Sezon jesienno-zimowy nie jest
przychylny rozchmurzającej pogodzie, tym trudniej w tym okresie o pogodę ducha.
Pogodę ducha, która uwalnia człowieka od egocentrycznego i narcystycznego
spektaklu, w którym uczestniczymy od czasu upowszechnienia smartfonów, komputerów,
telewizji, i Facebooko-pochodnych. Pogoda ducha, która wprowadza spokój i
pogodzenie likwidując nieład hałasu, którym się otaczamy uciekając od pytań o
sens i obnażenie pustki, jaka prawdziwe wypełnia nasze życie. Zawalamy umysły
mózgowym spamem, uprawiamy myślactwo zamiast konstruktywnego myślenia
prowadzącego do rozwiązań.
Jestem obserwatorem, swoim
własnym wewnętrznym narratorem, świadkiem samego siebie, analizatorem, ale i
jednocześnie katalizatorem. Ogłosiłam dla siebie jakiś czas temu post dla
duszy. Chcę wyciągnąć rękę do swojej duszy i się z nią pogodzić, zaleczyć w
niej niepogodę. Polega to na pogodzeniu się ze sobą prawdziwą, ze swoim życiem,
takim jakie jest, a nie takim, na jakie chciałabym je zmienić. To zgoda na brak
zmian. Życie jest wystarczającą wieczną zmianą, która nas ciągle zaskakuje.
Filozof Tadeusz Gadacz stwierdza,
że żyjemy w kulcie wiedzy i zwraca uwagę na to, że mądrość, a wiedza to dwa
oddzielne pojęcia. „Bo nie można przecież być mądrym i jednocześnie o tym wiedzieć.
Mądrość jest skromna i pokorna”, a człowiek nabiera rozumu kiedy w coraz
większym stopniu rozumie siebie i innych. Przecież intelekt bez rozumu jest
niebezpieczny, w połączeniu z namiętnością rodzi fanatyzm. W dzisiejszych
czasach my lubimy wszystko Do It Yourself. Zasysamy programy paradokumentalne,
pochłaniamy poradniki, self-help. Ale wiedza to nie mądrość. Więc ja nie szukam
wiedzy matematycznej, fizycznej czy biologicznej, bo ona nie uczyni mnie
mądrzejszą i nie uchroni mnie przed psychologią własnego umysłu. Żyjemy zbyt
krótko, by móc nabyć wszystkie mądrości, dlatego tak ważne jest kształcenie
humanistyczne. Jak mawiał Paul Ricoeur : „Cóż wiedzielibyśmy o miłości i o
nienawiści, o uczuciach etycznych – dodajmy także, o mądrości, gdyby nie
zostało to wypowiedziane lub sformułowane przez literaturę?”
Dlatego rozkładam parasol i
walczę z niepogodą ducha. Walczę na tyle, ile mogę. Ale jestem przygotowana również
na porażkę. Bo podkreślam, pogoda ducha to niekoniecznie sukces. To pogodzenie
się z brakiem takowego. Pozornie żyje nam się lepiej. Żadne pokolenie nie miało
takich dóbr i udogodnień. Powinno to być współmierne większemu samozadowoleniu
i szczęściu, a mimo wszystko ciągle czujemy się samotni wśród tłumu otoczeni
masą posiadanych przedmiotów i przyjaciół na Facebooku. Międzynarodowa
Organizacja Zdrowia bije na alarm w związku z gwałtownie rosnącą liczbą osób
cierpiących na depresję i wyższą liczbę prób samobójczych. Nowoczesny konsumeryzm
to już ledwie zauważalna forma samooszukiwania i ignorowania najważniejszych
ludzkich potrzeb kompletnie niezwiązanych z posiadaniem. Jesteśmy jak aktorzy,
którzy mimo tego, że spektakl się skończył, to nie umiemy zejść ze sceny.
Musimy grac chociażby przed samymi sobą. Towarzyszy nam ciągła ambiwalencja
między mieć czy być. Nie umiemy już
prawie żyć inaczej, jak tylko pnąc się w
górę.
Nie wiem czy zauważyliście, że
ludzie rywalizują nawet w formach odpoczynku, lenistwa, a nawet autopomocy. Gdy
nie wiedzie się finansowo, to staramy się niekiedy być najlepszymi pacjentami
psychoterapeuty albo być mistrzem w relaksowaniu się. Rzucamy tym ludziom w
twarz za pomocą Internetu i portali społecznościowych. Co jest aż tak
atrakcyjnego w głośnym sukcesie osobistym? Gdyby prześledzić biografie ludzi
sukcesu, zobaczylibyśmy, że poprzedza je smutna i cierpiętnicza historia.
