To ją przypierałam zawsze do
ściany w przypływie dzikiego pożądania.
To ona przywierała ciałem do mnie i nie dawała
wytchnienia moim pragnieniom.
To ona była tą femme fatale,
która odkurza najbardziej mistyczne zakamarki wyobraźni.
Związywała mi ręce pasem…
Kazała odwrócić się tyłem i
sprawiała, że napinają mi się wszystkie mięśnie niepewności jej następnego ruchu
i kierunku dotyku.
Ona popychała mnie na łóżko i
klękała przede mną…
Podzielała mój brak zahamowań,
wyprzedzała moje myśli i zawsze zasypiała ze mną nago, nigdy nie czuła potrzeby
chowania się za pozorną moralnością ubrań.
Nakazywała przyniesienie lodu i
wsuwała go w najgorętsze miejsca absolutu mojego podsycenia.
To przy niej wyciekała cała
rozkosz, która skraplała się ze strumieniami potu spływającego po udach,
brzuchu, karku, między piersiami, nie potrafiąc już rozróżnić źródła tego
wodospadu, była adresatem wyznania „nigdy nie byłam taka mokra”…
Sprawiała, że krzyczałam w
ekstazie i nie skąpiła mi orkiestry własnych dźwięków.
To jej pożądliwe spojrzenie
znajdywałam na sobie, gdy otwierałam oczy w przypływach rozkoszy. Nigdy go nie
odwracała, zwężała go, łasiła się, zniewalała mnie bezczelnym spojrzeniem
premedytacji władzy nad moim ciałem.
Zawsze chciałam, by na mnie tak
patrzyła. By tak zniewalała i dała się zniewolić. By ciała nabierały tysięcy
woltów, elektryzowały się, nie potrafiły się od siebie odczepić, krzyczały z
bliska i oddali do siebie i o siebie.
Ona śniła mi się całe życie.
Nigdy nie miała konkretnej twarzy, ale konkretne przymioty, wiedziała co lubię
i robiła to z bezczelną dokładnością. Zadowalała w nocy, o poranku i w dzień. Potem
znikała o poranka brzasku i nigdy nie wracała w tej samej postaci. Jej jedyną
stałą była nieobecność i nierzeczywistość. Zwykła senna zmora. Ot co, fantazja.
Pytałam zawsze siebie o rolę
fantazji. Czy fantazja z definicji zostaje w sferze wyobrażeń i nie wychodzi z
moich erotycznych snów czy jednak przekracza próg majaki sennej, wpełza do
sypialni i podsyca Nasze piekielne temperamenty? Czy to wszystko u góry mi się
przyśniło? Nie…
Ja nigdy nie sądziłam, że odnajdę
tę kobietę ze snów, tę władczynię mojego ciała, oddechu i serca.
Kolejnym z przymiotów Jej
absolutnej wyjątkowości i niesamowitości jest fakt, że spełnia absolutnie
wszystkie moje fantazje. „Czy masz dziś ochotę na coś specjalnego?” – pyta, ale
nie potrzebuje odpowiedzi, sama serwuje coś nowego.
Zjem Cię – informuję Ją tuż przed
przyjazdem. Na co Ona, z przypisaną sobie zadziornością, odpowiada –
przyrządzam się dla Ciebie, podsycając w sekundzie pożar moich trzewi. Bo wiem,
że tak jest. Założy koronkową bluzkę, która odsłania mój uwielbiany dekolt, muśnie
usta szminką, by zaznaczyć siebie na mnie przy przywitaniu, w obcasach wkroczy
znów w moje życie nieprzeciętnością.
