Zacznijmy od końca. Niech to
będzie chronologiczny chaos. Dawno mnie nie było, więc będę skakać po pamięci i
skrawkach wyobraźni pozostawionej w miejscach, gestach, w zbliżeniach i
oddaleniach.
Zacznijmy od tego, że idę i wiatr
pcha mnie porywiście. Idę z czerwonym parasolem w ręku dopasowanym do ust
ubranych w czerwoną szminkę. Przylatują do mnie pojedynczo, w zdaniach, potem w
logicznych ciągach fragmenty do tego, co teraz piszę. O drugiej w nocy po
środku piątkowej zimy. Kroczę zamaszyście i ostrożnie jednocześnie, by nie poślizgnąć
się o jakieś negatywne myśli. I nie wiem czy wiatr pcha mnie ku pozytywnym
zmianom, ku którym wiem, że bezustannie kroczę, czy odpycha mnie od tej
ludzkiej stagnacji. Idź, idź, idź i chodzę. Jakby chodzenie było najważniejszą filozofią
życia, jakby najlepiej myślało mi się stopami, dobrze myślało się literaturą.
Może wiatr toruje mi drogę ucieczki od tego z czym się nie zgadzam. Może jestem
marudą, wiecznym myślicielem, przesadnym filozofem, bohaterką książki, którą
nigdy się nie stanę, jak i pisarką książki, której nie mogę skończyć. Jednak nie
daję się zwiać. Ciągle szukam i wyglądam pozytywnych zmian ludzkości.
Staram się dotrzymywać tempa.
Zimy nagle robią się przenikliwie zimne, mróz kłuje w oczy, a lata szczypią w
oczy i gardła swoją dusznością i saharyjskimi temperaturami. Wszystko się
zmienia, a ja łapię się ciągle na tym, że coraz bardziej tęsknię za tym, co
stare, spleśniałe, skrzypiące, osobliwe, unikatowe. Czasami myślę, że język
jest zbyt ubogi, by wyrazić wszystkie emocje. Bo co tylko radość, miłość,
smutek, żal? Gdzie słowo, które odda „poczucie bezpieczeństwa przy wąchaniu
zapachu pleśni w kinie studyjnym”? Słowo-emocja ilustrujące „wzruszenie przy
niespodziewanym geście dobroci od nieznajomego”. Albo słowo odzwierciedlające „uczucie,
gdy ona wtula się w moją szyję”?
Zatem tęsknię. Za zdjęciem Nas
jako pary bez selfie, kliszą z limitem 36 zdjęć, za oranżadą na miejscu, za
podniesieniem upuszczonej rękawiczki, zapytaniem o drogę, za skrzynką pełną
listów, poleceniem dobrej literatury, ustąpieniem miejsca, poproszeniem kogoś
nieznajomego o zrobienie zdjęcia, otwarciem drzwi, bo torby za ciężkie i nie
dam rady. Przebywanie z Nią jest jak ciągłe czytanie książek Wiesława
Myśliwskiego, które sprawiają, że odżywa we mnie krystaliczna tęsknota. Za
nonszalancją, nostalgią, melancholią, pięknem prostoty świata i dobrodusznością
ludzi.
Nie pisałam, nie odsłaniałam Nas,
nie było Nas, bo przełykałam Nas jak słodki cukierek i ssałam dualizm
wszystkiego dookoła, gdziekolwiek pojawiał się duet Nas. Przyjechała do mnie
wieczorową porą tuż po świętach i znów stałam na czubkach palców
zniecierpliwienia wypatrując Jej w odcieniach dworcowych lamp. Wyobrażam Ją
sobie w futrze kroczącą z wykwitną, skórzaną walizką. Już od dawna mamy
obiecany wspólny seans „Carol”, na który obie długo czekałyśmy. Ona jest moim
osobistym wcieleniem Carol Aird, a ja kompletnie w Niej zadurzonej Therese
Belivet. Wymieniamy się świątecznymi prezentami i ku mej absolutnej ekstazie
wręcza mi wspomnianą „Carol” w formie papierowej. Daje mi książkę używaną w
oryginale, nie nową, ale dotkniętą czyimiś podkreślonymi cytatami i zapachami
pleśni czyjejś biblioteki. Daje mi nostalgię i melancholię, cudowne preludium
do wspólnego seansu.
