Sztuka podrywania zeszła na psy.
Chciałabym odnosić się do podrywania jako sztuki, ponieważ każdy z nas chciałby
wierzyć, że szanuje i ceni siebie na tyle, że podchody osoby zainteresowanej
naszą aparycją czy osobowością nie zadziałają od razu i będą wymagały starań.
Niestety w ostatnią sobotnią imprezę moje oczy ujrzały obraz rozpaczy, gdzie to
podrywanie spadło z piedestału i stało się szczeniackim ocieraniem się o tyłek.
Może cywilizacja faktycznie chyli się ku upadkowi i wkrótce nastąpi jej
definitywny koniec w osławioną datę 21.12.12r?
Może ja już zdziczałam albo
imprezy mnie już nie bawią, bo rzadko się na nie wybieram, ale rozbawiło mnie
wielce sobotnie towarzystwo. Człowiek czerpie inspirację, bierze udział w
lekcjach życia, bacznie obserwuje i wyciąga wnioski w przeróżnych miejscach, na
tle wachlarza ludzkich osobowości umieszczonych przykładowo w takiej scenerii jak ta sobotnia impreza.
Czułam się jakbym stała za lustrem weneckim i obserwowała ten komiczny obraz z
innego wymiaru. Nie będę się rozwodzić na tematu ubioru ludzi choć ten akurat
mi się podobał, bo spokojnie można by przyrównać to miejsce z wybiegiem. Widać,
że ludzie dzielą się na takich, którzy skupili się na tym by wyróżniać się z
tłumu i założyli dziwaczne dodatki, swetry w jelonki czy rozlazłe, długie i
podarte T-shirty. Istniała kategoria „elegancja”, która do otoczenia nie
pasowała wcale i ich ubiór miał jasno krzyczeć „nie jestem homo”. Każdy
wychodząc na połów, nieważne czy wolny czy zajęty, pragnie wyglądać
najatrakcyjniej. Zakłada ubranie co dopiero kupione bądź takie, które podkreśla
jego kształty czy charakter. Niektórzy lubią podkreślać swoje krągłości a inni
cechy charakteru. Można zobaczyć kto jest powabny, a jednocześnie drapieżny,
nieśmiały, miękki, uległy czy dominujący, cwaniak czy pozer. Powinnam używać tu
końcówek męskich jak i żeńskich, bo kordon mody obu płci był zadziwiający. W
takim miejscu ludzki ubiór to Twoja wizytówka, o reszcie decyduje nasze zachowanie
i spodziewałby się człowiek, że powinno być na przyzwoitym poziomie bez względu
na wiek i ilość spożytego alkoholu tym bardziej, że było widać jaka duża ilość
osób przyszła tam w poszukiwaniu ewentualnej drugiej połowy, ale człowiek
zadziwiany jest całe życie.
Z mojej perspektywy i po
zastanowieniu to nie ja chyba jednak zdziczałam, ale my, nasza pewność siebie,
seksapil, zdolności uwodzenia. Obwinię tu w dużej mierze nie nasze charaktery i
nieśmiałość, ale po raz kolejny technologię. W środowisku homoseksualnym tym
bardziej wydaje się, że ludzie upośledzili się w dziedzinie podrywu. W tych
czasach wyręcza nas wszystkich technologia, zwłaszcza Internet i portale
randkowe czy społecznościowe. Tam możemy już przeprowadzić wstępną selekcję
poprzez sprawdzenie jaki kto ma gust muzyczny, filmowy, co kocha, czego
nienawidzi, co go pasjonuje, kogo podziwia. Spotkanie w cztery oczy jest o
wiele większym wyzwaniem. Wymaga wnikliwszej obserwacji, tremy, zawstydzenia,
możliwej gafy lub odrzucenia zalotów. Na żywo nie da się ułożyć przemyślanej,
dłuższej wypowiedzi, dzięki której zaimponujemy komuś swoją elokwencją. To nie
sms czy wiadomość prywatna na Facebooku, tylko prawdziwa ludzka wymiana zdań,
ale też języka ciała. I zadziwiające jest to jak wielu ludzi się w tym momencie
poddaje. Poprzestaje na obserwacjach z kąta sali tanecznej. Skończy się to, jak
dobrze pójdzie, dłuższą wymianą spojrzeń, zakończoną zadziornym uśmiechem, ale
i o to trudno.
Chciałabym móc powiedzieć, że poderwać mnie to sztuka, ale wcale
tak nie jest. Człowiek żaden tak naprawdę nie wymaga wiele. Większość z nas
oczekuje miłego słowa, komplementu, a nie rozbudowanej wypowiedzi. Od czegoś
trzeba zacząć. Obecnie wymagałabym odwagi. Odwagi spojrzeń, gestów, a przede
wszystkim podejścia i powiedzenia czegokolwiek. Nie tekstów typu „Bolało Cię
jak Ci z nieba spadłam?” czy „Twój ojciec był złodziejem? – Dlaczego? – Bo
skradł taką gwiazdę z nieba”. O zgrozo niektórzy naprawdę wykorzystują takie
teksty w praktyce. Wielu z nas zachowuje się jednak jak zdziczałe drapieżniki.
