„Codziennie na swojej drodze
mijamy cudotwórców. Najczęściej są przebrani za zwykłych ludzi: nauczycieli,
fryzjerów, pielęgniarki, sekretarki, kasjerów, taksówkarzy i tym podobnych. […]
Co mają na koncie? Tak jak Taylor
Mali powiedział o nauczycielach – mają na koncie więcej, niż większość ludzi
zgromadzi przez całe życie.
Zmieniają świat”.
(Regina Brett z książki „Jesteś
cudem. 50 lekcji jak uczynić niemożliwe możliwym”)
Mieliście w życiu nauczyciela,
który zmienił Wasze życie? Jeśli nie, to szczerze Wam współczuję, bo ominęło
Was niesamowite przeżycie i możliwość ukształtowania siebie i swojego
charakteru jako obywatela świata.
Dziś uderzył mnie nekrolog w Gazecie
Wyborczej informujący mnie o śmierci jednej z moich wykładowczyń pedagogiki.
Nie była moja, była wszystkich. Koledzy z pracy ułożyli dla niej piękny
nekrolog.
Ja, Pani G., też nigdy Pani nie zapomniałam.
Nie można pamiętać każdego wykładu, niestety, ale pamiętam Pani postawę,
powagę, ciepło w wyrazie twarzy, które sprawiały, że wchodząc do sali wnosiła
Pani za sobą szacunek, atencję i chęć bycia lepszą osobą i pedagogiem. Widzę
Panią chodzącą o jednej kuli niczym laską Dandysa, okularami, przystrzyżonymi
na krótko blond włosami. Wykładowca z powołania z niesamowicie przyjaznym tonem
i dykcją. Gdy Pani przemawiała, czułam się jakbym słuchała kogoś bardzo ważnego
i mądrego, kogoś, kto poznał życie na wskroś i chce się tym podzielić. Miała
Pani określony program do zrealizowania, ale nigdy nie opierała go Pani o
włożony w sztywne ramy podręcznik. Pani uczyła nas życiem. Do dziś pamiętam jak
ważna była dla Pani tolerancja, brak dyskryminacji, logiczne myślenie i
traktowanie ludzi na równi.
Miałam szczęście przygotowywać
się do zawodu nauczyciela na, moim zdaniem, jednej z lepszych uczelni w Polsce,
składającej się z grupy wykładowców z niesamowitym powołaniem. Bądź nie tylko
nauczycielem, bądź wychowawcą, edukatorem, innowatorem, przede wszystkim
człowiekiem. Nigdy nie traktuj ucznia jako kogoś gorszego, nigdy nie wiesz, co
się za nim kryje. Wiele lekcji wyniesionych z tamtych lat noszę w sobie jako
wiecznie powtarzane mantry.
„Nie jesteśmy zepsutymi ludźmi,
którzy przez całe życie naprawiają swoje błędy. Rodzimy się doskonali i przez
życie to odkrywamy”
Oczywiście nie zawsze było kolorowo.
Trafiali się nauczyciele, którzy podkopywali nasze poczucie własnej wartości,
ale było wiele takich, którzy pomogli mi w sobie dostrzec doskonałość w tym co
robię i w drodze zawodowej jaką, sobie wybrałam. Mimo licznych pochwał, dobrze
zdanych egzaminów, wyśmienicie przeprowadzonych lekcji, wiecznie czułam w sobie
pokorę, nieśmiałość i otwartość na wskazówki. Lata studiów były najlepszymi
latami mojego życia. Latami wiary w siebie i możliwości nauczyciela.
Rzeczywistość uderza mnie często
z pół obrotu. Zabija inicjatywę, podkopuje ambicje, rozleniwia. Ale wystarczy,
że wrócę myślą do tego czy innego wykładowcy, do tego czy innego wykładu, do
tej lub innej chwili, kiedy czułam się kimś i wiedziałam, że jestem pedagogiem
wręcz wybitnym i wraca mi ikra, którą te studia we mnie rozbudziły. Jaką
rozbudziła we mnie taka osoba jak Pani G. Świat bez autorytetów jest światem
głuchym i pustym. Przerażającym wręcz, bo skoro nie mamy się na kim wzorować,
kogo podziwiać, to dla mnie świat chyli się ku mentalnemu upadkowi ambicji.