Kobieta – fantazja. Mam coś
lepszego. Kobieta – rzeczywistość. Nie jest tą senną, która zostawiała mnie
zawsze samą w łóżko, trzaskała drzwiami i znikała, pragnęła, ale nie kochała. Ona
po ostatnim krzyku rozkoszy, otwiera ramiona wraz z drzwiami do siebie i
wpuszcza mnie do swojego wnętrza jeszcze głębiej. Dzieli ze mną ciało i duszę. Wypijam
Ją i wiążę mnie to z Nią na zawsze. Gdy zaczyna zasypiać, ja na Jej plecach
kreślę palcami słowo „kocham”, bo wiem jak kocha rysowanie po plecach, a Ona
zasługuje na niebanalne wyznania miłości. I nawet jeśli Jej świadomość już nie
wyłapuje kolejności literek, to wiem, że Jej ciało wie, co moje na Niej
uwieczniło. Uwiecznia po każdym zbliżeniu, spotkaniu. Nic się nie powtarza, nic
nie przyrówna się do tego owego pierwszego razu, gdy się kochałyśmy, ale tak
jak wydaje Nam się, że my się nie poznałyśmy te kilka miesięcy, ale znałyśmy
się od zawsze, to tak samo jest za drzwiami Naszej sypialni. Kochałam się z
Tobą całe życie, rzeczywistość teraz tylko nadgania i parzy iskrami.
Uczyniłaś mnie odważną,
wyprowadziłaś mnie z zakamarków obumierającej wiary w absolut miłości.
Przypomniałaś o wszystkim, czego w życiu pragnęłam. Zrobiłaś więcej.
Urzeczywistniłaś się. Ciągle dla mnie jesteś. Nie ma wymówek ani niedomówień
między Nami. Chcę Cię pokazać całemu światu. Swojemu światu i tak też czynię.
Życie robi nawet więcej, gdy zajeżdżamy do mojego ulubionego miejsca na ziemi i
mówisz: „widzę dwoje dzieci, nie – troje! Jednak czworo”. Okazuje się zatem, że
w rzeczywistości poznasz całą moją rodzinę i więcej za jednym zamachem. Szukam zatem
rodziców, przecież chcę fanfarów, przyjechała miłość mojego życia,
zapowiedziałam Ją uroczyście dzień wcześniej! Przedstawiam Ją mamie, która mile
ją wita, zajętemu tacie, który tonie w swojej nieśmiałości i na końcu wyskakuje
moja siostra, która nie potrafiła schować opadniętej szczęki wrażeń na widok
Ciebie. Pierwszy raz nie będzie się liczył nikt prócz Nas, absolutnie nie będę chować uczuć do Ciebie, nie będę puszczać Twojej dłoni. Chciałabym powiedzieć jaka byłam dumna przedstawiając Cię każdemu po
kolei i wiedząc jak na Ciebie zareagowali, ale nie potrafią tego wyrazić. Jedynie
jeden brat do drugiego cedzi: „popatrz, Junkie przywiozła dziewczynę, a Ty
kiedy będziesz miał?!” Ale to nie duma. To ta absolutna pewność, że nikogo
więcej nie będę już przedstawiać. Koniec tych szopek, zaczyna się ostatni akt.
Kurtyna nigdy nie pójdzie już w dół.
Spędzamy ze sobą długi weekend i
staje się on najlepszym w moim życiu. Poznaję Cię w wielu nowych sytuacjach i
każda jest przesycona zachwytem i pewnością. Poznaję również Twoich rodziców,
którzy nie spodziewali się nigdy, że literka imienia „E” skończy się na „A” i
będę w ciele kobiety, a mimo to obiad spędziliśmy miło pomimo uprzednich stanów
przedzawałowych, które nawiedziły moją osobę, chcącą dobrze wypaść przed
rodzicami swojej miłości. Uwielbiam każdy przekraczany stopień Naszej
znajomości, etap intymności, następujące po sobie horyzonty pragnień bez końca.
W kolejny weekend tworzącej się historii
Naszej miłości, który właśnie chyli się ku końcowi, gdy patrzę znów na Ciebie z
nieukrywaną adoracją, znów obezwładniasz mnie szeptem zmysłowości „zostałam
stworzona dla Twojego uwielbienia…”, a ja w duchu znów pytam siebie „skąd ja
Cię mam?”. Przekraczasz próg nawet moich najśmielszych snów.
„I ślubuję Ci uśmiech przy
porannej kawie, parasol w deszczu i stokrotki na wiosnę…”
Troszczyć się o Ciebie w zdrowiu
i chorobie, spalać żywym pragnieniem, iskrzyć miłością, nigdy nie przestając
Cię kochać…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz