czwartek, 7 sierpnia 2014

Gra cieniami.

Czasami jeden obraz, jedno słowo, jedno wspomnienie, jedna nuta, jeden cień wywołuje tsunami przemyśleń. Nieśmiało drga pod wodą podświadomości, by unieść się do kilkumetrowej fali pustoszącej spokojny brzeg umysłu, rozmywając po drodze beztroskę dnia.

Bo czy nie żyjemy trochę w grze cieni? Grze świateł? Grze, gdzie tworzymy swoje awatary dostosowane do odpowiedniej okazji, osoby, sytuacji.

Wyjeżdżając na Mazury, byłam ciekawa tego jak wytrzymamy ze sobą 7 dni bezustannie na jednym jachcie. Znamy się od lat, wiemy, co nas może czekać, kto, na co może marudzić, ale zawsze pozostaje ta mała obawa i ciekawość czy dobrało się dobrą załogę. Nie narzekam, naśmiałam się niesamowicie, przeżycie niezapomniane, ale czegoś brakowało. Smutne kiedy nawet przyjaciel przed Tobą ma jakiegoś awatara. W poszukiwaniu stymulującej rozmowy musiałam sięgać do książki. Każdy chował się za swoim cieniem. Przecież wiem o co szczerego mogłaby chcieć mnie zapytać moja przyjaciółka, ale tego nie zrobiła. Pewnego wieczoru zakrapianym większą ilością alkoholu zobaczyłam, że ona płacze, puściły jej hamulce, wiem, że znów uderzyła ją wciąż świeża rana po śmierci kogoś najważniejszego w Jej życiu. Nie zapytałam o co chodzi, nie dolałam do szklanki, żeby smutek zalać. Zaszłam ją od tyłu, przytuliłam w pasie i bujałyśmy się tak z dobre 10 minut. Dotyk ręki, nie plastiku.

„Tęsknię za bezinteresowną rozmową o świecie. Z żalem muszę stwierdzić, że epokę konwersacyjną mamy za sobą”. – stwierdza profesor Roch Sulima, antropolog i historyk kultury w rozmowie z Agnieszką Drotkiewicz w jej niesamowicie stymulującej intelektualnie książce „Jeszcze dzisiaj nie usiadłam”.  

Mój umysł się rwie. Dostaje szału w kakofonii bodźców, przesytu bezużytecznych informacji, sztucznie wytwarzanego hałasu. Po co mi wiedzieć kto, kogo w jakiej knajpie podsłuchał, ile osób nienawidzi jednej artystki za uzbieranie na swój własny teledysk, że wszyscy powinnyśmy jeść jabłka na złość Putinowi?

Osobiście bardziej mnie interesuje informacja zawarta w osobowości rozmówcy, co skrywa jego cień, wady przed zaletami, ciemność przed światłem, atrakcyjność umysłowa przed cielesną.

Profesor Sulima ma pewne marzenie: „Marzy nam się jakiś czyn, jakaś rewolta. Jestem przekonany, że kiedyś dojdzie do takiej rewolty – może to są moje staroświeckie przekonania, ale myślę, że zaczniemy nie tylko totalnie kontestować świat, ile szukać jakiejś niszy, gdzie lawina informacyjna nas nie dopada, gdzie nie musimy bezustannie reagować emocjonalnie na to, co właśnie do nas dociera. To scenariusz ucieczkowy, a może raczej program jakiejś kulturowej partyzantki.”

 „Żyjemy w permanentnej rzeczywistości „stanu wyjątkowego”, nie ma już rzeczywistości, są „efekty 
specjalne”.

Podzielam to marzenie. Marzy mi się rewolta. Marzy mi się bezkres. Bo mi też przeszkadza ten „cały zwrot ku materialności świata, bo mamy dosyć tego świata wirtualnego, dosyć symulantów, chcemy coś trzymać w ręku, pokrętło potencjometru, kij bejsbolowy, kierownicę czy długopis, ale rzadziej chyba rękę drugiego człowieka. Naszymi rękami zawładnął plastik”.

Nikt z nas nie zaprzeczy jak uderzający i zachwycający jest dla nas moment, w którym uświadamiamy sobie, że tam gdzie wyjechaliśmy albo osoba, z którą przebywamy sprawia, że zapominamy, że istnieje wynalazek telefonu leżący gdzieś na dnie naszej torby. Nagle chce nam się wyciągać dłoń nie tylko po rękę drugiego człowieka, ale i całą naturę świata.

Zakończę dziś notkę nie swoimi słowami, ale w dalszym ciągu Agnieszki Drotkiewicz:

„Jesteśmy teraz w momencie ciekawym o tyle, że możemy sobie kreować swoje życie, swoją tożsamość. Stworzyć się, złożyć z części jak meble z Ikei. Wszystko jest płynne: teoretycznie mogę być dziennikarką, a jutro piosenkarką, mogę podróżować, zmieniać kolory i długości włosów codziennie.

Ale w czasie tej realizacji jednak coś zgrzyta, mnie się zdaje, że ta utopia została doprowadzona do absurdu – jednostka może wszystko, lecz kończy się na tym, że zamyka się sama w pustym pokoju i zostaje z tą swoją nieutuloną tęsknotą. 

A czy remedium na tę samotność nie mogłaby być właśnie rozmowa? Gdyby te zatomizowane jednostki zaczęły ze sobą rozmawiać? Bo rozmowy są deficytowe.”

Teoretycznie mogę być wszystkim, w praktyce chcę pozostać sobą, a mój cień żeby był jedynie dosłownym odbiciem mojego ciała na ścianie, a nie metaforycznie skrywanym awatarem tłamszonej osobowości.



Cieniowa uczta dla oka:




-          
      - Would you like to fuck me?

-          -  No, I would like to touch you with words. 

1 komentarz:

  1. Są ludzie zdrowi na ignorancję. Nie wzajemną, tylko w powyższym języku "plastikową". Od jakiegoś czasu nie oglądam telewizji, przez jeden dzień w tygodniu zostawiam telefon w domu i nie pasjonuję się mniej lub bardziej ważnymi newsami. Ignorantka. Dla otoczenia określenie pejoratywne, dla mnie wręcz przeciwnie. Potrzebne i zdrowe.

    OdpowiedzUsuń