Pisałam już odę do wanny, do
ciała nie raz, do zmysłowej muzyki. W fali morderczych upałów, wejść do wanny i
zatopić się w gorącej kąpieli to niemal szczyt sadomasochizmu, nawet dla mnie,
jej miłośniczki. Dlatego ostatnimi czasy rozkoszuję się, napawam, pobudzam, wielbię
– prysznice.
W te parne lato nasze nozdrza
atakowane są zapachami nie z tej ziemi, mało kto chyba pamięta takie lato, w
którym tak namacalnie czujemy zapach ciężkiego dnia pracy każdego człowieka i
nagrzanej maszyn oraz aut wbrew naszej woli, nie dziw zatem, że pod prysznic
wskakujemy nawet kilka razy dziennie. Ja właściwie po każdym wychyleniu się za
dom.
Jednak wyczekuję codziennie
wieczoru. Gorący blat słońca chyli się ku zachodowi, przynosi błagalnie
wyczekiwany wieczór i ciemność, a ciemność budzi wyobraźnię. Przecież nie bez
powodu, gdy uprasza się nas o wyobrażenie sobie czegokolwiek, towarzyszy temu
polecenie zamknięcia oczu. Nie każdy jest na tyle ufny, by zrobić to od razu.
Nie ma w tym nic dziwnego, bo cokolwiek nam się zakazuje, pociąga za sobą złamanie
reguł, zatem zawsze kusi nas niepostrzeżenie na chwilę otworzyć oko.
Poznaliście w życiu lub macie kogoś przed kim nie boicie się zamknąć oczu, a
wręcz tego pragniecie? Komu dalibyście przepasać swoje źrenice fantazji
seksualnych jedwabną chustą ich spełnienia? Ja dziś to wyśniłam. Obudziłam się
mokra…
Wróćmy pod prysznic, gdzie
wczoraj spędziłam ociekające żądzą chwile. Postanowiłam zając się sobą.
Powiedziałam:
Zadbam o ciebie - ciało, bo może
nie wyglądasz ostatnimi czasy szczególnie oszałamiająco. W jednym czy dwóch
miejscach widać nieśmiałe oznaki wystającego uroczo tłuszczyku, co to się w
wyniku wakacyjnej stagnacji rozmnożył po boczkach. Nie biegasz w pełnym
rynsztunku dobranym w Decathlonie lub promocji w Lidlu z dbałością o
najmniejsze szczegóły (czy sznurowadła będą pasować do koloru opaski czy etui
na ramię do telefonu), nie jeździsz na miejskim rowerze w kolorze modnej mięty,
nie udostępniasz na Facebooku ile to kilometrów kompleksów wybiegałaś na Endomondo.
Pochłaniasz jedynie bezkresy celulozy
wymieszanej z włóknem ścieru drzewnego, brzmi może niezbyt smacznie, ale innymi
słowy, pożeram papier w postaci kilometrów stron książek, często na późną
kolację racząc się dodatkowo minutami klatek filmowych. Uczta, powiem Wam, jest
to nie byle jaka, zajadam się ciasteczkowo-potworowo codziennie, radośnie
pomrukując „om nom nom nom” po każdym posiłku. Tyle emocji i tylko dwie
kalorie! No i może zera znikające z konta, ale warto!
Postanowiłam zatem nie uatrakcyjniać
swojego wyglądu jakimś szczególnie dobranym wysiłkiem fizycznym, bo nie on
często jest potrzebny by poczuć się pożądanym we własnym ciele. Zatem
nastroiłam się odpowiednią muzyką, przyszykowałam ulubioną bokserkę, która jest
tak lekka i miła w dotyku, że chce się ją właściwie od razu zdejmować; szampon,
odżywka, żel, balsam o zapachach wywołujących tylko i wyłącznie chęć podążania
za źródłem ich woni – moimi włosami i ciałem. Odkręciłam wodę i przesunęłam się
w stronę lustra, które znajduje się wprost przede mną. Wiedziałam, że to nie
będzie krótki prysznic. Ilu z nas w ramach oszczędzania wody czy czasu, bo
ciągle ktoś, cos nas popędza, wyskakujemy z wanny jak poparzeni. Nie
ustępujcie!
Nie przeliczajmy kropel wody na
suche pieniądze i minuty, skoro równają się oceanom rozkoszy.
Kto z nas nie miewa fantazji pod
prysznicem? Kto nie przymyka oczu, nie przygryza warg, nie uchyla delikatnie
ust, nie odchyla głowy do tyłu w rozkosznym zetknięciu z pierwszymi kroplami
wody? Kto nie zatapia dłoni w coraz bardziej mokrych włosach, kto nie kocha
relaksującego dotyku i zapachu pieniącego się szamponu, który potem delikatnie
muska skórę pleców, spływając po pośladkach, przemierzając uda, drażniąc
zgięcie w kolanie by wylądować między palcami stóp. Ja w tym momencie obracam
się do lustra, obserwuje coraz bardziej moknące włosy, dzięki czemu widzę ich
faktyczną długość i zalotne opadanie na plecach, śledzę trasę piany po
zakamarkach swojego ciała. Upewniam się co jakiś czas, by nigdzie jej nie
zabrakło, zatem pomagam jej, zdecydowanymi, ale zarazem powolnymi
pociągnięciami dłoni by nie zniknęła z mojego ciała i nie przestała podkreślać
kształtu piersi, ud, łydek, pleców, bioder. Obserwujemy siebie głównie, gdy nikt nie patrzy, wstydzimy się przyznac przed samymi sobą, że czasami to, co widzimy, faktycznie może się nam spodobac. Nie próbowaliście nieśmiało czasem własnej skóry? Ja tej nieśmiałości dawno się wyzbyłam i nie raz przemierzę dłonie, ramiona dolną wargą, musnę językiem poznania dobra i zła...Zamykając wstyd za drzwiami łazienki, zapraszając bezwstyd bez zawahania.
W tle Delilah wyśpiewuje swoją
rozkosz w słowach „Inside my love”. Ja słowo „inside” biorę do siebie bardzo
dosadnie…
Take my hand, hold on tight, don’t feel ashamed
if you like…
Dziś kocham się jednak z tą
piosenką i teledyskiem:
Gorrrrąco polecam powyższe
pozycje…
I was in here for you
We made to love
You were sent for me too
We made to love
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz