wtorek, 14 lipca 2015

Wszechobecna.

Statystycznie rzecz biorąc, ode mnie częściej się odchodzi niż zostaje. Czy to telefonicznie, w lokalu, na łóżku we własnej sypialni. Śmiercią naturalną, wyjazdem za granicę, zdradą. Zrywa się wszelkie łączące nici, które splotły się w nierozwiązalny kłębek nerwów i nieporozumień. Żyję ze sobą niemal trzy dekady, zatem poznałam siebie już całkiem wystarczająco, by wiedzieć, gdzie tkwią różne problemy, co odstręcza, jak coś niszczeje, kiedy zaczyna się rozkład, czai się niewierność.

Nazwałam kiedyś siebie emocjonalną przylepą. Wiem, przerażam. Pewnością. Pewnością uczuć jakie noszę w spojrzeniu, szczerości uwielbienia oddanych w dotyku, prostych gestach. My, generacja impotentów miłości, nie wierzymy, że można nas tak kochać, jakimikolwiek byśmy nie byli. Czasami dopada nas poczucie oszustwa, no bo jak można? Mnie? Kochać?

Przeraża mnie jak bardzo potrzebuję Ciebie. Wszystkie „jak bardzo”, „tak bardzo”, „niesłychanie” – przerażają mnie. Skręcają w kłębek, w który wtula się wtedy w Ciebie mocno i w głębi ducha pyta znów siebie „a co jeśli znów za mocno?”

Emocjonalnie przylepiam się do Ciebie spojrzeniami. Szeregami zdarzeń, manifestacjami troski i oddania pośród zwyczajnych czynności życia codziennego, czy to robię Nam pranie, czyszczę buty, szykuję śniadanie, romantyczną kolację, masuję plecy, prasuję, pytam czy masz ochotę się czegoś napić. Pytanie czy wszystko w porządku zatem jest silniejsze ode mnie, zdradza podświadomość podszytą lękiem, bo co jeśli którego dnia odpowiedź będzie przecząca?

Przy tak silnych uczuciach, ich przeciwwaga nie dziwi, strach jest naturalny. Leżąc na wznak jednej z Naszych licznych nocy tematy przypełzły poważne. Rozważając o śmierci i o tym czy istnieje coś poza nią przyznałam, że nie obawiam się śmierci, obawiam się niebycia i nieczucia. Choć będziemy po drugiej stronie, gdzie może nic już nie ma, więc i nie będziemy świadomi nieczucia, ale mnie i tak dopada momentami ten irracjonalny strach – jak to? Mogę nie żyć, ale jak to będzie nie móc już czuć Ciebie?  

Bo tak, częściej ludzie odchodzą ode mnie niż pozostają. Ona przyjechała do mnie z początkiem lipca, a ja nie posiadałam się z radości na stos wrażeń jaki czeka na Nas podczas nadchodzących dni. Pogoda się dla nas uatrakcyjniła. Od razu wyruszyłyśmy do mojego domu na wsi, by „przywitać” się w odosobnieniu. Następnie czekał na Nas Open’er Festival i urokliwe, pożądliwe Trójmiasto i skwar morskiego powietrza. Koncert dla mnie to zjawisko intymne, to nie zwykłe odhaczenie na liście „wysłuchane na żywo”, to lista mojego życia, ścieżka dźwiękowa naszych emocji. Ekstaza dzielona na dwoje, gdy w tle mam wrażenie, że Of Monsters and Men iście grają tylko dla Nas. „Nie stać mnie na Paryż, ale mam nadzieję, że Ci się podoba”, mówię, gdy po powrocie z koncertowych wrażeń wychodzimy jeszcze na ulice nocnego Gdańska.


Ale to nie koniec, Ona jeszcze ode mnie nie wyjeżdża. Po powrocie z całą pewnością naszego uwielbienia dla niebanalnego kina wybieramy się na francuską jego odmianę do klimatycznego kina w stolicy Wielkopolski, której Ona jeszcze nie widziała. Pragnę karmić Jej zmysły na wszelkie sposoby. Ciągle jestem głodna Jej zadowolenia. Gdy mija Nam wspólnie spędzony tydzień, podświadomość moja dziwi się, że Ona jeszcze ze mną jest. Są wakacje, zatem nie ma narzuconej daty Jej powrotu do domu. Umownie pada na piątek, w czwartek wieczór jednak słyszę te cudowne słowa, że zostanie jeszcze dłużej.

Ze mną? Przecież ze mną nikt tyle nie zostaje…Nie ma jeszcze dość moich nieprzerywanych spojrzeń? Emocjonalnej przylepności i zależności? Przecież pokazywanie tak intensywne, że się kogoś tak pragnie, potrzebuje, kocha, wszystko w nadmiarze może męczyć czyż nie? No ale też chwileczkę, czemu nie miałabym być całą sobą przy Niej? Dlaczego miałabym patrzeć krócej niż tego pragnę prosto w Jej oczy? Dlaczego nie miałabym pożerać wzrokiem Jej ponętnych ust? Dlaczego nie miałabym się z Nią kochać kiedy tylko pragnę? Prawic komplementów, karmić zmysłów, uciekać od tego, co czuję? Więc kiedy zdaje mi się, że Ona zaraz wyjedzie, to oświadcza mi, że jeszcze zostaje. Kiedy wkrada się myśl, że może ma mnie już za dużo, to Ona po śniadaniu wydłuża Nasze udanie się pod prysznic kładąc się na mnie i zalewając falą pożądania, rozpina spodnie…szeptam „rozpieszczasz mnie”, a Ona dziwi się mojemu zdziwieniu, co jeszcze bardziej mnie porusza. Bo ze mną przecież nikt tyle nie dzielił…

Po dwóch tygodniach razem musiałyśmy się dziś rozstać, by znów do siebie za jakiś czas powrócić. A ja? Siedzę i nie wierzę, że Jej tu nie ma i, że zaraz nie wyjdzie z NASZEJ łazienki do NASZEGO pokoju. Tak, pokochałam liczbę mnogą Nas. Absolutnie nie ma mnie, bez Ciebie. To nielogiczny stan abstrakcji. Powstrzymywałam się zatem dziś od łez, bo wiem, że niedługo znów tu będziesz. Tymczasem zostaje mi przewijać album Nas, zapierać własny dech w piersiach przesytem obrazów jaki zostawiłaś w Naszym łóżku. I podejmować próby radzenia sobie z rzeczywistością wypełnioną krzykliwym brakiem Ciebie.

Z pewnością, że wrócisz,

z ciągłym niedowierzaniem, że jesteś

i będziesz.


Wdzięczna ja. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz