niedziela, 12 stycznia 2014

W zgodzie ze sobą.

Pamiętam swoje dzieciństwo bardzo wyraźnie. Mnóstwo zabaw, uczuć, emocji, niepewnych, strachu. Nasza ulica była pełna dzieci w podobnym wieku, rosłam razem z moimi dwoma młodszymi braćmi, zawsze było z kim kombinować, broić, bawić się. Pamiętam wspólne ogniska, pierwsze kroki odpowiedzialności i dzielenia obowiązków, czyli kto rozpala, kto przynosi chleb, kto kiełbaskę, a kto wiadro z wodą, żeby je potem ugasić. Pamiętam kąpiele błotne, za które matka potem nam dawała ostro na tyłek. Pamiętam wyrywanie zęba nitką, przyciskanie zimnego noża przez mamę, gdy nabiłam sobie ogromnego siniaka na czole. Pamiętam wyścigi za bratem do babci, bolesny upadek i szwy na czole. Pamiętam rysowanie węglem po ścianach niezamieszkałego domu, pamiętam próby dostania się do niego, jakby to była nasza strzeżona forteca. Pamiętam smak piachu i szczawiu i zakłady kto zje go więcej.  Pamiętam bójki z rodzeństwem, kłótnie, łzy, strach przed karą, każdą jedynką przyniesioną do domu. Pamiętam pierwsze gotowanie u babci, jej nauki, wysyłanie mnie do sklepu po zakupy i nagradzanie mnie za to lizakiem albo złotówką, wartą dla mnie wtedy milion dolarów. Pamiętam pomaganie dziadkowi w szklarni, sadzenie warzyw. Pamiętam pierwszą jazdę na rowerze, pierwsze przyjaźnie, pierwsze łzy, rozczarowania, odkrywanie swojej seksualności i w którą stronę ona podąży. Pamiętam umiłowanie do tańca, muzyki, śpiewu i filmów. Wystarczyła prośba babcia, „E. zatańcz i zaśpiewaj dla nas” i zawsze posłusznie słuchałam i z miłą chęcią sprawiałam innym radość.

Pamiętam dzieciństwo bez technologii i Internetu i jestem za to wdzięczna.

Pamiętam, że ojciec zawsze chciał być pierwszym w posiadaniu nowinek technologicznych. Pierwszy kolorowy telewizor na ulicy, pierwsza satelita, pierwsze MTV, pierwsza kamera, wypożyczalnia kaset wideo, pierwszy komputer, pierwszy Internet. Pamiętam wprowadzenie się jeszcze większej agresji i kłótni rodzinnych razem z Internetem do naszego domu. Najbardziej furiackie bójki między rodzeństwem, gdy stawialiśmy się nastolatkami, były często spowodowane tym, że ktoś wydłużał surfowanie po Internecie, kiedy była kolej już kogoś następnego. Nie jeden włos z głowy został wyrwany i nie jedna osoba wylądowała odbita od ściany lub kaloryfera. Pamiętam wprowadzenie się oddalenia odkąd w domu zamieszkało coraz więcej technologii.

Skąd przypływ słodko-gorzkich wspomnień i odniesień? Po seansie filmu „Her”. Spośród śmietanki propozycji filmowych, jakie nam kino oferuje w sezonie Oscarowym, ten film póki co zachwycił mnie najbardziej. Nie bazuje na żadnej prawdziwej historii, których zawsze jesteśmy świadkami pośród Oscarowych fabuł. Nie kusi brawurą i brutalnością tematyki. Reżyser Spike Jonze to marka sama w sobie i albo się lubi jego kino albo nigdy się do niego nie sięga. Ja kocham jego „Adaptację”, „Być jak John Malkovich” czy „Gdzie mieszkają dzikie stwory”.

