niedziela, 5 stycznia 2014

Przepis na zdrowe relacje.

Związek. Może być partnerski, konkubinacki, małżeński, poligamiczny czy monogamiczny. Udany bądź nie. Dlaczego „bądź nie”? Bo zamiast przywiązywać się to się związujemy na supeł wokół szyi uniemożliwiając zdrowe oddychanie? Bo nie potrafimy rysować granic i nie umiemy też ich łamać, kiedy trzeba? Bo brakuje nam wolności? A może powód jest zły?

Na powiedzenie „mam wolność w związku” reakcje są raczej negatywne, kojarzone z rozwiązłością seksualną bądź brakiem wystarczającego zaangażowania i miłości. A ile razy cytujemy frazę mówiącą o tym by puszczać to, co kochamy wolno, a jak do nas wróci to jest nasze? Wolność w związku oznacza, że wybieramy bycie z kimś nie dlatego, że go potrzebujemy do spełniania własnych celów bądź ratowania siebie i swojej samooceny, ale dlatego, że wybieram ją/go dlatego, bo chcę z nim być, bo szanuje jego poglądy, uczucia, potrzeby, bo dana osoba jest dla nas najpiękniejsza, niepowtarzalna i ważna.

Pomyślmy jak wiele razy jakaś więź rozpoczyna się od uleganiu pochlebstwom i łechtaniu cudzego ego. Tak wielu z nas chodzi ze spuszczonymi głowami własnych samoocen, że merdamy ogonkiem na każdy komplement wymierzony w nasze bezbronne serce i ego. Ja osobiście doszłam do punktu w życiu, w którym nie oglądam się za każdym zasłyszanym komplementem i nie czuję powinności odwzajemnienia go. Jak o wiele pociągająca i interesująca jest osoba, z którą podczas rozmowy z nią możemy słuchać o jej planach na przyszłość, pasjach, można śledzić iskrę w oku życia, a nie zalewać się ich zmartwieniami, problemami, niepewnością. Oczywiście usłyszeć, że jest się pięknym, ślicznym i inteligentnym jest cudowne, ale jak o wiele bardziej pobudzająca jest pochwała naszych poglądów, postawy, nastawienia do życia i zainteresowań. Najlepszy dowód, że ktoś nas też słucha i obserwuję, a nie tylko patrzy.

Wielu z nas nie wierzy, że ma wystarczająco atrakcyjne cechy by móc być tymi wybranymi. Że można nas z „wolna” wybrać. Idea wolności jest przedstawiania w opozycji do związku. Wielu z nas sądzi, że związek to budowanie zaufania, poczucia bezpieczeństwa, wzajemna opieka i podnoszenie poszarpanego w dzieciństwie poczucia wartości. Związek to nie ratunek, to nie jest cel, jeśli wchodzimy w związek bez umiejętności spojrzenia w lustro przychylnie, to powinnyśmy to wyleczyć na terapii, a nie wywierając presję na partnerze. Poczucie naszej wartości kształtuje się w dzieciństwie i pośród najbliższych, głównie rodziców, ukochana osoba nie uratuje nas przed przeszłością, która już nastąpiła. Może wspierać, ale nie leczyć.

Bez wystarczająco zdrowego poczucia wartości, żyjemy w ciągłym strachu, że partner odejdzie, gdy tylko zobaczy jacy jesteśmy albo gdy natrafi na kogoś lepszego. Zaczynamy się stawać obsesyjnie zazdrośni, kontrolujemy, niszczymy całe piękno relacji, które nas połączyło. Jesteśmy mordercami miłości. Nie potrafimy sobie szczerze gratulować, życzyć dobrze, jesteśmy zawistni, wypominający, roszczeniowi. Ciągle chcemy coś w zamian. A co to za partner, który nie życzy mi dobrze, nie pragnie spełnienia moich marzeń, albo wręcz staje na ich drodze? Mówimy o poświęceniach, tracimy czas na wyliczanki kto ile pracuje, kto ile zarabia, kto więcej naczyń zmył. Zapominamy o sile prezentu. Zapominamy dawać i nie chcieć nic w zamian. Zapominamy siebie zaskakiwać. A przede wszystkim zapominamy o docenianiu siebie i o swojej wzajemnej wyjątkowości. Po czasie miłość przeradza się w bardziej uzależnienie emocjonalne i podstawy idą gdzieś na bok. Wolność powinna zostać zachowana „Kocham Cię, ale nie jesteś mi potrzebny by żyć, pęknie mi serce jak odejdziesz, ale dam sobie radę, wstanę i pójdę dalej”. Tak mało z nas nie umie powiedzieć „nie”. Idź Kochanie na miasto jeśli masz ochotę, ja dziś zostanę w domu. Albo to ja dziś zrobię obiad, a Ty odpocznij, mimo tego że sami jesteśmy piekielni wyczerpani tygodniem zajęć. Musimy też wiedzieć, że nie potrzebujemy kogoś, żeby nam sprzątał, gotował, prał, zabawiał czy podnosił samoocenę, ale chcemy kogoś, bo ten ktoś jest dla nas wyjątkową istotą, krocząc ze świadomością, że nie ma drugiej takiej. Chodzimy na kompromisy, „statkujemy” się, a nie chodzimy na randki.

Osoby wyzwolone, pewne siebie, wiedzące czego chcą, niezależnie uznajemy za zadufane w sobie. Mi lata pokazały, że są to cechy atrakcyjne i pożądane. Potrzeba nam osób, które rozwiną z nami skrzydła, bo już je posiadają i można na nich zalecieć po prostu o wiele dalej. Jeśli natrafimy na osobę z podciętymi skrzydłami, zawsze można wspierać i nakierowywać, ale nie wyręczać i samodzielnie ratować. Brak nam stanowczości i akcji. Zamiast powiedzieć „Pozwoliłam sobą pomiatać”, mówię „mąż/żona mną pomiata”. Wszystko jest do zrobienia, a my wolimy pozamykać się w klatce własnych obaw i słabnącego zaufania. Żyjemy w błędnym przeświadczeniu, że miłość to uległość i zadowalanie drugiej strony. A co z nami?  

Nie dostaniemy uwagi i niezależności jeśli sami jej w sobie nie mamy. Jeśli nam się wydaje, że sami nie jesteśmy w pełni warci uwagi, uczucia czy pożądania naszego obiektu zainteresowania, sami tracimy na atrakcyjności.

Często nie pamiętamy, dlaczego związaliśmy się z daną osobą. Przypominamy sobie to zaledwie w krótkich chwilach, zazwyczaj w chwilach upojenia alkoholowego i okazujemy nagle nadmierną troskę, pożądanie i chęć na seks.  

Ostatnio zostałam zapytana nie raz o etap w życiu w jakim jestem, czego bym chciała. Domieszki dojrzałości ze zwariowaniem, Martini wstrząśniętego nie mieszanego, głębokiego spojrzenia prosto w oczy, nie słabnącego pożądania, szczerego przytulenia, atrakcyjnej samoświadomości, pasji, niezależności, chęci, inicjatywy, ja doceniam Ciebie, Ty mnie. Pamiętamy, a nie przypominamy okazjonalnie.

Moje myśli mają imię.


Chowam je dla siebie, nigdzie się im nie śpieszy. 

1 komentarz:

  1. Bardzo trafnie powiedziane. Jeżeli brakuje nam miłości własnej, nie potrafimy pokochać kogoś innego. Jeśli nie zaakceptujemy swojej samotności, nie będziemy umieli być z drugim człowiekiem.

    OdpowiedzUsuń