„Trzęsę się jak liść, więdnę pod
spodem podczas burzy, to wszystko odbija się echem we mnie, czy naprawdę
będziesz mnie kochać, z wszystkimi moimi myślami, z wszystkimi winami, boję
się, że nie będziesz, boję się, że nie, jestem dziwakiem, jestem obcym” –
chciałam usiąść na łóżku i pokazać Jej tę piosenkę od pierwszej do ostatniej
nuty, bo jest istnym pięknem, a my to piękno zobaczymy wspólnie na żywo podczas
koncertu za dwa miesiące! Bo ten utwór zasłyszany przed paroma dniami pięknie
swoją intensywnością opowiedział moją tęsknotę i ciężar rozłąki. Rozłąki i
tęsknoty, które po każdym spotkaniu ważą jeszcze więcej…
Dni stają się sztucznymi
wypełniaczami pustej przestrzeni, gdy Jej nie widzę. Zaczynam strasznie nie lubic
dni bez Niej. To jakaś nielogiczna abstrakcja, że tak połączone osoby muszą tak
często pozostawać rozłączone fizycznie. Choć nikt inny nie potrafi tak
namacalnie zaznaczać bezustannie swojej obecności słowami jak Ona, to ja po
każdym spotkaniu chcę tylko więcej i więcej.
Uzależniłaś mnie po tym
weekendzie skracaniem dystansu. Mentalnego i fizycznego, bo uwielbiam Cię dotykać,
ale i słuchać, gdy dajesz mi siebie na te dwa najważniejsze sposoby komunikacji
międzyduchowej. Skracasz dystans, gdy siedzimy w pubie sącząc ulubione trunki,
a Ty powoli opowiadasz mi siebie, odsłaniasz kawałek po kawałku. Skracasz dystans
po powrocie siadając na mnie i z żarliwą cierpliwością i w pełni świadomą
bezczelnością powoli rozpinasz mi koszulę patrząc w oczy, po minutach
wieczności spojrzeń w oczy, słyszysz moje spojrzenie i nachylasz się powoli do
pocałunku, jakbym była najsmaczniejszym kąskiem, gdy… Tylko Ty i ja wiemy ile
jękliwych „gdy”, ile niecierpliwych uniesień bioder połączyło Nas na mnóstwo
iskrzących sposobów w ten weekend… Intymne szczegóły spotkania pozostają między
Nami, ale wszyscy muszą wiedzieć jak nie potrafię spokojnie koło Niej wysiedzieć,
jaką dumę czuję, gdy mogę spacerować obok Niej dłonią w dłoń, zasypiać i budzić
się obok Niej, obserwować jak szykuje się do dnia. Do dnia spędzanego ze mną. Nakładasz
tą swoją soczyście seksowną szminkę przed lustrem i podchodzę do Ciebie,
zadziornie kładąc podbródek na Twoim ramieniu, nie chcę Ci przeszkadzać, lubię
Cię obserwować, podkreślić chcę tylko, że „ładnie razem wyglądamy, nie sądzisz?”
Jestem osobą, która silnie
odczuwa wszelkie bodźce zewnętrzne. Chciałam Ci powiedzieć, dlaczego tak
przemówiła do mnie zakończona lektura ostatniej książki obejmująca historię
trzech kobiet żyjących na przestrzeni różnych okresów historii. Ich wspólnym
mianownikiem był pewien społeczny ostracyzm, na który się skazały ze względu na
to, że zbyt intensywnie odczuwają i żyją we własnym wykreowanym marginesie
świata. Jedna z bohaterek mdleje podczas koncertu filharmonii, bo tak silnie
podziałała na nią muzyka. Gdy się ocknęła była zmuszona udawać, że zwyczajnie
zasłabła, podczas, gdy zemdlała z nadmiaru wrażeń. Ja przy Tobie ciągle czuję się
na skraju omdlenia. Wszystko intensyfikujesz, przecież do Nas cały świat się
śmieje, a dzikie zwierzęta wychodzą nocą z bezpiecznych nor, by wyjść Nam naprzeciw.
My autentycznie stworzyłyśmy dla siebie swoją osobistą Narnię. Wracamy nocą z
drinka i w środku betonowego miasta, spotykamy lisa, który przystaje i patrzy
Nam prosto w oczy zaginając z ciekawością ucho i głowę. Jesteśmy zachwycone tym
prezentem dzikości w miejskiej dżungli, by parę kroków dalej napotkać kolejne dzikie
zwierzę przebiegające ruchliwą ulicę, najpewniej jeża. Większość czasu nie
chcemy opuszczać łóżka, ale gdy wychylamy się na zewnątrz świat pogodnieje,
pozwala przysiąść przy fontannie na ławce, wypić kawę, zjeść pyszne jedzenie na
świeżym powietrzu, które nieustannie przerywamy długimi spojrzeniami w oczy,
Twoim szeptem „uwielbiam spędzać z Tobą czas”, który rozbrzmiewa mi w sercu
szczęścia. Wiecie jak drogocenne jest znaleźć
kobietę, która wszystkim zachwyca się w równym stopniu i nie nudzi Jej najmniejszy
skrawek świata, przyrody i błogiej ciszy?
