niedziela, 15 maja 2011

Zachodni kult szczęścia - nowa rasa winnych.


„W sondażu francuskiej gazety 90 proc. pytanych uznało się za szczęśliwych. Kto odważy się przyznać, że czasem czuje się źle, i przez to narazić się na powszechne potępienie?” Czytając to zdanie wiedziałam, że doczytam ten artykuł do końca, bo czy my też nie jesteśmy właśnie takim społeczeństwem? Kto przyzna się do poczucia pustki, smutku, osamotnienia w świecie wiecznie goniącym za perfekcją?
 Prześledźmy koncepcję szczęścia. Trudno sobie nam to dziś wyobrazić, ale kiedyś radość była zakazana. Niegdyś chrześcijaństwo nawoływało do unikania dóbr doczesnych, zakazywało pokus i pogoni za materialnym szczęściem, jedyne za czym mieliśmy gonic to godne życie wieczne w niebie, wszystko inne prowadziło do otchłani piekielnych.  W roku 1670r. Jacques Bossuet wymówił nastepujące słowa: „Gdyż świat doczesny to nic, tylko wspólne nasze wygnanie. Dobra śmierć otwiera drzwi ku wieczności, ku prawdziwemu, wiecznemu życiu. W tym zaś życiu wolno spodziewać się cierpień.” Także naszym zadaniem nie było szczęście, ale ciągłe myślenie o zbawieniu. Dziś każdy człowiek od tego myślenia się już oddala. Coraz więcej kościołów zostaje zamkniętych z powodu braku wiernych, którzy by go odwiedzali chociażby w niedziele. Dlatego wymyśla się różne sposoby użytkowania budynków kościelnych bez konieczności ich burzenia, jak np. w Amsterdamie z kościoła utworzono dyskotekę, w której była nawet Madonna.
 Także szczęście, kiedyś bardzo rygorystyczne, zostało poddane obróbce z momentem pojawieniem się różnych substancji uśmierzających ból, które pokazały ludziom, że nie muszą cierpieć i odwoływać się do modlitwy o zdrowie, wystarczy parę łyków aspiryny. Z każdym wiekiem przybywało nowych koncepcji czy wynalazków; nauka, rozum, przemysł, feminizm, freudyzm, awangarda. Wszystko to sprawiało, że odsuwaliśmy się od koncepcji Kościoła, który nakazywał cierpieć, księża, wierni coraz częściej byli prześladowani. Nawoływano nas do walki i pracy by osiągnąć swoje szczęście. W latach 60tych szczęście stało się wręcz obowiązekiem. Kapitalizm nakazał nam nie tylko pracować, ale i wiecznie konsumować. Pojawił się genialny i przeklęty wynalazek – kredyt. Hasłem każdego było żyć dobrze teraz, a płacić później. Zaspokajanie potrzeb i zachcianek stało się normą, odkładanie pieniędzy i czekanie wydawało się absurdalne. Wskutek przyszedł krach na Wall Street i fala samobójstw, bo ludzie zadłużyli się na sumy kilkakrotnie przekraczające ich dochody. Dziś czytamy, że w Polsce ponad dwa miliony Polaków nie spłaca długów. To o 400 tys. więcej niż rok temu. Jak to mój tata powiada: wieczne życie na kredycie. Dlatego ja unikam kredytów jak ognia, boję się ich jak zarazy, która opanuje mój organizm na całe życie.
