Mówi się, że człowiek traci dla
drugiego głowę. Nigdy nie byłam tą, która obawiała się „utraty” głowy. Może mam
problem z wejściem na karuzelę, czasami łapią mnie duszności w ciasnych
pomieszczeniach. Ale głowę zawsze byłam chętna stracić. W końcu wyrastałam w
ścianach niepewności dzieciństwa, które wychowywały się na filmach trudnych,
dla których sensem jest miłość totalna. Szukałam ucieczki w marzeniach. Może to
właśnie Ciebie marzyłam?
Szczerze powiedziawszy, jestem
pierwsza w kolejce do przysłowiowej utraty głowy, jeśli dzięki temu zyskuję
serce. Bo może to jest recepta do idealnej równowagi w świecie mojego życia? Co
jeśli tego właśnie szukałam?
Przecież w końcu całe życie
marzyłam Ciebie…Mów do mnie, mów. Zabieraj mnie w nieznane, którego mapy wcale
nie muszę znać. Bo przecież nie liczymy, szczęśliwi niczego nie liczą. Kiedy
się zaczęło, ile trwa, ile powinno upłynąć od punktu A do Z. Od wieków nie
zatracało mnie tak tu i teraz. Nie potrzeba mi deklaracji, obietnic.
Zaangażowanie samoistnie unosi się w powietrzu. Generowane z naszych płuc, usta
nadają mu kształt, gdy z nich wychodzi, by trafić bez usilnych wskazówek do
adresata.
Zatracaj mnie bez bolesnych strat.
Bierz mój sen, zapełniaj minuty, pobudzaj wyobraźnię, poruszaj wnętrze. Czy
życie naprawdę mogło tak po prostu zacząć płynąc w zwolnionym tempie? Istny
slow motion. Autentycznie zaginamy czasoprzestrzeń. Odejmujesz NIE z
niepewności. Dodajesz ZA do zaufania. Raz, dwa, trzy i nagle najważniejsza
jesteś Ty. Nawet nie przecieram oczu i serca ze zdziwienia, bo to jak
przypomnieć płucom, żeby oddychały. Przypomniałaś im jak zapiera się dech w
piersiach, a do wnętrza wpuściłaś motyle wielkości pięści. Walą od środka,
dudnią, łomoczą, ale z największym wyczuciem, bezboleśnie, niepostrzeżenie.
Znalazłyśmy siebie gdzieś dążące do kolejnego potłuczenia w życiu.
Otrzepałyśmy. Wstałyśmy i z daleka idziemy obok siebie. Lekko rozchylam usta,
nie w zdziwieniu, w zachwycie otwartości i gotowości.
Nie ma mnie. Nie potrzebuję
widzialności. Nie wiecie mnie. To Ona wszystko wie. Ty nie zdzwonisz do drzwi.
Ty wchodzisz oknem. Pachniesz oryginalnością. Wiesz, że życie obdarzyło nas
delikatnością, przez co nam nielekko. Czasami wydaje się nam, że życie napisało
nam taką skomplikowaną książkę, że żaden słownik nie objaśni jej znaczenia. Potem
pojawia się ktoś, kto siada z tą książką na kolanach, nie przerażają go mroczne
metafory, nieznośne zawiłości. Zdmuchuje kurz, głaszcze okładkę. Wącha wnętrze.
Odkrywa strona po stronie. A my otwieramy się z celebracją każdego słowa. Czy
los łaskawy w końcu wkłada między moje rozdziały kartki romantyzmu, którego
odwiecznie pragnęłam?
Czy słyszysz wszystkie
nieme "Ci" i "Tobie", które padają niepozornie na końcu
każdego ze zdań, które ze mnie ku Tobie wypływają?
Może jestem idealnie zbudowana, tak by mieścić się w Tobie? Może moja anatomia układa się tak, by idealnie wpasowywać Twoje rozterki? W obojczykach moich mam taką idealną krainę na Twoje sny i czujesz jak nasze rozbiegane myśli znajdują pełne ukojenie i spowolnienie między naszymi piersiami?
Może jestem idealnie zbudowana, tak by mieścić się w Tobie? Może moja anatomia układa się tak, by idealnie wpasowywać Twoje rozterki? W obojczykach moich mam taką idealną krainę na Twoje sny i czujesz jak nasze rozbiegane myśli znajdują pełne ukojenie i spowolnienie między naszymi piersiami?
Ja śpiewam siebie i okazuje się, że Ty już znasz wszystkie
słowa tej piosenki.
A Junkie jest… *
*I tu następuje wysyp
przymiotników/metafor/porównań/uzupełnień.
..:-)
OdpowiedzUsuń