A to nie był łatwy wyjazd,
krzyczał na mnie, próbował zniechęcić, dobić, przybić silnie do podłogi. Kazał
mi zastanawiać się nad karmą życia. Kazał zwątpić w samą siebie durnymi
zrządzeniami losu. Zapięłam sobie wszystkie plany na ostatni guzik, by nie mieć
niemiłych zaskoczeń, ale rzeczywistość postarała się za mnie. Wlepiła mi mandat
200złotowy i 6 punktów karnych w drodze do Niej, a o 23 w nocy w drodze
powrotnej, 170km od domu przebiła mi oponę i kazała szukać wulkanizatora pracującego
całą dobę i zamawiać lawetę i z 5 godzinnej podróży zrobiła prawie 9 godzinną.
Pytam Cię w środku nocy dlaczego
tak bardzo testuje los moją cierpliwość, mówię Ci, że wydaje mi się, że jestem
w miarę dobrym człowiekiem i dlaczego świat nie może mi tego czasami oddać w
pełni, a nie fragmentarycznie? Odpowiadasz, jak zawsze dla mnie słusznie, że
może właśnie po to jestem, po to wydarza mi się coś złego, bym mogła w przyszłości
pomóc komuś innemu, gdy mu się coś złego przytrafi, może taka jest rola mojej
karmy. Mimo wszystko nie rozkleiłam się w środku nocy, zmarznięta, trochę
przestraszona, pozostawiania sama w podejrzanej dzielnicy dużego miasta.
Zadzwoniłam i zorganizowałam sobie pomoc, wszystko będzie dobrze. Dodałaś, że
mój „Leoś” po prostu przeżywa swoją pierwszą operację, czym niesłychanie mnie
rozbawiasz. To tylko pieniądze, to tylko samochód, to tylko rzeczy. Co mnie
obchodzi to wszystko, gdy mam największą wartość w postaci Ciebie w swoim
życiu. Na to nie ma wyceny, nie wystawia się uczuć na aukcję, nie przyrównuje
do finansowych przeciwności losu.
Załączam Naszego ukochanego James’a
Baya, gdy odwożę Cię do domu w blasku słońcu i podmuchach wiatru i nie chcę by
trwało to zaledwie 15 minut. Jadę i myślę „Chcę już zawsze Ją tak kochać, niech
ten stan nigdy się nie kończy”. Ciągną się za mną kilometry niepowiedzianych wyznań
miłości. Czuję się jak nowonarodzony szczeniak, który co dopiero przyszedł na
świat i poznaje wszystko od nowa, i w chwili, gdy poznał co to miłość, gdy nauczył
się kochać, to bezustannie merda ogonem w radości i pragnie jedynie być równie
bardzo kochany. Chcę być zagłaskana miłością.
Stajemy na parkingu i goni mnie
czas i przymus bycia punktualną w odebraniu innych pasażerów. Ta presja czasu i
niechybne rozstanie. Ta perspektywa miliona wrażeń, pobudzeń pragnienia,
cielesnych i duchowych zbliżeń zalewa mnie niespodziewanie z niesłychaną siłą.
Patrzę na Ciebie i nagle zaciska mi gardło. Mi serce wali przy Tobie, gdy Cię
widzę, gdy mnie całujesz, dotykasz, patrzysz, zwierzasz się z siebie. Ale jeszcze
nigdy nie waliło mi tak serce w przypływie fali silnego smutku rozstania. Nie
wiedziałam co się dzieję, jak mogło być tak silne i mnie tak obezwładnić. Znam
ten fizyczny stan, wiem co zaraz się stanie, znam te pięść zaciskającą mi
gardło, trzęsącą się dolną wargę, że zaraz zaleje się łzami, a przecież nie
chcę, nie chcę rozstawać się z twarzą mokrą od łez, ale od Twoich pocałunków. Wypuszczam
drżąco i powoli powietrze z ust kilka razy, by uspokoić nadchodzącą
hiperwentylację. Patrzę Ci w oczy i mocno ściskam dłoń, by się uspokoić,
dopuszczam tylko do tego, by zaszkliły mi się oczy. Nic nie spływa po twarzy.
Pytam Ciebie retorycznie „jak można być tak szczęśliwym?” Po chwili dodaję „Czy
Ty wiesz, jak ja za Tobą szaleję?”, a wtedy Ty chwytasz moją twarz silnie w
swoje obie dłonie i całujesz tak, jak jeszcze nikt inny mnie nie pocałował. Rozkładasz
moje serce na łopatki, a ja jeszcze bardziej nie chcę odjeżdżać…
Jak wiecie, niedawno były Jej
urodziny, więc to ja wręczałam Jej prezent, ale to Ona również sprezentowała mi
z okazji minionego Światowego Dnia Książki, dzieło, o którym mówiłam od
miesięcy. Wszystko, co dostaje od Niej dotykam i traktuję z największym
namaszczeniem. To jej obecność w moim życiu rysuje mój sufit kalejdoskopem
wrażeń i uczuć.
Mój sufit krzyczy:
„Kocham Ją!”
Wiecie?
Bo Ty przecież tak…;*
Nawet najdroższe przedmioty,zachcianki są niczym przy blasku i sile miłości..
OdpowiedzUsuń