Co jeszcze przyniosły nam dzisiejsze czasy? Skoro już ani Kościół, partia czy pozycja społeczna i majątek nie przeszkadzają nam w spełnieniu, zaczynamy winić siebie za brak szczęścia. Dlatego wymyślono chirurgię plastyczną, pigułki odchudzające, niezliczone terapie mające na celu pomóc nam w spełnieniu i satysfakcji z samych siebie. Żyjemy w czasach obsesji na punkcie zdrowia. Ze wszystkich sił próbujemy zatrzymać zegar i opóźnić drogę ku śmiertelności. Żywności nie dzielimy już na smaczną, ale na zdrową i niezdrową. Liczymy kalorie i tłuszcze na talerzu, wino pijemy nie dla smaku, ale dla dobra serca. Nikt nie jest wystarczająco silny, wysportowany czy zdrowy. Nasz nowy hedonizm otacza udręka. Wymyślamy sobie nierealne przykazania i jakby nie patrząc wracamy do samobiczowania, do cierpienia kosztem spełnienia. Próbujemy wyeliminować każdą wadę i anomalię, bo czujemy się winni własnego nieszczęścia. Czasami wydaje mi się, że przeobrażamy się w społeczeństwo hipochondryków. Codziennie myślimy jak tu zwalczyć niestrawność, nadciśnienie czy wszystkie „nad” bądź „nie” przypadłości. Zachodni kult szczęścia sprawił, że karze się ludzi nieszczęśliwych. Smutek to choroba społeczeństwa, do której nikt się nie przyzna z obawy na dziwne spojrzenia i potępienie. Człowieka mówiącego otwarcie o tym, co go boli i przyznającego głośno, że nie jest szczęśliwy uważa się za chodzącą anomalię. W pracy uśmiechamy się, opowiadamy żarty, zakładamy maski uśmiechu, bo strach pomyśleć, że ktoś może zobaczyć, że czegoś nam brakuje i jesteśmy nieszczęśliwi. Zmieniła się nasza koncepcja szczęścia - jesteśmy pierwszą chyba społecznością w dziejach unieszczęśliwiającą za to, że nie jest się szczęśliwym. Dlatego ja się  w tej mani szczęścia nie dziwię czasami komentarzom na moim blogu krytykującym to, że mówię prosto z mostu o tym, że coś jest ze mną, z nami, ludźmi nie tak. Można mnie nazywać marudą, gówniarą pozującą na staruchę ze złamaną duszą. Można mnie nie lubic za to, że czasami jestem nieszczęśliwa. Krytyka to głos naszego sumienia, rebelii, zastanowienia nad tym, czy czasami autor nie ma racji i dlatego wzbudził w nas takie silne bądź sprzeczne emocje.
Niedawno wracając z pracy samochodem myślałam o tym, jak marzymy o życiu innych. Marzyłam, że mój grat to mój wymarzony Mustang Shelby z 1969r., że muzyka z głośników jest o 100 razy głośniejsza, wiatr we włosach to bryza z nad morza, że moje okulary słoneczne to oryginalne Raybany, że to zachodzące słońce to słońce nad  Bulwarem Zachodzącego Słońca, że to okazjonalne wzniesienia i pagórki, to Grand Canyon albo Yellowstone. Wyobrażam sobie, że mój pokój to część przytulnego domu, z tarasem, altaną, hamakiem, grillem i jeziorem i lasem nieopodal. Bo nauczono nas ciągle gonić za tym, czego nie mamy i czuć się niespełnionymi.
Jednak Wolter w 1736 r. ujął szczęście w bardzo prosty sposób: "ziemski raj jest tam, gdzie ja". Szczęście zatem jest tu i teraz, gdzie ja. Nie we wczoraj, za którym nostalgicznie tęsknimy i już nie wróci, tym bardziej nie w jakiejś odległej, niepewnej przyszłości. Jest w tym co dziś zrobię, pokażę, oddam innym. Jest w każdym serdecznym uśmiechu obcego na ulicy, łzach spowodowanych śmiechem do rozpuku, w zetknięciu dłoni, gdy potrzebujemy tego najbardziej nawet o tym nie wiedząc. W delikatnej jak papirus skórze babci, w śmiechu dziecka, niespodziewanych komplementach, spotkaniach z bliskimi. Nawet jeśli czasem marudzę, wiem jak do tego szczęścia wrócić, tu i teraz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz