poniedziałek, 15 grudnia 2014

(Nie)pogoda ducha?

Sezon jesienno-zimowy nie jest przychylny rozchmurzającej pogodzie, tym trudniej w tym okresie o pogodę ducha. Pogodę ducha, która uwalnia człowieka od egocentrycznego i narcystycznego spektaklu, w którym uczestniczymy od czasu upowszechnienia smartfonów, komputerów, telewizji, i Facebooko-pochodnych. Pogoda ducha, która wprowadza spokój i pogodzenie likwidując nieład hałasu, którym się otaczamy uciekając od pytań o sens i obnażenie pustki, jaka prawdziwe wypełnia nasze życie. Zawalamy umysły mózgowym spamem, uprawiamy myślactwo zamiast konstruktywnego myślenia prowadzącego do rozwiązań.

Jestem obserwatorem, swoim własnym wewnętrznym narratorem, świadkiem samego siebie, analizatorem, ale i jednocześnie katalizatorem. Ogłosiłam dla siebie jakiś czas temu post dla duszy. Chcę wyciągnąć rękę do swojej duszy i się z nią pogodzić, zaleczyć w niej niepogodę. Polega to na pogodzeniu się ze sobą prawdziwą, ze swoim życiem, takim jakie jest, a nie takim, na jakie chciałabym je zmienić. To zgoda na brak zmian. Życie jest wystarczającą wieczną zmianą, która nas ciągle zaskakuje.

Filozof Tadeusz Gadacz stwierdza, że żyjemy w kulcie wiedzy i zwraca uwagę na to, że mądrość, a wiedza to dwa oddzielne pojęcia. „Bo nie można przecież być mądrym i jednocześnie o tym wiedzieć. Mądrość jest skromna i pokorna”, a człowiek nabiera rozumu kiedy w coraz większym stopniu rozumie siebie i innych. Przecież intelekt bez rozumu jest niebezpieczny, w połączeniu z namiętnością rodzi fanatyzm. W dzisiejszych czasach my lubimy wszystko Do It Yourself. Zasysamy programy paradokumentalne, pochłaniamy poradniki, self-help. Ale wiedza to nie mądrość. Więc ja nie szukam wiedzy matematycznej, fizycznej czy biologicznej, bo ona nie uczyni mnie mądrzejszą i nie uchroni mnie przed psychologią własnego umysłu. Żyjemy zbyt krótko, by móc nabyć wszystkie mądrości, dlatego tak ważne jest kształcenie humanistyczne. Jak mawiał Paul Ricoeur : „Cóż wiedzielibyśmy o miłości i o nienawiści, o uczuciach etycznych – dodajmy także, o mądrości, gdyby nie zostało to wypowiedziane lub sformułowane przez literaturę?”



Dlatego rozkładam parasol i walczę z niepogodą ducha. Walczę na tyle, ile mogę. Ale jestem przygotowana również na porażkę. Bo podkreślam, pogoda ducha to niekoniecznie sukces. To pogodzenie się z brakiem takowego. Pozornie żyje nam się lepiej. Żadne pokolenie nie miało takich dóbr i udogodnień. Powinno to być współmierne większemu samozadowoleniu i szczęściu, a mimo wszystko ciągle czujemy się samotni wśród tłumu otoczeni masą posiadanych przedmiotów i przyjaciół na Facebooku. Międzynarodowa Organizacja Zdrowia bije na alarm w związku z gwałtownie rosnącą liczbą osób cierpiących na depresję i wyższą liczbę prób samobójczych. Nowoczesny konsumeryzm to już ledwie zauważalna forma samooszukiwania i ignorowania najważniejszych ludzkich potrzeb kompletnie niezwiązanych z posiadaniem. Jesteśmy jak aktorzy, którzy mimo tego, że spektakl się skończył, to nie umiemy zejść ze sceny. Musimy grac chociażby przed samymi sobą. Towarzyszy nam ciągła ambiwalencja między mieć czy być. Nie umiemy już 
prawie żyć inaczej, jak tylko pnąc się w górę.


Nie wiem czy zauważyliście, że ludzie rywalizują nawet w formach odpoczynku, lenistwa, a nawet autopomocy. Gdy nie wiedzie się finansowo, to staramy się niekiedy być najlepszymi pacjentami psychoterapeuty albo być mistrzem w relaksowaniu się. Rzucamy tym ludziom w twarz za pomocą Internetu i portali społecznościowych. Co jest aż tak atrakcyjnego w głośnym sukcesie osobistym? Gdyby prześledzić biografie ludzi sukcesu, zobaczylibyśmy, że poprzedza je smutna i cierpiętnicza historia. Psycholodzy wskazują na najbliższy przykład takowej ambiwalencji w odbiorze filmu „Wilk z Wall Street”. Okazało się, że połowa widzów uznała sukces tytułowego bohatera za godny pozazdroszczenia i naśladowania. Druga połowa odbiera film jako krytykę chciwości bohatera i systemu, który ostatecznie zapewnia mu dostatnie życie. A nie trzeba „pytać psychologa by na własne oczy dostrzec, że tytułowy Wilk cierpi na skrajną, przerażającą formę narcyzmu.” Zgadnijcie jaka była moja reakcja na film i jego treści;).

