Czułam się singlem w te święta.
Nie samotna, singlem. Jest różnica. Nie było ciebie, ciebie ani ciebie we mnie
w te święta.
Trzeba to powiedzieć na głos. Nie
były to cukierkowe święta. Nigdy nie są. Były wypełnione śmiechem, ale często
szyderczym. Przerywane były docinkami, kłótniami, zdaniami z przesłaniem „bosz
jak ja mam już dość jej/jego gadania”. W takiej intensywności i liczbie, że
może jednak powinnam życzyć sobie spokojnych, a nie głośnych Świąt. Święta
wypełnione mnóstwem przekleństw, krytykowaniem każdego i wszystkiego. To nie
były cukierkowe święta. Ale przypomniałam sobie o tym, że przecież chciałam być
zmianą jaką chcę widzieć w ludziach. Zatem telewizor został wyłączony i próby
podjęcia rozmowy rozpoczęte. Jesteśmy liczną rodziną, więc wspomnień jest bez
liku. Zadałam proste pytanie : „najbardziej obciachowy prezent jaki w życiu
dostaliście?” I posypała się fala śmiesznych rodzinnych historii. Zdaliśmy.
Daliśmy radę rozmawiać jako tako.
Moje myśli, a co dopiero serce, nie śpiewały
„All I want for Christmas is you”. Nie było nikogo „you”. I to jest w porządku.
Nie było mi z tym źle. Przynajmniej nie przesadnie źle. Chciałam jedynie
pewnych zjednoczeń, które nie doszły do skutku. Ale w sercu nie było nikogo. Pusto.
Nada. Nothing. Out of service.
I nie zasmucało mnie to. Ostatecznie okazało się, że All I want for Christmas
is peace and quiet. Nie poczucie obowiązku, żeby kogoś pocieszać,
okazywać zaangażowanie, zabawiać, ratować. W momencie kiedy poczułam, że nie
dostanę w prezencie podobnej wrażliwości do swojej, odcięłam się od wszelkich
wymagań. Usiadłam na swoim łóżku, rozłożyłam książkę na kolanach i mogłam być
sobą. Ze sobą. Bez nikogo. I to jest w porządku. Można mieć wrażenie, że brzmię
jak oziębła suka wyprana z uczuć. Ależ nie, one nigdzie się nie podziały. One tylko
mają przerwę świąteczną. Potrzebują kogoś piekielnie silnego, kto je uniesie i
znów pewnego dnia wyciągnie na światło dzienne.
Gdy spoglądam na miniony rok i
jego intensywność zdarzeń i wrażeń to ledwo wierzę, że to mój rok. Przeglądam
posty z minionego roku i jestem z nich dumna. Byłam sobie swoim własnym
Andrzejem Stasiukiem. Nie żałując ani jednego przebytego kilometra. Wystawiłam
buńczucznie nogi przed siebie i wyciągnęłam je na desce rozdzielczej niepewnej
drogi przede mną. W żadnym roku swojego życia nie zwiedziłam tylu miejsc i nie
posiadłam takiej wiedzy o sobie jak tego roku. Jeśli miałabym jednym zdaniem
podsumować rok 2014, powiedziałabym:
Nie bałam się robić wszystkiego,
na co miałam ochotę.
Żałuję tylko jednej rzeczy, a to
w bilansie 365 dni i mnóstwa wydarzeń, myślę, jest całkiem niezłym i
niesamowicie dodatnim wynikiem. Napisałam swój własny poradnik pozytywnego
podróżowania i myślenia. Nie potrzebowałam do tego nikogo, może już nigdy nie
będę potrzebować. Podróże kształcą. Siebie.
„Stale płynne zachodzenie w głowę
po każdej burze w szklance wody”. – to jeden z utworów, którym bym podsumowała
rok 2014 i siebie.
„Ciche śluby, chemiczne sploty”.
Rok 2014 rozpoczęłam hucznie w
Krakowie w idealnie dopasowanym towarzystwie. Wprowadził na stałe w moje życie
osoby, które są, więcej niż bardzo, warte w nim pozostania. W tym roku
całowałam, dotykałam, kiedy pragnęłam. Ocierałam się o zakochanie, które ciągle
gdzieś umykało, ale ani trochę nie pozostawiło we mnie goryczy. Moje ciało
nagromadziło wspomnień równie wiele jak dusza.