Tak chcę spędzić Nas wyjazd do
Krakowa – myślę w sobie. Eterycznie, estetycznie, romantycznie, tajemniczo. Ciągle
trzymamy się pod rękę, tańczymy trzymając się blisko siebie w takt melodii
sprzed lat przy łóżku, przepuszczam Ją w drzwiach, przynoszę zażyczone drinki,
wybieramy osobliwe restauracje. Stronimy od globalizacji i nietolerancji.
Oczyszczamy siebie z natarczywości tłumu jak najbardziej się da. Całkiem
przypadkowo zaraz po opuszczeniu auta po prawie 6 godzinnej podróży szukam
gestów szarmanckich i miejsc osobliwych. Proszę zatem naszego pasażera, by
wysiadł i pomógł mi zaparkować, myśląc, że nie będę udawać pewnej siebie w
wielkim mieście i poproszę o pomoc, gdy jest mi potrzebna. Dziękujemy sobie
serdecznie za wspólną podróż i pomoc. My dwie obracamy się na pięcie i wita Nas
„Cytat Cafe”. Jakież inne miejsce mogło Nas do siebie tak krzykliwie zawołać
swoją ciszą i eterycznością? Bez wahania godzimy się spojrzeniami, że będziemy
tu codziennie przychodzić na lekturę i wyborną kawę. Będziemy czuć się jak u
siebie pomimo ludzi wlepionych w swoje smartfony, pośród ciągle otwieranych
drzwi z zapytaniem „what’s your WIFI password?” Będziemy odrywać co jakiś czas
oczy od lektury, by spojrzeć na siebie z miłością i pocałunkiem do kawy. Wybierzemy
się na sylwestrową kolację i wypijemy butelkę wina. Zmienimy lokal na bardziej
rozrywkowy, rozglądając się za miejscem, gdzie zjemy nazajutrz osobliwy obiad, przerzucimy
się na silniejsze trunki, a o północy padniemy sobie w ramiona szczęścia na
Rynku Głównym, by przenieść się w kolejną namiętną noc.
Bezustannie płonę. Jeśli to
możliwe, to tylko bardziej. Jakby Nasze ciała były wyłożone jedwabnym
tworzywem, które w zetknięciu ze sobą błyskawicznie generuje pożądanie. Budząc
się rano czy w nocy świadoma Jej przytulenia, wzruszam się ciągle nad
dopasowaniem Naszych ciał, jakby dorastały do siebie i wrastały w siebie od
wieków. Zakochuję się w Niej, w Nas, jeszcze raz, jeszcze intensywniej.
Przerywam pewne objęcie, by wyznać „cudownie Nam razem, prawda?” i szczerze to
potwierdzam spojrzeniem.
Przychodzi czas na powrotne
wojaże i znów wypełniamy samochód nieznajomymi podróżnikami i ku Naszemu miłemu
zaskoczeniu są to absolutnie osobliwi i dobroduszni ludzie, którzy cudownie
podsumowali Naszą podróż. Pani Irenka, żywa dusza odnosząca się do Nas per „misiaczki”
i żegnająca mnie tak serdecznym uściskiem, że dowiozłam do domu i do wieczności
zakamarków mojej pamięci. Pan Darek ze swoim plikiem ciekawych opowieści i jego
szczera wdzięczność za podwiezienie go prosto pod dom zaakcentowały to, że,
cytując panią Irenkę, „po cholerę wozić puste powietrze?” i warto dzielic swój czas
i miejsce w aucie na ludzi i rozmowy o życiu.
Krocząc krakowskimi ulicami
mijamy kilka osobliwych księgarenek i rysujemy szkic swojej starości, w której
chciałybyśmy stać za ladą swojej osobliwej księgarno-kawiarni, w której dla
każdego dobierzemy coś wedle zainteresowań i gustu. Bo na końcu tej drogi mam
Ją, obdarowując mnie wciąż ukochanymi tradycyjnymi gestami, wysyłając kartki
pocztą tradycyjną, chwytającą w ramiona i obiecującą więcej.
Choć wiele mam, ciągle mam
miejsce na Jej „więcej”.
Więc włączcie starą płytę i
zatańczcie z kimś, a nie obok kogoś. Czasem
przeczytajcie wielką powieść, nie zapomnijcie odwiedzać rodziny i przyjaciół i
odłóżcie czasem telefony, a porozmawiajcie w cztery oczy.
Na Nowy Rok. Życzę Wam zapachu
staroci, kojarzonej z bezpieczeństwem.