Bez obaw, nie jesteśmy zepsuci do szpiku kości przez dzisiejszy (niedo)rozwój technologii i podwyższanie drabiny sukcesu. Oczy kierują się znów na mamusię i tatusia. Wiele od nich zależało, bo jeśli uzależniali miłość od naszych osiągnięć, to możliwe, że już w dzieciństwie nabawiliśmy się niezdrowej żądzy sukcesu i chęci bycia zauważonym. (Dziękuję mamo i tato). Ale nie powinniśmy się na nich gniewać, ponieważ robili to prawdopodobnie w dobrej wierze w celu przygotowania nas do wyścigu szczurów. Nie przewidzieli wypadkowej takiej miłości zależnej od naszych sukcesów. Nie przewidzieli, że wykiełkuje w nas przez to wieczny lęk o to, kim jesteśmy i co nas określa. Skąd mogli wiedzieć, że otwierają mnie rozgadany jarmark mózgu, który nigdy nie ma godzin zamknięcia.
Ponoć lekarstwem jest wcześniej wspomniany minimalizm i pogoda ducha. Gdy zatrzymujemy się i ogarnia nas lęk i mówimy sobie „boję się”, pierwsze pytanie w szkole duchowej jakie pada to: „kim jest ten, który się boi? – „ktoś we mnie – moje wewnętrzne dziecko” – „Kto doświadcza wewnętrznego dziecka?”

Zniewalamy się posiadaniem i zazdrością o cudze. A jak przypomnę sobie będąc dzieckiem, chciałam zasypiać tylko ze swoim jednym, najbrzydszym misiem na świecie. Z mnóstwa klocków Lego, aut, pistoletów i lalek, na zawsze zapamiętałam tego misia. Dziecku w kojcu nie trzeba tęczy pluszaków i mnóstwa bodźców z kolorowej telewizji, zachwyca się swoim jednym misiakiem. Niemowlę potrafi długo z uwagą i zachwytem spoglądać na własną stopę, kałużę czy kolorowy kamień. Pan Eichelberger zaleca trening samoograniczania, bo mamy wybór – albo będziemy księżniczkami, które będą nabywać coraz więcej poduszek by nie siedzieć na niewygodnym ziarnku grochu, albo nauczymy się spać na twardym, co w ostateczności rozluźni nasze ciało.

Ja co noc kładę się na swoim grochu. Lubię spać na płaskim, dla większości - niewygodnie. Najnowsze badania psychologiczne donoszą, że nasze szczęście w 50% jest kompletnie niezależne od nas, ponieważ jest uwarunkowane genetycznie. Innymi słowy, rodzimy się biologicznie zaprogramowani do szczęścia, z określoną dyspozycją do jego doświadczania. Jedynie 10% to warunki zewnętrzne, takie jak warunki życia, rodzina, miejsce pracy, pieniądze czy relacje z innymi. Pozostałe 40% to nasze działania i nastawienie, do którego można zaliczać umiejętność wybaczania, poszukiwanie sensu życia czy praktykowanie uprzejmości. Zatem jeśli rzeczy materialne konstytuuje jedynie 10% szczęścia, 40% mogę kreować je sama, a ogromne 50% nie jest zależne ode mnie, to ja kończę się spinać. Ktoś w genach może przekazał mi dogłębną niepogodę ducha i połamał wszystkie parasole. Jeśli tak, to pogodzenie się z tym, to też forma pogodzenia się ze samym sobą i brakiem zmian, które składają się na pogodę ducha i post dla duszy.

Niech pada. Deszcz też oczyszcza.


„Tu będzie bałagan,

Kochanie za wiele wymagasz”

1 komentarz:

  1. Coraz więcej przypadków depresji i samobójstw. Niemożność zmiany tego stanu rzeczy mnie...obezwładnia. Ale i mobilizuje jednocześnie. Wyłączam komputer, tv, zostawiam telefon, zabieram aparat i wychodzę poprzyglądać się naturze. To pewnie ta wspomniana dziecięca stopa- wersja dla dorosłych ;-)
    Dawno już nie wychodziłam z aparatem...wyjdę lada dzień by to nadrobić i nabrać energii :-)

    OdpowiedzUsuń