Po to właśnie chcę być. Jestem
nauczycielem angielskiego, ale o wiele częściej odzywa się we mnie pedagog i
psycholog, który chcę zostawić te dzieciaki trochę lepszymi niż to, co
proponuje im dzisiejszy świat bezmyślnych mediów.
Nie podzieliłam się właściwie z
Wami swoim zakończeniem roku szkolnego. Po trzech latach wychowawstwa przyszło
mi oddać moją klasę. Dostałam bardzo godne pożegnanie. Nie chodzi o oklaski,
podziękowania samych rodziców za integrację klasy i wychowywanie ich dzieci i
przeprosiny od tych, którzy zawiedli, ale o łzy moich uczniów. Szczere spojrzenia
podziękowania i tęsknoty, choć daleko nie odchodzą, bo przecież do budynku
obok. Po wszystkim, rozdaniu świadectw, wyrazach mojej dumy z tego, że okazali
się jedną z najlepszym klas i zdobyli najwięcej wyróżnień, chciałam im dać
ostatnią lekcję życia.
Musicie wiedzieć, że wielu
nauczycieli podkopywało samoocenę moich uczniów, na co często mi się skarżyli.
Gdy udawało im się napisać dobrze testy z matematyki, często zamiast usłyszeć „jestem
z was dumna, nasza wspólna praca się opłaciła”, słyszeli : „ale wam się udało,
głupi to ma szczęście”. Przychodzili wtedy do mnie po pocieszenie, które zawsze
ode mnie dostawali wraz z zasłużoną pochwałą. Przed rozstaniem zapytałam ich,
czy kiedykolwiek opowiadałam im historię tego, kim chciałam być w przyszłości. Odparłam,
że chciałam być krytykiem filmowym bądź psychologiem, ale podobnie jak ciągle
ktoś podkopuje ich poczucie wartości, tak i mnie wpojono, żeby nie sięgać za wysoko,
bo spadnę i się potłukę. Umiałam dobrze angielski i stwierdziłam, że nauczyciel
też po części może być psychologiem i obrałam tę drogę. Ale nigdy nie opuścił
mnie brak wiary we mnie mojego ojca. Poprosiłam zatem Sz. by nigdy nie
rezygnował z pasji fotografii, bo chcę kiedyś pójść na jego wystawę. Poprosiłam
A. by została piosenkarką, a Z. aktorką. H. ma zostać prezydentem. I. ma w
dalszym ciągu otwierać się na ludzi i nie chować tego cudnego uśmiechu. Przeprosiłam
za wszystkie wybuchy złości i wyraziłam nadzieję, że wiedzą, że wynikało to z
troski. Przeprosiłam, że nie nauczyłam ich na tyle dobrze angielskiego, jakbym
chciałam, bo czasami bardziej skupiałam się na uczeniu ich bycia dobrym
człowiekiem, który umie rozróżniać dobra od zła. „Mam nadzieję, że nigdy nie sprawiłam, że
poczuliście się gorsi, bo w moich oczach jesteście wielcy i macie dla mnie podbić
świat, a jeśli kiedykolwiek, ktoś dorosły znowu będzie chciał uciąć wam
skrzydła to przylećcie do mnie, a Wam je z powrotem przykleję”. Tak,
powiedziałam to wszystko i więcej, bo ponoć przeczę stereotypom.
Po co ja jestem? Dziś powiem, że
od przytulania młodych (i tych starszych) słowami i dosłownie, bo potrzebują
tego częściej niż się do tego przyznają. Od nauczenia czegoś więcej niż kiedy
używa się dany czas w języku angielskim. Do pamiętania ważnych osób, które mnie
kiedyś inspirowały jak Pani G. i nie zaprzepaszczać ich nauk. Do cierpliwego
odpowiadania, gdy idę z bratankami na spacer, a oni mnie pytają „czy pociąg
jeździ na paliwo? Czy wszystkie psy gryzą? Siosia jak jest „buda” po angielsku?”
W książce „Jesteś cudem. 50
lekcji jak uczynić niemożliwe możliwym” przeczytałam, że dobrym pomysłem, kiedy
zbaczamy z wyznaczonych sobie kiedyś dróg lub w chwilach zwątpienia, napisać
sobie swoje własne epitafium i dążyć do tego, by w dniu pogrzebu tak ludzie faktycznie
o tobie powiedzieli.
U mnie chciałabym, żeby można było
śmiało napisać: „Zostawiła ten świat trochę lepszym niż go zastała”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz