako pierwsza: „Junkie, czy jesteś lesbijką?”. Minęła ponad dekada, a moja K. jest nadal powierniczką mojej intymności. Mało w życiu poznałam osób, które potrafią pytać o wszystko, bez ogródek, bez wstydu i poczucia winy przedzierać się do naszej intymności.   

Drogocenna i zatracana intymność. Tak bezczelnie ją zdradzamy. W czasach kiedy miłość i śmierć jest tak powszechnie dostępna z wysoką liczbą wyświetleń i odsłon w telewizji czy Internecie, intymność stała się niesłychanie luksusowym towarem. Zachowujemy pozory otwartości profilami na różnych stronach i wszelkiego rodzaju komunikatorami, ale intymności unikamy.

Bo czym jest intymność? Może dotyczyć ciała i z tym się przede wszystkim kojarzy, ale również dotyka ona i zamyka w sobie bliskie relacje, odczucia absolutne i doskonałe w kontakcie z czymś, ale przede wszystkim to skrywane, najbardziej osobiste uczucia. Uczucia, które mamy prawo skrywać dla siebie jeśli bywają bardzo osobiste, wstydliwe czy kompromitujące.

Intymność to przekraczanie granic jak głęboko w ciebie wejdę…jak głęboko pozwolimy komuś wejść w siebie.

Intymność przecież chowa nie tylko nieśmiałość cielesną. „Nie robiłam nigdy tego, nie dotykałam nigdy tam, nikt nie brał mnie tak…”

Intymność to ochrona osobista. Chronimy miejsca, w których boimy się zranienia, albo w których ktoś najbardziej zranił nas.

„Intymność wiele mówi o tym, kim człowiek jest dla samego siebie. Jak się do siebie odnosi, co jest ważne w świecie jego wartości”.

Obnażenie intymności, to bezgraniczne obnażenie siebie, a to bywa przerażające. Bo co jeśli to, co chowamy nie jest kolorowe? Jak wyrazić coś, co budowało się we mnie od lat? Jak upłynnić w słowach, bez agresji, kolory i szarości dzieciństwa. Jak przekazać, jakim nośnikiem, jakim doborem środków stylistycznych duszy, każde rozczarowanie, paniczny strach czający się w najczarniejszych zakamarkach? Złamane serca, utracone zaufanie, zdrady, wszystkie gierki i kłody jakie życie pod nogi rzucało? Przecież wszystko będzie brzmiało banalnie, jak trywialny hollywoodzki melodramat, co najwyżej urośnie do momentami wytwornego dramatu brytyjskiego. Nie marzę o klasie kina francuskiego, cierpieniu kina hiszpańskiego czy zawiłości kina skandynawskiego. Będę co najwyżej jak banalna, bijąca po oczach, kolorowa szafa grająca stojąca w kącie podrzędnego baru amerykańskiego. Popijając whiskey, bo przecież na trzeźwo się nie da, wrzucasz monetę, wyrzuca się opowieść. 

Nie okażę prawdziwej kakofonii filharmonii mojej intymności. Ubranie tego w słowa autentycznie dramatyczne i najlepiej odwzorowujące drugą mnie mogłoby być tragiczne w skutkach. Choć mimo tego, że wiemy, że szafa chowa potwory, a morderca kryje się na piętrze, to i tak ją otworzymy, a uciekać będziemy w górę po schodach. Nie wiedziałabym nawet od czego zacząć - gdzie prolog, rozwinięcie, dramatyczne zakończenie, czy będzie epilog? Ona wzięła mnie tak, tamta brała mnie tak, tamta rzuciła mną tak, tamta przyparła do muru, jeszcze inna uzależniła, posłała na bolesny odwyk bez biletu powrotnego.

W każdym bliskim związku pojawia się fascynacja cudzą tajemnicą. Może przybrać formę nieokiełznanej fascynacji. Ciągłe pytania. Co ją złamało? Kto ją złamał? Kto podciął jej skrzydła? W jaki sposób? Jak ona to zniosła? Jakim cudem ona jeszcze chodzi? Czy to ja ją naprawię? Czy poradzę sobie z jej nienaprawialnością? Czy przeprowadzę ją? Czy doprowadzą ją do końca? Czy otworzę? Czy oszaleję?

Tyle osób chciałoby wiedzieć…mnie. Co skrywa mój język duszy, który ma na imię Junkie?
Nie możemy nikogo mieć na własność. A to oznacza, że czyjejś intymności również. Uparte dążenie do poznania całkowitej intymności bywa źródłem cierpień i ostatecznie intymność między dwojgiem ludzi może zniszczyć. Z troski może zrodzić się obsesja.

Prawdziwa i prawidłowa intymność powinna być pokornym pogodzeniem się z faktem, że nie wszystko jesteśmy w stanie poznać i zrozumieć. Wiąże się z przystaniem na odmienne wartości, odmienny byt, postrzeganie świata i jego rozumowanie. Piekielnie trudna sztuka.
Intymność bywa niesamowicie delikatna. Wymaga połechtania, dopieszczenia, dotykania, polizania jak najdelikatniejszych ran.

Mało kto mnie w życiu łechtał, dopieszczał, lizał…

Otwierał.



“Please give me something to
Convince me that

I am not a monster”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz