Zwróciłam dziś siebie. Tak w
przenośni, jaki i dosłownie. Moje ciało chyba samo mówi dość. Moje ciało jakby
miało mnie dość. Krzyczy „zwolnij, odetchnij, daj sobie siebie, zatrzymaj się,
nie nadążam!” Od jakiegoś czasu czuję się schorowana. Zostałam w domu na
weekend, żeby się od tego uczucia uwolnić, a to cholerstwo rozprzestrzeniło
się. Wlazło na serce, mózg, nerwy.
„Prawdopodobnie nie powiedziałbym
wszystkiego, o czym myślę, ale na pewno przemyślałbym wszystko, co powiedziałem.”
(Gabriel Garcia Marquez)
Tak jakoś czuję się przepełniona.
Tym co niepowiedziane? Tym co tłumione? Ciągle coś mi się czai w gardle. Już nawet
nie kryje w myślach. Fizycznie objawia się i staje kołkiem w gardle. Męczy
fizycznie i psychicznie.
Uświadomiłam sobie budząc się w
sobotni i niedzielny poranek, że nie śpię w łóżku dla odpoczynku. Śpię, by obudzić
się wcześnie i nie tracić dnia oraz wycisnąć go do cna produktywności. Chciałam
dziś bez wyrzutów sumienia przeleżeć w łóżku chociażby godzinę. Skończyło się
na bezustannym patrzeniu na zegarek i liczeniu ile zajmie mi zjedzenie
śniadania, co opóźni pracę.
Sobotę spędziłam na wymyślaniu
twórczych lekcji, które pobudzą wyobraźnię dzieci, tak jak i mnie pobudziło
zalewanie się pomysłami. Mogłam sobie pod koniec dnia powiedzieć „to był
produktywny dzień”. Być zadowolona z siebie. Leżę wyjątkowo w wannie, zamiast
prysznica i podświadomie liczę minuty. Pozornie się odprężam, a spoglądam na
krople spływające po nogach i widzę „upływanie” namacalnie.
Dziś miałam się odprężyć nadrabiając
kulturę. Byłam w trakcie, gdy nagle wyrwał mnie krzyk taty o pomoc przy
samochodzie. Zerwałam się, ale moja droga wydłużyła się o wizytę w łazience,
ponieważ musiałam usunąć zemdlenie. A prawie nie jadłam. Przejadłam się
zmęczeniem?
Wybrałam na dziś dwa ciężko
psychicznie filmy. Zatem czy dalsze męczenie umysłu, ale odpoczynek ciała, jest
właściwym odpoczynkiem? Kończę dzień z oczami suchymi i znów jak porwanymi od
wampira. Podkrążone, zmęczone, wyjałowione, bez błysku. Aż żal patrzeć w
lustro. Uderzyła mnie starość, zmarszczki, zmęczenie materiału. Boję się go zważyć.
Ale moja psychika próbuje usilnie
postawić mnie na wagę obowiązków i je ograniczyć. Wyliczyć. Przeliczyć. Pewnie
podświadomie odjąć. Dodatkowo wracają do mnie złe wspomnienia i dodają
kilogramy i drażnią. Jak cholernie drażnią.
Otulam się nutami, dźwiękami, słowami, literkami, obrazami.
Blokuje myśli. Odpieram ataki czarnego ja. I czasem to męczy
najbardziej.
Łatać wiecznie rozgrzebywane i niewidzialne dziury w całym. Jak trafić bez latarki, bez mapy do ciemnego miejsca bez kresu?
Jak nie rozbić lustra własnego odbicia?
Leżę na podłodze z zamkniętymi oczami przy świecach.
Nic tak fizycznie nie zmęczy jak własna psychika.
Łatać wiecznie rozgrzebywane i niewidzialne dziury w całym. Jak trafić bez latarki, bez mapy do ciemnego miejsca bez kresu?
Jak nie rozbić lustra własnego odbicia?
Leżę na podłodze z zamkniętymi oczami przy świecach.
Nic tak fizycznie nie zmęczy jak własna psychika.
Pnę się.
Plącze się.
Zapracowuję się.
Płaczę się.
Czasem nie lubię się.
Takie kryzysy to norma. Przynajmniej raz na jakiś czas. Nie odganiaj ich na siłę. Niech będą, posiedzą, podumają aż w końcu same odejdą, robiąc miejsce dla energicznych i optymistycznych odruchów.
OdpowiedzUsuń