Psycholodzy wskazują na najbliższy przykład takowej ambiwalencji w odbiorze
filmu „Wilk z Wall Street”. Okazało się, że połowa widzów uznała sukces
tytułowego bohatera za godny pozazdroszczenia i naśladowania. Druga połowa
odbiera film jako krytykę chciwości bohatera i systemu, który ostatecznie
zapewnia mu dostatnie życie. A nie trzeba „pytać psychologa by na własne oczy
dostrzec, że tytułowy Wilk cierpi na skrajną, przerażającą formę narcyzmu.” Zgadnijcie
jaka była moja reakcja na film i jego treści;).
Bez obaw, nie jesteśmy zepsuci do
szpiku kości przez dzisiejszy (niedo)rozwój technologii i podwyższanie drabiny
sukcesu. Oczy kierują się znów na mamusię i tatusia. Wiele od nich zależało, bo
jeśli uzależniali miłość od naszych osiągnięć, to możliwe, że już w
dzieciństwie nabawiliśmy się niezdrowej żądzy sukcesu i chęci bycia zauważonym.
(Dziękuję mamo i tato). Ale nie powinniśmy się na nich gniewać, ponieważ robili
to prawdopodobnie w dobrej wierze w celu przygotowania nas do wyścigu szczurów.
Nie przewidzieli wypadkowej takiej miłości zależnej od naszych sukcesów. Nie
przewidzieli, że wykiełkuje w nas przez to wieczny lęk o to, kim jesteśmy i co
nas określa. Skąd mogli wiedzieć, że otwierają mnie rozgadany jarmark mózgu,
który nigdy nie ma godzin zamknięcia.
Ponoć lekarstwem jest wcześniej
wspomniany minimalizm i pogoda ducha. Gdy zatrzymujemy się i ogarnia nas lęk i
mówimy sobie „boję się”, pierwsze pytanie w szkole duchowej jakie pada to: „kim
jest ten, który się boi? – „ktoś we mnie – moje wewnętrzne dziecko” – „Kto doświadcza
wewnętrznego dziecka?”
Zniewalamy się posiadaniem i
zazdrością o cudze. A jak przypomnę sobie będąc dzieckiem, chciałam zasypiać
tylko ze swoim jednym, najbrzydszym misiem na świecie. Z mnóstwa klocków Lego,
aut, pistoletów i lalek, na zawsze zapamiętałam tego misia. Dziecku w kojcu nie
trzeba tęczy pluszaków i mnóstwa bodźców z kolorowej telewizji, zachwyca się
swoim jednym misiakiem. Niemowlę potrafi długo z uwagą i zachwytem spoglądać na
własną stopę, kałużę czy kolorowy kamień. Pan Eichelberger zaleca trening
samoograniczania, bo mamy wybór – albo będziemy księżniczkami, które będą nabywać
coraz więcej poduszek by nie siedzieć na niewygodnym ziarnku grochu, albo nauczymy się spać na twardym, co w ostateczności rozluźni nasze ciało.
Ja co noc kładę się na swoim grochu. Lubię spać
na płaskim, dla większości - niewygodnie. Najnowsze badania psychologiczne
donoszą, że nasze szczęście w 50% jest kompletnie niezależne od nas, ponieważ jest
uwarunkowane genetycznie. Innymi słowy, rodzimy się biologicznie zaprogramowani
do szczęścia, z określoną dyspozycją do jego doświadczania. Jedynie 10% to
warunki zewnętrzne, takie jak warunki życia, rodzina, miejsce pracy, pieniądze
czy relacje z innymi. Pozostałe 40% to nasze działania i nastawienie, do
którego można zaliczać umiejętność wybaczania, poszukiwanie sensu życia czy
praktykowanie uprzejmości. Zatem jeśli rzeczy materialne konstytuuje jedynie
10% szczęścia, 40% mogę kreować je sama, a ogromne 50% nie jest zależne ode
mnie, to ja kończę się spinać. Ktoś w genach może przekazał mi dogłębną
niepogodę ducha i połamał wszystkie parasole. Jeśli tak, to pogodzenie się z
tym, to też forma pogodzenia się ze samym sobą i brakiem zmian, które składają
się na pogodę ducha i post dla duszy.
Niech pada. Deszcz też oczyszcza.
„Tu będzie bałagan,
Kochanie za wiele wymagasz”
Coraz więcej przypadków depresji i samobójstw. Niemożność zmiany tego stanu rzeczy mnie...obezwładnia. Ale i mobilizuje jednocześnie. Wyłączam komputer, tv, zostawiam telefon, zabieram aparat i wychodzę poprzyglądać się naturze. To pewnie ta wspomniana dziecięca stopa- wersja dla dorosłych ;-)
OdpowiedzUsuńDawno już nie wychodziłam z aparatem...wyjdę lada dzień by to nadrobić i nabrać energii :-)