Gdańsk. Sopot. Gdynia. Warszawa.
Zamość. Lublin. Mazury. Toruń. Bydgoszcz. Katowice. Londyn i mnóstwo stacji
pośrednich, które bezpośrednio wprowadziły we mnie wiele wspomnień, uczuć i
przemyśleń. A rok zakończę pośród
przyjaciół w górach. Nie mogę narzekać.
Banks. Jessie Ware. Sam Smith.
Fisz. Mela Koteluk. Natalia
Przybysz. The Fault in our stars OST. Begin Again OST. Angus and Julia
Stone. The National. The 1975 to zaledwie niektóre płyty, które wzbogaciły moją
kolekcję, a uznaję je za jedne z najlepszych roku 2014.
Grand Budapest Hotel. The Dissapearance of
Eleanor Rigby. Comet. Men, Women and Children. Interstellar. Gwiazd
Naszych Wina. Odruch Serca. Zacznijmy od Nowa. Boyhood. This is where I leave you. Bogowie. Służby
Specjalne. The Skeleton Twins. Zaginiona Dziewczyna – to filmy, które
najbardziej mną wstrząsnęły, zaciekawiły, zatarły się w sercu.
W kolejności przeczytania,
poczynając od stycznia 2014, a te, które najsilniej działały na wyobraźnię,
refleksję, rozwój języka, a jednocześnie rozrywkę – Morfina. Zaćmienie. Ciemno,
prawie noc. Piaskowa Góra. Samolot bez niej. Obłokobujanie. Tajemnica Filomeny.
Seria Percy Jackson. Gwiazd Naszych Wina. Papierowe Miasta. Dziewczyny Atomowe.
Ostatnie Rozdanie. Im szybciej idę, tym jestem mniejsza. Bukareszt-kurz i krew.
Rówieśniczki. On wrócił. Magiczny Słoń. Kocham cię, Lilith. Nie ma ekspresów
przy żółtych drogach. O wolnym podróżowaniu. Jeszcze dzisiaj nie usiadłam.
Witajcie w Rosji. Unicestwienie. Lalki w ogniu, opowieści z Indii. Seria Nigdy
nie ocieraj łez bez rękawiczek. Traktat o łuskaniu fasoli. Gesty. Znaki
szczególne. Czarne skrzydła. Betonowy pałac. Zaginiona Dziewczyna. The Good
Luck of right now. Saga o Wiedźminie. Motyl. Dzika droga – jak odnalazłam
siebie. – ten ostatni tytuł chyba najlepiej podsumowuje, dlaczego warto tyle czytać,
dzięki tym bogatym doświadczeniom literackim pobijam swój życiowy rekord i
dobijam do 100 przeczytanych książek w roku 2014.
It was all worth it.
Nie kończę roku w poczuciu
beznadziei i cienia jakiś niepowodzeń. Odmawiam takiego zakończenia. Może nie
jest to do końca happy ending, ale zgodny z moim sumieniem i mną.
Podsumowuję siebie jednym z
największych hitów minionego roku, ale w o wiele bardziej głębokim wykonaniu.
„I’m gonna live like tomorrow doesn’t exist.
Watch my tears as they dry.
I’m holding on for dear life.
Won’t look down.
Won’t open my eyes.
Keep my glass full until the morning light,
Help me, I’m holding on for dear life”.
A Junkie?
Znowu jest singlem/wolna/sama.*
*Niepotrzebne skreślić.
"Zaginioną dziewczynę" obejrzałam wczoraj- podzielam zachwyt. "Morfinę" otrzymałam w prezencie, niebawem się okaże, czy udany. 100 książek w ciągu roku?? Podziwiam i zazdroszczę. Ja dobiłam ledwie do dwudziestu, ale pracuję nad tym ;-)
OdpowiedzUsuńMela Koteluk jak zwykle cudowna...:-) Twoje stonowane i bogate przemyślenia również. Jak ocean po sztormie.