Czasami jeden obraz, jedno słowo,
jedno wspomnienie, jedna nuta, jeden cień wywołuje tsunami przemyśleń.
Nieśmiało drga pod wodą podświadomości, by unieść się do kilkumetrowej fali pustoszącej
spokojny brzeg umysłu, rozmywając po drodze beztroskę dnia.
Bo czy nie żyjemy trochę w grze
cieni? Grze świateł? Grze, gdzie tworzymy swoje awatary dostosowane do
odpowiedniej okazji, osoby, sytuacji.
Wyjeżdżając na Mazury, byłam ciekawa
tego jak wytrzymamy ze sobą 7 dni bezustannie na jednym jachcie. Znamy się od
lat, wiemy, co nas może czekać, kto, na co może marudzić, ale zawsze pozostaje
ta mała obawa i ciekawość czy dobrało się dobrą załogę. Nie narzekam, naśmiałam
się niesamowicie, przeżycie niezapomniane, ale czegoś brakowało. Smutne kiedy
nawet przyjaciel przed Tobą ma jakiegoś awatara. W poszukiwaniu stymulującej rozmowy
musiałam sięgać do książki. Każdy chował się za swoim cieniem. Przecież wiem o
co szczerego mogłaby chcieć mnie zapytać moja przyjaciółka, ale tego nie
zrobiła. Pewnego wieczoru zakrapianym większą ilością alkoholu zobaczyłam, że
ona płacze, puściły jej hamulce, wiem, że znów uderzyła ją wciąż świeża rana po
śmierci kogoś najważniejszego w Jej życiu. Nie zapytałam o co chodzi, nie
dolałam do szklanki, żeby smutek zalać. Zaszłam ją od tyłu, przytuliłam w pasie
i bujałyśmy się tak z dobre 10 minut. Dotyk ręki, nie plastiku.
„Tęsknię za bezinteresowną
rozmową o świecie. Z żalem muszę stwierdzić, że epokę konwersacyjną mamy za
sobą”. – stwierdza profesor Roch Sulima, antropolog i historyk kultury w
rozmowie z Agnieszką Drotkiewicz w jej niesamowicie stymulującej intelektualnie
książce „Jeszcze dzisiaj nie usiadłam”.
Mój umysł się rwie. Dostaje szału
w kakofonii bodźców, przesytu bezużytecznych informacji, sztucznie wytwarzanego
hałasu. Po co mi wiedzieć kto, kogo w jakiej knajpie podsłuchał, ile osób
nienawidzi jednej artystki za uzbieranie na swój własny teledysk, że wszyscy
powinnyśmy jeść jabłka na złość Putinowi?
Osobiście bardziej mnie
interesuje informacja zawarta w osobowości rozmówcy, co skrywa jego cień, wady
przed zaletami, ciemność przed światłem, atrakcyjność umysłowa przed cielesną.
Profesor Sulima ma pewne
marzenie: „Marzy nam się jakiś czyn, jakaś rewolta. Jestem przekonany, że
kiedyś dojdzie do takiej rewolty – może to są moje staroświeckie przekonania,
ale myślę, że zaczniemy nie tylko totalnie kontestować świat, ile szukać
jakiejś niszy, gdzie lawina informacyjna nas nie dopada, gdzie nie musimy
bezustannie reagować emocjonalnie na to, co właśnie do nas dociera. To
scenariusz ucieczkowy, a może raczej program jakiejś kulturowej partyzantki.”
„Żyjemy w permanentnej rzeczywistości „stanu
wyjątkowego”, nie ma już rzeczywistości, są „efekty
specjalne”.
Podzielam to marzenie. Marzy mi
się rewolta. Marzy mi się bezkres. Bo mi też przeszkadza ten „cały zwrot ku
materialności świata, bo mamy dosyć tego świata wirtualnego, dosyć symulantów,
chcemy coś trzymać w ręku, pokrętło potencjometru, kij bejsbolowy, kierownicę
czy długopis, ale rzadziej chyba rękę drugiego człowieka. Naszymi rękami
zawładnął plastik”.
Nikt z nas nie zaprzeczy jak
uderzający i zachwycający jest dla nas moment, w którym uświadamiamy sobie, że
tam gdzie wyjechaliśmy albo osoba, z którą przebywamy sprawia, że zapominamy,
że istnieje wynalazek telefonu leżący gdzieś na dnie naszej torby. Nagle chce
nam się wyciągać dłoń nie tylko po rękę drugiego człowieka, ale i całą naturę
świata.
Zakończę dziś notkę nie swoimi
słowami, ale w dalszym ciągu Agnieszki Drotkiewicz:
„Jesteśmy teraz w momencie
ciekawym o tyle, że możemy sobie kreować swoje życie, swoją tożsamość. Stworzyć
się, złożyć z części jak meble z Ikei. Wszystko jest płynne: teoretycznie mogę być
dziennikarką, a jutro piosenkarką, mogę podróżować, zmieniać kolory i długości
włosów codziennie.
Ale w czasie tej realizacji
jednak coś zgrzyta, mnie się zdaje, że ta utopia została doprowadzona do
absurdu – jednostka może wszystko, lecz kończy się na tym, że zamyka się sama w
pustym pokoju i zostaje z tą swoją nieutuloną tęsknotą.
A czy remedium na tę samotność
nie mogłaby być właśnie rozmowa? Gdyby te zatomizowane jednostki zaczęły ze
sobą rozmawiać? Bo rozmowy są deficytowe.”
Teoretycznie mogę być wszystkim,
w praktyce chcę pozostać sobą, a mój cień żeby był jedynie dosłownym odbiciem
mojego ciała na ścianie, a nie metaforycznie skrywanym awatarem tłamszonej osobowości.
Cieniowa uczta dla oka:
-
- Would
you like to fuck me?
- - No,
I would like to touch you with words.
Są ludzie zdrowi na ignorancję. Nie wzajemną, tylko w powyższym języku "plastikową". Od jakiegoś czasu nie oglądam telewizji, przez jeden dzień w tygodniu zostawiam telefon w domu i nie pasjonuję się mniej lub bardziej ważnymi newsami. Ignorantka. Dla otoczenia określenie pejoratywne, dla mnie wręcz przeciwnie. Potrzebne i zdrowe.
OdpowiedzUsuń