Spike Jonze to hollywoodzki dziwak i tym razem serwuje nam miłosną historię, w której główny bohater zakochuje się w swoim systemie operacyjnym, który dopasowuje się indywidualnie do potrzeb użytkownika. Ten film to obraz społeczeństwa żyjącego w dobie zaawansowanej technologii, które niby dalej korzysta z metra, opala się na plaży, je na świeżym powietrzu, ale w uchu zawsze ma swój przenośny komputer wykonujący wszystkie jego polecenia. To też opowieść o tym jak ludzie się do siebie zbliżają i oddalają, kochają, by potem zranić, ale zawsze też w końcu powstać. Niestety premiera tego filmu w Polsce została wyznaczona na banalną datę Walentynek, co moim zdaniem już trochę ujmuje filmowi. Polska reklama filmów odbiera im tak naprawdę dobrą opinię. Widz sugerujący się wyłącznie trailerem w Polsce często myśli, że idzie na komedię, a potem wychodzi z kina oburzony, że obejrzał melodramat albo dramat, jak np. Don Jon czy Wilk z Wall Street. Zatem pragnę uczulić, „Her” to nie komedia romantyczna.  Spike Jonze to też autor krótkometrażowego filmu, nad którym się już kiedyś zachwycałam i polecałam Wam jego lekturę:



Mi takiego kina brakowało, coś świeżego, coś innego, coś osobistego. Odnajdywanie siebie w skrawkach fikcyjnych postaci, to dobra cecha filmu, bo to znaczy, że nie koloryzuje on rzeczywistości. Oprócz czerni i bieli i tęczy, ukazuje również szarości, a przede wszystkim daje lekcje. Każe się nad sobą zastanowić, a przede wszystkim odejść od komputera i wyjść do ludzi.
Ostatnio natrafiłam na cytat, który bardzo mi się spodobał, tłumacząc go, brzmiał mniej więcej tak : „Jesteś szczęśliwym człowiekiem, jeśli potrafisz cieszyc się widokami, kiedy nieplanowo zbaczasz z drogi”.
Uśmiechnęłam się szeroko, ponieważ najpiękniejsze widoki minionego roku to były dla mnie te, gdy przypadkowo źle skręciłam i wjeżdżałam na jakąś polną drogę lub mijałam szereg polskich wsi, od których bił spokój i sama natura. Odkryłam dzięki temu parę pięknych rzek, o których istnieniu nie miałam pojęcia.

UWAGA.

Użyję teraz tych dwóch przerażających słów. Choć są tak potężne, że zawsze mam ochotę w nie wpleść jeszcze słowo „chyba”. Ale dziś tego nie zrobię.

Jestem szczęśliwa.

I wystarczyło przypomnieć sobie siebie i pogodzić się z wariatem w sobie. Tańczę, krzyczę, skaczę, wygłupiam się, inspiruję i jestem inspirowana, wywołuję uśmiech i salwy śmiechu. Ktoś mi kiedyś powiedział, że mam talent wywoływania uśmiechu. Odparłam, że to żaden talent, bo mnóstwo ludzi to potrafi. Usłyszałam, że ja robię z tego sztukę i nie jestem byle jakim wariatem. Co się zmieniło? To, że w końcu zaczęłam w to wierzyc. Będąc na wycieczce w Berlinie z dzieciakami, wyminął nas mężczyzna na rowerze, który śpiewał sobie ile wlezie. Wyśpiewywał radość i optymizm. Dzieci się śmiały, że dziwak, a ja byłam zachwycona i zazdrosna. Czemu ja tylko nucę pod nosem, kiedy płuca same się rwą do wolności głosu? Gdy widzicie kobietę przechadzającą się między wieszakami ubrań w centrum handlowym, która sobie śpiewa i okazjonalnie nawet zrobi obrót do rytmu, to jestem ja. Dziwak. Optymista. Wariat. Człowiek żyjący, a nie tylko egzystujący.

Jedna z bohaterek filmu „Her” mówi o sobie: „Potrafię zbyt dużo myślec o wszystkim i mogę znaleźć milion sposobów by w siebie zwątpić. Dużo ostatnio myślę o tej części siebie i dopiero teraz zaczynam rozumieć, że jesteśmy na tym świecie naprawdę krótko, a ja jestem tutaj i chcę w końcu pozwolić sobie odczuwać radość. So fuck it.”

Zatem. Oddycham życiem. To również noworoczne zalecenie dla Was wszystkichJ



1 komentarz: