Czy Wasze lustro jest Waszym
przyjacielem? Maluje na Waszych ustach szeroki uśmiech czy raczej obraz
zniechęcenia? Czy może częściej jest tą znienawidzoną z pracy koleżanką, która
podwyższa sobie samoocenę notorycznie krytykując Twój wygląd? Wzburza wasze
wewnętrzne oceany spokojów na tyle silnie, że macie ochotę ją momentami rozbić pięścią?
Ja się przyznam, że dni miewam przeróżne. Bez problemu można to zauważyć w moim
samo-destrukcyjnym zachowaniu wobec samej siebie, gdy jestem głucha na każdy komplement
i pocieszenie.
Od paru dni ludzie zachwycają się
kolejną reklamą Dove mówiącą o naturalnym pięknie.
Koncept reklamy jest prosty i tak
samo przekaz, który tym bardziej czyni go dobitnym. Ma pokazać jak błędne jest żyć
z myślą, że nie jesteśmy wystarczająco piękne – my – członkinie płci nazywanej
przecież piękną. Jeśli znajdzie się kobieta, która patrzy w lustro po to, by zaobserwować
w sobie coś ładnego, to chętnie ją poznam i pogratuluję zazdroszcząc w głębi,
ponieważ nie oszukujmy się – zaglądamy w lustra szukając braków, niedociągnięć,
odbarwień, zmarszczek, sińców pod oczami. Ja póki się nie umaluję i nie zakryje
tych sińców podkładem, to nie założę na siebie takiej dawki pewności siebie
jaką mam tuż przed wyjściem do pracy lub na spotkanie towarzyskie. Powyższa reklama
pokazuje, że źródłem naszych kompleksów nie jesteśmy do końca my sami, ale
kształtuje je społeczeństwo i rodzina. Bombardowanie nas idealnymi obrazami
piękna i ubraniami o rozmiarach nigdy idealnie dopasowanych. I my zamiast tę różnorodność
chwytać w garść i się nią nasycać, to jest ona gaszona w zarodku przez ludzkie
złośliwości. Komplementuj, nie obrażaj! Pamiętacie? Dalej to praktykuję i bywa,
że owocuję to niesłychanymi skutkami.
Jednak sprawić komplement samemu sobie jest
najtrudniej. Gdyby poproszono mnie o podane swojego opisu wyglądu,
powiedziałabym, że mój nos wygląda jak kartofelek, broda momentami zbyt wysunięta,
oczy mam wrażenie momentami od zmęczenia zbyt wklęsłe, ciągła kłótnia mojego
apetytu z brzuchem, które nieustannie się sprzeczają obrażając się na siebie,
obwiniając się bezustannie, a żyć bez siebie nie potrafiące. Gdy przyjdzie
większy apetyt, do kłótni dołączają „boczki” i chęć rozbicia lustra
zniechęcenia wzrasta podwójnie i przy kłótni może dochodzić do rękoczynów. Nie
daj Bóg, gdy wydaje mi się, że brzuch mam większy niż piersi! To dopiero unikam
spoglądania w dół przez czas drobnego głodowania by wrócić do pożądanej sylwetki.
Dopóki nie zaczęłam chodzić na solarium, w domu ojciec wołał na mnie „człowiek
mąka”, a siostra „zombie deska”. Potem się dziwić, że gdy zaczyna się chodzić
do terapeuty to zawsze wraca się do dzieciństwa i relacji z najbliższą rodziną,
wypatrzymy tam wszelkich patologii życia dorosłego. Myślimy, że gdy przestajemy
być dziećmi, to złośliwe uwagi ustaną, że skoro my się zmieniamy, kształty
nabierają kobiecości, tak samo i garderoba, to i Twoja siostra zamilknie - nic
bardziej mylnego. Z własnego poczucia niepewności nigdy się nie wyrasta. Staram
się pamiętać, że gdy ktokolwiek mi dokucza, to sam gdzieś ma w sobie tą samą
bezbronną, zakompleksioną część swojego pozornie pewnego siebie lustra
sztucznych wrażeń. Za chwilę pójdę zmyć makijaż i spojrzę na siebie przez
chwilę i uzależnię znów punkt widzenia od mniej zdystansowanego do siebie
punktu siedzenia. Przecież sińce pod oczami są dowodem zmęczenia po pracy,
którą dziś wykonałam, a która sprawia, że mam pieniądze na np. tak
niezapomniane emocje jak podczas minionego koncertu w Warszawie. Pieprzyk na
środku dekoltu może być przecież dla kogoś niesamowicie zmysłowym punktem
odniesienia, a nie szpecącą kropką.
Na szczęście oprócz tych ludzi,
którzy na siłę stawiają nas przed lustrem własnych problemów i kompleksów
sprawiając, że zaniżamy własną wartość, istnieją też ludzie, którzy rysują na
lustrach naszych niepewności pełen, niewymuszony, szczery, a przede wszystkim
ufny, uśmiech. Sprawiają, chociażby na minut kilka, że czujemy się piękni. Są
ludzie – lustra. To ludzie, w których oczach odbija się obraz lepszych nas.
Poziom atrakcyjności, seksapilu, pewności siebie nie zahaczającej o narcyzm,
ciepła i momentalnej tęsknoty na myśl, że te oczy nie mogą tak patrzeć na nas bez
przerwy, wzrasta gwałtownie, by może nawet chwilowo skroplić się łzą wzruszenia
wymieszaną ze łzą wdzięczności, że ktoś przypomniał nam o zapomnianym uczuciu
piękna.
Ja nigdy nie przestanę być wrażliwa
na piękno, obrazy szczególnego piękna odkładam na półkę „niezapomnienia”.
Wiecznie szukam wzruszeń by pamiętać o pięknie nie tylko ciała i duszy. Oprócz
powyższej reklamy, zachwyca również występ też tego teatru cieni. Przypomina,
że ciało nieważne w jakim wieku czy jakiej płci potrafi zapierać dech w piersiach
kreśląc na naszym lustrze jedynie uśmiechnięte twarze:)
miałam dwa lustra, skrzywiły się, a potem pekły... taki lajf
OdpowiedzUsuńteraz jestem lustrem dla moich dzieci:)
Piękna notka, Piękna Dziewczyno :*
Oj, nie! Nie lubię lustra. Pokazuje obrzydliwą prawdę, o której wolałabym nie pamiętać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Ta notka wygląda jakby do kobiet zwrócona, chociaż w dzisiejszym świecie to już trudno określić kto częściej tym lustrem się podpiera i w nim się przegląda - kobiety ? A może mężczyźni?. Niemniej jako przedstawiciel tych drugich się wypowiem.
OdpowiedzUsuńPrzez wiele lat lustro było moja udręką, to był przedmiot wbijający kolejne szpilki w jątrzące się już rany. Nie widzieć, nie wiedzieć, nie zauważać. Wiadomo nie da się tak do końca. Jedynym rozwiązaniem, żeby nie zwariować było zastąpienie go lustrem wyobraźni, emocji, myśli. Wyobraźnia kreująca mnie takim jakim chciałem się widzieć zastępowała fakty. I chyba to pozwoliło mi tak naprawdę przeżyć. Teraz lustrem dla mnie są ludzie mnie otaczający, żona, przyjaciółki, pokazujący mi na każdym kroku jak wyglądam, jaki jestem, i co się tak naprawdę w życiu liczy. Mając takie lustra wokół siebie te klasyczne powieszone na ścianach nie są w stanie zaburzyć tego obrazu. I to się sprawdza. Zauważyć niewidzialne odbicie drugiej osoby, a przede wszystkim zauważyć w odpowiedni sposób własne ...
Patrząc w lustro widzę siebie. Czasami taką jaką jestem, a czasami skrzywioną wiedźmę. Ale, to może zabrzmi dziwnie, lubię na siebie patrzeć w lustrze. Naturalnie, widzę pewne mankamenty, coś bym poprawiła, ale jestem jaka jestem, jak się komuś nie podoba, to jego problem.
OdpowiedzUsuńkochana, napisz do mnie @ vikiblog@vp.pl
OdpowiedzUsuńchcę Cię dodać ;P
Z włąsnego doświadczenia wiem, że gdy jest się szczęśliwym to i lustro jest przyjaźniejsze
OdpowiedzUsuńTeatr cieni wywarł na mnie tak ogromne wrażenie, że w sekundzie wyleciały mi z głowy wszystkie myśli/wnioski a propos naszej i innych urody...muszę się na nowo skupić :P
OdpowiedzUsuńSama bez makijażu poza tym nie wyjdę. No może z małymi wyjątkami, ale o dziwo nie jest to spowodowane kompleksami co raczej chęcią "podrasowania" swojego wyglądu;) Kompleksów większych nie posiadam, ale to absolutnie nie dlatego, że uważam się za nie wiadomo jaką piękność. Masz rację- nasze dzieciństwo, młodość, rodzina najwcześniej nas zaczynają kreować. Mnie "kreowała" wyjątkowo dobra i cudowna kobieta, która zawsze powtarzała (i powtarza zresztą do dziś), że doskonałość naszego ciała tkwi w umyśle i że każdy człowiek z natury chce być szczęśliwym a akceptacja siebie jest właśnie jednym ze sposobów na osiągnięcie tego szczęścia :)