Związek. Może być partnerski,
konkubinacki, małżeński, poligamiczny czy monogamiczny. Udany bądź nie.
Dlaczego „bądź nie”? Bo zamiast przywiązywać się to się związujemy na supeł
wokół szyi uniemożliwiając zdrowe oddychanie? Bo nie potrafimy rysować granic i
nie umiemy też ich łamać, kiedy trzeba? Bo brakuje nam wolności? A może powód
jest zły?
Na powiedzenie „mam wolność w
związku” reakcje są raczej negatywne, kojarzone z rozwiązłością seksualną bądź
brakiem wystarczającego zaangażowania i miłości. A ile razy cytujemy frazę
mówiącą o tym by puszczać to, co kochamy wolno, a jak do nas wróci to jest
nasze? Wolność w związku oznacza, że wybieramy bycie z kimś nie dlatego, że go
potrzebujemy do spełniania własnych celów bądź ratowania siebie i swojej
samooceny, ale dlatego, że wybieram ją/go dlatego, bo chcę z nim być, bo
szanuje jego poglądy, uczucia, potrzeby, bo dana osoba jest dla nas
najpiękniejsza, niepowtarzalna i ważna.
Pomyślmy jak wiele razy jakaś
więź rozpoczyna się od uleganiu pochlebstwom i łechtaniu cudzego ego. Tak wielu
z nas chodzi ze spuszczonymi głowami własnych samoocen, że merdamy ogonkiem na
każdy komplement wymierzony w nasze bezbronne serce i ego. Ja osobiście doszłam
do punktu w życiu, w którym nie oglądam się za każdym zasłyszanym komplementem
i nie czuję powinności odwzajemnienia go. Jak o wiele pociągająca i
interesująca jest osoba, z którą podczas rozmowy z nią możemy słuchać o jej
planach na przyszłość, pasjach, można śledzić iskrę w oku życia, a nie zalewać
się ich zmartwieniami, problemami, niepewnością. Oczywiście usłyszeć, że jest
się pięknym, ślicznym i inteligentnym jest cudowne, ale jak o wiele bardziej
pobudzająca jest pochwała naszych poglądów, postawy, nastawienia do życia i
zainteresowań. Najlepszy dowód, że ktoś nas też słucha i obserwuję, a nie tylko
patrzy.
Wielu z nas nie wierzy, że ma
wystarczająco atrakcyjne cechy by móc być tymi wybranymi. Że można nas z „wolna”
wybrać. Idea wolności jest przedstawiania w opozycji do związku. Wielu z nas
sądzi, że związek to budowanie zaufania, poczucia bezpieczeństwa, wzajemna
opieka i podnoszenie poszarpanego w dzieciństwie poczucia wartości. Związek to
nie ratunek, to nie jest cel, jeśli wchodzimy w związek bez umiejętności
spojrzenia w lustro przychylnie, to powinnyśmy to wyleczyć na terapii, a nie
wywierając presję na partnerze. Poczucie naszej wartości kształtuje się w
dzieciństwie i pośród najbliższych, głównie rodziców, ukochana osoba nie
uratuje nas przed przeszłością, która już nastąpiła. Może wspierać, ale nie leczyć.
Bez wystarczająco zdrowego
poczucia wartości, żyjemy w ciągłym strachu, że partner odejdzie, gdy tylko
zobaczy jacy jesteśmy albo gdy natrafi na kogoś lepszego. Zaczynamy się stawać
obsesyjnie zazdrośni, kontrolujemy, niszczymy całe piękno relacji, które nas
połączyło. Jesteśmy mordercami miłości. Nie potrafimy sobie szczerze gratulować,
życzyć dobrze, jesteśmy zawistni, wypominający, roszczeniowi. Ciągle chcemy coś
w zamian. A co to za partner, który nie życzy mi dobrze, nie pragnie spełnienia
moich marzeń, albo wręcz staje na ich drodze? Mówimy o poświęceniach, tracimy
czas na wyliczanki kto ile pracuje, kto ile zarabia, kto więcej naczyń zmył.
Zapominamy o sile prezentu. Zapominamy dawać i nie chcieć nic w zamian.
Zapominamy siebie zaskakiwać. A przede wszystkim zapominamy o docenianiu siebie
i o swojej wzajemnej wyjątkowości. Po czasie miłość przeradza się w bardziej
uzależnienie emocjonalne i podstawy idą gdzieś na bok. Wolność powinna zostać
zachowana „Kocham Cię, ale nie jesteś mi potrzebny by żyć, pęknie mi serce jak
odejdziesz, ale dam sobie radę, wstanę i pójdę dalej”. Tak mało z nas nie umie powiedzieć
„nie”. Idź Kochanie na miasto jeśli masz ochotę, ja dziś zostanę w domu. Albo
to ja dziś zrobię obiad, a Ty odpocznij, mimo tego że sami jesteśmy piekielni
wyczerpani tygodniem zajęć. Musimy też wiedzieć, że nie potrzebujemy kogoś,
żeby nam sprzątał, gotował, prał, zabawiał czy podnosił samoocenę, ale chcemy
kogoś, bo ten ktoś jest dla nas wyjątkową istotą, krocząc ze świadomością, że
nie ma drugiej takiej. Chodzimy na kompromisy, „statkujemy” się, a nie chodzimy
na randki.
Osoby wyzwolone, pewne siebie,
wiedzące czego chcą, niezależnie uznajemy za zadufane w sobie. Mi lata
pokazały, że są to cechy atrakcyjne i pożądane. Potrzeba nam osób, które
rozwiną z nami skrzydła, bo już je posiadają i można na nich zalecieć po prostu
o wiele dalej. Jeśli natrafimy na osobę z podciętymi skrzydłami, zawsze można wspierać
i nakierowywać, ale nie wyręczać i samodzielnie ratować. Brak nam stanowczości
i akcji. Zamiast powiedzieć „Pozwoliłam sobą pomiatać”, mówię „mąż/żona mną
pomiata”. Wszystko jest do zrobienia, a my wolimy pozamykać się w klatce
własnych obaw i słabnącego zaufania. Żyjemy w błędnym przeświadczeniu, że miłość
to uległość i zadowalanie drugiej strony. A co z nami?
Nie dostaniemy uwagi i
niezależności jeśli sami jej w sobie nie mamy. Jeśli nam się wydaje, że sami
nie jesteśmy w pełni warci uwagi, uczucia czy pożądania naszego obiektu
zainteresowania, sami tracimy na atrakcyjności.
Często nie pamiętamy, dlaczego
związaliśmy się z daną osobą. Przypominamy sobie to zaledwie w krótkich
chwilach, zazwyczaj w chwilach upojenia alkoholowego i okazujemy nagle
nadmierną troskę, pożądanie i chęć na seks.
Ostatnio zostałam zapytana nie
raz o etap w życiu w jakim jestem, czego bym chciała. Domieszki dojrzałości ze
zwariowaniem, Martini wstrząśniętego nie mieszanego, głębokiego spojrzenia
prosto w oczy, nie słabnącego pożądania, szczerego przytulenia, atrakcyjnej
samoświadomości, pasji, niezależności, chęci, inicjatywy, ja doceniam Ciebie,
Ty mnie. Pamiętamy, a nie przypominamy okazjonalnie.
Moje myśli mają imię.
Chowam je dla siebie, nigdzie się
im nie śpieszy.
Bardzo trafnie powiedziane. Jeżeli brakuje nam miłości własnej, nie potrafimy pokochać kogoś innego. Jeśli nie zaakceptujemy swojej samotności, nie będziemy umieli być z drugim człowiekiem.
OdpowiedzUsuń