A zacząć od spojrzenia, odwzajemnionego uśmiechu, podejścia i zaproszenia na
drinka bądź do tańca przecież nie jest trudno, a byłby to kulturalny i miły
początek. Zamiast to czaimy się w ciemności, unikamy bezpośrednich spojrzeń choć
kątem oka ciągle widzimy, że ten KTOŚ nas obserwuje i rozmawia o tym z
koleżankami czy kolegami, które jej/mu towarzyszą. Taką dziewczynę ustawiłam
sobie za cel obserwacyjny. Ogólnie wspólnie z moją dziewczyną stwierdziłyśmy,
że jeśli my wyglądamy choć w połowie tak komicznie i żałośnie jak Ci pijani
tańczący ludzie, to wolimy chyba nie ryzykować takiego odbioru nas, że lepiej
postoimy i nie potańczymy nie ryzykując, że ktoś nas zadepcze czy rozleje na
nas piwo. Ja jednak nie mam nic do swoich ruchów tanecznych, dlatego czasami
musiałam wyjść na parkiet, bo gdy słyszę dobrą piosenkę, to nie lubię podpierać
ścian. I wtedy zobaczyłam, że tańczę koło grupki dziewczyn, które nie odstępują
mnie na krok. Po chwili zobaczyłam, że ta brunetka o ciemnej karnacji, pięknych
włosach, w obcisłych jeansach i koszuli ciągle mi się przygląda. Człowiek
patrząc na nią pomyślałby, że ubrała się tak by pokazać, że akurat ma odważną i
drapieżną osobowość i jest pewna swojego seksapilu. Nic bardziej mylnego jak
się okazało. Okazała się zwykłą nastolatką nie wiedzącą jak zagadać do
dziewczyny, która jej się podoba. Swoim zachowaniem pośród koleżanek próbowała pokazać,
że jest powszechnie lubiana, że lubi i umie się dobrze bawić i tańczyć i pewnie
miała rację, ale spaliła swój wygląd w popiół po tym w jaki sposób próbowała mnie
poderwać. Tańczyła obok mnie, a ja ze znajomymi przy niej, nagle czuję, że ktoś
na mnie perfidnie napiera swą tylnią częścią ciała, próbuje się ocierać, ale wręcz
mnie perfidnie pcha. Obracam się wkurzona, że to ktoś pijany przygotowana poprosić
by uważał na swoją i moją osobistą przestrzeń, po czym zdziwiona patrzę, że to
ta dziewczyna próbująca w ten sposób zwrócić moją uwagę. Rozumiem, gdyby
potraktowała to jako żart, to bym się zaśmiała wspólnie z nią, ale gdy tylko
spotkała się ze mną wzrokiem spaliła się, uśmiechnęła jak dzikus i odeszła z
powrotem do swoich. Rozbawiło mnie to niezmiernie, ponieważ wydaje się, że taka
już kobieta, bo nie nastolatka wiedziałaby, że wystarczy podejść i zapytać czy
zatańczę, a nie odgrywać taniec samca ocierając się o mnie tyłkiem licząc, że
tak zaliczy samicę. Tymczasem wymijała mnie ciągle, uśmiechała się, ale panicznie
bała się podejść. Nie dała mi nawet szansy na powiedzenie : „Schlebiasz mi, ale
przepraszam, tak długo zwlekałaś z podejściem, że ja już od prawie 4 lat dawno i szczęśliwie jestem zajęta”. Jestem ciekawa czy zrozumiałaby co miałam na
myśli między wierszami;)
Macie jakieś zabawne bądź też
traumatyczne historie o Waszych podrywach? Chętnie się pośmieję lub przestraszęJ
traumatycznie dałam się poderwać 25 lat temu. nielogicznie trwamy do dziś;)
OdpowiedzUsuńOj wierz mi, że te niefortunne zaloty tyczą się również mężczyzn... Ja usłyszałam kiedyś tekst: "Hej maleńka, pobujamy się na parkiecie?";D
OdpowiedzUsuńPs.Mam nowy adres bloga, przy którym już zdecydowałam się na dobre zostać. Stary blog za kilka dni usunę i będę wdzięczna jeśli na swojej liście uaktualnisz adres;) Z góry dziękuję i wierzę, że wciąż chętnie mnie będziesz odwiedzać :)
Ja miałem baaardzo traumatyczne przeżycie dotyczące podrywu. Otóż przez całą podstawówkę (wtedy liczyła ona jeszcze osiem klas)kochałem się skrycie w pewnej dziewczynie z klasy "b". Miała na imię Anita. Na komersie czyli ostatniej szkolnej imprezie postanowiłem przynajmniej z nią zatańczyć, przynajmniej wziąć Ją za ręce i poczuć Jej dotyk. Niestety spławiła mnie w dość mało wyszukany sposób, ale przynajmniej w tym momencie czar trwający kilka lat prysł jak mydlana bańka i uwolniłem się od tej "miłości" w ciągu tych kilku sekund.Oczywiście bolało bardzo, ale krótko:)A jak podrywa się teraz nie mam kompletnie pojęcia i jako "stary piernik" pewnie nie łapię się w tych nowoczesnych metodach:)choć uważam, że facet dżentelmen zawsze ma większe szanse od chama - no chyba, że czasy aż tak się zmieniły? Pozdrawiam ciepło mimo mrozu :)
OdpowiedzUsuń