Jesteśmy zmutowani. Uczuciowo.
Genetycznie. Zmodyfikowani. Rzuceni na pastwę losu tworu nowotworowego zwanego
miastem. Popychani, porywani na przód przez otaczający nas tłum na ulicy, w
drodze do pracy, w tramwaju, za kierownicą. Zauważyliście ilu z nas funkcjonuje
jak automaty? Utrzymujące funkcje życiowe w nienaturalnym, asfaltowym tworze
zwanym miastem, gdzie śnieg nie wsiąka w asfalt, a zwierzęta zabijane na
ulicach nie ulegają biodegradacji. Leżą tam póki ktoś nie przeniesie ich na
pobocze do rowu. Gdyby potrącanie zwierząt było karalne równie ostro jak jazda
po pijanemu, to ubyłoby wielu kierowców na drogach. Wczoraj po raz kolejny z
daleka widziałam powiewające, martwe futerko, czasem zanim do niego dojadę,
jest już tak mocno porozjeżdżane, że nie wiem czy wcześniej to zwierzę było
kotem, psem, lisem czy jeżem. Średnio kilka razy w tygodniu mijam ten straszny
widok, zwierzę przez kogoś kochane, martwe na zimnym asfalcie ludzkiej
obojętności. Jedno miało ostatnio na sobie wełniany sweterek…
Zastanawia mnie czy przyczyną
naszego znieczulenia nie jest po części miasto. Miejsce oddalone od przyrody,
wyłączające nas z jej cyklu, wpędzające nas w zapomnienie wartości. Brak tu
bezkresu, nic nie koi cierpienia, więc je piętrzy. Mamy za to nadmiar hałasu,
zatrute płuca, kąśliwe języki uwag życiowej frustracji, rzekę ludzkich masek
zakładanych po przekroczeniu progu domu,
ściąganych niekiedy dopiero w łóżku przed snem, albo i wtedy nie. Jedyne
co naturalne w nas to właśnie podświadomie automatyczne wyłączanie uczuć,
własnych opinii i oburzeń. Wstrzykujemy sobie znieczulenie do żył i rozpływa
się ono po nas by uchronić od prawdziwie bolesnych bodźców otoczenia i to jest
naturalne, bo organizm chce się bronic. Gdybyśmy dopuścili te bodźce,
rozeszłyby się jak bakteria, zwariowalibyśmy. Organizm się przystosowuje do
nadmiaru, a miasto jest źródłem bezmiary nadmiaru. Dlatego, żeby tu przetrwać,
musimy być trochę zmutowani. Ale gdzie jest granica? Gdzie kończy się linia
cierpliwości, a przechodzi się przez linię krytyczną obojętności? Przecież
sytuacje stadne rzadko są dla nas źródłem szczęścia. Zauważcie, że większość
pobytów na koncertach, imprezach, knajpach wypełnionych po brzegi ludźmi musi być
asekurowana dużą ilością alkoholu. Często trudno nam przetrwać w tłumie,
organizm domaga się stłumienia paniki, niechęci czy zwykłego koszmaru
przebywania w zatłoczonym pomieszczeniu masek. Niektórych pociąga wielokrotność
nieprzewidzianych zdarzeń i osób w wielkich aglomeracjach. Nie ma w tym nic
złego, ale czy zbliżamy się tym do szczęścia? Do wierności samemu sobie? Mam
wrażenie, że większość ludzi nie potrafi nawet nakreślić szkicu wartości, które
wyznaje. Istnieją jeszcze takowe?
Piętrzę się. Piętrzą się we mnie
granice. Przekraczane. Zawalona codziennie pracą stronię od porwań tłumu
prawdziwej mnie. Oddaję się wielogodzinnym lekturom, zdrowej ilości snu i
zaspokajaniu własnych potrzeb. Tęsknię za otwartymi przestrzeniami. Za
bezkresem. Za żywymi zwierzętami. Czerpię siły witalne z miłości i satysfakcji
uczniów po lekcji ze mną. Nie daję się zwariować, nie daję sprowokować zawiści
dorosłych. Robię swoje drażniąc ich przy tym niemiłosiernie. Bo nie ma nic
gorszego niż osoba dobrze wykonująca swój zawód bez przymuszenia. Parę dni temu
na świat przyszła mała Istota, którą mam szczęście nazywać swoją pierwszą chrześnicą.
W jakiejkolwiek chwili bezmyślnie pozwolę tłumowi porwać moje ja, przypomnę
sobie o Niej. Bo w życiu trzeba być konsekwentnym, najbardziej w stosunku do
siebie samego i wyznawanych wartości. Nie chcę by bezmyślnie chciała podążać za
tłumem. By na Komunię świętą chciała dostać laptopa, a na wakacje wyjeżdżać
tylko do miast, a nie w góry. Od średnio roku stopniowo zaczął mi słabnąc
wzrok. Długo zwlekałam z pójściem do okulisty, bo mam problem z pomaganiem
samej sobie. Siebie spycham na koniec kolejki wymagań. Odpychałam myśl jak
mniej kolorów widzę, jak mało wyraźna jest rzeczywistość dookoła. Pierwszym
oszałamiającym uczuciem po założeniu okularów nie był zawrót głowy czy pierwsze
bóle głowy, ale wyraźne promienie słońca i soczyste kolory jesieni, które
przypomniały mi jak ważne jest wyłączyć czasem autopilota, rozejrzeć się
dookoła i zachwycić pięknem złotem polskiej jesieni.
Keep calm, be yourself and read a book.
And sometimes help yourself.
Najtrudniej jest zająć się właśnie sobą. Kiedy coś pobolewa, niszczy się... lepiej wmówić sobie- eee... przejdzie, nic mi nie jest. Wyjść, znaleźć czas na lekarza, stawić czoło Pani w Recepcji, wysłuchać diagnozy... czasem to wszystko wymaga zbyt wiele energii, jest zbyt przerażające.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Sweterek? Wyobraziłam sobie całą sytuację i aż się rozpłakałam. Dla kontrastu opowiem, że jakiś czas temu wybrałyśmy się na wycieczkę i gdzieś na łąkach, za drzewami natrafiłyśmy na cmentarz zwierząt. Taki nieoficjalny, zrobiony przez ludzi. Nagrobki ułożone od serca z kamyczków, kwiatki powsadzane i napisy pełne miłości "Diana - najlepszy pies na świecie, kochamy", "Psikus - najwierniejszy przyjaciel, żegnaj". Smutne, ale piękne to było.
OdpowiedzUsuń